Wybory à la Pałkin

Pierwsze akty wyborcze w pojałtańskiej Polsce – tzw. referendum ludowe w 1946 i wybory parlamentarne w 1947 roku – wygrał Józef Stalin, zaś bezpośrednim sprawcą cudów nad urną był pułkownik NKWD Aron Pałkin, szef Samodzielnego Wydziału D, zajmującego się ekspertyzą dokumentów, ich przygotowaniem oraz fałszowaniem.

W Jałcie Stalin miał nad Zachodem przewagę nagiej siły, potrzebował jednak argumentu, który pozwoliłby demokratycznym politykom zachodnim zachować twarz i dobre samopoczucie. Rzucił więc Rooseveltowi i Churchillowi ochłap: obietnicę, że w powojennej Polsce powstanie Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, do którego wejdą przedstawiciele Rządu RP na Uchodźstwie, cieszącego się międzynarodowym uznaniem dyplomatycznym, a naród będzie mógł się wypowiedzieć w „wolnych, nieskrępowanych wyborach na zasadzie powszechnego głosowania”.

Chociaż historycy zbadali i opisali przebieg operacji fałszowania tzw. referendum ludowego w 1946 i wyborów parlamentarnych w 1947 roku, do dzisiaj nie dokonano prawnego unieważnienia ówczesnych wyników, które posłużyły do legitymizacji władzy komunistycznej w Polsce, stając się mitem założycielskim PRL.

Ponieważ III Rzeczpospolita nie odżegnała się żadnym aktem formalnym od porządku ustanowionego pod sowieckimi bagnetami przemocą i fałszerstwem, mamy do czynienia z niepojętą ciągłością porządku prawnego, sięgającą chwili powstania PKWN w Moskwie w 1944 roku. Nawet podczas przyjmowania nowej Konstytucji w 1997 roku nie wykorzystano okazji, by tamten ład odrzucić i odciąć się od PRL – wręcz przeciwnie, omijano niewygodną kwestię, ponieważ „delegalizacja” tworu państwowego ustanowionego wolą Moskwy pociągałaby za sobą daleko idące konsekwencje, jak na przykład konieczność rozliczenia zdrajców. A przecież z nimi właśnie, z „ludźmi honoru”, zbratała się część środowisk opozycyjnych, dzieląc się władzą i majątkiem narodowym.

Polacy skazani są więc na swego rodzaju schizofrenię: mają wierzyć, że żyją w nowej Rzeczypospolitej, powstałej na mocy wyborów kontraktowych 1989 roku ze zmienioną w celach kosmetycznych nazwą, a zarazem akceptować fakt równoległej ważności wielu aktów prawnych, m.in. wyników tzw. referendum ludowego z 1946 i wyborów z 1947 roku.

Operacja referendum

Pierwsze akty wyborcze w pojałtańskiej Polsce – tzw. referendum ludowe w 1946 i wybory parlamentarne w 1947 roku – wygrał Józef Stalin, zaś bezpośrednim sprawcą cudów nad urną był pułkownik NKWD Aron Pałkin, szef Samodzielnego Wydziału D, zajmującego się ekspertyzą dokumentów, ich przygotowaniem oraz fałszowaniem.

Wyniki oddające władzę komunistom nie były jednak tylko prostą pochodną fałszowania głosów. Władza przeprowadziła ogromną operację, by przygotować grunt pod legitymizację reżimu. Przede wszystkim przystąpiła do likwidacji ognisk oporu – mordowania żołnierzy konspiracji idącej w tysiące uzbrojonych ludzi i tłumienia terrorem oraz propagandą nastrojów antykomunistycznych, a także do pacyfikacji legalnych ugrupowań niepodległościowych: Polskiego Stronnictwa Ludowego pod kierunkiem przybyłego z Londynu wicepremiera Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej Stanisława Mikołajczyka i chadeckiego Stronnictwa Pracy. Politycy opozycyjni ginęli z rąk „nieznanych sprawców”, trafiali do aresztów pod fikcyjnymi zarzutami. Zamknięto także ludowcom usta – kiedy już doczekali się własnego pisma, cenzura i reglamentacja papieru uniemożliwiały przedstawianie prawdy o sytuacji w kraju.

„Wybory kontraktowe”?

Ponieważ gwarantem zachowania demokratycznych procedur w czasie głosowania miały być mocarstwa zachodnie, podziemie niepodległościowe i opozycja polityczna, reprezentowana głównie przez mikołajczykowskie PSL, dążyły do przeprowadzenia ich jak najprędzej. Komuniści, pewni odrzucenia przez społeczeństwo, odwlekali moment konfrontacji przy urnach.

Najpierw władze zaproponowały utworzenie bloku wyborczego z partii reprezentowanych w Tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej i podział mandatów z góry, czyli procedurę zastosowaną podczas „wyborów kontraktowych” prawie pół wieku później, w 1989 roku.

Dla PPR i podporządkowanych jej ugrupowań, Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego, oraz opanowanej przez zwolenników współpracy z komunistami Polskiej Partii Socjalistycznej komuniści chcieli 70 procent miejsc w parlamencie, podczas gdy PSL-owi Mikołajczyka zaoferowali 20 proc., a chadeckiemu Stronnictwu Pracy – 10 procent. Nie mogła opozycja niepodległościowa przyjąć takiego rozwiązania, ponieważ skazałaby sama siebie na marginalizację.

Próba sił ‘46

Okupacyjne władze w Warszawie zdecydowały się upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: ostrożnie wysondować nastroje, a równocześnie odsunąć w czasie wybory do Sejmu. Rozpisano tzw. referendum ludowe. Od Polaków oczekiwano, by wypowiedzieli się w trzech kwestiach, głosując „tak” lub „nie”. Pierwsze pytanie dotyczyło zniesienia Senatu, drugie – reformy rolnej i upaństwowienia gospodarki, a trzecie – ustalenia granic zachodnich na Bałtyku, Odrze i Nysie Łużyckiej. Komuniści sformułowali pytania przebiegle, ponieważ postulaty zniesienia Senatu i uregulowania kwestii rolnej podnoszono już przed wojną, a po odebraniu Polsce Kresów Wschodnich nie pozostawało nic innego, jak tylko zaakceptować nowe granice, wyznaczone przez Stalina. Opozycja i podziemie zostały postawione w trudnej sytuacji, bo musiały zaznaczyć swoją odmienność od komunistów, nawołujących, by głosować trzy razy „tak”. Dlatego różne organizacje zachęcały – w zależności od stanowiska politycznego – do głosowania „nie” na jedno, dwa lub wszystkie pytania.

Przed referendum Bierut poprosił Moskwę o pomoc – w odpowiedzi dziesięć dni przed głosowaniem przybyła do Warszawy ekipa specjalna pod kierunkiem pułkownika Arona Pałkina, szefa wydziału D sowieckiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego – komórki zajmującej się fałszowaniem dokumentów. Po spotkaniu na miejscu z tzw. sowietnikiem, czyli sowieckim doradcą w warszawskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, Siemionem Dawydowem, oraz Bierutem i Gomułką, rozpoczęto intensywne prace 25 czerwca, jeszcze przed głosowaniem.

Rosjanie zmieniają wyniki

Po referendum sowieccy spece od fałszerstw napisali od nowa prawie sześć tysięcy protokołów, podrobili około 40 tysięcy podpisów członków komisji obwodowych. Praca szła prostym trybem: szef MBP Stanisław Radkiewicz przekazywał paczki z protokołami Siemionowi Dawydowi, ten zaś przesyłał je grupie Pałkina. Po przeróbce protokoły wracały do MBP tą samą drogą, za pośrednictwem Dawydowa.

Na ogłoszenie wyników trzeba było czekać 11 dni, ale wyniki sprokurowane przez towarzyszy były satysfakcjonujące. 27 czerwca robota była ukończona, a ekipa Pałkina wyjechała do Moskwy, by odebrać nagrody za wykonanie zadania specjalnego.

Do protokołów z prawie wszystkich powiatów dotarł w 1993 roku Andrzej Paczkowski. „Zasięg fałszerstwa wyglądał następująco: głosów ’tak’ było na pierwsze pytanie według danych oficjalnych 68 procent, według poufnych – 26,9 procent – podaje. – Drugie pytanie: dane 91,4 procent, poufne – 66,9 procent. Według poufnych obliczeń pepeerowskich głosujących ’trzy razy tak’ było 26,9 procent. […] Można powiedzieć, że Blok Demokratyczny (PPR, jej sojusznicy, satelici i przybudówki) uzyskał poparcie nie więcej niż 1/4 biorących udział w referendum. Interesujący i nader ważny jest także fakt, że ’trzy razy nie’ – a więc w istocie za całkowitym odrzuceniem istniejącej sytuacji politycznej – wypowiedziała się co najmniej 1/3 głosujących”.

Recepta na fałszerstwo

Po raz drugi Bierut poprosił Sowiety o pomoc 4 grudnia 1946 roku, spodziewając się klęski w wyborach parlamentarnych. O obecności w Warszawie specjalistów z wydziału „D” wiedzieli, poza nim, minister bezpieczeństwa z obywatelstwem ZSRS Radkiewicz i Siemion Dawydow.

Przed wyborami UB i NKWD rozpętały terror, by zastraszyć i rozbroić moralnie społeczeństwo: pacyfikowano całe wsie podejrzane o wspieranie PSL; nasiliły się skrytobójcze mordy działaczy opozycyjnych (od 1945 do 1947 roku zginęło, według różnych obliczeń, od 140 do 200 peeselowców); aresztowano około 80 tysięcy osób. Od 1 października 1946 do wyborów 19 stycznia 1947 roku zamknięto 25 powiatowych komitetów PSL, a w sumie przed wyborami – 43 komitety.

Tym razem Pałkin nie musiał bezpośrednio uczestniczyć w pracach nad sfałszowaniem wyników, udzielał jedynie porad za pośrednictwem Dawydowa. By użyć języka czekistów – dokonano „zabezpieczenia wyborów do polskiego Sejmu ustawodawczego”.

Dawydow raportował 14 lutego 1947 roku przełożonym w Moskwie, że w obwodowych komisjach wyborczych zagwarantowano 63,3 procent członków PPR, a w okręgowych – 39 proc.; utworzono 3515 komisji obwodowych złożonych wyłącznie z członków PPR, co stanowiło ponad 52 proc. wszystkich komisji; komuniści zwerbowali prawie 22 tysiące członków komisji obwodowych (47 procent) i 153 członków komisji okręgowych (47 procent).

I dalej wyliczał: praw wyborczych pozbawiono prawie pół miliona osób, przygotowano akcję zamiany urn w konkretnych obwodach; dostarczono do tych komisji, w których nie było mikołajczykowskich mężów zaufania, po dwa egzemplarze protokołów – jeden do wpisania zafałszowanych wyników.

A korespondenci zagraniczni, reprezentujący opinię międzynarodową, na których tak liczyła opozycja? Z raportu wynika, że wobec około siedemdziesięciu, którzy przebywali w kraju, zastosowano stare czekistowskie metody: pilnowano ich na każdym kroku, a bezpieka podstawiała im swoich agentów w roli tłumaczy oraz „osób towarzyszących”, a nawet podsuwała własnych rozmówców w tłumie wyborców – nie opublikowali więc informacji kompromitujących PPR.

Wynik spełnił oczekiwania reżimu: według komunikatu z 3 lutego 1947 roku, na PPR i sojuszników głosowało 80, zaś na PSL – 10,3 procent.

Ta sama uległość wobec ZRSR, która kazała Zachodowi potraktować powołanie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z emigracyjnym politykiem Stanisławem Mikołajczykiem jako wypełnienie jałtańskich obietnic Stalina i – w konsekwencji – wycofać w lipcu 1945 roku dyplomatyczne uznanie dla Rządu RP na Uchodźstwie, nakazywała Wielkiej Brytanii i Stanom Zjednoczonym zaakceptować bez zastrzeżeń nieprawdziwe wyniki wyborów 1947 roku. Zachód oddał bez mrugnięcia okiem miliony ludzi pod panowanie Moskwy, kierując się interesem własnym. Władze III Rzeczypospolitej, mieniące się polskimi, mają ważkie powody, by przez ćwierć wieku podtrzymywać w wymiarze formalnoprawnym kłamstwo, które stworzyło podwaliny pod państwo Bieruta, Gomułki, Jaruzelskiego… Przecież w Polsce prawdziwie odrodzonej Jerzy Urban nie mógłby w mediach pouczać społeczeństwa i gardłować za niszczącym kraj układem.

Anna Zechenter

Nasz Dziennik

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply