Kozackie w treści, polskie w formie

“Duma o Sawie”: śmierć Sawy. Oglądamy ją jakby z boku, obiektywem niby-obojętnej kamery. Niby, bo tak naprawdę ta kamera ma bardzo wyraźne preferencje.

Z lubością podgląda wszelką lubość, która za chwilę zostanie – też z lubością – zarżnięta. Nie widzimy przecież właściwych sprawców zbrodni, nie znamy jej powodów. To najwyraźniej nieistotne, istotna jest ofiara i jej nieświadomy niebezpieczeństwa błogostan, w apogeum swoim przerwany, czyli nie do końca skonsumowany: “między ustami a brzegiem pucharu”. Nawet dosłownie.

Bo posłuchajmy – “pan Sawa” był “na pańskim obiedzie”, kiedy uknuto nań zasadzkę. Napchał się zapewne sutych, antykozackich dań, a teraz wraca do domu, nic nie wiedząc “o nieszczęsnej biedzie”. Napięcie wzrasta, bo nie wiemy, jaka to “bieda”? A kiedy nagle wypada z domu “służka”, okazuje się, że to jeszcze nie to; pierwsza wieść będzie dobra: “pani syna urodziła”. Ta “służka” i ta “pani” są ważne – Sawa i Sawicha to “Państwo”, którym się służy, choć (wiemy o tym skądinąd) urośli z kozaczej kondycji. Teraz mają “dom” zupełnie taki, jak polscy szlachcice – dwór prawdziwy, z porządnym dworskim otoczeniem i ogrodzeniem, “dworskim okołem” i “cisowymi wrotami”. Tymczasem Sawa na wieść o narodzinach dziedzica niczym polski pan “usiadł za stołem” (przypomina się ów Mickiewiczowski Twardowski, co to się też za stołem “rozparł”) i “każe przynieść wina”, żeby “z żonką społem pili zdrowie syna”. A czekając na wino Sawa “listy pisze”. Zauważmy, jakże to wszystko pachnie pańską wyniosłością; chamy-analfabety listów przecie nie piszą, chamy są na posyłki po wino i inne takie; Sawa, choć niedawno jeszcze kozak, sam pisze i posyła.

Tymczasem posłany po wino “chłopiec nie wrócił z piwnicy”. Puchar umyka się ustom, bo nagle “wpadli Ukraińcy”, którzy “cisowe wrota wybili” i zaczynają niweczyć tę pańskość, którą się jednocześnie aż zachłystują, przedrzeźniając ją. Sawa wie, co go czeka, więc sam nie czeka: “porwał się do miecza”, a wtedy oni “mieczyk mu odjęli” i “mieczem w głowę cięli”. Czy to już koniec? Nie – dopiero teraz usłyszymy szerszą opowieść o jakże teatralnej i polskiej dekoracji, w której całe to dramatyczne wydarzenie się odbywa. Ktoś – autor dumy, a raczej należałoby powiedzieć, “ten, który śpiewa”, wymienia jednym tchem “kitajki, hatłasy… złotolite żupany i pasy” i “jaśnistą zbroję”, które już do zabitego Sawy nie należą. Jakby to były owe “żałosne ubiory” z “Trenów” Kochanowskiego. Jedyna pociecha, że Sawicha zdążyła wyskoczyć oknem, ratując siebie i syna.

Cała ta “Duma o Sawie” jest na wskroś ukraińska, kozacka, bo widziana kozackimi oczami i śpiewana na kozacką modłę. Polacy zawsze kozakom takich dum zazdrościli i sami je na kozacka modłę śpiewali, bywało, przerabiając na polski. I ja nagrałem polską, ludową wersję “Dumy o Sawie”, zapisaną (a może i nieco podrasowioną) przez zacnego zbieracza Zygmunta Glogera. Niemniej, choć ta duma jest arcyukraińska, ale – chciałoby się powiedzieć -“arcyukraińska w formie”, zaś “arcypolska w treści”. Bo ukraińskie oczy i usta widzą tu i opiewają polskie, szlacheckie życie i śmierć pysznego, polskiego pana.

Bije stąd wyraźnie pewna prawda: że pod pewnym względem Polacy kozaków stworzyli. Wszak, choć kozactwo się od Polski alienowało, jako prawosławne i ruskie, choć nienawidziło jej z całęj siły, choć raz broniło się przed nią, a kiedy indziej ją prześladowało, mordowało, paliło – a jednak z niej po prostu wyszło, bez niej istnieć nie mogło, bo wlepiało w nią uporczywie zachwycone ślepia. I koniecznie chciało mieć ten kontusz zdarty ze szlacheckiego trupa i tę pańską szablę wydartą z konających, szlacheckich rąk, i dumne “kitajki, hatłasy”, “żupany i pasy”, i “jaśnistą zbroję”. I chciało powarcholić trochę, jak panowie na sejmikach. Kiedyś pragnęło przecie nawet współtworzyć trzeci Naród Rzeczypospolitej.

Czas teraz na parę faktów. Prawdziwy Sawa był ponoć – jak pisze niezastąpiony Jędrzej Kitowicz – pułkownikiem “kozaków horodowych, w służbie nadwornej Potockiego, hetmana wielkiego koronnego”. Jako “pogromiciel hajdamaków, czyli rozbójników z Siczy na Ukrainę osiadłą polską co lato dla rabunku wypadających” został “od nich na koniec w domu własnym na Ukrainie, niedaleko od Niemirowa” zamordowany. Tłumacząc to na współczesną polszczyznę – kozak Sawa wysługiwał się polskim panom, ukatrupiając swoich współziomków, za co go ciż współziomkowie ukatrupili. Nie wiem, czy Kitowicz wiedział to wszystko z jakiegoś pewnego źródła, czy przede wszystkim z owej “Dumy o Sawie”, bo część jego opowieści aż za bardzo z “dumą” się zgadza. W każdym razie uratowany przez Sawichę synek zrobił, tak jak ojciec, polską karierę – został sławnym konfederatem barskim, za co go uszlachcono i przez co zginął. Po śmierci stał się tym bardziej sławny – stawiano mu poetyckie nagrobki, a Słowacki uczynił go jednym z bohaterów “Snu srebrnego Salomei”.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply