Na odsiecz Lwowa

“Powieść dedykuję polskim oficerom, żołnierzom i ochotnikom zapomnianej wojny o Lwów i Małopolskę Wschodnią w latach 1918-1919, wszystkim obrońcom Lwowa, Przemyśla i polskości Kresów Wschodnich. Warto pamiętać, że ofiara złożona z ich życia i krwi w ostatecznym rachunku dziejowym okazała się przecież daremna.”

Obrona Lwowa w latach 1918-1919, zwana przez Ukraińców „Listopadowym Czynem”, została „potraktowano” przez historyków, pisarzy na różne sposoby. Temat mimo, że w czasach komunistycznych programowo „zapominany” to jednak przed zarazą komunizmu i po niej żywo interesował historyków, wojskowych i zwykłych miłośników historii. Powstały zatem opracowania czysto historyczne, analizy wojskowe, wspomnienia uczestników walk itd. Pierwsze publikacje ukazały się zanim jeszcze na dobre „opadł bitewny kurz”, bo w 1919 roku. Były to prace: Adama Próchnika „Obrona Lwowa od 1 do 22 listopada 1918 roku” wydana w Zamościu i Jana Gelli, „Ruski miesiąc 1.XI-22.Xl 1918” wydana w „zawsze wiernym”. Potem pojawiły się inne, w tym wspomnienia „z obu stron”: kapitana Czesława Miączyńskiego dwutomowe „Boje o Lwów” wydane w stolicy w 1921 r. i generała Mychajła Omelianowicza-Pawlenki „Ukraińsko-polska wijna” wydana 8 lat później też w stolicy … tyle, że Czechosłowacji, gdzie na emigracji przebywał generała zmuszony do opuszczenia Polski przez sowieckiego wysłannika.

Prace historyczne powstają na ten temat do dziś. Dość wspomnieć choćby wydaną po raz wtóry w ubiegłym roku, przez wydawnictwo „Bellona”, w ramach serii „Historyczne Bitwy”, książkę Michała Klimeckiego „Lwów 1918-1919”. Publikacja zawiera nie tylko opis samych walk o Lwów, ale i szerokie tło historyczne konfliktu, archiwalne zdjęcia, schematy i mapy obrazujące działania wojenne. Wspominam ją również dlatego, że Autor we wstępie do niej zawiera bardzo cenne przesłanie. Pisze: „Jak każdy temat historyczny tak i ten ma i będzie miał wielu badaczy. Pozwalam sobie jednak wyrazić nadzieję, iż ta skromna praca wniesie trochę nowych ustaleń do stanu wiedzy o jednym z najpiękniejszych epizodów z dziejów Polski i polskiego oręża – walkach o Lwów. Pisałem ją z polskiego punktu widzenia i nie budzą moich wątpliwości racje, dla których polscy mieszkańcy stolicy Galicji, a za nimi i Rzeczpospolitej, stoczyli tę dramatyczną walkę, będącą częścią zakończonej w połowie lipca zwycięskiej wojny z Ukraińcami, a szerzej patrząc zmagań o wschodnią granicę Polski. Jednocześnie dokładałem starań aby rzetelnie przedstawić aspiracje i nadzieje przeciwnika oraz jego argumentację. Towarzyszyła mi świadomość, iż wśród tych, którzy ginęli po obu stronach, byli najlepsi i najofiarniejsi synowie tego miasta i swoich narodów.” [podkreślenie K.W.].

Nikt bodaj jednak do tej pory (a przynajmniej nic o tym nie wiadomo piszącemu te słowa) nie „potraktował” obrony Lwowa beletrystycznie, fabularnie. Nikt aż do roku ubiegłego. Oto bowiem w listopadzie 2011 roku ukazała się na naszym rynku księgarskim powieść Leszka Kani „Na odsiecz Lwowa”. Ta interesująca książka jest „mocnym wejściem” na rynek księgarski nowego, powstałego w Lesznie zaledwie 5 miesięcy przed jej wydaniem, Wydawnictwa Cytadela, które „zapowiada”, iż drukować będzie książki fabularne i literaturę prawno-historyczną (http://www.wydawnictwocytadela.pl/).

