Na miejscu rodzinnej tragedii

“Informacja Wojskowa zakatowała go niemal na śmierć. Oprawcy połamali mu żebra i wybili jedno oko. Żądali, by potwierdzić, że byłem członkiem spisku, który chciał obalić władzę ludową. Inny pod wpływem takich tortur podpisałby każde bzdury, ale on odznaczający się wielkim hartem ducha i tego nie uczynił” – wspomina Zygmunt Maguza.

Stanowisko pułkownika Kuzmienko, broniącego Zygmunta Maguzy, poparli też inni oficerowie m.in. szef sztabu 16 Dywizji Piechoty ppłk Eugeniusz Molczyk, dowódca artylerii Korpusu płk Adam Czaplewski i dowódca 41 pułku artylerii lekkiej ppłk Jan Hensel. Zygmunt Maguza nie został aresztowany i nie usunięto go z armii. Sprawa jednak się nie zakończyła. Informacja Wojskowa tak łatwo nie odpuszczała. Aresztowano wielu podkomendnych i znajomych Zygmunta Maguzy i poddano brutalnemu śledztwu, chcąc zmusić ich do złożenia zeznań go obciążających. Byli bici i torturowani.

-Już jak byłem majorem, spotkałem jednego z nich – wspomina ze łzami w oczach Zygmunt Maguza. – Mówił do mnie jeszcze „panie poruczniku” nie wiedząc, że zostałem awansowany. Informacja zakatowała go niemal na śmierć. Oprawcy połamali mu żebra i wybili jedno oko. Żądali, by potwierdzić, że byłem członkiem spisku, który chciał obalić władzę ludową. Inny pod wpływem takich tortur podpisałby każde bzdury, ale on odznaczający się wielkim hartem ducha tego nie uczynił. – Bili mnie bardzo, ale ja pana porucznika niczym nie obciążyłem. – Płakałem, gdy widziałem tego skatowanego żołnierza. Mnie też mógł spotkać ten los. Moich bezpośrednich przełożonych z jednostki w Gdańsku na żądanie Informacji zwolniono z wojska.”

Angielski szpieg

„Przeprowadzono też czystkę w Oficerskiej Szkole Artylerii, usuwając z nich moich nauczycieli i wychowawców, którzy przyczynili się do uzyskania przeze mnie oficerskiej promocji i wydawali o mnie znakomite opinie. Teoria Informacji na mój temat byłą następująca. – Jestem zakamuflowanym angielskim szpiegiem, który celowo przeszedł z oddziałem 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK przez Prypeć, żeby wstąpić do Wojska Polskiego, by prowadzić w nim szpiegowską robotę. Nie aresztowano mnie, ale poddano bardzo dokładnej obserwacji, trwającej praktycznie do końca mojej służby wojskowej. Kontrwywiad wojskowy kontrolował każdy mój krok. Czytano moją korespondencję, mój telefon był stale na podsłuchu. Sprawdzano, gdzie wyjeżdżam i z kim się spotykam, czy nawet rozmawiam. Czasami podejrzenia kontrwywiadu były wręcz idiotyczne graniczące z paranoją. Gdy ze Szczecina, do którego mnie przeniesiono, pojechałem do ojca do szpitala w Gdańsku, oskarżono mnie, że udałem się tam, by rozpracowywać Marynarkę Wojenną, bo wojska lądowe mi już nie wystarczą…

Najgorzej było do 1954 r. Potem „opieka” nade mną zelżała, ale była kontynuowana do końca mojej służby wojskowej. Mimo działań wojskowych służb informacyjnych wymierzonych w moją osobę, przełożeni uważali mnie za dobrego żołnierza. Dzięki nim w ogóle mogłem kontynuować służbę w wojsku. Mój dowódca szef artylerii z jednostki ze Szczecina, do której przeniesiono mnie z Gdańska płk Kazimierz Błyszczuk pojechał do dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego płk Tadeusza Tuczapskiego prosić go, bym mógł zostać w wojsku.”

Warunkowa zgoda

„Ten skierował go drogą służbową do dowódcy artylerii Wojska Polskiego, szefa Informacji Wojskowej i Ministra Obrony Narodowej. Szef Informacji dał mi warunkową zgodę na przedłużenie służby na rok. Później co roku mi ponownie służbę przedłużano. Był to ewenement, bo wtedy wszystkich oficerów związanych z AK bezwzględnie z armii usuwano. Ci, którzy zataili przynależność do niej, w najlepszym razie degradowano i usuwano z armii. Innych traktowano jako potencjalnych szpiegów i zdrajców, mających prozachodnie poglądy. W tamtych ciężkich czasach oparciem była dla mnie moja żona Janina z domu Sienkiewicz, żołnierz AK, która urodziła mi dwóch synów Janusza i Henryka Roberta. Dzieliła ona wszystkie moje troski i kłopoty. Była aresztowana za działalność patriotyczną w czasie II wojny światowej przez gestapo. Ocalała tylko dzięki rodzinie, która przekupiła gestapowca. Ten jej wprawdzie nie zwolnił, ale wysłał do Niemiec, by pomagała jego żonie w prowadzeniu domu i opiece nad dziećmi. Tam jednak spotykała się z Polakami i ponownie została aresztowana przez gestapo. Znów była bita i maltretowana.

Mnie mimo opinii Informacji w 1956 r. skierowano ze Szczecina, gdzie byłem dowódcą dywizjonu w 2 i 138 pułku artylerii lekkiej do Oficerskiej Szkoły Artylerii Przeciwlotniczej na kurs dowódców dywizjonów. Po jego ukończeniu przydzielono mnie do Warszawy, gdzie pełniłem obowiązki komendanta Podoficerskiej Szkoły Artylerii Nr 17. Za dobre wyniki wysłano mnie do szkoły dowódców jednostek rakietowych w Ułan-Ude w Buriackiej SSR nad jeziorem Bajkał. Trwała ona rok. Po jej ukończeniu w drodze powrotnej do Polski, grupa oficerów zatrzymała się w Moskwie. Tam zacząłem się starać o zgodę na wyjazd na Wołyń w rodzinne strony, żeby: „oddać hołd pomordowanej rodzinie Stankiewiczów”. Nie była to sprawa łatwa. Najpierw udałem się do atachatu wojskowego naszej ambasady w Moskwie z prośbą, żeby załatwili mi przepustkę. Tamtejsi pracownicy rozłożyli jednak bezradnie ręce i oświadczyli, że nic mi pomóc nie mogą.”

Nazwiska zabójców

„Zasugerowali, bym zwrócił się do Sztabu Generalnego Armii Radzieckiej. Tam też nie chciano mi pomóc. Na własną rękę pojechałem więc do Kowla. Tam wziąłem radziecką taksówkę i pojechaliśmy do Witoldowa. Nie miałem za dużo rubli, więc dałem kierowcy buty, spodnie, jakiś sweter. Bał się, ale wziął i żeśmy pojechali. Na miejscu dawnego gospodarstwa nie było śladu po budynkach dawnego i owocowym sadzie. Zastałem natomiast sąsiadów Ukraińców, którzy mieszkali około 100 metrów od gospodarstwa zamordowanej rodziny. Była to rodzina Włodzimierza Wołodi Kozibrody z zawodu kowala i jego żony Heleny z pochodzenia Czeszki. W domu Ukraińców Kozibrodów zostałem przyjęty po tylu latach serdecznie i gościnnie. W trakcie rozmowy dowiedziałem się rewelacyjnych wiadomości. Włodzimierz Kozibroda oświadczył, ze kilka dni przed dokonaniem mordu rodziny Stankiewiczów była u niego grupa kilku Ukraińców i pytała Włodzimierza Kozibrodę, czy Stankiewicze są Polakami czy Ukraińcami, bo bardzo dobrze mówią po ukraińsku. Słyszeli lament, krzyki i błaganie o darowanie życia. Słyszeli strzały karabinowe, potem nastąpiła cisza. Po krótkiej przerwie ciszy mordercy, którzy byli w domu Stankiewiczów w liczbie 3 osób wpadli do ich domu (Kozibrodów) zagrozili śmiercią w razie znalezienia Polaków i pytali, gdzie są schowani lub ukryci Feliks Stankiewicz, Julian Stankiewicz i Zygmunt Maguza (wołali de Felik, de Julik, de Zygmant). Powiedzieliśmy, że nie ma ich w naszym domu. Pomimo tego rzucili się do rewizji domu z karabinami, przewracając łóżka, pościel, szafy, dokonując później rewizji na strychu i w piwnicy.

Po zrelacjonowaniu wydarzenia pani Helena Kozibroda podała, że mordercami, którzy dokonali mordu, straszyli ich śmiercią za przechowywanie Polaków i dokonywali rewizji domu i gospodarstwa byli:

  1. Prociuk były milicjant policji niemieckiej w Iwaniczach,
  2. sąsiad ich Metwiej Romaniuk zamieszkały w kolonii Witoldów k/ Romanówki i Iwanicz. Obecnie mieszka w Kijowie, przyjeżdżał do znajomych i rodziny w Iwaniczach,
  3. trzecim osobnikiem, który był przy mordzie Stankiewiczów i dokonywał rewizji był Petro Horbaczewski, zamieszkały w tym czasie w kolonii Witoldówka k/ Iwanicz, obecnie mieszka w Iwaniczach ul. Cegielna, bezpośredni sąsiad Włodzimierza Kozibrody (kowala).

Trzy krzyże

Włodzimierz i Helena podali, że mogiła pomordowanych Stankiewiczów stała długo z trzema krzyżami. Krzyże powykopywał Ukrainiec z kolonii Witoldówka k/ Iwanicz o nazwisku Fedyna i powrzucał do studni Stankiewiczów. Kozibrodowie nie mieli wody w swojej studni, zmuszeni byli więc wyremontować studnię Stankiewiczów, żeby mieć wodę.

Fedyna wg relacji Kozibrodowej dostał pomieszania zmysłów, siadał przy studni i wrzucał do niej ziemię.

Na miejscu dawnego gospodarstwa rodziny pomordowanych Stankiewiczów rozpościera się obecnie bezkresne pole kołchozowe, nie ma już miejscowości Witoldów, nie ma miejscowości kolonia Witoldówka. Mogiła pomordowanych jest zbezczeszczona i niezabezpieczona. W specjalnym piśmie zgłosiłem nazwiska morderców w prokuraturze radzieckiej licząc, że ta wdroży śledztwo i spowoduje ukaranie zbrodniarzy jako sprawców ludobójstwa. Ta jednak odpowiedziała, że sprawców nie może ustalić.

-Ja już na nowym stanowisku w Wojsku Polskim przez lata starałem się prowadzić swoje prywatne śledztwo, wykorzystując każdy trop, każdego świadka.

W Warszawie przełożeni Zygmunta Maguzy uznali, że skoro Szkołę w Ułan-Ude ukończył z wynikiem bardzo dobrym, zaliczając na piątki wszystkie przedmioty, to powinien zostać mianowany dowódca jednostki rakietowej w Warszawie. Jednej z ważniejszych wchodzących w system obrony przeciwlotniczej w kraju.

Ucałował sztandar

-W jednostce tej dosłużyłem się stopnia podpułkownika i pułkownika – wspomina Zygmunt Maguza. – Pod moimi rozkazami służyło też kilku synów moich kolegów z Wołyńskiej 27 DP AK. Jednym z nich był syn Władysława Woźnicy, który zresztą miał potem przez to kłopoty. Nie chciano mu przez dwa lata wydać wizy do Stanów Zjednoczonych, bo służył w jednostce rakietowej. Ja pożegnałem się z nią uroczyście 15 października 1976 r. przechodząc do rezerwy. Ucałowałem sztandar i przekazałem jednostkę swemu następcy. Od 1 listopada tego ż roku do 16 czerwca 2004 r. pracowałem w Instytucie Ekologii Polskiej Akademii Nauk w charakterze specjalisty d.s. obronnych. Tu też kontrwywiad wojskowy nie zostawił mnie w spokoju. Gdy objąłem funkcję do mojego przełożonego prof. Dobrowolskiego zadzwoniono i poinformowano go, żeby na mnie uważać, bo mam podejrzaną przeszłość. Gdy prof. Dobrowolski zainteresował się sprawą i dowiedział się, że byłem żołnierzem 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK wyśmiał zarzuty kontrwywiadu i odpowiedział, że poczuwa sobie za duży honor, że może zatrudniać byłego żołnierza takiej formacji. Kontrwywiad oczywiście dalej się mną czule opiekował. Starał się ograniczyć mój dostęp do informacji tajnych. Gdy miałem jechać do Bułgarii i starałem się o paszport, nad ranem miałem wizytę trzech panów, którzy zażądali zwrócenia paszportu. Gdy oświadczyłem, że odmówiono mi jego wydania, to odetchnęli i poszli. Okazało się bowiem, że zastrzegli mój paszport i byli przerażeni, że mimo tego wydano mi go, mieli po prostu błędne informacje.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply