Początki globalizacji

Tym prawdopodobnie można tłumaczyć u prezydenta Wilsona momenty egzaltacji przerywające jego długie okresy przygnębienia. Siedzący przy jego boku rabin Stephen Wise tak potrafił przedstawić mu sprawę Palestyny, iż zachwycony prezydent mamrotał do siebie: „Pomyśleć tylko, że ja, syn pastora, mogę się przyczynić do przywrócenia Ziemi Świętej jej ludowi”.

Fragment książki Douglasa Reeda Strategia Syjonu. Nieznana historia narodu wybranego. Tom I. Wydawnictwo Wektory 2017. Artykuł sponsorowany.

W 1917 roku, równolegle z ujawnieniem się dwu pokrewnych sił poczętych w Rosji – rewolucyjnego komunizmu i rewolucyjnego syjonizmu – ujawnił się także trzeci sekretny cel wojny, którego te dwie siły były instrumentem. Był nim projekt poddania „spraw ludzkich” pod arbitralny zarząd „światowej federacji”.

W tym czasie (podobnie jak dwadzieścia pięć lat później w latach II wojny światowej) masy podbechtywano do zgładzenia „szaleńca w Berlinie” właśnie dlatego, że dążył on do opanowania przemocą świata. W Anglii jeden z proroków, jakich można będzie także znaleźć w następnej wojnie, Eden Philpotts, grzmiał: „Zamierzałeś zawładnąć światem, lecz zostanie ci jedynie korona spleciona z jego przekleństw”. Tego typu okrzyki były powszechne. Równocześnie, tajemny plan przygotowywany na Zachodzie miał także na celu „opanowanie siłą świata” i ustanowienie nad nim nowych „panów wojny”.

Była to ta sama treść ubrana w inne słowa. To, co w Niemczech było reakcyjnym militaryzmem pruskim, w Waszyngtonie uznane było za jedną z „postępowych” idei House’a, to, co u Kaisera nazwane było megalomańską ambicją, w Londynie było oświeconą ideą „nowego porządku światowego”. Zachodni politycy stali się zawodowymi krętaczami. W 1832 roku nawet Disraeli nie był w stanie przewidzieć („Praktyki polityczne na Wschodzie można określić jednym słowem: krętactwo”), że w XX wieku definicja ta będzie odnosić się równie dobrze do Zachodu. Tak się jednak stało w momencie, gdy przez poparcie syjonizmu i rewolucji światowej przywódcy Zachodu ulegli presji Azjatów i zastąpili swą narodową otwartość azjatycką obłudą.

Co dziwne, najbardziej uległy z nich, Woodrow Wilson, początkowo buntował się i irytował zakulisowymi próbami okiełznania go. Jak wspomnieliśmy, usiłował twierdzić, że „przyczyny i cele wojny są niejasne”, a po reprymendzie pułkownika House’a pozwolił sobie jeszcze na stwierdzenie, że obie strony wojujące dążą do „tych samych” celów. Na początku swej prezydentury posunął się nawet dalej, pisząc: „Niedopuszczalnym jest, aby rząd republiki tak dalece wymknął się z rąk narodu i służył partykularnym, a nie ogólnym interesom. Świadomi jesteśmy, że jakiś czynnik stoi między narodem Stanów Zjednoczonych, a kontrolą jego własnych interesów w Waszyngtonie”. Prawdopodobnie odkrył charakter tych „interesów” i owej „kontroli”, za co musiał zapłacić własnym upadkiem (podobnie, jak w następnej generacji Roosevelt). Mimo tego posłużono się nim w wylansowaniu planu „federacji światowej” opartej na przemocy. Ideę tę „wpojono mu w mózg” – według wyrażenia użytego przez biografa House’a opisującego to, jak manipulował on ludźmi (i jak sam był nieświadomym obiektem manipulacji). W listopadzie 1915 roku, gdy naród amerykański z zapałem popierał politykę prezydenta trzymania się z dala od wojny, House pouczał go: „Musimy zaprzęgnąć dążenia narodu do planu zapewniającego wywiązanie się z międzynarodowych zobowiązań i utrzymanie pokoju światowego”.

Twierdzenie, że plan zapewni „utrzymanie pokoju na świecie”, było zwykłą propagandą. Od dłuższego czasu plan ten był przedmiotem dyskusji między House’em, a sir Edwardem Greyem (sekretarzem spraw zagranicznych rządu Asquith’a, który miał stracić wzrok w 1914 roku, lecz w chwili duchowego olśnienia użył słów dotąd prawdziwych: „Światła zgasły nad całą Europą”). Sir Grey był urzeczony „planem” i pisał do House’a: „Jak dotąd prawo międzynarodowe nie miało sankcji; lekcja tej wojny uczy nas, że mocarstwa powinny zobowiązać się do nadania mu tej sankcji”. Określenie „sankcja” było eufemizmem, jakim posługiwali się krętacze, aby nie alarmować mas widmem „wojny” czy „przemocy”. W tym kontekście, według słownika określenie to oznacza „środki przymusu”, a w stosunkach między narodami, jedynym efektywnym środkiem przymusu jest wojna. Żadna sankcja nie potrafi być skuteczna, jeśli nie stoi za nią groźba wojny. Dlatego też, według koncepcji Greya, wojny można wyeliminować wypowiadając im wojnę. Był on człowiekiem prostolinijnym, lecz najwidoczniej zbałamuconym. Inicjatorzy wielkiej „idei” wiedzieli, co należy przez nią rozumieć (w naszych czasach wszyscy o tym wiedzą).

W 1916 roku Wilson został już należycie pouczony przez pułkownika House o swych obowiązkach, tak że w maju na mitingu nowej organizacji, zwanej oficjalnie „Ligą Walki o Pokój”, publicznie zadeklarował swe poparcie dla „planu”. Wilson nie wiedział nic o jego charakterze – „nie wydaje się, aby poważnie przestudiował on program Ligi Walki o Pokój”.

Było to wskrzeszenie wcześniejszej „ligi walki o pokój”, która (jak to Lord Robert Cecil określił w liście do House’a) „w rzeczywistości stała się ligą utrzymania tyranii”. W 1916 roku opinia Ameryki przejrzała grę zakamuflowaną tym określeniem i nie dała się wciągnąć w tak oczywistą pułapkę. Senator George Wharton Pepper wspomina:

Ciesząca się znacznym wsparciem finansowym organizacja, trafnie mieniąca się Ligą Walki o Pokój, sama ułatwiła nam zadanie, podkreślając, że zgodnie ze swoją nazwą ta Konwencja [Liga Narodów] zamierza działać przemocą (…). W przeciwieństwie do niej, stale kwestionowaliśmy uciekanie się do przemocy, uważając ją za bezskuteczny i niebezpieczny środek (…). Oczywistej daremności posługiwania się międzynarodową przemocą, przeciwstawiałem bardziej realne i skuteczne koncepcje konferencji międzynarodowych i deklarowałem się jako ich zwolennik, nieodmiennie oponując ideom ligi opartej na sile.

Choć obłudni politycy wkrótce porzucili nazwę „Liga Walki o Pokój”, zrodzona z „planu” Liga Narodów była jej oczywistą kontynuacją – celem jej było poddanie narodowych sił zbrojnych pod kontrolę organizacji ponadnarodowej i użycie ich do „kierowania ludzkimi sprawami” w sposób odpowiadający jej własnym celom. Ten stan rzeczy utrzymuje się do dnia dzisiejszego. Podobnie jak wcześniej w kwestii syjonizmu, tak i teraz prezydent Wilson urobiony został na długo przed momentem krytycznym (publicznym oświadczeniem z maja 1916 roku), a z chwilą przystąpienia Ameryki do wojny (w kwietniu 1917 roku) zadeklarował jej zaangażowanie w dążeniu do nowego porządku międzynarodowego. Oświadczenie to zbiegło się z momentem wybuchu rewolucji rosyjskiej i z Deklaracją Balfoura.

W ten sposób Zachód stał się świadkiem realizacji trzech wielkich „planów”, z których ostatni był ukoronowaniem dwu poprzednich. Jego myślą przewodnią było zniszczenie państw narodowych, w czym odbija się ubrany w nowoczesną formę stary konflikt między Starym a Nowym Testamentem, między Prawem lewitów a przesłaniem chrześcijaństwa. Jedynym znanym oryginalnym źródłem idei „zniszczenia narodów” jest ToraTalmud. Co prawda, według House’a niemożliwe jest dotarcie do źródeł jakiejkolwiek idei, lecz w tym wypadku ślady jej – niezatarte przez dwadzieścia pięć stuleci – prowadzą wyraźnie do roku 500 p.n.e. Przyjmując nawet, że jakieś wcześniejsze wyznanie wiary mogło być oparte na podobnej „destruktywnej idei”, próżno szukać jego śladów w historii. Natomiast w Torze i Talmudzie idea ta przetrwała niezmieniona przez pokolenia. Nowy Testament jest jej zaprzeczeniem – mówi o „zaślepieniu narodów”, lecz nie o ich zniszczeniu. Objawienie przepowiada dzień, w którym nastąpi kres zwodzenia narodów. Ktokolwiek chciałby interpretować to proroctwo, może dopatrzyć się w Lidze Walki o Pokój i w jej pochodnych narzędzia owego „zwodzenia” i jej ostateczny upadek.

Powziąwszy decyzję o konieczności ustanowienia „nowego porządku międzynarodowego” i skłoniwszy prezydenta Wilsona do jej zadeklarowania, House (jak podaje Howden) powołał organizację dla opracowania projektu o nazwie Inquiry. Jej prezesem został jego szwagier, Sidney Mezes (ówczesny kanclerz nowojorskiego College), a sekretarzem Walter Lippman (dziennikarz „The New Republic”). Izajasz Bowman (dyrektor Amerykańskiego Towarzystwa Geograficznego) miał służyć jako „osobisty konsultant”.

Jak widać, grupa ludzi postawiona na czele Inquiry była w większości pochodzenia żydowskiego (choć bez udziału Żydów rosyjskich, co wskazywałoby na prawdziwy charakter nadrzędnej władzy, określonej przez Kasteina jako międzynarodówka żydowska). Stąd też inspiracja żydowska wyraźnie przebija w opracowanym przez nią planie. Tak wyglądał według Howdena plan „Konwencji dla Ligi Narodów”, do którego House przyłożył pióro w lipcu 1918 roku. „Prezydent Wilson nie był autorem ani też nie pretendował do autorstwa Konwencji”. Takie były początki Ligi Narodów.

Równolegle ze zbliżającą się Konferencją Pokojową House przygotowywał się do wylansowania owego „nowego porządku światowego”. Już jej pierwsze akty wskazywały na tożsamość grupy kontrolującej rządy zachodnie. Od początku do końca jednym z głównych, jeśli nie najważniejszym tematem konferencji, była sprawa syjonizmu i Palestyny (kwestie w ogóle nie znane nie znane szerszej publiczności przed wybuchem wojny 1914-1918 roku). Roku).

Tym prawdopodobnie można tłumaczyć u prezydenta Wilsona momenty egzaltacji przerywające jego długie okresy przygnębienia. Siedzący przy jego boku rabin Stephen Wise tak potrafił przedstawić mu sprawę Palestyny, iż zachwycony prezydent mamrotał do siebie: „Pomyśleć tylko, że ja, syn pastora, mogę się przyczynić do przywrócenia Ziemi Świętej jej ludowi”. Przeglądającemu się w zwierciadle historii prezydentowi wtórował nieodłączny rabin, porównując go do „perskiego króla Cyrusa, który umożliwił Żydom swojego królestwa powrót do Jerozolimy”. Król Cyrus po pięćdziesięciu latach wygnania pozwolił rdzennym Judejczykom na powrót do Judy, zadaniem prezydenta Wilsona miało być transplantowanie zjudeizowanych Chazarów z Rosji do kraju, który prawdziwi Żydzi opuścili osiemnaście wieków wcześniej.

Po drugiej stronie Atlantyku Weizmann przygotowywał się do Konferencji Pokojowej. Był on w tym czasie jednym z najbardziej wpływowych ludzi na świecie, potentatem (czy też emisariuszem potentatów), przed którym płaszczyli się „premierzy-dyktatorzy” Zachodu. W 1918 roku,

gdy los Anglii zawisł na szali walącego się frontu zachodniego, król angielski wstrzymał wszystkie audiencje. Jednakże na naglące użalania się Weizmanna, Balfour natychmiast restytuował jego audiencję. Gdyby nie to, że odbyła się ona w Pałacu Buckingham, można by sądzić, iż to Weizmann udziela audiencji monarsze. Podczas II wojny światowej zachodni politycy próbowali wytłumaczyć dyktatorowi sowieckiemu, Stalinowi znaczenie Watykanu w świecie. Zapytał wtedy obcesowo: „Ile dywizji ma papież?”. Tak przynajmniej głosiła anegdota popularna w klubach i barach, wydająca się prostemu ludowi kwintesencją prawdy zawartej w kilku słowach. Sprawa Weizmanna wskazuje na fałszywość podobnego pytania. Bez jednego żołnierza, on sam, z reprezentowaną przez siebie międzynarodówką potrafił wymusić kapitulację, do której dotąd niezbędne były zwycięskie armie.

Pogardzał kapitulantami i scenami swoich tryumfów. Pisał do lady Crewe: „Tak samo nienawidzimy antysemitów, jak i filosemitów”. Filosemitami takimi, w zrozumieniu Weizmanna, byli Balfour, Loyd George i wielu innych „przyjaciół”, którzy prześcigali się w usłużności wobec człowieka, który nimi pogardzał. Co do samej Anglii, w dwadzieścia lat później Weizmann, przypatrując się dzikim zwierzętom w Parku Krugera, zamruczał pod nosem: „Cudownie być zwierzęciem w południowo-afrykańskim rezerwacie – o wiele lepiej, niż być Żydem w Warszawie czy nawet w Londynie”.

W 1918 roku Weizmann postanowił odwiedzić swoje przyrzeczone królestwo. W momencie jego przyjazdu do Palestyny rozpoczęła się właśnie niemiecka ofensywa we Francji, wykrwawione wojska brytyjskie były w odwrocie, a „większość alianckich oddziałów wycofywano z Palestyny dla wzmocnienia frontu we Francji”. W takim momencie Weizmann zażądał ceremonialnego położenia kamienia węgielnego pod Uniwersytet Hebrajski. Lord Allenby protestował, wskazując, że „Niemcy stoją prawie u wrót Paryża”. Weizmann zareplikował, że „to tylko jeden z epizodów”. Lord Allenby uparcie odmawiał, Weizmann nalegał. Doprowadzony do ostateczności lord Allenby zwrócił się do Balfoura, który natychmiast wysłał depeszę nakazującą mu ustąpić. Z wielką pompą, przy udziale oficerów, oddziałów i gwardii honorowej, Weizmann przewodniczył ceremonii na górze Scopus, zakłócanej jedynie dalekim odgłosem toczącej się bitwy angielsko-tureckiej. (Pamiętam te dni we Francji. Nawet dodatkowe pół miliona żołnierzy brytyjskich mogłoby przeważyć szalę bitwy, zaoszczędzić tysiące istnień ludzkich, prawdopodobnie zakończyć wojnę wcześniej. Hekatomba wojsk francuskich i brytyjskich we Francji była okazją do syjonistycznego święta w Palestynie).

Douglas Reed

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply