Boje u Longinusa

Ruscy, jak uciekali “Zisem”, którym przyjechali, to walnęli w betonowy mostek na rzece i pospadali z auta. Co się stało później z UB-owcami, nie wiem. Żołnierzy KBW odprowadzono na najbliższą stację kolejową. Każdy dostał po pół bochenka chleba i miał kupiony bilet na drogę.

– Poprzez Kazimierza Górnego nawiązałem kontakt z Konspiracyjnym Wojskiem Polskim, które się wtedy tworzyło – wspomina Zdzisław Witalewski. – Od wiosny 1945 r. Stanisław Sojczyński zaczął zbierać swych dawnych podkomendnych i nawiązywał kontakty z innymi oddziałami zbrojnymi, stawiającymi opór komunistom. W oparciu o dowodzony przez siebie podczas wojny I batalion 27 pułku piechoty AK, na początku maja 1945 r. w Radomsku, utworzył on konspiracyjną organizację, która przyjęła nazwę „Manewr”, następnie „Walka z Bezprawiem”, a od stycznia 1946 r. przyjęła nazwę „Samodzielna Grupa Konspiracyjnego Wojska Polskiego” o kryptonimie „Lasy”, „Bory”. Obecnie o tych niuansach się zapomina i mówi ogólnie KWP, czyli Konspiracyjne Wojsko Polskie. Niektórzy autorzy książek też zapominają o ówczesnych realiach. Dowódcą kompanii AK na tamtym terenie był Kuśmierek pseudonim „Longinus”, obecnie zaś w opracowaniach naukowych nazywa się go Kuśmierczykiem, niektórzy mylą go też z synem Władysławem. Dla prawdy historycznej warto przypomnieć, że dowódcą kompanii AK w Gorzędowie, która weszła w skład KWP był właśnie Kuśmierek , a jego zastępcą był Wiesiek Janusiak, który miał pseudonim po okupacji „Prawdzic”, a w KWP nosił pseudonim „Struś”.

Ostry był chłopak

– To w zasadzie on, a nie ten Kuśmierek trzymał w swoim ręku cały oddział. Kielicha, owszem, wypił, ale ostry był chłopak, mający ewidentny talent wojskowy i organizacyjny. Ode mnie był starszy chyba o trzy lata, bo w wojsku nie służył, a w KWP miał stopień sierżanta nadany przez „Warszyca”, o ile wiem, udało mu się wyjechać do Anglii i tam w dalszym ciągu mieszka, dochodząc tak jak ja swych dni. Kuśmierek kazał Janusiakowi dostarczyć mnie do Lasu Szczukockiego, w którym stacjonował niewielki oddziałek KWP, złożony właśnie z takich, jak ja spalonych chłopaków, którzy musieli się ukrywać. Janusiak powiedział mi – pójdziesz tam i weźmiesz tą grupę za mordę, bo oni mi się coś nie podobają. Miało ich być jedenastu, gdy jednak ja do nich dotarłem, było ich tylko siedmiu. Pozostali gdzieś się porozłazili. Nie postarali się oni on żaden szałas, spali tylko pod krzakami w wykonanym ze świerkowych gałęzi legowiskach. Byłem z nimi przez kilka tygodni, ale to towarzystwo nie robiło na mnie dobrego wrażenia. Robiło ono wrażenie bandy, a nie partyzanckiego oddziału. Na jego czele stał herszt o nazwisku Dąbrowski. Pochodził on z tamtych stron, gdzieś z okolic Gertrudowa i był to kawał smyka. Jeden z chłopaków od razu mnie ostrzegł, że ten jest zdolny do wszystkiego.

Nie masz tu czego szukać

– Miał on u swojego szwagra zastrzelić świnię od prosiąt, a jej mięso swoim babom na wsi rozdał. Jak się dowiedział, że to ja mam być dowódcą oddziału, to krzywo na mnie patrzył. Ja starałem się wszystkich traktować jednakowo i nikogo nie wyróżniać. W pewnym momencie przyszedł do oddziału Tadek Biały z Niechcic, którego wcześniej znałem z AK. Należał on do tego oddziału wcześniej, ale gdy ja do niego przyszedłem, go nie było. Wrócił jednak, gdy się dowiedział, że zostałem do niego skierowany. Był to bardzo porządny chłopak. Od razu mnie ostrzegł – chłopie, nie masz tu czego szukać, zrywaj się! – Dodał też, że słyszał, jak ten Dąbrowski wygadywał pod moim adresem różne rzeczy, z których wynikało, że śpiąc raczej powinienem uważać, bo ktoś może mi poderżnąć gardło. Następnego dnia do oddziału przyjechał Janusiak z Kuśmierkiem na wizytację. Wzięli mnie na bok i rozmawiamy. Powiedziałem od razu, że tu nie zostanę, bo jest tu tak a tak. Kuśmierek się wściekł i mówi do Janusiaka – trzeba to wszystko rozpieprzyć, bo inaczej będzie z tego nieszczęście! Oddział został rozpuszczony, a jego członkowie zostali wysłani na Śląsk, gdzie mieli się zameldować na własną rękę i zniknąć z pola widzenia KWP. W owym czasie do oddziałów partyzanckich garnęło się niestety wielu ludzi, którzy szukali w nim ucieczki przed sprawiedliwością za złodziejską i bandycką działalność w czasie okupacji. Liczyli, że przeczekają w nim nową władzę i wrócą do domu jako bohaterowie.

Nie mogłem się z tym pogodzić

– Jako wychowanek harcerstwa, Szarych Szeregów i podoficerskiej szkoły AK nie mogłem się z tym pogodzić. Też chciałem pojechać na Śląsk i skończyć z tą konspiracją. W owym czasie leśnych zwartych oddziałów jeszcze nie było. Na różne akcje członkowie poszczególnych kompanii byli zwoływani i koncentrowani. Dopiero później utworzono regularne partyzanckie oddziały, złożone przede wszystkim z tych, których UB mocno przycisnęło i musieli się ukrywać. Gdy zameldowałem, że też chcę wyjechać na Śląsk, oświadczono mi, że to niemożliwe, bo oddział się mobilizuje, bo jest organizowana akcja odbicia aresztowanych AK-owców i przetrzymywanych w obozie w Końskich. Koncentracja odbyła się w Lesie Gorzędowskim i stamtąd przemieściliśmy się do majątku Kazimierzów. Moją kompanią dowodził wspomniany Kuśmierek, a całością zgrupowania dowodził Jan Regulko. Dotrzeć do nas miał z resztą oddziałów sam „Warszyc”. Miała dołączyć do nas także kompania piotrkowska. Koniarski, który był dowódcą III plutonu w kompanii Kuśmierka wziął mnie na swego zastępcę. Ten używał mnie przede wszystkim do zabezpieczenia i pełnienia wart.

UB atakuje

– Ubezpieczałem Kazimierzowo od strony Piotrkowa. Patrzę na przedpole i widzę, że idzie w nasza stronę jakaś grupa ludzi. Wiedziałem, że z Piotrkowa miała dołączyć do nas tamtejsza kompania. Tymczasem patrzę i widzę, że w naszym kierunku nie podąża kompania, ale drobna drużyna, niecały pluton. Zacząłem tej grupie uważnie przyglądać się przez lornetkę. Poznałem Bonarskiego, który był dowódcą KWP w Piotrkowie i z którym miałem styczność wcześniej. Naliczyłem, że wraz z nim idzie w naszym kierunku dwunastu ludzi. Kilku z nich znałem. Wyróżniał się wśród tej grupy Czajka wysoki chłopak, w czapce uczniowskiej na głowie. Dałem poprzez gońca znać dowódcy o zbliżającym się oddziale. Ten przyszedł natychmiast, spojrzał także przez lornetkę, którą wziął ode mnie i szpetnie zaklął. Liczył, że przyjdzie kompania, a doszła drużyna. Bonarski bezradnie jednak rozłożył ręce mówiąc, że tylu ludzi udało mu się zebrać i już. Następnego dnia koło południa, w porze obiadowej zostaliśmy ostrzelani. Gdy wciągaliśmy nosem zapachy, dochodzące z kuchni polowej, ustawionej nad stawem przy pałacyku, dostaliśmy się znienacka pod silny ogień „maxima”, czyli ciężkiego karabinu maszynowego i musieliśmy się rozproszyć. Okazało się później, że zaatakowała nas grupa manewrowa piotrkowskiego UB, wspomagana przez kilkunastu radzieckich doradców, którzy właśnie walili z tego „maxima”, oraz oddział KBW.

Wzięliśmy kilku jeńców

– Ostatecznie jednak udało nam się pozbierać i odeprzeć atak. Wzięliśmy nawet kilku jeńców z KBW i UB. Ruscy, jak uciekali „Zisem”, którym przyjechali, to walnęli w betonowy mostek na rzece i pospadali z auta. Co się stało później z UB-owcami, nie wiem. Żołnierzy KBW odprowadzono na najbliższą stację kolejową. Każdy dostał po pół bochenka chleba i miał kupiony bilet na drogę. Wszyscy pochodzili ze Śląska i jak pociąg przyjechał , to wsiedli do niego i pojechali. My pomaszerowaliśmy dalej, ale do Końskich ostatecznie nie dotarliśmy. UB postawiło wszystkie siły na nogi i musieliśmy się wymykać obławie. Przyglądając się poszczególnym dowódcom, też mogłem poczynić obserwacje, że nie wszyscy z nich zachowywali się odpowiedzialnie wobec swoich żołnierzy, dając im kiepski przykład. Jeden z nich na przykład , dowodzący szpicą wstąpił do młyna po drodze, by załatwić mąkę. Po jakimś czasie nie wyszedł z niego, ale wynieśli go kompletnie pijanego, całkowicie niezdolnego do dowodzenia oddziałem. Złożono go na wozie i powieziono jak barana. Gdyby wtedy UB na nas uderzyło, mielibyśmy poważny problem.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply