Ludzie zaczęli chwytać za broń, by odpowiedzieć na bolszewicki terror. Jednym ze zbrojnych ugrupowań zorganizowanych na terenie Gródka i okolicznych wsi dowodził szwagier mojej babci, Franciszki Czarnieckiej – Michał Dobrowolski. Likwidowali oni milicyjne posterunki , rozstrzeliwali bolszewickich aktywistów, którzy najbardziej dawali się ludności we znaki. Opór przeciw bolszewikom nie trwał jednak długo. Oddziały Czeka szybko opanowały sytuację w przygranicznej strefie z Polską, w której leżał Gródek. Michał Dobrowolski wpadł w zasadzkę i zginął w 1926 r.

– Choć noszę ukraińskie nazwisko Gumieniuk, jestem Polakiem po krwi, po kości i po wszystkim! – podkreśla Stanisław Gumieniuk. – To samo mówił mój dziad i mój ojciec. Moja rodzina ze strony ojca Tadeusza pochodziła z powiatowego miasteczka Kuźmin. Jak kiedyś to badałem, to na Podolu mieszkała ona od dziewięciu, czy nawet dziesięciu pokoleń. Wszyscy jej przedstawiciele mieli uzdolnienia muzyczne i byli organistami w podolskich kościołach m.in. w Kumanowie, Felsztynie, Gródku i Smotryczu. W czasach carskich w drugiej połowie XIX w. władze postanowiły zniszczyć szlachtę zaściankową, do której należeli przodkowie ojca i tzw. jednodworców zamienić w chłopów, odbierając im szlacheckie przywileje. To samo stało się z nimi. Przy okazji pozbawiono ich nazwiska, zapisując ich w oficjalnych dokumentach jako Gumieniuków i tak już zostało. W następnych latach nie było możliwości zmiany tego stanu rzeczy. Carski urzędnik zmieniający nazwisko mojego pradziada, nie zmienił jednak jego narodowości i zapisał w rubryce narodowość – Polak. Naszą tożsamość zachowaliśmy po dzień dzisiejszy. Zapamiętałem dobrze słowa mojego dziadka , który lepiej niż ja operował polszczyzną, bo chodził do polskiej szkoły, jak mówił – jestem Polakiem z krwi i kości. – Moja mama Genowefa z domu nazywała się Czarniecka i pochodziła z Gródka. Jej rodzina była bardzo pracowita i pobożna, a jednocześnie, jak na gródeckie warunki , zamożna. Dziadek Filip przed I wojną światową odziedziczył po swoim dziadku Wincentym garbarnię, pracownię futer i odzieży skórzanej. Miał cztery maszyny Do szycia i zatrudniał 16 czeladników.

Zabierali chleb

Specjalizował się w produkcji płaszczy z karakułów, a także futer i kołnierzy. Dziadkowie ze strony mamy posiadali też duże gospodarstwo, liczące 20 dziesięcin ziemi, czyli ponad 20 hektarów. Dziadek Grzegorz ze strony ojca, o czym też chciałbym wspomnieć, swojej działalności muzycznej nie ograniczał tylko do roli organisty. Miał własną fisharmonię, na której grał utwory Szopena, Bacha, Mozarta, Hendla i innych kompozytorów na szlacheckich balach, spotkaniach i uroczystościach. Dobre czasy dla mojej rodziny skończyły się, gdy na Podolu do władzy doszli bolszewicy. „Pokój chatom, wojna dworom” – takie było ich programowe hasło. Rekwirowali ziemię, konfiskowali złoto, wprowadzili nic nie wartą papierową walutę. Wszyscy byli „równi”, co sprowadzało się do wyzucia przez bolszewików wszystkich ze wszystkiego. Rabowali wszystko, co można było wywieźć do Rosji. Na co dzień zabierali chleb. Wszystko to budziło opór wśród mieszkańców Gródka. Ludzie zaczęli chwytać za broń, by odpowiedzieć na bolszewicki terror. Jednym ze zbrojnych ugrupowań zorganizowanych na terenie Gródka i okolicznych wsi dowodził szwagier mojej babci, Franciszki Czarnieckiej – Michał Dobrowolski. Likwidowali oni milicyjne posterunki , rozstrzeliwali bolszewickich aktywistów, którzy najbardziej dawali się ludności we znaki. Opór przeciw bolszewikom nie trwał jednak długo. Oddziały Czeka szybko opanowały sytuację w przygranicznej strefie z Polską, w której leżał Gródek. Michał Dobrowolski wpadł w zasadzkę i zginął w 1926 r. Wkrótce, bo rok później, zaczęła się kolektywizacja. Wszystkich Polaków bardzo silnie zmuszano do wstąpienia do kołchozów. Jak mi opowiadano, najpierw odebrano ludziom wszystkie narzędzia rolnicze, takie jak pługi, brony, sprężynówki oraz konie.

Ni czytaty, ni pisaty

Ludzie nie mieli czym uprawiać pól. Trudno bowiem robić to motyką i szpadlem. Mimo to ludzie dalej się opierali i nie chcieli iść do kołchozów. Z rodziny Gumieniuków do kołchozu wstąpił tylko mój ojciec. Zdążył on ukończyć cztery klasy parafialnej szkoły i miał przewagę nad innymi, którzy jak to po rosyjsku się mówi – ni czytaty , ni pisaty. – Rozumiał, że bolszewickiej bestii nie da się przeczekać, że trzeba z nią iść na jakiś kompromis i zrobić to jak najwcześniej, póki nie jest ona wściekła. Ojciec został w kołchozie traktorzystą. W gospodarstwie tym był zresztą tylko jeden traktor produkcji amerykańskiej! Tylko ojciec potrafił na nim jeździć i go obsługiwać. Dzięki temu wszyscy łącznie z władzami odnosili się do niego z szacunkiem i poważaniem. Jak została utworzona MTS, czyli Motorno- Traktornaja Stancja, to ojciec awansował i został w niej buchalterem. Bracia i siostry ojca, mający muzyczne wykształcenie rozproszyli się po całym bolszewickim imperium, szukając dla siebie miejsca. Jakoś im się to udało, ale oczywiście za określoną cenę. Wszyscy w rubryce narodowość wpisali Ukrainiec lub Ukrainka. Za to jednak brat ojca Józef przez 36 lat grał w Kremlowskiej Orkiestrze. Brat ojca Stanisław był głównym kapelmistrzem Wschodnio-Ussuryjskiego Okręgu Wojskowego ponad 30 lat. Ciocia Stasia, która mieszkała w Kijowie do wybuchu wojny, po wkroczeniu Niemców zaginęła, odnalazła się później w Kanadzie. W Gródku z rodziny Gumieniuków Polakiem, który zachował swoją narodowość był mój ojciec.

Zabrali tysiąc osób

W rodzinie Czarneckich wszyscy zadeklarowali, że są Polakami i byli zdecydowani bronić swojej wiary, języka, obrzędów i tradycji. Bracia mamy byli zatrudnieni w miejscowej drukarni. W połowie lat trzydziestych minionego wieku mimo, że część Polaków ze strachu zadeklarowała narodowość ukraińską, Polacy nadal stanowili w Gródku około połowy mieszkańców, twardo obstających przy swojej narodowości. Nie przypuszczali chyba, jak straszną cenę przyjdzie im za to zapłacić. W 1936 r. zaczęły się pierwsze represje, trwające przez kilka lat, które nie ominęły praktycznie żadnej polskiej rodziny. Z każdej został ktoś rozstrzelany, osadzony w łagrze lub zesłany. Szkoła, w której język polski był wykładany, została zlikwidowana, a całe jej grono nauczycielskie aresztowano i rozstrzelano! W ciągu jednej nocy z Gródka „czekiści” zabrali blisko tysiąc osób! Nie byli oni przewidywani do wywózek, bo „czekiści” zabierali ich tylko nocą znienacka, nie pozwalając na zabranie żadnych rzeczy. Wyciągali swoją ofiarę z łóżka, ładowali do samochodu i jechali po następną. Rodzina mamy, czyli Czarneccy zapłaciła bardzo wysoką ceną za polskość. Z siedmiorga rodzeństwa uratowała się z prześladowań tylko moja mama. Jej starszy brat Józef siedział w więzieniu w Płoskirowie. Jej matka Frania chodziła piechotą do więzienia odległego o 55 km, by dać mu paczkę. Przy jednej z nich przekazał jej przez strażnika brudną, zakrwawioną koszulę. Gdy poszła następny raz do więzienia, paczkę dla syna jej zwrócono mówiąc, że nie będzie mu ona już potrzebna. Został stracony za stworzenie kontrrewolucyjnej, nielegalnej grupy, a on był po prostu zelatorem Róży Żywego Różańca. Koszulę, która po nim została, babcia Frania do końca życia przechowywała pod poduszką jako największą relikwię. Drugi jej młodszy syn osadzony w jakimś syberyjskim łagrze, zmarł w nim w 1942 r. Każdy z nich zostawił w Gródku po siedmioro dzieci! Co stało się z resztą rodzeństwa mojej mamy, długo nie było wiadomo. Mąż mojej cioci Stasi od strony mamy też był represjonowany. Został zesłany bez prawa do korespondencji do jednego z najstraszniejszych łagrów w Igarce za kołem polarnym. Moja ciocia tak bardzo go kochała, że postanowiła wzorem dawnych żon powstańców zesłanych na Sybir jechać za nim, by być bliżej niego.

Odwaga i męstwo

Wykazała ogromną odwagę i męstwo. Nie pojechała tam sama, ale z czteroletnim dzieckiem na rękach. Zatrudniła się jako tzw. „dobrowolec” na budowie w krainie wiecznej zmarzliny. Jakoś udało jej się cudem dowiedzieć, w którym z łagrów siedzi jej mąż. Starała się podawać mu jakieś artykuły, oddawała krew, by miała je za co kupić. Nigdy jednak bezpośrednio na własne oczy go nie widziała. Dostała od niego tylko dwa listy, skreślone ołówkiem na jakimś kawałku papieru. Mieszkała w koszmarnych warunkach tylko trochę lepszych od łagrowych. Z tej nieludzkiej poniewierki wróciła w 1948 r., przywożąc ze sobą te dwa wspomniane listy jako pamiątkę po mężu, który niestety zmarł. Ciocia nienawidziła za to Stalina jak psa. Pamiętam, jak w 1950 r. na akademii z okazji 70-lecia urodzin Stalina powiedziała mi na ucho-kiedy ten Lucyfer zdechnie? – Niestety nie doczekała końca rządów tego Antychrysta. Z Igarki wróciła ze zniszczonym zdrowiem i wkrótce zmarła. Po śmierci Stalina, gdy Chruszczow zaczął zwalniać uwięzionych w łagrach, do Gródka wróciły siostry mamy zesłane w różne punkty imperium. Wracając do mojego ojca, to chcę trochę powiedzieć, że ślub z moją mamą wziął w 1935 r. Był to ostatni rok, kiedy w Gródku funkcjonowała jeszcze parafia. W następnym roku kościół został zamknięty, a później wysadzony w powietrze. W czasach mojego dzieciństwa pamiętam jeszcze jego ruiny. W Gródku czekała tylko maleńka kaplica na katolickim cmentarzu. Do wybuchu wojny moi rodzice mieszkali w Kuźminie, gdzie ojciec pracował nadal w Motorno-Traktornoj Stancji. Gdy wybuchłą wojna, ojca jako fachowca potrzebnego w kołchozie nie zmobilizowano do Armii Czerwonej. Dwa tygodnie po wybuchu wojny Niemcy byli już w Kuźminie.

Życzliwość Madziarów

Czerwonoarmiści bronili się 6 godzin po czym się wycofali. Reżim okupacyjny nie był dla nas zbyt dokuczliwy. Gdy po wejściu do naszego domu zobaczyli na ścianach religijne obrazy, zaczęli nas nazywać katolikami, a o narodowość specjalnie się nie pytali. Niemcy zabierali kołchozowe ziarno i wszystko, co mogli użyć do produkcji żywności. Wywozili też całą młodzież na roboty do Niemiec. Po jakimś czasie Niemców na naszym obszarze zastąpili Węgrzy, których my nazywaliśmy Madziarami. Odnosili się oni do Polaków życzliwie. Kilku z nich zostało zakwaterowanych w połowie naszej chaty. Bardzo często korzystali oni z kuchni mamy i cieszyli się, gdy mama częstowała ich ziemniakami z kapustą. Razem z nimi spędziliśmy Święta Bożego Narodzenia w 1943 r. Połamaliśmy się z nimi opłatkiem, który wypiekła moja mama, a ojciec święcił wodą świeconą, której zapas zgromadził, gdy kościół w Gródku był jeszcze czynny. Razem z Węgrami śpiewaliśmy kolędy. Oni oczywiście po swojemu, my po polsku, ale na tę samą melodię. Wspólnie zjedliśmy też wigilijne potrawy. Dwunastu niestety już nie było. Niemcy zabrali nam bowiem krowę i nasz stół stał się biedniejszy. Dzięki Węgrom jakoś okupację przeżyliśmy. Wojna w okolicy dokonała jednak wielu spustoszeń. Mało było rodzin, które nie poniosły strat. Gdy wrócili Sowieci, od razu zaczęli reaktywować kołchozy i zapędzać do nich wszystkich mieszkańców do niewolniczej pracy od wschodu do zachodu słońca. Trudno bowiem za wynagrodzenie uznać zaliczanie 15 gramów ziarna na tzw. „trudodeń”, który miał być wypłacany po zbiorach. Na bieżąco ludzie nie dostawali ani kopiejki. Ludzie jakoś sobie dawali radę, dzięki działkom przyzagrodowym. Nie były one jednak duże. Miały po 45 arów. W 1946 r. , jak opowiadał mi ojciec, z powodu suszy zdarzył się wielki nieurodzaj. Kołchoźnikom nie wydano nawet przysługującej im za to „trudodni” normy ziarna.

Nie mieli nic do jedzenia

– Ludzie, co mieli do jedzenia zjedli przez zimę i wiosną 1947 r. zajrzał w ich oczy głód. Wtedy moja mama urodziła bliźniaki, kolejnego braciszka i siostrzyczkę. Pamiętam, jak mama leżała w łóżku opuchnięta z głosu, a bliźniaki leżały na niej i ssały jej puste piersi. Ojciec był całkowicie bezradny. Kiedyś pod naszym domem samochód zabił psa. Ojciec kazał mi przyciągnąć do go domu. Mama zaczęła krzyczeć, żebym tego nie robił, bo i tak przecież nikt psiny nie będzie jadł. Ratunkiem dla nas była młoda lebioda i pokrzywa. W lasach zaczął też pojawiać się tzw. niedźwiedzi czosnek, który też zbieraliśmy. Rodzice urządzili nawet Paschę, czyli Wielkanoc, która dla naszej rodziny stanowiła zawsze największe święto. Skrzypce i flet dziadka Grzegorza, które odziedziczyliśmy po nim w spadku, tato wymienił na wiadro ziemniaków i wiadro jęczmienia. Mama miała z czego przygotować smaczną Paschę. Pamiętam, że trakcie, jak mama obierała ziemniaki jeden z nich upadł na gorącą płytę kuchni. Wszystkie dzieci natychmiast rzuciły się, żeby ten ziemniak ratować i podnieść z płyty. Mama widząc to zapłakała. Nas to wtedy zdziwiło i dopiero, gdy dojrzałem, zrozumiałem.

Zupa z lebiody

Mama płakała nad naszym położeniem, jak nisko upadliśmy, jak nas upodlił Związek Sowiecki. Jak na polach zaczęło dojrzewać zboże, chodziliśmy z rodzeństwem nocą zrywać kłosy. Dojrzałego ziarna w nich nie było, ale znakomicie wzbogacały zupę sporządzoną z lebiody, pokrzywy i niedźwiedziego czosnku. Zrywać kłosów oczywiście nie było wolno. Gdyby zrywał je dorosły, to zostałby aresztowany i zesłany do łagru. Nas, gdy złapał konny strażnik, co najwyżej wychłostał nahajką. Bolało bardzo, ale my się tym nie przejmowaliśmy. Następną nocą znów wyruszaliśmy po kłosy. Mama tylko płakał, oglądając nasze plecy. Ojciec nas klepał po ramieniu i tylko się uśmiechał. On z całej rodziny trzymał się najlepiej. Dopiero, kiedy z jedzeniem się poprawiło i nie groził nam głód, tato padł na łóżko i chorował wiele dni. Adrenalina, która trzymała ojca twardo na nogach, opadła.

Cdn.

Marek A. Koprowski

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. nina-pl
    nina-pl :

    Przez wiele miesięcy byłem czytelnikiem ”obserwatora politycznego ” gdzie pod artykułami niejakiego Krakauera pisałem komentarze pod tym samym Nickiem ‘Nina.pl’ . Tam na podstawie mojej wiedzy i doświadczeń mojej rodziny oraz w oparciu o wasz portal wdawałem się w gorącą dyskusję na temat dobrobytu przyniesionego Polsce przez bolszewików. Wierzcie mi że nie wiem kto i na czyje zlecenie tam pisze ale byli byście w szoku jak oni wielbią Rosję Putina ZSRR i PRL , to aż nie jest do pomyślenia , a jednak . Pozdrawiam Mariusz M.

  2. nina-pl
    nina-pl :

    Przez wiele miesięcy byłem czytelnikiem ”obserwatora politycznego ” gdzie pod artykułami niejakiego Krakauera pisałem komentarze pod tym samym Nickiem ‘Nina.pl’ . Tam na podstawie mojej wiedzy i doświadczeń mojej rodziny oraz w oparciu o wasz portal wdawałem się w gorącą dyskusję na temat dobrobytu przyniesionego Polsce przez bolszewików. Wierzcie mi że nie wiem kto i na czyje zlecenie tam pisze ale byli byście w szoku jak oni wielbią Rosję Putina ZSRR i PRL , to aż nie jest do pomyślenia , a jednak . Pozdrawiam Mariusz M.