„Na odsiecz Lwowa” to zbeletryzowana powieść z czasów obrony Lwowa i trwania w blokadzie miasta aż do przyjścia „Wielkopolan”. Posiada wszelkie atuty dobrej powieści z rozbudowaną fabułą i wartką, wielowątkową akcją. Przez strony powieści przewijają się postacie autentyczne, generałowie: Roja, Rozwadowski, Karaszewicz-Tokarzewski, Kleeberg (rzecz jasna niektórzy wówczas mieli jeszcze niższe szarże), kapitan Miączyński, sędzia Zygmunt Rymowicz i inni, a także postacie fikcyjne: lwowscy policjanci, żandarmi, batiary. W zasadzie można powiedzieć, że same walki czy to we Lwowie czy też w okolicznych miejscowościach (jak Bartatów czy Hartfeld) to jedynie epizody w całej powieści. Główna akcja toczy się w ramach kilku wątków. To przede wszystkim to walka wywiadów. Polskiej defensywy, z siedzibą w Przemyślu, w której pracuje młody i ambitny porucznik Stanecki i ukraińskiego wywiadu mającego swą centralę w oddalonym zaledwie 40 km Samborze. Jego szefem jest nie mniej ambitny i bezwzględny chorąży Harak, „o oczach wilka”. Walka ta to przechwytywanie informatorów, celowa dezinformacja i inne działania, które w konsekwencji prowadzą do zerwania przez Ukraińców zawieszenia broni, a to prowadzi w końcu do ich przegranej w walce o Lwów.

Innym ciekawym wątkiem jest walka lwowskiej żandarmerii i policji z batiarami, przestępcami, którzy zostali wypuszczeni z więzień i jak się okazuje dla polskiej i żydowskiej ludności miasta stanowili większe utrapienie niż Ukraińcy. Bezwzględna walka z bandytami wymaga pomysłowości, podstępności i drastycznych środków. Stróże prawa wychodzą z niej zwycięsko, a bandyci, mający na swoim sumieniu nie jedno życie ludzkie kończą pod ścianą. By ich jednak tam zaprowadzić potrzebna jest ciężka praca operacyjna i pościgi po najniebezpieczniejszych miejscach Lwowa.

I trzecim wątkiem ciągnącym się niemal przez całą powieść to sprawa tzw. pogromu lwowskiego czyli morderstw i grabieży w dzielnicy żydowskiej dokonanych po opuszczeniu Lwowa przez Ukraińców. Wyjaśnieniem przyczyny zajść zajmuje się adwokat Rymowicz.

Wszystkie te wątki dynamicznie się ze sobą splatają. Oczywiście nie mogło zabraknąć pięknych kobiet (żydowskiej agentki zwerbowanej najpierw przez wywiad ukraiński a potem „odwróconej” przez Polaków czy uroczej i bezpośredniej córki komendanta). Są także i wątki miłosne z tymiż kobietami związane – niestety oba w zasadzie smutno się kończą.

Tym niemniej wszystko to sprawia, że człowiek „przyssawszy się” do powieści odpuszcza dopiero, kiedy zaświeci mu ostatnia, 303-cia, w połowie zadrukowana strona książki. Zajmuje to mniej więcej pół doby, lub jak kto woli (i ma na tyle silnej woli by oderwać się od czytania celem skonsumowania czegoś i pójścia do pracy) półtorej nocy.

Wydawca zaznacza, że książka jest w zasadzie gotowym scenariuszem filmu wojennego. Istotnie dobrze zaadoptowana może cieszyć się taką popularnością jak serial „Wojna i miłość”. Ma w każdym razie wszelkie ku temu predyspozycje.

Warto też podkreślić, że autor nie omija trudnych kwestii związanych z działaniami wojennymi jak mordowanie polskich oficerów bez zbolszewizowane oddziały ukraińskie czy bandy chłopskie, a także będącego odpowiedzią na to surowego rozkazu generała Rozwadowskiego. Jednak w obliczu nadchodzącej czerwonej powodzi ze wschodu pojawiają się w powieści także zwiastuny przyszłego sojuszu walczących ze sobą stron. Wspomniany chorąży Harak przynosi do polskiego dowództwa pismo od głównodowodzącego Ukraińską Armią Galicyjską następującej treści: „Wobec rosnących wpływów bolszewickich w Ukraińskiej Armii Galicyjskiej prosimy o zaniechanie propagandy obliczonej na wewnętrzny rozpad dyscypliny w naszych oddziałach. Co jest między nami – niech zadecyduje oręż. Niezależnie od rozstrzygnięć na polu walki wkrótce przyjdzie nam wspólnie walczyć z bolszewikami i ramię przy ramieniu bronić naszych państw. Wkrótce będziemy sobie potrzebni jako sojusznicy. Podpisał: Omelianowicz-Pawlenko, Generał”. Nietrudne do wydedukowania proroctwo generała sprawdza się bardzo szybko. Już rok później jego oddziały będą ramię w ramię bornić miasta, o które jeszcze teraz się biją, przed gorszym wrogiem niż byli dla siebie – przed bolszewikami. Tego jednak już w powieści nie zajdziemy, bo kończy się ona triumfalnym wkroczeniem do Lwowa wielkopolskiej odsieczy.

W ostatnich słowach wstępu Autor zawiera dedykację o nieco gorzkim wydźwięku: „Powieść dedykuję polskim oficerom, żołnierzom i ochotnikom zapomnianej wojny o Lwów i Małopolskę Wschodnią w latach 1918-1919, wszystkim obrońcom Lwowa, Przemyśla i polskości Kresów Wschodnich. Warto pamiętać, że ofiara złożona z ich życia i krwi w ostatecznym rachunku dziejowym okazała się przecież daremna.” Prawda to. Ale nie do końca. Bo polskość żyła nie tylko na Kresach Wschodnich, i nie tylko tam była pielęgnowana. Polskość i patriotyzm jest też możliwa (a często wręcz potrzebna) i bez organicznego przywiązania do konkretnego miejsca i krajobrazu. Prawda, trudno, zwłaszcza Kresowiakom, oddzielić ją od Lwowa, Wilna czy Grodna. To jest ich ojczyzna tam się urodzili i wychowali, ale iluż ich już zostało? Polskość i patriotyzm to przede wszystkim stan ducha, ona mieszka w sercu i w umyśle każdego świadomego Polaka. I choć ci ofiarni, oddani obrońcy Lwowa (czy w późniejszych czasach też Wilna, Grodna i innych kresowych miast) wydaje się, że złożyli swoją ofiarę na darmo, bo nie ma już tych ośrodków w granicach Polski, to jednak zostawili nam przykład tego, że można w obronie swojej ojczyzny, swojego miasta, domu, oddać życie. Że trzeba pielęgnować patriotyzm, polskość za wszelką cenę. I dlatego właśnie, choć nie ma już w Polsce Lwowa, warto pamiętać, że polskość, jest w nas i ona tak jak Polska „nie ginęła, póki my żyjemy”.

Krzysztof Wojciechowski

4 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. mariajanik
    mariajanik :

    Chodzi o obrone Lwowa ,jeden z braci mojego dziadka ,zginal w obronie Lwowa,w 1918r,przed 1 woj. swiat.zostal wcielony do armii austryjackiej,pozniej jako podoficer wojska polskiegobral udzial w obronie Lwowa.Zginal jak bohater Polska o Nim nie zapomniala,spoczywa na cmentarzu lyczakowskim.

  2. hetmanski
    hetmanski :

    <>>To jest totalna bzdura Ostateczny rachunek dziejowy nie jest jeszcze zamknięty być może nastąpi w,, Dniu Sądu Ostatecznego” i wtedy dopiero poznamy jego wynik zresztą już dla nas zbędny .Na dzień dzisiejszy równie dobrze można powiedzieć że Kresy są pod czasowym zarządem ukrainców i też będzie to jeden z elementów ,,rachunku” który nadal jest uzupełniany.