Bismarck i Wilhelm II

Bismarck był zawsze tym, co się nazywało reakcjonistą, lecz szeroko otwartymi na rzeczywistość oczami asymilował do swej polityki, włączał do swego programu te wszystkie siły, których narastanie uważał za nieodwracalne. Tak było z głosowaniem powszechnym, z parlamentaryzmem, a przede wszystkim z hasłem zjednoczenia Niemiec, które urodziło się jako ruch quasi-republikański, a z którego Bismarck zrobił ruch dla wielkości królestwa pruskiego.

Ten, któremu włożył Bismarck niemiecką koronę cesarską na skronie, stary Wilhelm I, umarł. Nastąpiło krótkotrwałe panowanie śmiertelnie chorego Fryderyka III, liberała i postępowca, politycznego przeciwnika Bismarcka. Żona jego, córka królowej angielskiej Wiktorii, była jeszcze większą i zacieklejszą przeciwniczką Bismarcka. Ale Fryderyk III szanował bardzo swego kanclerza; umierając dłoń swej żony połączył z dłonią Bismarcka na znak, iż życzy sobie, żeby się pogodzili. Wilhelm I umarł 9 marca 1887 roku, Fryderyk III 14 czerwca 1888 roku[1].

Nowy młody cesarz niemiecki i król pruski był na odwrót ideowym zwolennikiem Bismarcka. Ale starość! O Grecjo antyczna, podstawo naszych pojęć, naszych klasyfikacji, naszych dociekań rozumowych! To Grecja stworzyła rozróżnienie pomiędzy dramatem a tragedią: dramat to walka, to nadzieja zwycięstwa, to zaangażowanie swych sił w obronie swego losu, swego życia, swej szczęśliwości. Tragedia to niezależny od człowieka los, który wolę jego przygnębia i przeciwko któremu bronić się nie może. Dlatego tragedia jest zawsze straszliwsza i smutniejsza od dramatu–walki.

Ostatnie czasy urzędowania Bismarcka to tragedia starości. Wilhelm II, który go wyganiał, tego najzasłużeńszego człowieka wobec jego dynastii, a więc i wobec niego samego, budzi w nas odrazę, jaką mamy do smarkacza poniewierającego starcem. Obrzydliwy jest dla nas widok tych ludzi na najwyższych stanowiskach niemieckich opuszczających starca, któremu od lat się podlizywali, i przebiegających do obozu młodego kabotyna. A jednak w sprawie, o którą kanclerz pokłócił się z cesarzem, właśnie ten cesarz-kabotyn miał rację.

Bismarck był zawsze tym, co się nazywało reakcjonistą, lecz szeroko otwartymi na rzeczywistość oczami asymilował do swej polityki, włączał do swego programu te wszystkie siły, których narastanie uważał za nieodwracalne. Tak było z głosowaniem powszechnym, z parlamentaryzmem, a przede wszystkim z hasłem zjednoczenia Niemiec, które urodziło się jako ruch quasi-republikański, a z którego Bismarck zrobił ruch dla wielkości królestwa pruskiego. Gdyby Bismarck był młodszy, gdyby był w pełni sił, na pewno podobny byłby jego stosunek do ruchu robotniczego, do żądań wysuwanych imieniem robotników przemysłowych. Tymczasem to właśnie Wilhelm opowiedział się za ustawodawstwem ochrony robotniczej pracy, Bismarck nie negując jego konieczności stawiał całkiem niepotrzebne opory.

Bardziej jeszcze tragiczne działanie starości znać na Bismarcku w sprawie z profesorem Geffckenem, który ogłosił rzekomy czy prawdziwy dziennik cesarza Fryderyka z dawniejszych czasów, w których ówczesny następca tronu krytykuje Bismarcka. Kanclerz rozpoczął ze skromnym profesorem wielką wojnę, pociągał go do odpowiedzialności sądowej i… przegrał, zwrócił się do uniwersytetu, na którym Geffcken wykładał, i tam znowu przegrał; koledzy-profesorowie solidaryzowali się ze swoim towarzyszem. Władza Bismarcka była ogromna, trzęsła Europą, ale nie przestraszyła sędziów ani kolegium profesorskiego.

Ostatecznym powodem zerwania był Kabinettverordnung – regulamin dotyczący działalności rządu z roku 1852. Według tego, mającego decydujące znaczenie konstytucyjne, rozporządzenia, ministrowie komunikują się z monarchą tylko za pośrednictwem prezesa rady ministrów. Jest to podstawowa zasada rządów ministerialnych, inaczej instytucja premiera jest niepotrzebna, względnie ten, który ją sprawuje, nie jest premierem. Pamiętam, jak nam sens tego Kabinettverordnung z 1852 roku wykładał książę Janusz Radziwiłł. Czytelnik nie pogniewa się chyba za tę dygresję osobistą. Było to w czasach, kiedy w mieszkaniu pułkownika Sławka na ulicy Pięknej obradowała wtedy wewnętrzna naszego klubu sejmowa komisja konstytucyjna. Był to jakiś listopadowy ranek i raptem pociągnęło nas do okien, które wychodziły na Aleje Ujazdowskie. Środkiem jezdni maszerowała kompania podchorążych w historycznych sprzed stu lat mundurach granatowych z żółtymi ułankami i w wysokich kaszkietach. Wyglądało to jak zjawa.

Ale Wilhelm II z trudnością mógł dostosować się do tego Kabinettverordnung, gdyż Bismarck był ciągle nieobecny. Jeździł sobie konno w swoich majątkach: Friedrichsruh i Varzinie, oglądał drzewa swoich lasów. Poza tym Wilhelm II był naturą czynną, bardzo ekspansywną – nie odpowiadało mu całkowicie bierne oczekiwanie, kiedy Bismarck raczy wrócić ze wsi, aby coś zarządzić.

W marcu 1890 roku wybuchł otwarty konflikt pomiędzy cesarzem i kanclerzem. Kierownictwo parlamentarnego Centrum znajdowało się w opozycji do Bismarcka z powodu jego Kulturkampfu. Jak wiadomo, Centrum było stronnictwem katolickim, które istniało aż do czasów Hitlera i dziś jego kontynuacją jest chrześcijańska unia kanclerza Adenauera. Teraz jednak stronnictwo Centrum zwróciło się prywatnie do Bismarcka proponując poparcie go w rywalizacji z cesarzem, prosząc jednak o zmianę polityki wobec katolików. Bismarck kategorycznie odrzucił te propozycje. O wizycie centrowców u kanclerza i o jakichś rzekomych pertraktacjach zasłyszał Wilhelm II i posyłał do Bismarcka aż dwóch kolejno swoich przedstawicieli żądając wyjaśnień. Bismarck odmówił ich bardzo niegrzecznie. Wtedy cesarz sam przyjechał do mieszkania Bismarcka prosząc go o odpowiedź, co właściwie miało miejsce. Bismarck wyniośle odpowiedział, że nie będzie mu mówił o rozmowach, których referowanie cesarzowi uważa za niepotrzebne. Wtedy Wilhelm przysłał do Bismarcka generała Hahnke z prośbą, aby Bismarck podał się do dymisji; obiecał mu tytuł „herzoga” i dar pieniężny. Bismarck oświadczył, że poda się do dymisji, lecz odmówił przyjęcia „napiwków”. „Wolę nosić nazwisko i tytuły, które nosiłem dotychczas” – odpowiedział.

Przez kilka dni Wilhelm nerwowy, popędliwy, niecierpliwy, nalegał o przysłanie dymisji, Bismarck złośliwie zwlekał, twierdząc, że musi po tylu latach pracy dokładnie opracować motywację. Wreszcie 20 marca 1892 roku było już po wszystkim. Przed grób Wilhelma I zajechał powóz, wysiadł z niego olbrzymiego wzrostu starzec i złożył na grobie monarchy, z którym tak długo pracował, wiązankę kwiatów[2].

Wilhelm II jest pierwszym człowiekiem wspomnianym w tych szkicach, którego widziałem na własne oczy. Stałem na zaułku Świętojerskim w Wilnie, Wilhelm wychodził z wizyty, którą był złożył księżnie Ogińskiej w jej pałacu na tymże zaułku, tam, gdzie później się mieścił bank gospodarstwa krajowego. Twarz pod pikielhaubą miał otuloną chustką od mrozu, bo było to zimą 1915 roku. Później Wilhelm samochodem podjechał pod Górę Zamkową, tam czekał na niego wierzchowiec. Konno pojechał oglądać zamek zbudowany przez rodzinę, której jego przodkowie składali hołd na klęczkach.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Fragment książki „Był bal”, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2012.

Portal KRESY.PL jest patronem medialnym wydania „Pism wybranych” Stanisława Cata-Mackiewicza w Wydawnictwie Universitas.


[1]Wilhelm I zmarł 9 marca 1888, Fryderyk III 15 czerwca 1888.

[2]W rzeczywistości Bismarck odwiedził mauzoleum Wilhelma I w Charlottenburgu 28 marca 1890.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply