Lwowskie ostańce

Podpisany w Jałcie wyrok na Polskę skazywał mieszkańców Kresów na tułaczkę na zachód. Nie wyjechało prawie dwa miliony naszych rodaków. Dla wielu był to świadomy wybór. Zostawali jako Polacy i strażnicy wielowiekowego dziedzictwa Rzeczypospolitej na tych ziemiach, obrońcy łacińskiej cywilizacji. W ilu miejscach mogliśmy usłyszeć takie opowieści jak staruszki z Grodna: „Nie oddaliśmy kluczy. Przez wiele lat nie było księdza, wtedy kładliśmy na ołtarzu ornat i tak modliliśmy się sami”. Potem kościół wysadzono w powietrze…

Obrońca skarbów Ossolineum

W samym Lwowie symbolem polskiego trwania był słynny historyk sztuki, dyrektor Zakładu Narodowego im. Ossolińskich przed II wojną światową, prof. Mieczysław Gębarowicz. A iluż zostało zapomnianych. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co Jan Rogala – „jeden z najdzielniejszych obrońców skarbów Ossolineum”. Pamięć o nim ocaliła Dora Kacnelson, wybitna uczona, slawista, literaturoznawca, zawsze broniąca dobrego imienia Polski.

W wieku dziewięciu lat Jan Rogala, gdy ojciec poszedł walczyć na frontach I wojny światowej, zaczął pracować, aby pomóc wykarmić rodzinę. Już w niepodległej Rzeczypospolitej studiował historię i polonistykę na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Kilka razy musiał przerywać naukę z powodu braku pieniędzy, ale w końcu studia ukończył. Gdy we wrześniu 1939 roku do Lwowa wkroczyli Sowieci i rozpoczęły się rządy terroru, wraz z siedmioma innymi osobami udał się do Wandy Wasilewskiej. „Jan Rogala przemówił do niej tak: ’Pani jest Polką, znaną literatką. Za co zabijają Polaków, prostych, biednych, zupełnie niewinnych, nie są ani hrabiami, ani milionerami lub generałami, przecież komunizm ma bronić biednych?’”. Wasilewska odpowiedziała: „Was zabijają? Mało was jeszcze zabijają, w 1917 roku dobrze zabijali” – zapamiętała Dora Kacnelson.

To w tym czasie dyrektorem Ossolineum został Jerzy Borejsza (właściwie Benjamin Goldberg) – jego brat Józef Różański był w tym czasie oficerem NKWD. Po wojnie obaj, wraz z całą rzeszą komunistycznych zdrajców i kolaborantów, wjechali do Polski na sowieckich czołgach. Różański został dyrektorem zbrodniczego Departamentu Śledczego MBP, a Jerzy Borejsza zajął się sowietyzacją kultury. Pierwszy zajmował się wyrywaniem paznokci polskim patriotom, a drugi wyrywaniem duszy i formatowaniem mózgów. Dzisiaj znów jesteśmy świadkami walki tych światów – z jednej strony – macherzy od „postępu”, a z drugiej ci, którzy uosabiali system wartości wyznawany przez bibliotekarza Jana Rogalę.

Gdy w 1943 roku niemiecki oficer SS przyszedł z rozkazem, aby spalić wybrane dokumenty w Ossolineum, Rogala nienagannym niemieckim powiedział tylko: „Pan major może to spalić, ale prawdopodobnie Reich będzie niezadowolony, ponieważ książki są cenne i Ameryka może w przyszłości zapłacić za nie niemieckiemu rządowi walutą”. I to wystarczyło.

Przez następne 32 lata Rogala, pracując pod sowiecką władzą, „dzielnie wytrwał w okupowanej przez komunistyczną mafię bibliotece (…). Na straconej placówce trwał przy swoich zasadach, bezkompromisowy. Każdy dzień jego pracy w Ossolineum był pełen heroizmu i poświęcenia. Gdy palono polskie rękopisy, nie chował się, stał obok i obserwował, próbując uratować chociażby szczątki” – pisała Dora Kacnelson. Polscy bibliotekarze nazywali to „Katyniem rękopisów”.

„Jedną z pierwszych ofiar padły rękopiśmienne zbiory wybitnego polonisty i slawisty światowej sławy, Juliusza Kleinera, byłego profesora Uniwersytetu im. Jana Kazimierza. (…) Jan Rogala wytrwale stał przy piecu, cierpliwie czekając na okazję. Udało mu się niepostrzeżenie wynieść kilka worków na strych. W czasie pieriestrojki z tych uratowanych archiwaliów ułożono zespół dokumentów Juliusza Kleinera. (…) Teraz nikt już prawie nie pamięta o uratowaniu przez Jana Rogalę części archiwaliów uczonego światowej sławy” – zanotowała Kacnelson.

Konsekwentna pogarda dla komunizmu

To prawda – nikt nie pamięta o Janie Rogali, przypomina się natomiast Elżbietę Szemplińską, autorkę haniebnego wiersza „Prawdziwa ojczyzna”, opublikowanego tuż po agresji sowieckiej 17 września 1939 roku. Zawarte w nim treści mają nadal nielicznych, ale jakże głośnych wyznawców: „Dawno/ jeszcze byłam dzieckiem/ napisałam w szkolnym zeszycie/ na święto niepodległości:/ „zamieniliście zabór niemiecki/ na polski” – i siniał ze złości – i grzmiał nauczyciel”. I dalej niczym przepisane z „Krótkiego kursu WKP(b)” frazy o „kneblach cenzury”, „kolbach policji”, Warszawie – „stolicy terroru, stolicy bezprawia”.

Ale zostawmy zdrajców. Gdy w PRL starano się o zwrot części zbiorów Ossolinem, nawet Moskwa zgodziła się na to. Lwowska dyrekcja zaprzeczała ich istnieniu, gdyż zniszczyła katalogi „plony pracy kilku pokoleń bibliotekarzy”. Wtedy zaczął je odtwarzać Jan Rogala. „Wierzył, że nadejdzie czas, gdy katalogi periodyków będą służyć czytelnikom, tak się też stało już po jego śmierci”. Zaangażował w prace kilkanaście osób, jego mieszkanie było zbyt małe na spotkania, więc zbierali się u znajomej. KGB za sprawą donosów „zdemaskowało antysowietczyka”. Na publicznym zebraniu urządzono sąd nad 72-letnim Rogalą, krzycząc, iż „zhańbił całą załogę biblioteki”. Pozbawiono go emerytury, z żoną i córką zostali bez pieniędzy. Największym cierpieniem nie były głód i nędza, ale zamknięcie przed nim biblioteki. Gdy się w niej pojawił, usłyszał: „Won Lach…”. Następnego dnia w domu staruszka było już KGB, zabrali największe skarby: notatki i książki.

Dora Kacnelson napisała w jego imieniu list do Breżniewa ze skargą, ale jak wspomina, skromny bibliotekarz „kategorycznie odmówił podpisania, był konsekwentny w pogardzie do totalitarnego państwa, o nic nie chciał prosić okupacyjnych rządów. Podpisał się jego nazwiskiem nasz kolega”. Po dwóch tygodniach dostał 80 rubli emerytury, a jego żona 40. Zaczął uczyć polskie dzieci historii, pisał wspomnienia. Nie mógł się leczyć, gdyż „dzielnicowej lekarce zabrakło czasu i życzliwości dla biednego emeryta”. Podczas spaceru z psem przewrócił się i potłukł, zmarł kilka dni później. Pogrzeb na cmentarzu Janowskim 10 kwietnia 1981 roku zorganizowano tak wcześnie, aby nie mogli zdążyć na niego przyjaciele z pracy. Zresztą zakazano im wcześniejszego wyjścia, mimo to w ostatniej drodze towarzyszyło mu 150 Polaków…

„Nie będę rezygnować z Boga dla kariery”

Ci, którzy podejmowali się nauki polskich dzieci ojczystej literatury, historii oraz religii, byli szykanowani przez KGB, wytaczano im sprawy karne. Ale świadomie podejmowali to dzieło. Wśród nich były siostry Irena i Jadwiga Zappe. Jadwiga pracowała jako bibliotekarka na Politechnice Lwowskiej, z kolei Irenie obiecano asystenturę na uniwersytecie, ale jej nie dostała, gdyż nie przestała chodzić do kościoła. „Nie będę rezygnować z Boga dla kariery” – powiedziała.

Podobną działalność prowadziła Janina Zamoyska. „Jeśli wszyscy wyjadą, to któż zostanie? Każdy może śpiewać: ’Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród’, ale ta ziemia jest naprawdę warta tego, żeby na niej zostać” – tłumaczyła. Odwiedziny u niej pozostawiały zawsze niezwykłe wrażenie. Przekraczając próg jej mieszkania, miało się wrażenie, że tu czas zatrzymał się w 1939 roku. Jakby nie było tego wszystkiego, co przyniosły oba totalitaryzmy.

We Lwowie jedną z redut pamięci był również Cmentarz Łyczakowski. Jeszcze wiosną 1989 roku robił przygnębiające wrażenie. Zrujnowane stare groby, wyrwane krzyże, figury Matki Bożej bez głów, wyszabrowane grobowce, miejscowa żulia pijąca w kaplicach. I obok czerwone gwiazdy osadzone na stalowych rurach, znaczące miejsce pochówku ludzi sowieckich… A obok ruina cmentarza Obrońców Lwowa odgrodzonego betonowym płotem – zburzona kolumnada, ani jednego krzyża, puste miejsce po mogile Nieznanego Żołnierza, zbezczeszczona kaplica, zamurowane katakumby. Nad wszystkim zakład kamieniarski, śmietnik i złomowisko starych samochodów. Ale na niektórych grobach leżały ułożone z drewienek krzyżyki, wypalone znicze, biało-czerwone chorągiewki, mniej lub bardziej świeże kwiaty i napis kredą: „Jeszcze Polska nie zginęła…” i „Solidarność”. Na szczycie jednego pylonu przetrwała inskrypcja: „Mortui sunt ut liberi vivamus” („Umarli, abyśmy wolni żyli”). Widać oprawcy nie znali łaciny…

Z ich rozkazu 25 sierpnia 1971 roku wjechały tam sowieckie czołgi i spychacze, aby dopełnić zniszczenia nekropolii lwowskiego Santo Campo, rozpoczętego stopniowo zaraz po wojnie. W obronie cmentarza Lwowskich Orląt stanęli żyjący jeszcze obrońcy miasta z 1918 roku, m.in. mieszkający w Polsce: gen. Mieczysław Boruta-Spiechowicz, wtedy stojący na czele polskich oddziałów w szkole im. Sienkiewicza, oraz gen. Roman Abraham – zdobywca i następnie obrońca Góry Stracenia.

Jakże dramatycznie zabrzmiały słowa Polaków ze Lwowa. „Ratujemy od zagłady pozostałe jeszcze szczątki i kości naszych poległych żołnierzy… Mało nas już we Lwowie pozostało i nie mamy za co stawiać im i zabezpieczać miejsc wiecznego spoczynku. (…) jesteśmy pełni ufności, że nikt śladów naszej wielkiej historii nie potrafi zniszczyć. Na dzień Zaduszek nasz zrujnowany cmentarz był jednym gorejącym płomieniem, nawet Ukraińcy na zburzonych kolumnach stawiali świeczki” – pisała w styczniu 1972 roku Maria Tereszczakówna, ostatni sekretarz przedwojennej Straży Mogił Polskich Bohaterów.

„Człowiek ma pewne obowiązki”

W 2012 roku na Cmentarzu Łyczakowskim spoczął u boku swej żony Czesławy, wśród grobów, które tyle lat razem ratowali, Eugeniusz Cydzik, prezes Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi, inicjator odbudowy cmentarza Orląt Lwowskich. Spotkał Czesławę w Workucie na katordze. Wrócili w 1957 roku, mogli wyjechać za Bug, ale zostali. Czesława Cydzik wyjaśniała: „Nie czuję się jednak zwyciężona. Nie muszę tęsknić za Lwowem”.

Państwo Cydzikowie zawsze w dniu Wszystkich Świętych palili znicze, specjalne lampiony, porządkowali ocalałe mogiły, zbierali fundusze na ratowanie polskich cmentarzy. Nie ograniczali się jedynie do Lwowa. Eugeniusz Cydzik w 1984 roku został prezesem Polskiego Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowych. Pięć lat później, za jego namową, dyrektor Józef Bobrowski z Energopolu rozpoczął prace nad uporządkowaniem i odbudową cmentarza Orląt Lwowskich. Pan Eugeniusz jeszcze niedawno mówił: „My pilnujemy grobów wojskowych, a polski rząd zamiast pomagać, to nam przeszkadza”.

Na mocy decyzji w Jałcie Polska utraciła połowę swego terytorium, Węgry po I wojnie światowej dwie trzecie. Premier Viktor Orbán rozpoczyna swe przemówienie w święto narodowe: „Witam was na placu Lajosa Kossutha! Pragnę pozdrowić wszystkich, którzy zamieszkują wraz z nami tereny Basenu Karpat: od Koszyc, poprzez Székelyudvarhely [obecnie na terytorium Rumunii] i Mukaczewa [obecnie na terytorium Ukrainy] aż po Suboticę [obecnie na terytorium Serbii]. Jest to dzień bojowników o wolność”. Czy doczekamy premiera Rzeczypospolitej, który powie w Święto Niepodległości 11 listopada: „Pragnę pozdrowić wszystkich Polaków: tych ze Lwowa, Wilna, Dyneburga, Grodna, Żytomierza, Kazachstanu, Irkucka…”?

Dr Jarosław Szarek

„Nasz Dziennik”

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jkm_ci
    jkm_ci :

    Obowiązkiem każdego pokolenia Polaków jest realizacja testamentu tych wspaniałych POLAKÓW Przywrócenie kresów Macierzy . Czy doczekamy premiera Rzeczypospolitej, który powie w Święto Niepodległości 11 listopada: „Pragnę pozdrowić wszystkich Polaków: tych ze Lwowa, Wilna, Dyneburga, Grodna, Żytomierza, Kazachstanu, Irkucka…”Może sam nie doczekam ale ten obowiązek na pewno przekażę swoim następcą aby nigdy nie spoczywali do czasu aż słowo stanie się ciałem.