Zdrajcy, zdrajcy!

Dziś rozbiór Mołdawii, jutro Gruzji, pojutrze – może Ukrainy… wciąganie polskich elit na listy płac „Gazpromu”, etc etc.

Ostatnio zszedłszy się z Przyjaciółmi znów wstąpiliśmy na śliski temat katastrofy smoleńskiej. I znów powiedziałem, że uważam, iż to był zamach. Skwitowano mnie śmiechem. Wkurzyłem się, poleciałem dalej – i zakrzyknąłem pod adresem pewnych osób publicznych: „Zdrajcy! Zdrajcy!” No, pewnie: zagalopowałem się. Zamiast emocjonalnie i dwukrotnie wykrzyczeć ów rzeczownik, powinienem był konkretnie i rzeczowo scharakteryzować rzeczywistość polityczną. Tymczasem zapodałem rzeczownik jako inwektywę. I tym razem zamiast śmiechu nastąpiło mocne, dogłębne oburzenie moich rozmówców.

Analogia nienajmniejsza

Co mi to przypomina? Aferę za Zygmunta III Wazy. Rzeczony król postanowił przehandlować Habsburgom polską koronę, jako że bardziej zależało mu na koronie szwedzkiej, a polska mu ciążyła. Jego zamiary zostały jednak upublicznione. Niestety (…stety?) upublicznione na zasadzie „teorii spiskowej”. Oskarżono Zygmunta III o konszachty z Habsburgami w wiadomej sprawie. I pojawiła się pośród szlachty idea swego rodzaju „impiczmentu”, co w konsekwencji doprowadziło do rokoszu Zebrzydowskiego i na ostatek do bitwy pod Guzowem, w której zresztą rokoszanie ponieśli klęskę, ale zarazem załamała się też polityka króla.

Zanim wszakoż doszło do otwartej walki, elementem gry propagandowej były przez długi czas rzekome dowody konszachtów królewskich. Dowody chyba realnie nieistniejące… choć majace pokrycie w rzeczywistości… Z jednego zjazdu rokoszan na drugi odraczano ich publikację (na podstawie rzekomo posiadanych, jak byśmy to dziś powiedzieli, „teczek”, czy „czarnych skrzynek”)… No i skończyło się na niczym… A raczej na osłabieniu Rzeczypospolitej, która zaczęła żeglować w warcholską stronę.

Tym niemniej wątpliwości raczej nie ulega, że zamiary królewskie były podłe. I, że gdyby nie skandaliczne zachowania króla, nie podniosłyby się warcholskie głosy malkontentów, a w każdym razie rokosz nie miałby aż takiej skali. Zarzuty pewno nie były prawdziwe w całości – ale w wystarczająco wielkiej części. Zapytajmy też wreszcie: co miała wobec tych zarzutów czynić społeczność szlachecka? Przejść nad nimi do porządku dziennego? Czy też zakrzyknąć królowi w twarz: „zdrajca”? Wszak jako obywatele, szlachcice nasi musieli jakieś stanowisko zająć.

Ale co potem? Co można zrobić potem, po określeniu władcy „zdrajcą”? W królestwie – jeśli król dobrowolnie nie złoży korony – można już tylko wyjechać na wieś do swoich dóbr i odciąć się od myślenia o dobru publicznym (czyli dobru monarchii) – albo już tylko wywołać wojnę domową w imię sprawiedliwości… Istna grecka tragedia. W republice – łatwiej: jest sejm, senat, trybunał stanu, wolne wybory etc. W republice można i trzeba krzyczeć i żądać odmiany na wysokich stołkach, usunięcia malwersantów, choćby chodziło o premiera i marszałka, dajmy na to.

Dlaczego zdrada

W parę dni po dyskusji z Przyjaciółmi przesłaliśmy sobie mejlami nasze opinie. Tłumaczyłem, że uważam pewne osoby za winne – świadomie lub nieświadomie – zdrady naszych żywotnych, państwowych interesów. Czyli że sądzę, iż za ich sprawą dokonuje się obecnie cicha zdrada stanu. Jako dowody takowej wskazałem na fakty, które świadczą o tuszowaniu fatalnego prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy, w imię… no właśnie – w imię czego? Czyżby Interesu Państwa? Czy raczej Interesu Partyjnego? Publicznego spokoju? A może Świętego Spokoju? (każda ewentualność fatalna). I – co jeszcze ważniejsze – wyłożyłem moje obawy co do tak zwanego „pojednania” z Rosją, które poniekąd „związało się” z tym śledztwem na amen… jakby zostało nim „uwarunkowane”… A zdaje się, że nie jest niczym innym, jak próbą puszczenia zasłony dymnej, maskującej dziwny i niejasny wciąż zwrot w polskiej polityce zagranicznej. Mówi się bowiem o zwrocie w tejże polityce, ale nie wiadomo, co ów zwrot ma oznaczać, prócz możliwości obśliniania się z Putinem, ślicznie „rozgrywającym” konflikty w łonie elit rządzących Polską.

Podejrzenie

Zdaje się więc, że owo „pojednanie” dorabia „fasadę” nadchodzącej czy już może i po części zaistniałej zdrady „linii Giedroycia”, czyli opuszczenia naszych Braci Litwinow, Ukraińców, Mołdawian etc. w ich niepodległościowych aspiracjach. Konkretnym efektem tejże zdrady byłaby cicha, milcząca zgoda na powrót imperialnej Rosji w jej dawne strefy wpływów. Zgoda na ponowienie rosyjskiego „dziel i rządź”. Dziś rozbiór Mołdawii, jutro Gruzji, pojutrze – może Ukrainy… wciąganie polskich elit na listy płac „Gazpromu”, etc etc.

Brak weryfikacji lub falsyfikacji

Czy to właśnie dokonuje się na naszych oczach? Czy nie? Dziwi mnie, że w telewizji, radio, prasie wypowiedzi na temat przyszłości polskiej polityki zagranicznej są jakoś dziwnie mało obecne. Nie mówiąc już o kamiennym milczeniu rządu – co stoi w kontraście ze stwierdzeniami o ociepleniu stosunków i pojednaniu… Relacja z publicznej debaty środowiska Ośrodka Studiów Wschodnich i „Rzeczpospolitej” pojawiła się tylko w Rzepie, i tylko na chwilę, i tylko w Internecie – i znikła. Refleksji brak… Co to oznacza? Dlaczego? Czy o tym pisać nie wolno? Nie warto?

Żeby tylko takie tuszowanie problemu nie skończyło się jakimś kolejnym rokoszem Zebrzydowskiego. Który byłby oczywiście jak najbardziej na rękę imperialnej Rosji. Tak samo jak jest jej na rękę obecne milczenie polskich elit na temat polskiej polityki wschodniej.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply