Środowe posiedzenie Parlamentarnego Zespołu do spraw Kresów, Kresowian i Dziedzictwa Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej było areną interesującej dyskusji na temat stosunku sowicie dotowanej przez polskiego podatnika białoruskiej opozycji do polskiej mniejszości narodowej na Białorusi.

Odbywające się w środowy wieczór posiedzenie zebrało posłów – członków zespołu, przedstawicieli Związku Polaków na Białorusi oraz tamtejszego nieformalnego Ruchu Młodzieży Polskiej, oraz znaczną liczbę przedstawicieli organizacji pozarządowych wspierających polską społeczność za Bugiem.

Przewodniczący zespołu poseł Michał Jaros z Wrocławia zwołując posiedzenie w celu przedyskutowania tej kwestii odpowiedział na sygnały dochodzące tak od białoruskich Polaków jak i działaczy społecznych w Rzeczpospolitej. Jak dowiedzieliśmy się od jednego z nich – Marcina Skalskiego bezpośrednim pretekstem który doprowadził do prośby o zwołanie posiedzenia był szereg antypolskich głosów jakie pojawiły się w ostatnim okresie w przestrzeni białoruskich mediów niezależnych, tak ze strony opozycyjnych polityków jak i intelektualistów oraz publicystów. (…)

Wstępem do dyskusji było wystąpienie Andżeliki Borys, prezesa Związku Polaków na Białorusi w latach 2005-2010. Podkreślała ona, że głównym przeciwnikiem Polaków na Białorusi są władze państwowe. Choć twierdziła, że realizacja zamierzeń opozycji mogłaby stworzyć lepsze warunki instytucjonalne dla polskiej działalności społecznej i podtrzymywania polskiej tożsamości narodowej, to jednak stanowczo uwypukliła, że nie są to sprawy jakie by leżały w zainteresowaniu Związku który musi być organizacją społeczną nie polityczną. Jak stwierdziła jego członkowie to Polacy o różnych poglądach politycznych. Podkreślała że stanowisko środowisk opozycyjnych wobec Polaków jest zróżnicowane, przytaczała wspierające Polaków wystąpienia Anatola Lebiedźki czy Aleksandra Milinkiewicza. Zadeklarowała jednak, iż Związek Polaków nie zamierza odstępować od reprezentowania i utrwalania polskiej wizji historii, bez względu na stanowisko takich czy innych kręgów białoruskich.

Publicystyka i historiografia

Na odnotowane także przez nasz portal antypolskie głosy zwrócił uwagę, otwierając dyskusję, Karol Kaźmierczak z wrocławskiego Stowarzyszenia Odra-Niemen. Jak zauważył Kaźmierczak obywatele Białorusi, w większości działacze opozycyjni, są beneficjentami największej części środków finansowych w ramach pomocy jaką państwo polskie transferuje do innych państw lub ich obywateli. Pomoc dla Białorusinów znacząco przerasta nawet kwoty jakie polskie władze przeznaczają na różnego rodzaju projekty współpracy i wsparcia Ukraińców, mimo że Ukraina jest krajem znacznie większym i ludniejszym od Białorusi. W kontekście obecności wśród białoruskich kręgów opozycyjnych tendencji szowinistycznych w tym antypolskich, postawił pytanie o monitoring i ewaluację polskiej polityki pomocowej.

Kaźmierczak zwrócił uwagę, że nie jest to jedynie sprawa rudymentarnego interesu narodowego do którego zalicza się dbałość o polską diasporę poza obecnymi granicami Rzeczpospolitej, ale także kwestia uniwersalnych praw człowieka w imię których przecież państwo polskie wspiera białoruskie środowiska niezależne. Tymczasem zachodzi poważne podejrzenie że przynajmniej część z nich nie uznaje elementarnych praw polskiej mniejszości narodowej.

Kaźmierczak powoływał się nie tylko na ostatnie wypowiedzi medialne ale także zamówione u profesora Uniwersytetu Wrocławskiego Zdzisława Winnickiego ekspertyzy dotyczące nieoficjalnej historiografii białoruskiej. Według wrocławskiego naukowca niezależni historycy podobnie jak historiografia oficjalna, ukazują rolę Polski i polskości w historii ziem obecnej Republiki Białoruś przeważnie w negatywnych kategoriach oraz często kwestionują samoświadomość białoruskich Polaków określają ich mianem „opolaczonych” czy „okatoliczonych” Białorusinów. Swoją misję często postrzegają nie jako odkrywanie historycznej prawdy lecz tworzenie uzasadnienia dla białoruskiej idei narodowej. Zdaniem Kaźmierczaka taka metapolityczna podstawa kształtowania się poglądów białoruskiej opozycji może mieć bardzo negatywne konsekwencje dla tamtejszych Polaków, tymczasem polskie intelektualne środowiska wschodnioznawcze nie wykazują woli asertywnego wejścia w polemikę z nacjonalistycznymi tendencjami swoich białoruskich odpowiedników.

Twierdzeniom Kaźmierczaka zaprzeczył Kamil Kłysiński – analityk do spraw Białorusi z Ośrodka Studiów Wschodnich. Bagatelizował obawy przedmówcy i twierdził, że nic mu nie wiadomo o rozwoju szowinistycznych tendencji na Białorusi. Oceniał, że u podstaw tego stanu leży nie tylko brak antypolsko zorientowanego szowinizmu w wymiarze historycznym, pod względem czego przeciwstawiał uwarunkowania Białorusi realiom Litwy czy zachodniej Ukrainy, ale wręcz ciągła płynność tożsamości samych Białorusinów, ciągle nie zakończony proces jej krystalizacji.

Kłysińskiemu replikował Adam Chajewski z Federacji Organizacji Kresowych, który prezentował zebranym zdjęcie z manifestacji Białoruskiego Frontu Narodowego na których niesiono transparent z hasłem „odebrania białoruskich skarbów Moskwie i Warszawie” przy czym mapa przedstawiona na drugim transparencie sugerowała, że chodzi o inkorporację zachodnich obwodów Rosji oraz polskiego Podlasia.

Białoruski uniwersytet

Niezwykle ciekawe okazało się wystąpienie jednego z polskich działaczy pozarządowych Marcina Skalskiego. Skalski przedstawił się jako uczestnik wymiany studenckiej, która zaprowadziła go w progi Europejskiego Uniwersytetu Humanistycznego w Wilnie. EUH jest ufundowaną ze składek krajów UE, w tym Polski, uczelnią na której kształcić mogą się młodzi Białorusini odrzucający społeczno-polityczne realia swojego kraju w tym obecną w białoruskiej sferze akademickiej ideologiczną i polityczną presję jego władz. Skalski twierdzi, że nawet w wileńskim środowisku emigrantów organizacje i liderzy opozycji mają bardzo słabą rozpoznawalność co świadczy jego zdaniem negatywnie o skuteczności ich pracy społecznej. Silnie podkreślał z kolei że najbardziej narodowo uświadomieni Białorusini często dawali w jego obecności upust niekorzystnym dla Polaków stereotypom.

Skalski twierdził, że wspomniana przez Kaźmierczaka nacjonalistyczna dystynkcja białoruskiej historiografii, prowadzi do odmawiania przez białoruskich studentów polskości wielu historycznym zjawiskom i postaciom takim jak przedrozbiorowa Rzeczpospolita, Tadeusz Kościuszko czy Adam Mickiewicz. Za tym idzie swoista autorytatywna odmowa uznania samoświadomości kresowych Polaków. Co ważne według wielu białoruskich studentów „spolonizowanymi Białorusinami” mieli by być nie tylko Polacy z ich ojczyzny ale także Polacy na Litwie, bowiem Wileńszczyzna w ich mniemaniu, tak jak są tego uczeni, to „etniczne terytorium białoruskie”.

Skalski cytował także antypolskie wypowiedzi znanego białoruskiego opozycjonisty Franaka Wiaczorka, beneficjenta stypendium im. Kalinowskiego oraz 6 milionów złotych dotacji Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej na film fabularny oparty na napisanym przez niego scenariuszu.

Historyk kresowego ludobójstwa Ewa Siemaszko oraz Aleksandra Biniszewska dyrektorka Muzeum Kresów zwracały uwagę na niedopuszczalność obecnego stanu dysproporcji środków finansowych jakie polskie władze kierują na wsparcie dla mediów białoruskojęzycznych takich jak TV Belsat czy Radio Racja a postępującą atrofią wiecznie niedoinwestowanej TVP Polonia i brakiem zainteresowania praktycznym zanikiem odbioru mediów polskich nawet w przygranicznych rejonach Białorusi, gdzie jeszcze do niedawna były one obecne.

Z kolei pracujący w Instytucie Pamięci Narodowej historyk Wojciech Jerzy Muszyński podkreślał, że z jego doświadczenia badawczego wynika, iż wśród niezależnych białoruskich historyków jak i szerzej w opozycyjnych kręgach gloryfikuje się białoruskie organizacje i postacie reprezentujące nacjonalistyczny nurt kolaboracji z III Rzeszą w czasach II wojny światowej.

Dyskusja nierzadko stawała się emocjonalna i jej temperatura rosła. Do ostrej polemiki doszło między przewodniczącym Stowarzyszenia Memoriae Fidelis i głównym społecznym inicjatorem posiedzenia Zespołu Parlamentarnego Aleksandrem Szychtem a analitykiem OSW. Szycht gruntownie skrytykował stwierdzenie Kłysińskiego, o tym że nawet jeśli u naszych wschodnich sąsiadów pojawiają się środowiska antypolskie to musimy przyjąć do wiadomości ich istnienie jako część wewnętrznych stosunków suwerennych przecież państw i uwzględniać poglądy tych środowisk. Szycht uznał takie stawianie sprawy za nonsensowne zaś wszelkie próby honorowania przez polskie czynniki oficjalne poglądów i działań szowinistycznych środowisk za wschodnią granicą za bezcelowe i przeciwskuteczne. Udowadniał swój pogląd przykładem działań ukraińskiej partii nacjonalistycznej Swoboda, która najpierw blokowała, wbrew władzom centralnym Ukrainy, powstanie Domu Polskiego we Lwowie, by następnie zgodzić się na jego ustanowienia na warunkach znacznie gorszych niż te jakie władze Przemyśla zapewniły u siebie ośrodkowi naszej mniejszości ukraińskiej.

Niech za dyskusją idą wnioski

Posiedzenie zgromadziło kilkudziesięciu posłów i przedstawicieli organizacji pozarządowych. Z pewnością można uznać je za dobry przyczynek dla dalszej dyskusji na szczeblu oficjalnym nad istotnym zagadnieniem polskiej polityki wschodniej. Szkoda, że zabrakło reprezentantów białoruskiej opozycji czy któregokolwiek z ich polskich lobbystów. Jak mówił w kuluarach jeden z uczestników posiedzenia o jego fakcie i temacie była wcześniej informowana Agnieszka Romaszewska dyrektorka utrzymywanej przez TVP i nasze ministerstwo spraw zagranicznych Telewizji Belsat. Niestety nie uznała za stosowne na nie przybyć.

Oczywiście ograniczona forma posiedzenia nie pozwoliła na należyte rozwinięcie tematu. Miejmy nadzieję że zadbają o to środowiska społeczne i posłowie którzy byli jego pomysłodawcami. Wbrew opiniom przedstawiciela rządowego Ośrodka Studiów Wschodnich tendencje szowinistyczne i antypolskie deklaracje pojawiają się z pewną regularnością w wystąpieniach niektórych białoruskich działaczy opozycyjnych. Ich znaczenie i wpływ w ramach całej białoruskiej opozycji powinny być przedmiotem żywotnego zainteresowania, monitoringu i refleksji polskich środowisk społecznych a przede wszystkim urzędników. Zaś najwyższą koniecznością dla naszych politycznych ośrodków decyzyjnych jest wyciąganie wniosków z pracy tych pierwszych i radykalne odcięcie od polskich dotacji wszystkich tych którzy kwestionują tożsamość i prawa mniejszości polskiej na Białorusi. Bez względu na to w jak barwne szaty „bojowników z dyktaturą” przebiorą się „demokratyczni” szowiniści.

Jak zauważył jeden z dyskutantów Polacy nie mogą sobie pozwolić na powtórzenie scenariusza litewskiego. Bezkrytycznie i bezwarunkowe poparcie Rzeczpospolitej dla litewskich elit narodowych pozbawiło Polaków Wileńszczyzny ochrony Warszawy w warunkach erupcji litewskiego nacjonalizmu po załamaniu się systemu sowieckiego. Mniejszość polska na Litwie do dziś jest w sposób instytucjonalny dyskryminowana przez skądinąd demokratyczną Republikę Litewską. Warto zapobiec zaistnieniu podobnego procesu na Grodzieńszczyźnie.

Igor Koleśnicki

Źródło: [link=http://prawy.pl/82-polonia/3898-ile-szowinizmu-wsrod-bialoruskiej-opozycji]

3 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. ryba
    ryba :

    Postawy „antypolskie” wśród białoruskiej opozycji się zdarzają, tak samo jak zdarzają się u nas wśród środowisk wszelkiej maści postawy „antybiałoruskie”. Wstawiam te terminy w cudzysłów, bo stanowią (często krzywdzące) uproszczenia. W mojej ocenie konflikty te wynikają z wzajemnego niezrozumienia. Ilu Polaków da się pociąć za to, że Mickiewicz czy Kościuszko czy też Kalinowski byli stuprocentowymi Polakami? Przyznajmy, że wielu. Problem przestaje istnieć, gdy uświadomimy sobie, że Rzeczpospolita była naszym wspólnym domem, a Białorusini i Litwini bałtyccy są spadkobiercami dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego w takim samym stopniu, w jakim Polacy mogą czuć się spadkobiercami Korony Królestwa Polskiego. Gdy uświadomimy sobie, że kiedyś „Polak” nie znaczyło to samo co dziś. Że potrafiliśmy sięgnąć po broń we wspólnej słusznej sprawie pod znakami Orła, Pogoni i Św. Michała i że Kalinowski mógł nazywać siebie Polakiem i pisać po białorusku, pozostając jednocześnie Litwinem. Że nie da się zrozumieć Rzeczypospolitej bez uświadomienia sobie WSPÓLNOTY, jaka nas łączyła. I wreszcie, że wspólnota ta może nas dalej łączyć, a nie powinna dzielić. Że dzielenie włosa na czworo naprawdę nie ma sensu. Wileńszczyzna była i jest etnolingwistycznie mieszana. Polacy z Wileńszczyzny, nawet ci pochodzący z Mazowsza mówią po polsku ze stuprocentowo białoruskim akcentem – to coś chyba znaczy, prawda? Twierdzić, że Wileńszczyzna jest tylko polska to błąd. Że tylko litewska to błąd, również jeżeli przez „litewskie” rozumiemy „białoruskie”. To samo tyczy się Podlasia czy zachodniej Ukrainy. Zbyt długo żyliśmy tam razem, żeby móc sobie nawzajem wykrzykiwać, że ziemie te są w stu procentach nasze. Nie chodzi tu o relatywizm tylko o wzajemny szacunek, nieodmawianie sobie nawzajem podmiotowości, historiograficzną i zwykłą ludzką uczciwość. Jak zrozumieją to WSZYSTKIE strony, będzie można wspólnie i bez nerwów cieszyć się wspólną przeszłością i bez kompleksów budować przyszłość.

  2. ryba
    ryba :

    Postawy „antypolskie” wśród białoruskiej opozycji się zdarzają, tak samo jak zdarzają się u nas wśród środowisk wszelkiej maści postawy „antybiałoruskie”. Wstawiam te terminy w cudzysłów, bo stanowią daleko idące i często krzywdzące uproszczenia. W mojej ocenie konflikty te wynikają z wzajemnego niezrozumienia. Ilu Polaków da się pociąć za to, że Mickiewicz czy Kościuszko czy też Kalinowski byli stuprocentowymi Polakami i tylko i wyłącznie Polakami? Przyznajmy, że wielu. Problem przestaje istnieć, gdy uświadomimy sobie, że Rzeczpospolita była naszym wspólnym domem, a Białorusini i Litwini bałtyccy są spadkobiercami dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego w takim samym stopniu, w jakim Polacy mogą czuć się spadkobiercami Korony Królestwa Polskiego, spadkobiercami Rzeczypospolitej zaś możemy czuć się wszyscy. Gdy uświadomimy sobie, że kiedyś „Polak” nie znaczyło tego samego co dziś. Że potrafiliśmy sięgnąć po broń we wspólnej słusznej sprawie pod znakami Orła, Pogoni i Św. Michała i że Kalinowski mógł nazywać siebie Polakiem i pisać po białorusku, pozostając jednocześnie Litwinem. Że nie da się zrozumieć Rzeczypospolitej bez uświadomienia sobie WSPÓLNOTY, jaka nas łączyła. I wreszcie, że wspólnota ta może nas dalej łączyć, a nie powinna dzielić. Że dzielenie włosa na czworo naprawdę nie ma sensu. Wileńszczyzna była i jest etnolingwistycznie mieszana. Polacy z Wileńszczyzny, nawet ci pochodzący z Mazowsza mówią po polsku ze stuprocentowo białoruskim akcentem – to coś chyba znaczy, prawda? Twierdzić, że Wileńszczyzna jest tylko polska to błąd. Że tylko litewska to też błąd, również jeżeli przez „litewska” rozumiemy „białoruska”. To samo tyczy się Podlasia czy zachodniej Ukrainy. Zbyt długo żyliśmy tam razem, żeby móc sobie nawzajem wykrzykiwać, że ziemie te są w stu procentach „nasze”. Nie chodzi tu o relatywizm tylko o wzajemny szacunek, nieodmawianie sobie nawzajem podmiotowości, historiograficzną i zwykłą ludzką uczciwość. Jak zrozumieją to WSZYSTKIE strony, będzie można wspólnie i bez nerwów cieszyć się wspólną przeszłością i bez kompleksów budować przyszłość.

    • wincentypol
      wincentypol :

      Panie ryba popełnia pan błąd rzeczowy twierdząc że , ,,( Litwini bałtyccy są spadkobiercami dziedzictwaWielkiego Księstwa Litewskiego)” otóż nie są oni spadkobiercami WKL lecz tylko i wyłącznie Żmudzinami niewiele mającymi wspólnego z pojęciem Litwina w odniesieniu do WKL