Że my, Polacy, nie lubiliśmy jego polityki, to rzecz zrozumiała – przehandlowywał nas w swoich układach z Niemcami, ale dlaczego tak strasznie, tak namiętnie nienawidzili go niektórzy Francuzi?

Po upadku Clemenceau premierem został Arystydes Briand, którego znaliśmy w czasach międzywojennego dwudziestolecia, który stworzył politykę Locarno, czyli politykę zbliżenia i odprężenia stosunków z Niemcami, a zgody z Anglią, która była diametralnym odwróceniem polityki Poincarégo, będącej trzymaniem Niemiec pod groźbą rewolweru w niezgodzie i kłótni z Anglią.

Briand… ten człowiek zawsze był pacyfikatorem, zawsze łagodził. Styl i treść jego polityki polegały na łagodzeniu. Że my, Polacy, nie lubiliśmy jego polityki, to rzecz zrozumiała – przehandlowywał nas w swoich układach z Niemcami, ale dlaczego tak strasznie, tak namiętnie nienawidzili go niektórzy Francuzi?

Briand został mianowany premierem w trzy dni po upadku Clemenceau, a więc 23 lipca 1909 roku. Dwa dni później wydarza się ewenement wielkiej światowej wagi. Oto dnia 25 lipca lotnik Bleriot przelatuje kanał La Manche na swoim monoplanie. Przeleciał ten kanał z błyskawiczną szybkością, która wtedy olśniewała ludzi. Leciał wszystkiego 37 minut 21 sekund – o ileż szybciej, niżby trwała podróż rowerem na tej samej odległości.

Briand był najbardziej spotwarzanym ministrem francuskim. Jeszcze w czasach międzywojennych Leon Daudet stale go nazywa sutenerem i propaguje zwyczaj nazywania sutenerów „arystydesami” od imienia tego ministra spraw zagranicznych lub premiera. „Na tych ulicach dużo jest prostytutek i arystydesów”, „w ciemnym zaułku kręciło się kilku arystydesów” – pisywał Daudet, znęcając się nad Briandem.

Rzecz dziwna, francuski obóz republikański jest dość liberalny, jeśli chodzi o niedelikatności pieniężne swoich polityków. Znakomity Floquet był skompromitowany w sprawie panamskiej w sposób bardzo przykry. Republika francuska wzniosła mu pomnik w wieku XX, na którego otwarciu były wszelkie osobistości z prezydentem rzeczypospolitej na czele. Sam Clemenceau także brał pieniądze od Korneliusza Herza, a jednak został największym bohaterem Francji. Amnestia moralna działała w polityce i, jak mi się wydaje, bardzo słusznie. Natomiast Briand słyszał nazywanie go sutenerem do ostatniej chwili swego życia i tak go nazywali niektórzy członkowie Akademii Francuskiej, tej piramidy autorytetu ówczesnej Francji. Czyżby dlatego, że przestępstwo Brianda nie miało charakteru pieniężnego, a tylko seksualny?

W epoce sprzed pierwszej wojny światowej w Polsce sądzono powszechnie, że Francja jest krajem rozwiązłości seksualnej. Zaczytywano się powieściami Guy de Maupassanta czy Oktawiusza Mirbeau’a i wyobrażano sobie, ze nie ma Francuzki, która by się nie dopuszczała złamania wiary małżeńskiej. Podróżni po Francji stwierdzali ze w każdym małym miasteczku, obok czarownych gotyków, a często w zaułku bliskim kościoła widniały czerwone latarnie wskazujące na miejsce ulegalizowanej rozpusty. Z tego wszystkiego wyciągano zbyt łatwe wnioski. Czerwone latarnie istotnie paliły się nocami, ale cnota żon i córek była pilnowana bardzo surowo, o wiele poważniej niż w krajach krwi germańskiej.

Briand istotnie był skazany nawet dwa razy za „obrazę obyczajności”. Zresztą te wyroki skazujące zapadły w jednej i tej samej sprawie, a dopiero później Briandowi udało się uzyskać wyrok uniewinniający.

Clemenceau urodził się w roku 1841 – Briand w roku 1862, był od niego o całe pokolenie młodszy. W roku 1891, a więc kiedy miał lat dwadzieścia dziewięć, zdarzył się Briandowi następujący casus pascudeus. Mieszkał sobie w Saint Nazaire, mieścinie, w której mieszkali także jego rodzice, i był socjalistą. Mieszczuchy z Saint Nazaire nie lubili tego nowego gatunku ludzi. Briand był początkującym adwokatem i młodość związała go uczuciowo z piękną i płochą panią Janiną Giraudeau. Zazdrosny mąż dwa razy przyłapywał już swoją małżonkę na schadzkach z Briandem, ale raz oboje wyskoczyli oknem, innym razem uratowali się od stwierdzenia deliktu niewierności małżeńskiej w jakiś inny sposób. Ale oto – jak czuję, inicjatywa wyszła ze strony pani Janiny – zachciało się im intymnych karesów na trawce, na spacerze za miastem. Podobno widziało to aż sześćdziesiąt osób, co powiększało obrazę obyczajności i wstydliwości miasta Saint Nazaire. Wynikł z tego proces karny. Briand został zawieszony w prawach wykonywania zawodu adwokackiego, współobywatele na jego widok na ulicy wybuchali śmiechem lub robili pewne uwagi. Briand bronił się w sposób podobny jak biblijna Zuzanna, twierdził, że świadkowie z tej odległości nie mogli widzieć nic szczególnego i nic szczegółowego, sędziowie jednak dwukrotnie byli innego zdania, aż wreszcie po roku najrozmaitszych przykrości sąd odwoławczy w Poitiers w lipcu 1892 uniewinnił parę zakochaną, chociaż nieostrożną.

Dlaczego piszę, że inicjatywa wyszła od pani Janiny? Ano, bo całe późniejsze jej zachowanie wskazuje na odpowiednie cechy charakteru. Stara się ona o rozwód z mężem, który w międzyczasie pobił Brianda, spotkawszy go przypadkowo. Uzyskawszy rozwód, raptem porzuca Brianda, który przez pewien czas złamany jest tym ciosem. Przez kilka lat pani Giraudeau prowadzi życie bardzo urozmaicone, aż wreszcie wraca do Brianda, który rozczulony darowuje jej hurtem wszystkich kochanków. Współżyjąc potem z Briandem za czasów, kiedy on już zaczyna odgrywać wielką rolę we Francji, pani Janina ujawnia gusta bardzo oryginalne, oto nie tylko ma po kilku kochanków naraz, ale tych kochanków wybiera sobie ze świata przestępczego, wśród tak zwanych apaszów, złodziei i rzeczywistych sutenerów i ma czelność zwracać się do Brianda, aby tych przyjaciół ratował w ich zawodowych kłopotach. Briand był widać jakoś tragicznie do niej przywiązany, aż wreszcie stwierdziwszy, że plotki o jego kochance nie są plotkami, lecz ponurą rzeczywistością, w 1904 roku zerwał z nią wszelkie stosunki. Nachodziła go jednak długo później, wyłudzając datki pieniężne.

Cała ta historia zaciążyła na reputacji Brianda w sposób możliwie ciężki i przypuszczam, że była przyczyną, że Briand, który miał kompromis we krwi, związał się z ekstremistami. Pisałem już o walce z Kościołem i wojskiem w pierwszych latach XX wieku, za czasów ministerstwa Waldecka-Rousseau i Combes’a. To, co mówiono w parlamencie na ten temat, było już często co najmniej przesadne, ale młodzi ekstremiści podchwytywali te hasła i rozdymali je do absurdu. Nie tylko w sposób ordynarny wyśmiewano się z religii i religijnych obrzędów, ale zaczęto pomiatać pojęciem „ojczyzna”, wyśmiewać się i wzywać żołnierzy do dezercji. Briand związał się z tymi ekstremistami przede wszystkim jako adwokat. Bronił nawet Hervégo, oskarżonego o propagandę dezercji wśród żołnierzy. Ale Briand już wtedy był Briandem, to znaczy człowiekiem subtelnego, cienkiego, sceptycznego dowcipu. Ileż o takich dowcipach Brianda nasłuchałem się za czasów międzywojennych, a nawet zdarzyło mi się je słyszeć bezpośrednio. Przytoczę jeden z nich. Oto jakiś proboszcz, niezbyt może taktownie, ogłosił, że „mademoiselle Jaurès, córka wodza socjalistów, przystąpiła nabożnie do komunii świętej”. Jaurès miał z tego powodu wielkie przykrości w swej partii. Po wielu incydentach ktoś go na zebraniu publicznym zaczął bronić, że musiał w tej sprawie ustąpić swej żonie, i zadał pytanie retoryczne: „Cóż zrobić z taką żoną?” – „Ja bym ją udusił!” – wrzasnął ktoś z uczestników zebrania. Wtedy Briand, który przewodniczył, zawołał: „O, tak! to jest sposób. Jeśli, towarzyszu, zastosujecie go w stosunku do swej żony, będziecie mogli później urządzić pogrzeb cywilny”.

Od 1902 Briand jest posłem do parlamentu z miasta St. Etienne. Kiedy w styczniu 1905 roku ustępuje nieprzytomny Combes i premierem zostaje ostrożny i zrównoważony Rouvier, proponuje on Briandowi wejście do gabinetu. Socjaliści francuscy rozbici są wtedy na partię socjalistów Francji, bardziej radykalną, na czele której stoi Guesde, i partię socjalistyczną francuską, kierowaną przez Jaurèsa. Briand należy do tej drugiej i Jaurès, powołując się na uchwały amsterdamskie, zabraniające socjalistom uczestnictwa w rządach pospołu z burżujami, sprzeciwia się wejściu Brianda do rządu. Odtąd Briand nie lubiJaurèsa.

Ale właśnie za czasów Rouviera miał miejsce największy polityczny wyczyn Brianda. Wojna religijna rozpętana przez Combes’a groziła przeistoczeniem się w jakąś wojnę domową. Briand stał się referentem ustawy o rozdziale Kościoła od państwa. Posługując się terminologią republikańską, to jest antykościelną, Briand stworzył ustawę, która umożliwiła egzystencję Kościołowi. Zresztą konsultował w tej sprawie biskupów. Jakkolwiek później, bo w grudniu 1906, przyszło do zerwania stosunków dyplomatycznych pomiędzy Francją a Watykanem[1], to jednak ustawa opracowana przez Brianda stworzyła modus vivendi pomiędzy Kościołem a państwem, do przyjęcia właściwie przez obie strony. Briand, który tak niedawno szedł z ekstremistami, teraz przeforsował swoją ustawę dzięki czarującemu talentowi krasomówczemu, czyli środkowi, na który parlament francuski jest czuły.

Ministrem oświaty i wyznań Briand został w następnym gabinecie, Sarriena, w marcu 1906 roku. Opowiadałem już, że Clemenceau narzucił swoją osobę temu gabinetowi. Według Brianda sprawa wyglądała inaczej. Kandydatura Clemenceau nie wypłynęła znienacka podczas rozdawania alkoholi, jak to podtrzymuje wersja historyczna, ale była dziełem Brianda, który wolał mieć „tygrysa” w klatce rządowej niż na wolności i wśród opozycji. Ale zdaje się, że można pogodzie obie wersje.

W 1907 roku umarł minister sprawiedliwości i Briand został strażnikiem pieczęci. Był to już rząd Clemenceau. Za czasów procesu Brianda o obrazę obyczajności prokurator wołał, zwracając się do niego jako do oskarżonego: „Pańska kariera polityczna skończyła się raz na zawsze”. Teraz Briand jako minister sprawiedliwości podpisał wniosek o nadanie temuż prokuratorowi orderu, który ze względu na wysługę lat mu się należał.

Tak samo za czasów Clemenceau jakopremiera iBrianda jako strażnika pieczęci rząd wnosił jakąś ustawę w sprawie kary śmierci. Clemenceau, człowiek zasad i przeciwnik kary śmierci powiedział Briandowi: „Tego niepodpiszę, ojciec mój obróciłby sięw grobie”. – „Niech pan jednak podpisze – powiedział Briand. – Ja już sięjakoś dogadam z ojcem pańskim”.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Fragment książki „Europa in flagranti”, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2012.

Portal KRESY.PL jest patronem medialnym wydania „Pism wybranych” Stanisława Cata-Mackiewicza w krakowskim Universitas.


[1]Zerwanie nastąpiło w lipcu 1904.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply