Z Przebraża do Berlinga

Do Ołyki udał się konwój złożony z 250 furmanek, mających zabrać tamtejszych Polaków. Konwój był eskortowany przez 300 ludzi. Ewakuacja odbywała się na mrozie dochodzącym do minus 20 stopni Celsjusza.

Choć Adam Kownacki nigdy nie zapomni widoku zwłok Polaków pomordowanych przez Ukraińców, to jednak przyznaje, że nie wszyscy z nich mieszkający w okolicach Przebrzeża byli zbrodniarzami.

We wsi Jezioro mieszkało np. sporo Ukraińców, którzy nie uległo nacjonalistycznemu amokowi. – wspomina – Owszem na powitanie Niemców usypali kopiec, zdarzali się wśród nich także szowiniści, ale generalnie Polaków w czasie mordów nie atakowali. My nie atakowaliśmy ich. Był to jednak wyjątek. Zdecydowana większość Ukraińców odnosiła się do Polaków wrogo…

Z tą „wrogością” Adam Kownacki w Przebrażu spotykał się na co dzień. Odcinek obrony 2 kompanii do której należał, był najbardziej trudny do obrony i niebezpieczny ze względu na bliskość miejscowości zamieszkałych głównie przez Ukraińców takich jak: Jaromla, Trościaniec, Chołopinów, Słowatycze.

Ciągle atakowały

We wsiach tych były duże oddziały banderowskie, które ciągle nas atakowały – mówi. – Dniem i nocą nękały nas, podchodząc do naszych linii obronnych i ostrzeliwując z broni maszynowej i moździerzy. Mój specjalny pluton wydzielony z dwóch kompanii, bronił przed atakami banderowców odcinka najbardziej wysuniętego na północ. Rozciągał się on od kalonii Zagajnik, włączywszy znajdującą się pośrodku wielką składnicę drewna, połączoną koleją wąskotorową z miasteczkiem Kiwerce. Na tym odcinku zbudowaliśmy silne zasieki z drutu kolczastego oraz rowy strzeleckie i bunkry z otworami strzeleckimi, rozmieszczonymi co sto metrów. Nasz pluton specjalny składał się głównie z bardzo młodych żołnierzy mających po siedemnaście, osiemnaście lat. Spośród nich zapamiętałem szczególnie Bronisława Włodarkiewicza, Witolda Sinickiego, Tadeusza Sinickiego, Mirosława Łozińskiego, Józefa Paszkowskiego, Tadeusza Cybulskiego oraz Tadeusza Gałę. W plutonie było też trochę starszych żołnierzy. Wśród nich wyróżniali się m.in. Stanisław Nesterowicz, Albin Herman, Władysław Herman i Franciszek Herman. Wielu moich kolegów niestety zginęło. W pierwszym ataku upowców na Przebraże polegli m.in. Sulikowski i Kamiński. Pamiętam ten atak znakomicie. Spałem po służbie wartowniczej, gdy nagle rozległy się strzały. Wyskoczyłem z miejsca zakwaterowania i pobiegłem na swoje stanowisko w składnicy drewna. Jak zza sągu drewna spojrzałem na przedpole to się przeraziłem. Upowców przeskakujących na drugą stronę drogi była cała chmara, mogliby zarzucić nas czapkami. Zajęli pozycje naprzeciwko i zaczęli ostrzeliwać. Ustawili na polance moździerze i ogniem z nich próbowali zmiękczyć nasze pozycje. Strzelali jednak jak to się mówi Panu Bogu w okno. Mieli broń, którą nie potrafili się posługiwać. W pewnym momencie przerywali ogień i krzyczeli urra, jak gdyby szykując się do ataku. Myśmy wtedy zaczynali strzelać, również robiąc dużo hałasu. Wielu z nas posiadało bowiem tzw. „obrzyny” strzelając z dużym hukiem. Ukraińcy ostatecznie jednak nie zaatakowali. Myślę, że nie mieli dobrego rozeznania. Nie wiedzieli jakimi siłami dysponujemy.

Mobilizacja rezunów

Bardzo dobrze Adam Kownacki zapamiętał też ostatni trzeci atak UPA na Przebraże. Przed jego przeprowadzeniem dokonała ona wielkiej mobilizacji swych sił ściągając rezunów nawet z okolic Lwowa. W sumie liczyły one około 10 tys. ludzi. Upowcy zarekwirowali w okolicy kilkaset furmanek, w celu wywiezienia wszelkiego dobytku zrabowanego po zajęciu Przebraża i wymordowaniu jej obrońców. 30 sierpnia zaatakowali Przebraże ze wszystkich stron.

Atak ten podobnie jak poprzednie został odparty, banderowcy dostali potężne baty. – mówi Adam Kownacki – W moim przekonaniu była to w dużej mierze zasługa partyzantki radzieckiej, która przyszła Przebrażu z odsieczą. Nasze siły były zbyt szczupłe, żeby odeprzeć ten koncentryczny atak. Mieliśmy za mało sił i amunicji. Partyzanci radzieccy uderzyli na banderowców od tyłu, czego ci się zupełnie nie spodziewali i od razu zaczęli się wycofywać ponosząc ciężkie straty. Na placu boju pozostawili setki zabitych. Więcej już takiego ataku na Przebraże nie przeprowadzili. Od tego czasu sytuacja zmieniała się. Nasza samoobrona podejmowała akcje zaczepne, mające na celu usunięcie z okolicy oddziałów UPA i ściągnięcie ocalałej jeszcze ludności polskiej, często z odległych miejscowości. Podczas jednej z takich akcji uratowałem życie koledze Tadeuszowi Cybulskiemu „Munkowi”, którego wywiozłem z pola walki w Trościańcu do szpitala polowego w Przebrażu. Podczas walk ginęło wielu naszych kolegów i trzeba było zorganizować cmentarz wojskowy dla poległych. Ulokowano go w kolonii Chołopiny przy drodze do lasu. Cmentarzyk ten stopniowo się powiększał. Nikt z nas w boju się nie oszczędzał. Czuliśmy na sobie wielki ciężar odpowiedzialności. Uciekinierzy, którzy schronili się w Przebrażu patrzyli na nas z wielką nadzieją, że obronimy ich przed rezunami. Ta ich głęboka wiara w nas nakładała na wszystkich obowiązek bronienia ich za wszelką cenę, mimo naszych słabości tak fizycznych, jak i psychicznych. Również i my wraz z nimi cierpieliśmy głód, nie mieliśmy odpowiedniej odzieży, podczas nocnych patroli bardzo marzliśmy i tylko głęboka wiara w Boga dodawała nam otuchy, by przetrwać i nie przestać wierzyć, że doczekamy w końcu wolnej Polski.

Po krowy do Żurawicz

Kierownictwo obrony Przebraża starało się, nie dopuścić w nim do głodu i doążyło do zapewnienia jego mieszkańcom chociażby minimalnych warunków egzystencji.

W końcu listopada 1943 r. podjęliśmy wielką wyprawę po żywność do Żurawicz – mówi Adam Kownacki. – Nasz wywiad ustalił, że w tej odległej od Przebraża o 20 km miejscowości banderowcy zgromadzili około tysiąca sztuk krów zrabowanych w wyrżniętych polskich wsiach. W Zagajniku przeprowadziliśmy koncentrację. Wyruszyliśmy w nocy w siedmiuset ludzi licząc, że uda nam się zaskoczyć przeciwnika. Po pięciu godzinach dotarliśmy do Żurawicz, które otoczyliśmy. Moja 2 kompania wraz ze zwiadem konnym zajęła miejsce na grobli od strony Mykowa i jako pierwsza wpadła tuż za konnicą do wsi, którą zajęliśmy błyskawicznie, praktycznie bez walki. Krów nie było we wsi, znajdowały się pod lasem przy dawnym sanatorium. Ruszyliśmy w jego stronę. Zajmowali go banderowcy. Próbowali się bronić, ale szybko uciekli. Błyskawicznie opanowaliśmy ten młyn. Pracował on na okrągło dla potrzeb UPA. Były w nim zmagazynowane duże zapasy zboża i zrabowanego wcześniej w polskich wsiach i zmielonej z niego mąki, z której wypiekano następnie chleb dla banderowców. Zboża i mąka stanowiły dodatkową zdobycz, na którą nie liczyliśmy. Załadowaliśmy je na wozy i razem z krowami w ubezpieczonym szyku wróciliśmy do Przebraża, docierając do niego wieczorem. Następnego dnia krowy zostały rozdysponowane. Większość wróciła do byłych właścicieli. Ludzie przychodzili i wołali swe krowy po imieniu. Najwięcej bydląt pochodziło z Huty Marianówki i Dermanki. Tam upowskie bandy obłowiły się najbardziej. Około stu krów, po które nikt się nie zgłosił zostało rozdzielonych wśród najbiedniejszych rodzin , mających najwięcej dzieci. Złagodziło to w jakiejś mierze trudności aprowizacyjne zgrupowanych w Przebrażu Polaków. Podkreślić chciałbym jednak, że w czasie tego typu akcji mających na celu zdobyć żywność, czy rozbić zgrupowanie UPA nie było nigdy mowy o odwecie na ludności cywilnej czy rabunku. Tego typu oskarżenia wysuwane pod naszym adresem są bezpodstawne. W najlepszym razie żołnierz w czasie akcji w ukraińskiej wsi może wziąć sobie z domu tylko coś do zjedzenia lub do ubrania. Pamiętam, jak jeden z żołnierzy naszej kompanii zabrał z jednej z bogatszych chałup ukraińskich patefon na korbkę. Żytkiewicz, gdy to zobaczył, to się wściekł. Kazał natychmiast mu go odnieść, bo jak nie, to postawi go przed sąd polowy i każe rozstrzelać. Zawsze tłumaczył nam, ze jesteśmy żołnierzami, a nie członkami band.

Najsmutniejsza wigilia

W Przebrażu Adam Kownacki przeżył też w 1943 r. najsmutniejszą w swoim życiu wigilię.

Jest ona trudna do opisania – wspomina. – Jeszcze i dziś łza mi się w oku kręci, gdy o tym myślę. We wszystkich domach i ziemiankach Przebraża na stołach nie brakowało tylko siana. Były one zastawione razowym chlebem, skromną zupa i kluskami. Przy zapalonym świetle, przeważnie łuczywowym, zamiast łamania się opłatkiem, którego także brakowało, ludzie wspominali w rozpaczy wszystkich pomordowanych ze swoich rodzin, a także sąsiadów i znajomych. Wszystkie oddziały w Przebrażu zostały w ową wigilię postawione w stan pogotowia. Banderowcy bardzo często przy takich okazjach dokonywali napadów na wsie. Zajęliśmy pozycje w rowach strzeleckich, by mieszkańcy Przebraża mogli w spokoju przeżywać swój wołyński dramat.

W styczniu 1944 r. samoobrona z Przebraża została włączona do 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK i w ramach Akcji „Burza” na Wołyniu otrzymała rozkaz opieki nad rannymi z oddziałów partyzanckich „Drzazgi” i „Bomby” oraz zabezpieczenia ludności polskiej przebywającej w Zbarażu przed atakiem UPA.

Wyprawa do Ołyki

Front przybliżał się coraz bardziej i od Wschodu słychać było jego pomruki, zachodziła jednak obawa, że UPA wykorzystując wycofanie się Niemców może spróbować jeszcze raz nas zaatakować – mówi. – Mimo zbliżania się Sowietów nie zrezygnowali oni z rozprawy z Polakami i usiłowali likwidować ich skupiska. Jak na początku stycznia Niemcy wycofali się z Ołyki, UPA natychmiast przystąpiła do mordowania Polaków. Musieliśmy pośpieszyć im z odsieczą. Do Ołyki udał się konwój złożony z 250 furmanek, mających zabrać Polaków tamtejszych Polaków eskortowanych przez 300 ludzi. Zdążyliśmy na szczęście na czas. Tamtejszej nielicznej samoobronie udało się odeprzeć pierwszy atak Ukraińców na zamek Radziwiłłów, w którym schroniła się ludność miasteczka, a następnego dnia przyjechaliśmy i przeprowadziliśmy ich ewakuację. Odbywała się na mrozie dochodzącym do minus 20 stopni Celsjusza. Kolumna rozciągała się na przestrzeni kilku kilometrów i bardzo łatwo było ją zaatakować, a bardzo trudno bronić. Musieliśmy nocować w Armatyniowie, ukraińskiej wsi, będącej twierdzą UPA. Wszyscy ewakuowani poszli spać na kwaterach, a wszyscy żołnierze z eskorty krążyli naokoło wsi pilnując, by nikt do wsi nie wszedł, ani z niej nie wyszedł. Ostrzegliśmy mieszkańców wioski, że jak któryś z nich będzie próbował oddalić się z niej zwłaszcza w stronę lasu, zostanie zlikwidowany. Rano wyruszyliśmy w kierunku Pebraża, do którego szczęśliwie udało się nam dotrzeć. Półtora tysiąca mieszkańców Ołyki zostało uratowanych.

W końcu stycznia 1944r. do Przebraża wkroczyły wojska radzieckie. Szybko zajęły całą okolicę. Samoobrona została rozbrojona.

Sowieci agitowali

Sowieci zrobili wiec przed szkołą, na którym agitowali, by mężczyźni wstępowali do Armii Polskiej – wspomina Adam Kownacki. Kobiety protestowały. Twierdziły, że jak ich mężowie i synowie pójdą do wojska, to przyjdą Ukraińcy i wszystkich wyrżną. Agitatorzy uspokajali ich. Nie martwcie się. Za Armią Czerwona idą oddziały tyłowe, które zrobią porządek z bandami. Tak też się stało. Wojska sowieckie w trakcie zajmowania terenu posuwały się przez bezdroża i lasy, co zmusiło oddziały UPA do wycofania się. Ukraińcy szybko jednak zaczęli podnosić głowy. Ci, co byli związani z UPA, unikali mobilizacji do Armii Czerwonej i kryli się w lasach. Szybko doprowadziło to do nowej aktywizacji band i mordów na Polakach. Zwłaszcza tych, którzy ufając, że Armia Czerwona zaprowadziła ostateczny porządek zaczęli wracać do opuszczonych gospodarstw. Byli mordowani przez swoich sąsiadów najczęściej związanych z UPA… My już nie mogliśmy nic na to poradzić. W marcu 1944 r. zaczęto nas mobilizować do Wojska Polskiego. Ja 13 marca udałem się do ośrodka szkoleniowo-mobilizacyjnego w Sumach na Wschodniej Ukrainie. Wcześniej, jak większość kolegów musiałem stanąć przed komisją Wojskowej Komendy Uzupełnień w Kiwercach. Była to oczywiście tylko formalność. Jak ktoś miał dwie ręce i dwie nogi, był uznawany za zdolnego do służby wojskowej. Mnie oczywiście także owa komisja uznała za zdolnego nosić mundur, choć w Sumach, jak obejrzał mnie lekarz, to od razu wylądowałem w szpitalu.

Starali się bronić ludności

Gdyby Adam Kownacki zachorował w Przebrażu i nie poszedł na marcową mobilizację, trafiłby być może do „Istriebitielnych Batalionów”. Władze sowieckie uznały szybko , że niebezpieczeństwa banderowskiego nie można lekceważyć i przystąpiły do tworzenia z poborowych, którzy uprzednio należeli do samoobrony, oddziałów do zwalczania leśnych band UPA, zagrażających ludności polskiej. Ten, do którego trafiło wielu „przebrażaków” z rocznika 1927, podlegał Wojskowej Komendzie w Kiwercach, z której otrzymywał uzbrojenie i umundurowanie. Nosił on umundurowanie radzieckie, ale akcentował swą polskość biało-czerwonymi opaskami. Dowodzili nim oficerowie radzieccy, którzy nie tylko dobrze odnosili się do swych podkomendnych, ale robili wszystko, by uchronić ludność polską przed kolejną falą mordów. Jeden z nich w stopniu kapitana zginął w walce z bandami , a drugi w randze lejtnanta został ciężko ranny.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply