W cieniu synagogi

Gdy ruszyli dalej w kierunku Sanoka, to do Rymanowa wkroczyli Słowacy. Mało kto wie, albo mało kto chce pamiętać, że w czasie II wojny światowej byli sojusznikami Niemców i razem z nimi wkroczyli do Polski. Słowacy objęli w Rymanowie komendanturę wojskową, a władzę cywilną w miasteczku przekazali Ukraińcom, którzy kolaborowali z Niemcami. Wkrótce, ku zdumieniu wszystkich mieszkańców Rymanowa, na ratuszu zawisły trzy flagi: hitlerowska, słowacka i… ukraińska. W samym ratuszu zaczęli urzędować Ukraińcy.

Julian Kilar jest ostatnim żyjącym członkiem legendarnego oddziału Antoniego Żubryda, który po „wyzwoleniu” w 1944 r., czyli po zajęciu powiatu sanockiego przez Armię Czerwoną podjął walkę z komunistami, Sowietami, stacjonującymi na tym terenie, a także ukraińskimi nacjonalistami. Tym ostatnim marzyło się przyłączenie ziemi sanockiej do „samostijnej Ukrainy” i pozbyciu się z niej Polaków.

– Pochodzę z rodziny osiadłej w Rymanowie od XVIII w. – wspomina Julian Kilar. – Tyle przynajmniej udało mi się ustalić na podstawie zachowanych dokumentów. Wielu przedstawicieli mojej rodziny pełniło różne funkcje w mieście. Jeden z moich pradziadów był burmistrzem, a inny cechmistrzem. Kilku pełniło również obowiązki radnych. Ja jestem drugim synem Jana Kilara i Marii z domu Ćwiek, urodzonym w 1929 r. Rodzice niestety wcześnie mi odeszli. Moja matka zmarła, gdy miałem osiem miesięcy. Gdy ukończyłem cztery lata straciłem ojca. Choć taty praktycznie nie zapamiętałem, to byłem wychowany w kulcie dla wartości, które były mu bliskie. Ojciec był legionistą. Brał udział w wojnie polsko- bolszewickiej. W domu zachowało się wiele śladów pamięci po nim. Dzięki temu, że broniąc ojczyzny wykazał się odwagą i został ranny, otrzymał przywilej, który po jego śmierci pozwolił nam jakoś żyć.

Prawdziwa matka

– Uzyskał koncesję na detaliczną sprzedaż alkoholu i papierosów, czyli artykułów monopolowych. Ojciec jeszcze za życia wydzierżawił ją Żydowi prowadzącemu restaurację, a ten płacił w zamian naszej rodzinie określoną ilość pieniędzy. Gdy ojciec umarł, mnie i starszego brata Dominika dalej wychowywała macocha Stefania z domu Wołczańska, czyniąca to z ogromnym oddaniem i poświęceniem. Swoim zaangażowaniem udowodniła, że ludowe przysłowie mówiące, że nie ta matka, co urodziła, ale ta, co wychowała, jest całkowicie słuszne. Wspominam ją z największą atencją. Nigdy nie była dla mnie macochą, ale matką. Oczywiście nie znaczy to, że nie pamiętam o swojej mamie i ojcu. Przed wojną rozpocząłem naukę w szkole podstawowej i do jej wybuchu zdążyłem ukończyć trzecią klasę. Dorastałem w specyficznym środowisku. Nasz dom stał w cieniu synagogi i sąsiadował z dzielnicą żydowską. Wokół nas były domy przeważnie żydowskie.

Przyjaźń z Żydami

– Oprócz żydowskiej świątyni znajdował się tu cheder, czyli tradycyjna szkołą religijna dla małych chłopców żydowskich, przy której mieszkał nauczyciel. W pobliżu chederu był też zlokalizowany żydowski dom opieki dla ubogich, prowadzony przez żydowską gminę. Z obu stron naszego domu mieszkali Żydzi. Sąsiad z prawej, jak pamiętam, zajmował się wyrobem parasoli. Drugi też parał się jakimś rzemiosłem. Wśród swoich znajomych i przyjaciół miałem głównie Żydów. Na podwórku bawiliśmy się wszyscy razem. Polskie dzieci nie separowały się od żydowskich. Chodziliśmy nad rzekę razem się kąpać. W szkole siedzieliśmy w tych samych ławkach. Ja z żydowskimi kolegami utrzymywałem bliską więź. Interesowałem się ich zwyczajami, co było zupełnie naturalne, bo przecież obok o parę metrów znajdowała się synagoga, w której rozbrzmiewała w żydowskie święta modlitwa. Żydzi, zwłaszcza ci najbardziej religijni, dodawali miastu kolorytu. Chodzili z wygolonymi głowami i pejsami. Nosili olbrzymie kapelusze lub czapki z futra. Dotyczyło to jednak głównie ludzi starszych.

Jak bida to do Żyda

– Młodzi Żydzi przeważnie już pejsów nie nosili. Społeczność żydowska była w Rymanowie zresztą bardzo liczna. Stanowiła ona połowę mieszkańców miasteczka, a jej rola ekonomiczna byłą jeszcze większa. W rękach Żydów znajdował się cały rymanowski handel. Przy rynku było 12 sklepów, w tym tylko jeden polski, należący do „Samopomocy Chłopskiej”. Żydowscy sprzedawcy wiązali swoich klientów kredytem, czyli sprzedawaniem towarów na tzw. „krechę”. Kto nie miał pieniędzy, ten podstawowe artykuły mógł kupić w sklepie u Żyda na kredyt. Stąd powstało powiedzenie – jak bida, to do Żyda. – Podkreślić chciałbym, że współżycie między Polakami a Żydami było bardzo dobre. Nie pamiętam, by miedzy nimi dochodziło do jakichś kłótni, czy sporów, nie mówiąc już o pogromach. Owszem, w 1918 r. w Rymanowie w trakcie odzyskiwania niepodległości przez Polskę, doszło do zamieszek i burd antyżydowskich, ale ich autorami, jak ustalono, byli Ukraińcy ze wsi Besko, Sieniawa i Wróblik Szlachecki. Władze samorządowe zdecydowanie przeciwstawiały się tym aktom, w których Polacy nie brali udziału.

Prawdziwy szok

– Wybuch II wojny światowej dla wszystkich mieszkańców Rymanowa stanowił szok. Zawaliło się państwo, istniejące 20 lat. Wojna przyszła do Rymanowa bardzo szybko. Jej grozę wszyscy jego mieszkańcy poznali bardzo szybko. Ciężkie bombardowania przeszły Krosno i Sanok. Z dwóch stron rymanowianie widzieli w dzień dymy, a nocą krwawą łunę. 9 września Niemcy zbliżyli się do Rymanowa szeroką ławą. Myśleli, że zajmą miasteczko z marszu, bez oporu. W Klimkówce poniżej Rymanowa miał jednak stanowiska niewielki oddział Wojska Polskiego, który przywitał Niemców celnym ogniem z boku. Ci zalegli na polu. Jeden z niemieckich oficerów usiłował poderwać swych podwładnych do walki i ruszył w stronę Rymanowa na motocyklu. Nasi żołnierze, zajmujący stanowisko na kalwarii i cmentarzu bez trudu go zastrzelili, zatrzymując próbę niemieckiego natarcia. Ci zrezygnowali wtedy z frontalnego natarcia na Rymanów wzdłuż drogi z Krosna, obeszli miasto i zaatakowali je od strony Posady Dolnej, szybko wkraczając na rynek. Oddział polski wycofał się, nie stawiając oporu. Niemcy rozwścieczeni stratą oficera, zachowywali się bardzo brutalnie. Spędzili na rynek cywilów twierdząc, że to oni stawiali opór Niemcom i muszą za to być ukarani, bo podlegają jurysdykcji sądu wojennego. Wybrali zakładników i oświadczyli, że zostaną oni rozstrzelani.

Cudem uratowani

– Na szczęście wielu mieszkańców Rymanowa znało język niemiecki i poprosiło ks. Wolskiego, który też był zakładnikiem, by wytłumaczył Niemcom, że strzelali do nich żołnierze Wojska Polskiego. Dowodem na to miało być ciało zabitego strzelca, leżącego na cmentarzu. Niemcy z delegacją poszli na cmentarz i stwierdzili, że istotnie między grobami leży polski żołnierz w mundurze trafiony ich pociskami. Niemcy, gdy to stwierdzili, zwolnili wszystkich zakładników. Gdy ruszyli dalej w kierunku Sanoka, to do Rymanowa wkroczyli Słowacy. Mało kto wie, albo mało kto chce pamiętać, że w czasie II wojny światowej byli sojusznikami Niemców i razem z nimi wkroczyli do Polski. Słowacy objęli w Rymanowie komendanturę wojskową, a władzę cywilną w miasteczku przekazali Ukraińcom, którzy kolaborowali z Niemcami. Wkrótce, ku zdumieniu wszystkich mieszkańców Rymanowa, na ratuszu zawisły trzy flagi: hitlerowska, słowacka i… ukraińska. W samym ratuszu zaczęli urzędować Ukraińcy. Pochodzili oni z Wróblika Królewskiego, wsi opanowanej przez ukraińskich nacjonalistów, współpracujących od lat z niemieckim wywiadem. Druga wieś zdominowana przez Ukraińców Wróblik Szlachecki już taka nacjonalistyczna i wroga Polakom nie była. Ukraińcy z Wróblika Królewskiego od dawna szykowali się do przejęcia władzy w Rymanowie i gminie Rymanów. Ukraińcy zaraz zaczęli zachowywać się butnie. Część z nich pracujących w ratuszu i innych okupacyjnych urzędach przeprowadziła się do Rymanowa, zajmując co lepsze żydowskie domy, znajdujące się w pobliżu rynku.

Publiczny akt protestu

– W jednej z nich urządzili cerkiew grekokatolicką. Flaga ukraińska wisiała na ratuszu, o ile pamiętam, jakieś półtora roku. Ukraińcy, którzy w poniedziałek przyjeżdżali na targ, panoszyli się i dogryzali Polakom. Gdy ci się odgryzali przypominali im, że Polski już nie ma i pokazywali na ratusz, na którym obok hitlerowskiej, na balkonie powiewała ukraińska flaga. Po jakiejś sprzeczce, czy bójce z Ukraińcami na targu pan Antoni Pryga, będąc pod wpływem emocji, wdarł się do ratusza i zerwał ukraińską flagę nie zatrzymany przez nikogo. Demonstracyjnie ją podeptał , a następnie zamiótł nią śnieg z balkonu, bo był to początek zimy z 1940 na 1941 rok. Ukraińcy, stojący na targu, zbaranieli. Pan Pryga na koniec podarł ukraińską flagę i rzucił na ziemię. Od tej pory ukraińskiej flagi na ratuszu nie wywieszano. Zdjęto także flagę niemiecką. Całe to zdarzenie było szeroko komentowane w Rymanowie. Stanowiło ono pierwszy publiczny akt protestu przeciwko niemiecko-ukraińskiej okupacji. Ukraińcy podkulili ogon, a w serca Polaków wstąpiła otucha. W znacznie gorszym położeniu niż Polacy znaleźli się w Rymanowie Żydzi. Dla nich niemiecka okupacja oznaczała zapowiedź zagłady. Najpierw hitlerowcy kazali Żydom opuścić miasto i wyjechać do sowieckiej strefy okupacyjnej. Część z nich dostosowała się do tego polecenia, ale potem wróciła.

Utworzenie getta

– Wiosną 1942 r. Niemcy urządzili w Rymanowie getto, do którego spędzili nie tylko miejscowych Żydów, ale także wszystkich Źydów zamieszkujących w okolicznych wsiach, a także część Żydów z Krosna. Nie było to klasyczne getto, w którym społeczność żydowska była ściśle odseparowana od polskiej. Żydzi mogli się poruszać po miasteczku, które w końcu nie było duże. Musieli chodzić tylko z opaskami z gwiazdami Dawida. Nie wolno im było jednak opuszczać Rymanowa. Na rogatkach miasta były ustawione barierki i posterunki policyjne, które nie pozwalały im się przemieszczać. Część Żydów mieszkała też w domach u Polaków zwłaszcza tych, które znajdowały się na terenie dzielnicy żydowskiej. U nas też w jednym z pokoi mieszkała pani żydowskiego pochodzenia z córką, które zostały wysiedlone z Iwonicza. Polacy pomagali swym żydowskim sąsiadom jak mogli, głównie zaś dostarczając żywność. Groziły za to przykre konsekwencje, ale policja nie była w stanie nadzorować kontaktów polsko-żydowskich. W Rymanowie działał posterunek policji pomocniczej. W jego składzie nie dominowali jednak, jak gdzie indziej, Ukraińcy, ale Gruzini zwerbowani wśród jeńców radzieckich, którzy dostali się do niewoli i zgodzili się kolaborować z Niemcami. W pacyfikacji Żydów hitlerowcom nie pomagali tylko oni, ale duży oddział ukraińskich sługusów, ściągnięty ze wschodu. To jego członkowie pod niemieckim kierownictwem przeprowadzili likwidację rymanowskiego getta. Odbyła się ona latem 1942 r. Zaczęła się 1 sierpnia. Pamiętam doskonale ten straszny dzień. Ukraińscy policjanci otoczyli miasteczko, a później zaczęli wyganiać z domów wszystkich Żydów i pędzić ich na rynek. Obchodzili się z nimi w bestialski sposób.

Krzyk był straszny

– Zaczęli ich wypędzać o świcie w bieliźnie. Krzyk był straszny. Kobiety lamentowały słusznie przypuszczając, że zaczął się Sądny Dzień i godziny ich życia są policzone. Spędzonych na rynku posortowano na różne grupy. Większość mężczyzn wywieziono do obozu pracy w Płaszowie k. Krakowa. Starców, kobiety i dzieci załadowano na samochody, wywieziono do lasów koło Barwinka i rozstrzelano. Część Żydów Niemcy wraz z policją ukraińską zapędzili na stację do Wróblika Szlacheckiego, gdzie załadowano ich do transportu, jadącego do obozu zagłady w Bełżcu. W Rymanowie hitlerowcy w strzeżonym obozie pozostawili około stu zdrowych mężczyzn, który pracowali przy naprawie ulic i dróg. Do grupy tej został też zaliczony jeden z moich znajomych Mosze Baar, którego ojciec był blacharzem, mieszkającym niedaleko nas. Udało mu się przeżyć wojnę. Dziś mieszka w Nowym Jorku. Często przyjeżdża do Rymanowa i jak tylko się spotkamy, to sobie zawsze wspominamy naszą młodość. Dla porządku wspomnę tylko , że podczas akcji likwidacyjnej Niemcy wraz ze swymi sługusami, ograbili Żydów z całego majątku. Odebrali im kosztowności, które mieli przy sobie, a następnie z ich domów wynieśli wszystkie wartościowe przedmioty, które zgromadzono je w synagodze.

Niektórzy uszli z pogromu

– Domy żydowskie zostały zapieczętowane. Po wojnie, jak się okazało, niektórym Żydom udało się ujść z pogromu, ale żaden z nich nie został w Rymanowie na dłużej. W wyniku działań wojennych miasteczko obróciło się w perzynę i nie było w nim czego szukać. Holocaust sprawił, że Rymanów opustoszał i zmienił całkowicie oblicze. Po społeczności żydowskiej, której początki datuje się na wiek XVI została tylko synagoga i kirkut, na którym spoczywają znani cadycy ważni dla historii chasydyzmu w Polsce. Obecnie, jak chodzę po współczesnym Rymanowie i rozmawiam z żyjącymi jeszcze moimi rówieśnikami to słyszę, że – teraz bida, a nie ma Żyda – nikt w Rymanowie nie chce sprzedawać „na krechę” i udzielać kredytu najbiedniejszym, którzy nie mają pracy. Dla naszej rodziny wojna także oznaczała całkowitą katastrofę. Odebrano nam rentę po ojcu i koncesję na handel artykułami alkoholowymi i papierosami. Nie mieliśmy z czego żyć. Ja miałem wtedy dziesięć lat, a mój starszy brat Dominik czternaście. Razem z nim zajęliśmy się tym, czym inni ludzie, czyli pokątnym handlem, który kwitł wówczas na całego. Mój brat Dominik, który w szkole prowadził sklepik, miał zmysł handlowy.

Trzeba było z czegoś żyć

– Wspólnie z nim zaczęliśmy na targu sprzedawać papierosy. Do dziś pamiętam, jak wykrzykiwałem – tytoń przedni, tytoń średni i obywatelski. – Na tym handlu nawet nieźle się zarabiało. Z tego na początku okupacji w zasadzie żyliśmy. Dopiero po jakimś czasie zdobyliśmy dodatkowe źródło utrzymania. W jednym z pokoi ustawiliśmy bilard, który był przygotowany do knajpy prowadzonej przez Żyda i dzierżawiącego od nas koncesje na handel alkohole i papierosami. Po wybuchu wojny, gdy jak mówiłem zostaliśmy pozbawieni koncesji, stół bilardowy stał bezużyteczny. Zainteresowanie graniem z bilard było duże. Ludzie nie mieli przecież żadnych rozrywek. Rozgrywali więc u nas wiele partii, za każdą płacili. Niektórzy po kątach grali w karty i od nich pobierało się opłaty za światło. Później brat dostał pracę sprzedawcy w sklepie „Samopomocy Chłopskiej” i też zarabiał parę groszy. W okresie świąt dostawał różne upominki. Ja zajmowałem się też handlem z Niemcami. Konkretnie zaś z niemieckimi żołnierzami, kwaterującymi w szkole zamienionej na koszary. Sprzedawałem im ciasto wypiekane przez macochę.

Cdn.

Marek A. Koprowski

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply