Białoruś jest tym sąsiadem z którym relacje naszego państwa są najbardziej skomplikowane. Komplikacje wynikają z patrzenia na ten kraj przez ideologiczne okulary.

W postrzeganiu Białorusi występują u nas dwie tendencje. Dla mainstreamu to wyklęty „reżim”, odrzucany ze względu na to, że jest systemem autorytarnym, konserwującym etatystyczną, w niemałej mierze nakazowo-rozdzielczą gospodarkę, państwem orientującym się na współpracę w dziedzinie bezpieczeństwa i ekonomiczną integrację z Rosją i z animowanym przez Moskwę Eurazjatyckim Związkiem Gospodarczym. Biorąc pod uwagę, że niemal cała nasza elita polityczna i opiniotwórcza od prawa do lewa stoi twardo na gruncie demoliberalizmu, na gruncie zasad gospodarki wolnorynkowej i nie wyobraża sobie funkcjonowania państwa poza euroatlantyckimi strukturami integracyjnymi, Białoruś postrzegana jest przez tę elitę jako anomalia, prowizorium. Występuje także tendencja druga. Wśród części opinii publicznej kontestującej demoliberalizm, współczesny kapitalizm bądź integrację euroatlantycką, lub tylko niektóre ich przejawy, Białoruś pozostaje mniej lub bardziej pozytywnym kotrprzykładem, a to suwerenności, a to „gospodarki socjalnej”. Jednak ta część opinii publicznej praktycznie nie jest reprezentowana na scenie politycznej, reprezentowana jest natomiast głównie przez niszowe środki masowego przekazu czy w mediach społecznościowych. W obu przypadkach niewątpliwa polityczna, ekonomiczna, społeczne czy wręcz cywilizacyjna niewątpliwa różnica między Białorusią a Polską wywołuje reakcję biorącą za punkt wyjścia określone stanowisko ideologiczne. Przez lata najmniej był bodaj takich, co rozpatrywali Białoruś i politykę jej władz bez ideowo-moralnych namiętności a wyłącznie ze ścisłej perspektywy interesu narodowego.

Krucjata w imię demokracji

W przypadku polskich elit ideologiczne przesłanki skutkują od ponad dwóch dekad mesjanizmem za cel obierającym sobie systemową zmianę, „zmianę reżimu” realizowaną poprzez polityczne, finansowe i organizacyjne wspieranie białoruskiej opozycji czy dywersję informacyjną. Demokratyczna krucjata animowana przez Warszawę, z perspektywy na tyle długiej że uzasadniającej dokonanie oceny, jawi się jako klęska. Osobista dyktatura Aleksandra Łukaszenki realizowana przez hierarchicznie podlegającą mu administrację państwową działającą w znacznej mierze uznaniowo, pozostaje niewzruszona. Mało tego – mimo poważnych problemów białoruskiej gospodarki, już drugi rok z rzędu pogrążonej w recesji, mimo wysokiej inflacji zjadającej siłę nabywczą pensji, mimo wycofywania się państwa z kolejnych form bezpośrednich lub pośrednich świadczeń socjalnych, którymi jeszcze do niedawna Białoruś się szczyciła, opozycja nie potrafi w żaden sposób zużyć frustracji społecznej jako paliwa dla działań na rzecz politycznej zmiany. Trwające od początku roku protesty prywatnych przedsiębiorców przeciw ubiegłorocznym dekretom prezydenckim znacznie komplikującym ich funkcjonowanie, wbrew zapowiedziom, nie wyszły generalnie poza Mińsk. Nawet w stolicy zawsze będącej ogniskiem opozycyjnych nastrojów, nigdy nie pojawiło się na akcjach protestacyjnych więcej niż 2 tys. osób. W ponad dwumilionowej metropolii. Były to zresztą i tak pierwsze od niepamiętnych czasów poważne protesty na tle ekonomicznym, a nie politycznym, nie organizowane przez kadrową opozycję. Kampania protestacyjna wyraźnie jednak wytraciła impet.

Sama opozycja pozostaje słaba jak nigdy. Jej organizacje można nazwać właśnie kadrowymi. Nie są zakorzenione w społeczeństwie, większość Białorusinów nawet ich nie kojarzy. Opozycja pozostaje nadal podzielona, poszczególne partie, ruchy i kampanie praktykują tak niegdyś popularne na polskiej prawicy „jednoczenie przez podział”. W zeszłym miesiącu partia opozycyjna z najstarszym rodowodem – Białoruski Front Narodowy zapowiedziała, że nie ma zamiaru przystępować do inicjatywy zjednoczeniowej animowanej przez pierwszoplanowych opozycyjnych liderów Uładzimira Niaklajeua i Mikołę Statkiewicza. Jednym z najsilniejszych podmiotów opozycji pozostają prorosyjscy postkomuniści Siarhieja Kalakina, od których wszakże odżegnują się opozycjoniści prozachodni. Charakterystyczne, że przy okazji ubiegłorocznych wyborów prezydenckich opozycja nie była zdolna do jakichkolwiek wystąpień, podczas gdy jeszcze w grudniu 2010 r. zmobilizowała do protestu na mińskim Placu Niezależności kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Władze siłowo spacyfikowały demonstrację i rozpoczęły kampanię represji, która zgruchotała jej przeciwników. Sam Stakiewicz, kontrkandydat Łukaszenki spędził w więzieniu pięć lat. Jego zapał nie ustał. Zapał potencjalnych zwolenników już tak To co najbardziej zauważalne to wyraźny brak młodych aktywistów, kiedyś najbardziej skorych do antyrządowych akcji. Paradoksalnie sztandarowy projekt polski, skierowany do opozycyjnie nastrojonej młodzieży stypendialny Program im. Konstatnego Kalinowskiego wyssał ją do Polski. Tutaj zaś większość młodych Białorusinów okazała się znacznie mnibardziej konformistyczna niż wydawało się naszym prometeistom i zaczęła urządzać się nad Wisłą.

Z Białorusią przeciw Rosji?

Polityka „zamiany reżimu” na Białorusi uprawiana przez polskie władze poniosła klęskę. Nie ma widoków na zmianę tego stanu rzeczy. Prowadząc politykę ideologicznej krucjaty nasze władze obniżyły relacje między naszymi państwami na poziom tak niski, że Polska nie ma nie tylko żadnych mechanizmów oddziaływania na białoruską rzeczywistości, ale nawet kanałów komunikacji z tamtejszymi elitami poza tymi na najwyższym szczeblu dyplomatycznym. Miarą naszej porażki jest to, że gdy nowy rząd zdecydował się na delikatną rewizję polityki wobec Mińska to Witold Waszczykowski musiał pielgrzymować do białoruskiej stolicy bez żadnego uprzedniego gestu strony białoruskiej, co na poziomie dyplomatycznego kodu jasno oddaje kto jest górą. Bo też zmiana polskiej polityki jest spóźnionym ruchem za polityką Waszyngtonu i Berlina. Aleksandr Łukaszenko pod wrażeniem interwencji Moskwy na Ukrainie, zaczął obawiać się nadopiekuńczości „bratniej Rosji” i podjął się równoważenia jej wpływów odbudową stosunków z państwami zachodnimi. Tym ostatnim w to graj. Szczególnie Amerykanom zależy na lewarowaniu pozycji Łukaszenki wobec Putina więc powiększyli pole manewru białoruskiego prezydenta normalizując relacje. Polska była ostatnią, która zaczęła relatywizować ideologiczne dogmaty, toteż odniosła najmniejsze korzyści ze zmiany w relacjach z Mińskiem.

Pozostaje kwestią dyskusyjną czy nowe otwarcie wyznaczone przez marcową wizytę Waszczykowskiego u naszego sąsiada było tylko ślepym naśladownictwem, czy efektem samodzielnej refleksji. Znajomość ideologicznego tła czy wręcz mentalności dominującej w partii rządzącej, przy roboczym założeniu, że polska dyplomacja była na kierunku białoruskim wewnątrzsterowną, bez trudu pozwala sobie wyobrazić logikę tej refleksji oraz zawód jaki czeka polskie władze. Podobnie jak Amerykanie rząd PiS najpewniej rozpatruje ewentualną pragmatyczną współpracę z Łukaszenką jako budowanie przeciwwagi dla wpływów Rosji czy nawet włączanie Białorusi do strategii jej odpychania. Jest to całkowite nieporozumienie. Łukaszenko prowadzi biegle politykę balansowania by umocnić swoją niezależność wobec Moskwy, jednak z pewnością nie zamierza z nią zrywać, ani tym bardziej się wobec niej antagonizować.

Rosja pozostaje czołowym partnerem handlowym Białorusi, głównym nabywcą produktów białoruskiego przemysłu maszynowego, który w Unii Europejskiej nie znajduje nabywców. Rosja pozostaje dla zachodniego sąsiada dostawcą surowców strategicznych – gazu i ropy – na preferencyjnym warunkach, co stanowi o względnej rentowności białoruskiej państwowej gospodarki. Białoruskie rafinerie przerabiające rosyjską ropę na paliwa i inne produkty pochodne są głównym płatnikiem podatków do państwowej kasy, a poprzez krzyżowe powiązania strukturalne utrzymują szereg nierentownych państwowych molochów. Prezydent Łukaszenko najpewniej nigdy nie zdecyduje się zrywać tych więzi ekonomicznych jakie łączą go z Rosją, a które stanowią warunek przetrwania tego modelu ekonomicznego jaki na Białorusi konserwuje. Ten model gospodarczy stanowi zresztą o sile autorytarnego systemu, w którym prezydent jest nie tylko politycznym zwierzchnikiem ale i głównym pracodawcą kraju (czy jak mówią złośliwi dyrektorem kołchozu Białoruś). Nie bez znaczenia jest tu zresztą neosowiecka legitymacja ideologiczna, w ramach której Łukaszenko przedstawia się jako gwarant polityki pełnego zatrudnienia i bezpieczeństwa socjalnego dla wszystkich obywateli.

Bez ideologicznych dogmatów

Polityka wobec Białorusi wymaga więc odrzucenia nie tylko demokratycznego misjonizmu ale i tego wariantu giedroycizmu, w którym nasi wschodni sąsiedzi Polski mają być nie tylko do Moskwy jak najbardziej niezależni, lecz powinni być wręcz antyrosyjscy. Tylko po odrzuceniu ideologicznych dogmatów i skalkulowaniu na zimno realnych wymagań narodowego interesu (tudzież realnych uwarunkowań) można będzie w relacjach z Mińskiem cokolwiek ugrać. Nie należy przez to rozumieć, że gra taka nie powinna dotyczyć wewnętrznej polityki Łukaszenki. Możemy i powinniśmy aspirować do osiągnięcia pewnej zmiany w tym zakresie. Powinniśmy bo centralną kwestią naszego interesu na Białorusi jest przetrwanie i rozwój największej społeczności kresowych Polaków, obecnie dyskryminowanych i krępowanych jako wspólnota przez białoruskie władze. Jednak ich dobro należy próbować wyabstrahować z jakiejkolwiek serwowanej nam ideologicznej agendy „zmiany reżimy”. Czy taka polityka zagwarantuje nam osiągnięcie celów? Niestety wiele wewnętrznych uwarunkowań Białorusi czyni egzytencję naszych rodaków w tym kraju problematyczną. Jedno jednak jest pewne. Polityka dotychczasowa żadnych pozytywnych skutków nie przyniosła.

Karol Kaźmierczak

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. mix
    mix :

    Naszych polityków tak łatwo podpuścić ideologicznie, że można nimi sterować jak małymi dziećmi. A tymczasem Niemcy spokojnie rozwijają na Białorusi swoje interesy.