Polesie, które odeszło

To tutaj ludzie jak w starożytnym Egipcie byli uzależnieni od wylewów wielkiej rzeki – Prypeci i jej mniejszych dopływów: Piny, Stochodu, Horynia. One powodowały, iż wiosną wsie zamieniały się w “poleskie Wenecje”, a trawę trzeba było kosić pod wodą. Do sąsiadów można było dostać się tylko łódką (bo mieszkali na kolejnej “hale” czyli goliźnie), ale łódką nie byle jaką, bo mogącą przewieźć kilku ludzi, wóz z koniem i kopicę siana.

Polesie to wielka kraina. Zda się, że tak wielka, iż każdy znajdzie w niej swoją cząstkę. Każdy kto tam był, ale i kto nie był. Dla Katarzyny Witwickiej taką własną cząstką Polesia była Pińszczyzna. Dla niej i dla Pińska, w prezencie na 900-lecie jego urodzin, napisała książkę-album „Polesie Kadry pamięci”. Witwicka nie pochodziła z Polesia i nie była „z Poleszuków”. Ta ceniona tłumaczka literatury francuskiej i rosyjskiej była córką zamożnej Rosjanki i oficera 12 Pułku Ułanów Podolskich, urodziła się w Kijowie. Jednakże z Pińskiem związana była rodzinnie i jak można się domyśleć emocjonalnie. Po wojnie gromadziła wszelkie pamiątki związane z tymi terenami, między innymi pokaźny zbiór zdjęć i pocztówek, których ponad 170 zdobi ten album. Jak pisze we wstępie sama Autorka:

Wydaniu niniejszego albumu przyświeca nadzieja, że może widokówki te przypomną coś komuś stamtąd, na chwilę staną się powodem ciepłego wzruszenia; może ich dzieci i dzieci ich dzieci zaciekawi gdzie i jak żyli ich ojcowie i ojcowie ojców; może wreszcie ktoś całkiem nie stamtąd – jeśli tu zajrzy, zechce obejrzeć i przeczytać – dowie się, „że nie zawsze tak było, że było inaczej”.

Witwicka ukochała Polesie. Niebanalnym tego dowodem jest fakt, iż album ten wydała „własnym sumptem”. Niestety nie doczekała ukończenia jego druku, zmarła w trakcie prac, dożywszy pięknego wieku 84 lat. Nie jest to książka przyrodnicza. Choć nie brak tutaj prostych ale pięknych opisów przyrody:

Na mokradłach rosły lasy, a w ich ostępach łosie i bobry nie były rzadkością. Rosły tutaj właściwie wszystkie rodzaje drzew – tylko zależnie od jakości tej podlanej obficie wodą gleby – całe ich obszary były ujednolicone: jak dęby, to same dąbrowy, jak sosny – to tylko one itp. Wszędobylska tu woda, nawet w miejscach na pozór suchych występująca jednak podskórnie, sprawiała, że drzewa próchniały nieraz od środka w młodym jeszcze wieku. Mimo to puszcze poleskie miały na ogół drzewostan okazały.

W pełnym tego słowa znaczeniu można tą książkę potraktować jako bioregionalną. Bo na Polesiu, jak chyba w żadnej innej krainie przyroda wywarła tak silne piętno na człowieku. I to od łapci z łyka, z pasów kory wierzbowej do flotylli pińskiej, która mogła powstać tylko na takich wielkich rzekach i ich rozlewiskach, jakie są na Polesiu. To tutaj ludzie jak w starożytnym Egipcie byli uzależnieni od wylewów wielkiej rzeki – Prypeci i jej mniejszych dopływów: Piny, Stochodu, Horynia. One powodowały, iż wiosną wsie zamieniały się w „poleskie Wenecje”, a trawę trzeba było kosić pod wodą. Do sąsiadów można było dostać się tylko łódką (bo mieszkali na kolejnej „hale” czyli goliźnie), ale łódką nie byle jaką, bo mogącą przewieźć kilku ludzi, wóz z koniem i kopicę siana. I dodać należy, że dłubaną z pnia drzewa. Ale też wylewy te były istnym rogiem obfitości. Podczas nich wypływali rybacy z sieciami, sakami i całym sprzętem do łowienia i w uroczyskach, konarach, zakolach i płyciznach łowili całe mnóstwo ryb. Ożywcze rozlewiska obficie podlewały łąki sprawiając że wyrastały na nich łany knieci. Wszystko to pięknie obrazują przedwojenne pocztówki, niektóre z nich malowane „z natury” przez Leona Wyczółkowskiego. Na nich można też zobaczyć ludzi tam mieszkających – Poleszuków, przy pracy, na targu, od święta. A także to co człowiek stworzył – dawne ulice Pińska, jego budowle, jak i inne miejscowości na Polesiu – Brześć, Kobryń, Prużany, Lubieszów, Kamień Koszyrski.

Część tekstowa książki to podróż w czasie po poleskich błotach od pradziejów, kiedy rzekomo miał tu przebywać rzymski poeta Owidiusz po czasy przedwojenne gdy Polesie i jego lud tak naprawdę niewiele się zmieniły. Twórcze pomieszanie stylów i dziedzin powoduje, iż Czytelnik naprawdę może odczuć klimat tej krainy. Może przechadzać się po ulicach Pińska czy Kobrynia, słyszeć gwaru targu nad Piną, może również wraz z Poleszukami wypłynąć na połów lub na podwodne sianokosy. W uszach dźwięczy klangor żurawi a zimą charakterystyczne słowa „szczodryku”, czyli poleskich jasiołek.

Cennym uzupełnieniem książki jest spis przedwojennych ulic Pińska i mapa (niestety niezbyt wyraźna) przedwojennego województwa poleskiego.

Oglądając pocztówki z Polesia nie mogłem oprzeć się porównaniu ich do zdjęć ostatniego fotografa „dzikiego Zachodu” Edwarda Curtisa. Na przełomie XIX i XX wieku odwiedził on chyba większość plemion indiańskich w Ameryce Północnej i uwiecznił to na fotografiach. Przedstawiał na nich wszystko i przyrodę i życie codzienne, polowania wyprawianie skór, gotowanie strawy, różne obrzędy. Ale też wiele postaci, tych zwykłych, nieznanych z imienia i wielkich wodzów jak: Dwa Księżyce czy Geronimo. Utrwalił świat, którego już nie ma, który odszedł w wyniku głupoty i zachłanności białego człowieka, usprawiedliwianej „nieuchronną koniecznością dziejową”. Polesie z pocztówek albumu Katarzyny Witwickiej to też świat, którego prawie już nie ma. Melioracje na Polesiu rozpoczęto już w XVIII wieku, tyle że nie było one jeszcze groźne, bo środki techniczne na to nie pozwalały. Jednakże podczas panowania na Polesiu antyludzkiego i antyprzyrodniczego systemu znacznie przybrały na sile. Dziś już nie ma Błot Pińskich, na których profesor Szafer chciał przed wojną założyć park narodowy, w Poleskim Zapowiedniku na Białorusi wycinane są wiekowe dąbrowy, wiele łąk zostało zmeliorowanych i przesuszonych. Gospodarka kołchoźniana odcisnęła piętno na Polesiu. Ludzie już także jakby nie ci sami. Po wojnie stali się obywatelami ZSRR a z jego upadkiem granica rozdzieliła Polesie na linii Prypeci na białoruskie i ukraińskie, dzieląc sztucznie coś co naturalnie było i jest ze sobą związane. Poleszucy są teraz Białorusinami albo Ukraińcami, podczas gdy tak naprawdę nie rozumieją tego, podobnie jak nie rozumieli tego, że przed wojną byli Polakami. Oni to po prostu mieszkańcy błot – tutejsi.

Moi przyjaciele z Białorusi zapewniają mnie, że jednak to dawne Polesie jeszcze nie całkiem odeszło, że są jeszcze na Białorusi jak i na Ukrainie zagubione wśród błot futory, do których wiosną tylko bajdarą się dopływa. Może tam kiedyś pojedziemy…..

Krzysztof Wojciechowski

Katarzyna Witwicka, Polesie Kadry pamięci, Lubelskie Centrum Marketingu, Lublin 2003

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply