Bęc wuja w czoło

Jak wiadomo, w Polszcze szlachty wiele, herbów mało.

Czyli: herbów mniej niż szlachty. Nic w tym złego, bo jeden herb (o nieskomplikowanym zwykle rysunku, prostym godle w polu tarczy) obsługiwał wiele rodzin tworzących wspólny, wielki, herbowy ród, niekoniecznie, a raczej w ogóle niepowiązany bliskim pokrewieństwem we wszystkich swych odnogach. Ród, który nazwę brał od nazwy herbu. To rzecz bardzo ciekawa, odmienna od zwyczajów heraldycznych Zachodniej Europy, gdzie herby liczniejsze, ale bezimienne. Rzecz zaś w Polszcze wielce pożyteczna – zwłaszcza w latach zaborów, jako że zbiór niewielu znaków, bardzo konkretnych i odmiennych od bogato zróżnicowanych, zagramanicznych klejnotów, stawał się symbolem wspólnoty wielkiej rzeszy naszej szlachty – Narodu. Dlatego też hrabia Tytus Działyński mógł zapełnić zaledwie sześćdziesięcioma, mniej więcej, herbami strop swej jadalni w kórnickim Zamku, wierząc, że większość odwiedzających go szlachetnych gości z dużym prawdopodobieństwem odnajdzie wśród barwnych tarcz swój “klejnot”. I odnajdywała. A kto nie odnalazł i z niepokojem zapytywał, cóż jest, dlaczegóż to jego herbu brakuje na stropie? – Otrzymywał od gospodarza odpowiedź, że ot, tam był w kącie – gdzie jedno wolne pole zostawało – ale akurat poszedł do reparacji. To tylko anegdota, ale charakterystyczna. Tak naprawdę Działyński umieścił w kasetonach godła szlacheckie z najstarszego w Polsce herbarza, pióra Jana Długosza; rękopis tegoż znajdował się w bibliotecznych zbiorach hrabiego. Intencja Tytusa była wszakżwe nie tyle “Długoszowa”, antykwaryczna, co praktyczna i uniwersalna, tym bardziej, że herby kazał namalować i zawiesić żyjąc pod jarzmem pruskim, w połowie XIX stulecia, po dwu nieudanych powstaniach. Sam ujął to tak:

…ja starzec zwaliskami otoczony, umy­śliłem odnowić hieroglificzne, niech tak powiem, zarysy herbowych znaków z owych czasów, kiedy nad Polską pa­nował ostatni Jagiellończyk. Plastyczne wyroby i obrazy są posiłkiem pamięci, sądziłem więc, że dziatwa nasza poglądając na Leliwę, przypomni sobie, że tego znaku uży­wał zwycięzca pod Obertynem i Starodubem, że Jelitczyk wiódł do niewoli Arcyksięcia Austriackiego, a Żółkiewski herbem Lubicz pieczętował poddanie Moskwy.

Bardzo wiele z tych herbów ma swoje własne legendy. Zdaje się, że legendy owe po większej części powstały dopiero długo po narodzeniu samego godła; i rzadko kiedy rzeczywiście odnoszą się do konkretnych, prawdziwych wydarzeń. Są jednak naprawdę stare. Pierwsze pojawiły się bez wątpienia już w XIV stuleciu, a rozkwitły w następnym, wtedy, gdy nasza rycerska kultura sprzyjała dwornemu, literackiemu omawianiu własnej genealogii. Potem, przejęte przez szlacheckich heraldyków, powtarzane były uparcie jako prawdy objawione i obowiązujące; niektórzy wierzyli w nie ślepo, gotowi bronić ich z szablą w dłoni przed obrazą i zwątpieniem. Oświecenie jednak odsądziło wszystkie te legendarne opowieści od czci i wiary, jako niewarte żadnej uwagi i niegodne zapamiętania. Aj, błąd! Bo pewno, że to w większości mity i ufać im jak Ewangelii niepodobna. Ale za to ileż w nich literatury! I proszę zważyć: nie mamy polskich średniowiecznych romansów, a one właśnie, te legendy herbowe, dowodzą dowodnie i niezbicie, że polskie rycerstwo w dobie pierwszych Jagiellonów opowiadało sobie dworne romanse! Bo z nich oto zaczerpnięto fabuły wielu legend.

Tu odniosę się do tytułu tej gawędy. Wielu było herbowych gawędziarzy – w tym i kpiarzów – a pomiędzy nimi jeden jest niezrównany: Wacław Potocki. Zaraz potem równie jedyny w rodzaju swoim stoi Henryk Sienkiewicz (z obowiązku wspomnę jeszcze, ale tylko na marginesie, niejakiego Franciszka Kowalskiego, kiepskiego romantyka, jedynego jednak, który z materii legend herbowych uczynił sobie temat – on ci też jest, jako na dodatek mój nazwiśnik, patronem w układaniu mych herbownych piosenek).

A dlaczego Sienkiewicz? Otóż dlatego, że stworzył postać Pana Zagłoby. Z początku Zagłoba, Wuj par Excellence i z Definicji, był przez Mistrza Trylogicznego planowany jako bohater-oczajdusza, o niepewnym pochodzeniu. Dlatego odgadujemy w paru miejscach złośliwe powątpiewanie nawet co do szlacheckości Pana Onufrego (a kędy indziej: Jana). Nazwisko, jakie odziedziczył lub sam sobie wymyślił, to przecie nazwa herbu. Niemniej Pan Zagłoba twierdził, że jego herb zowie się nie Zagłoba, a Wczele. No: zarówno herb Wczele, jak Zagłoba to klejnoty bardzo prawdziwe i stare. Ale uwaga! Można mocno podejrzewać, że Pan Zagłoba obrał sobie herb Wczele nie przez wzgląd na dziedziczność, lecz okoliczność życiową; miał przecie w czole (czyli, jak się to mówiło dawniej, “w czele”) dziurę. Raz powiadał, że mu ją kuflem wybito, innym razem, że mu ją Turcy okrutni celowo wytłukli. Kędy indziej jeszcze nadawał, że był w jasyr wzięty i że bodaj na Krymie jekieś szlachetnej krwi Turczynki zakochiwały się w nim po uszy, i że już go bogaty Turek za zięcia chciał wziąć, byle wiarę zmienił… ale nie zmienił wiary i (prawie) “palmę męczeńską otrzymał” (wszystko to cytuję już z pamięci, i pewnie troche zmyślam, ale chyba jednak mniej, niż zwykł zmyślać Pan Zagłoba). Otóż wszystkie te wspominki Wuja par Excellence i z Definicji, powtarzane w sąsiedztwie jego rzekomego nazwiska i rzekomego herbu, brzmią jak lekka kpina z legendy herbowej klejnotu Wczele – kpina, czy może lepiej: gra, zabawa pisarska rozgrywana z czytelnikami przez Pana Sienkiewicza. Bowiem legenda, o której mowa, wywodzi się w prostej linii od francuskiej, średniowiecznej opowieści, tyczącej się rycerza, w saraceńskich krajach rozgrywającego mecz szachowy – o życie – z tamtejszą księżniczką. Groziło mu – w razie przegranej – że księżniczka zrobi mu “Bęc w czoło” szachownicą i życia pozbawi. Ostatecznie jednak to ona została bęcnięta. Wedle polskiej wersji, w efekcie tego wyczynu tarczę herbową bohatera podzielono na pola szachowe, zaś w klejnocie (to znaczy: nad hełmem wieńczącym tarczę herbową) umieszczono ową księżniczkę-“murzynkę” o głowie obwiązanej chustą – bo konieczność medyczna kazała po bęcnięciu założyć opatrunek. Czyż mógł Zagłoba, Wuj par Excellence i z definicji, przewidzieć, że z jego inspiracji (podświadomej oczywiście zapewne) ktoś długo po nim urymuje hasło i piosenkę “Bęc wuja w czoło”?

Jacek Kowalski

—————————————————–

W załączeniu: nagranie tymczasowe (doszufladne) piosneczki JK o herbie Wczele, w wykonaniu autora z gitarą osobistą. Z programu “Legendy herbowe rycerza Smysa”, który to program niedawno miał premierę w wersji pełnoinstrumentalnej (w Łodzi 19 stycznia) i czeka na nagranie ostateczniejsze.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply