Postrach Gór

Dobrze zaczął się ten rok dla miłośników twórczości “osobistego wroga towarzysza Lenina”. Znane z aktywnego propagowania tejże twórczości Wydawnictwo LTW przygotowało nam (mogę tak powiedzieć, bo z lubością oddaję się lekturze książek Ossendowskiego) kolejną miłą niespodziankę.

„Postrach Gór” to jedna z powieści napisanych przez Ossendowskiego w 1937 roku. Jej akacja dzieje się na Huculszczyźnie i w Warszawie. A tytułowy Postrach Gór, to Jerzy Brzeziński, Polak z rodziny osiadłej „na zielonej Wierchowinie” polskiej szlachty zagrodowej. Jako młody wyrostek uczył się życia w surowych górskich warunkach, w czasie I wojny światowej „pałętał” się przy Żelaznej Brygadzie Legionów Polskich oddając jej usługi jako przewodnik i wywiadowca. Później jako pomocnik leśniczego tropił kłusowników w górach, którzy to właśnie kłusownicy nadali mu ów przydomek „Postrach Gór”. Warto też wspomnieć, że prócz tego „bałamucił” też okoliczne panny, które lgnęły do młodego junaka. W tym również był do tego stopnia skuteczny, że najpiękniejsza w okolicy młoda Hucułka Marinoczka tylko jemu przysięgła wierność. Wzięty do wojska trafił do Warszawy, do kompanii, w której nie dość, że zebrał się „kwiat dowódczy”, sami ideowi i oddani oficerowie, podoficerowie z sierżantem Bielskim na czele, to również wśród żołnierzy znalazł się element „niepośledni”, choć z różnych zakątków Rzeczpospolitej. W wojsku wiedzie nie miej heroiczny żywot: strzela najlepiej, gra w piłkę równie doskonale jak na swej huculskiej fujarce, pięknie opowiada o zielonych górach Wierchowiny, a na dodatek ratuje zdrowie i życie, każdemu kto tylko jest w potrzebie – od małych dzieci w sadzawce Parku Łazienkowskiego, po tonącego w nurtach wzburzonej rzeki żołnierza. Pierwszy uczynek nagrodzony został znajomością z uroczą i mądrą panną Szemańską, z którą się potem ożenił, drugi – zegarkiem i medalem.

Wiedza myśliwska Jerzego zbliżyła go z grupą oficerów pasjonujących się tym okrutnym rodzajem rozrywki. Stąd i znaczna część powieści poświecona jest opisywaniu polowań jakie Jerzy przygotowywał na Huculszczyźnie na zagranicznych i polskich oficerów. Zwierzęcy trup kładł się gęsto, co (zdaniem Ossendowskiego) miało sprawić, że głośno i dobrze będzie się mówić w Europie i świecie o dopiero co odrodzonym państwie polskim. Znając myśliwskie pasje Ossendowskiego nie trudno zrozumieć to, że wykorzystywał on każdą okoliczność, by piać peany pochwalne na cześć myślistwa. Nie mniej jednak wydaje się, że byłoby milszym gdyby mówiono o Polsce jako kraju uczciwych ludzi, pięknych miejsc czy choćby dobrej kuchni, niż o miejscu gdzie (nie przykładając, jak na afrykańskim safari) można sobie dobrze postrzelać do zwierząt.

Po wojsku Jur trafia na posadę leśniczego w swoich rodzinnych stronach i tutaj zaprowadza porządek z kłusownictwem, nielegalnym wytwarzaniem olejku z kosodrzewiny, przejmuje rodzinne gospodarstwo, żeni się, poprawnie układa stosunki ze swoimi polskimi i huculskimi sąsiadami – słowem żyje na chwałę Boga, Ojczyzny i ludzi. I pewnie by tak żył do szczęśliwej starości, ale niestety o ile nie czmychnął do Rumunii (na co bardzo liczę), to istnieje niepokojące przypuszczenie, że tejże starości nie dożył, a podzielił los innych polskich leśników, którym, po 17 września 1939 r. sowieci dali znacznie większe „nadziały leśne” w zupełnie innej części świat. O tym jednak Ossendowski w 1937 roku jeszcze nie miał pojęcia – i bardzo dobrze.

***

Po przeczytaniu powieści można odnieść wrażenie, że jest tak optymistyczna, że aż przesłodzona. W zasadzie wszystko się tam układa tak, jak być powinno. Owszem wymaga od bohatera wiele wysiłku, ale wszystko i zawsze koniec końców wychodzi poprawnie. Wspaniała służba w wojsku (pełnym samych charyzmatycznych dowódców), dobry „etat” w leśnictwie, oddana żona, która bez wahania i żadnych skrupułów przenosi się ze stolicy do „zabitej dechami” wioski w górach i jeszcze w dodatku znajduje tam pracę do razu i bardzo ciekawą i pożyteczną. Jur Brzeziński zdąża nawet na czas do umierającego ojca, potrafi zjednać sobie swoich niegdysiejszych przeciwników, pokonać wrogów, a nawet przekonać zakochaną w nim Hucułkę Marinoczkę, że to jednak nie jest prawdziwa miłość (swoją drogą mało charakterna ta Hucułka, skoro mimo wszystko mu odpuściła, a jeszcze był kumem jej dziecka z innym). Słowem wszystko idzie, nie bez wysiłku, ale zawsze pomyślnie. I może to razić nas, współczesnych, przyzwyczajonych do stale piętrzących się trudności, z pracą, rodziną, a nawet bliską osobą. Ale kto wie, czy to właśnie nie nam i nie teraz szczególnie potrzeba takiej dawki optymizmu i wiary. Ossendowski uczy (jak zresztą w wielu swoich powieściach) wiary we własne siły, pokazuje, że uporem i konsekwencją można dokonać wiele. Uczy, że wierność zasadom, pewnym podstawowym pryncypiom, wierność Ojczyźnie, przyjaciołom zawsze przynosi dobre owoce. Pokazuje też, że „przekabacenie” przeciwnika na swoją stronę, uczynienie z niego jeśli nie przyjaciela to choć kolegi, jest znacznie lepszym wyjściem niż zniszczenie czy poniżenie go, że szacunek do innych, choćby i słabiej wykształconych zawsze mieć trzeba. I to przynosi dobre owoce.

Osobiście, poza niekwestionowanym kunsztem pisarskim Ossendowskiego, to właśnie za ten optymizm cenię sobie najbardziej jego powieści.

Krzysztof Wojciechowski

Antoni Ferdynand Ossendowski, Postrach Gór, Wydawnictwo LTW, Łomianki, 2012, s. 261

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply