Z Lasów Mosurskich przez Polesie na Lubelszczyznę

Kilka pocisków z moździerzy trafiło w duże stado baranów, ukryte na jednej z wysepek. Te zaczęły beczeć, co zmyliło Niemców. Barany beczały do świtu. Niemcy przestali ostrzeliwać bagna i kolumna spokojnie kontynuowała marsz.

– Dowództwo 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK postanowiło przebijać się z okrążenia z Lasów Mosurskich w kierunku północnym – wspomina Władysław Filar. – Ze względów taktycznych tylko ten kierunek wchodził w rachubę. Na wschód dywizja nie mogła się przebijać, ponieważ obszar ten był naszpikowany jednostkami pancerno- motorowymi nieprzyjaciela, starającymi się nie dopuścić do przebicia dywizji w stronę sowiecką. Na kierunku południowym znajdowały się tereny słabo zalesione i kontrolowane przez UPA. Kierunek zachodni też nie wchodził w rachubę. Rozkaz Komendy Głównej AK nakazywał dywizji trwanie na Wołyniu „tak długo jak tylko się da”. Na kierunku północnym dywizja musiała pokonać poważną przeszkodę. Była nią silnie umocniona i broniona linia kolejowa Chełm-Luboml-Kowel. Dowództwo dywizji liczyło jednak, że na tym kierunku Niemcy nie będą się spodziewać oddziałów polskich. Po trzytygodniowych ciężkich walkach w okrążeniu i oderwaniu się od nieprzyjaciela dywizja traktem drogowym Murawa-Zamłynie w nocy z 20 na 21 kwietnia ruszyła na północ. W kolumnie maszerowało około 7 tys. ludzi i 500 koni. Marsz był bardzo trudny. Kolumna rwała się, oddziały błądziły. Tylko czołowe oddziały utrzymywały tempo marszu i zdołały się przeprawić przez Neretwę jeszcze przed świtem. Bez walki udało się im przekroczyć tory pod Terebejkami i dotrzeć do miejscowości Sokół. Tu czołowe oddziały zatrzymały się czekając na resztę kolumny. Kiedy wypoczywały, zostały nagle zaatakowane przez silny oddział niemieckiej piechoty, wspierany przez czołgi i samochody pancerne.

Zapanował chaos i panika

– Nasi żołnierze zmęczeni długim i forsownym marszem, zaczęli się cofać. W oddziałach zapanował chaos i panika. Sytuacja stawała się groźna. Gdyby nie zdecydowana postawa dowódcy batalionu „Sokoła” i dowódców kompanii „Motyla” i „Kani”, oddziały dywizji mogłyby zostać rozbite. Zdołali oni jednak przywrócić porządek i dyscyplinę. Niemcy napotkawszy opór wycofali się, co umożliwiło naszym batalionom odejście do Lasów Smolarskich. Nie wszystkim oddziałom dywizji udało się przejść przez tory. Kiedy podchodziły do Neretwy, Niemcy rakietami oświetlili teren. Rakiety spadły między konie oddziału jucznego, które spłoszone wpadały na najbliższe oddziały, dezorganizując marsz i przeprawę przez rzekę. Kolumna się rozerwała. Zbliżał się świt, a Niemcy zostali zaalarmowani na całej linii torów. Kiedy oddziały dywizji podeszły do nich, przywitał je morderczy ogień z niemieckich bunkrów. Od strony Lubomla nadjechał też pociąg pancerny, który zaczął ostrzeliwać partyzantów z dział. Musiały się natychmiast cofnąć, ponosząc duże straty. Zapanował wśród nich chaos, niektóre uległy rozproszeniu. W Lasach Zamłyńskich trudną sytuację starał się opanować por. „Zając”, który następnej nocy zorganizował kolejną próbę przejścia przez tory między Starym a Nowym Jagodzinem. Tym razem zakończyła się ona powodzeniem. Oddziałom udało się przebić i dołączyć w Smolarach Rogowych do pierwszego rzutu dywizji. Tak zakończył się udział dywizji w operacji kowelskiej. Poniosła ona w jej trakcie ciężkie straty. Poległo w niej, a także podczas przebijania się przez tory 350 żołnierzy, 160 odniosło rany, 170 dostało się do niewoli, a około 1600 uległo rozproszeniu. Część z nich przebiła się na Zamojszczyznę i walczyła w składzie tzw. zbiorczego batalionu 27 WDP AK pod dowództwem por. „Głaza”, a żołnierze z oddziału „Jastrzębia” dołączyli do dywizji na Lubelszczyźnie. Mimo dużych strat, dywizja zachowała zdolność bojową i licząc 3600 ludzi, po wypoczynku mogła podjąć dalszą walkę. Czasu na złapanie oddechu mieliśmy bardzo mało. Niemcy szybko wykryli rejon rozmieszczenia dywizji w pobliżu Smolar Stoleńskich i zaczęli zaciskać wokół niego pętlę.

Śmierć koleżanki

– Dowództwo nie chciało uwikłać dywizji w nowe walki i po naradzie z dowództwem zgrupowania partyzantki sowieckiej postanowiło przejść całością sił do Lasów Szackich. Przemarsz ten zapamiętałem ze względu na nieszczęśliwy wypadek, który zdarzył się w naszej kompanii. Między Hupałami a Pereszpą na małym mostku wybuchła mina, założona przez działających w tym rejonie partyzantów sowieckich. Od wybuchu zginęli Wanda Szurowska, sanitariuszka w mojej kompanii, jej brat Leonard Szurowski, Jadwiga Kutera i jej brat Romuald Kutera, a kilku żołnierzy odniosło rany. Dla mnie osobiście było to tragiczne przeżycie tym bardziej, że z wszystkimi łączyła mnie dawna przyjaźń, a z Wandą Szurowską i Romkiem Kuterą uczyliśmy się w 1939 r. w drugiej klasie Państwowego Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika we Włodzimierzu. W czasie okupacji często zatrzymywałem się w domu państwa Szurowskich przy ul. Piłsudskiego. Zawsze bardzo gościnnie mnie przyjmowali. Podtrzymywali mnie na duchu w chwilach zwątpienia i załamania. Przy pożegnaniu 14 grudnia 1943 r. na ofiarowanym zdjęciu Wanda napisała: „Bierz Władku przykład ze mnie, śmiej się śmiej! Pamiętaj, że wszystko ma swój koniec. Złe też się skończy. Będziemy znowu razem. Ceń życie! Bo świat jest taki piękny i stoi dla nas otworem. Wanda.” Nie mogliśmy się nawet zatrzymywać, żeby pochować ofiary. Musieliśmy kontynuować marsz i ubezpieczać oddziały dywizji, aby kolumna mogła bezpiecznie przejść przez szosę Luboml – Szack. Przykryliśmy poległych kocami i ruszyliśmy dalej. Nazajutrz pochowała ich miejscowa ludność. W Lasach Szackich mieliśmy wreszcie odpocząć po ponad trzytygodniowych walkach. Wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni i wyczerpani psychicznie. Brakowało nam żywności, amunicji, środków opatrunkowych i lekarstw. Żołnierze byli przygnębieni. Wiedzieli, że każdy z nich jeżeli zostanie ranny, ma małe szanse na przeżycie. Ranni stanowili duże obciążenie, bo pozostawali w oddziałach i musieli być niesieni przez kolegów. Niemcy nie dali nam jednak chwili wytchnienia.

Przez poleskie błota

– Byliśmy między pierwszą a drugą linią niemieckiej obrony. Lotnictwo niemieckie nieustannie prowadziło loty rozpoznawcze nad zajmowanym przez nas terytorium. Oddziały niemieckie zaciskały też wokół nas pętlę, ściągając dodatkowe siły. Wkrótce przypuściły na nas uderzenie, które zepchnęło nas i partyzantów sowieckich, którzy również wycofali się do Lasów Szackich, na obszar o powierzchni 4 km kw. Dowództwo dywizji uznało, że prowadzenie walki w takich warunkach nie jest możliwe. Ze względu na to, że dywizja nadal nie miała zgody na opuszczenie Wołynia, zdecydowano przebijać się z okrążenia w kierunku północno- wschodnim do rejonu Dywina, skąd miało nastąpić sforsowanie Prypeci, wzdłuż której biegła linia frontu niemiecko- sowieckiego. Dywizja miała się przebijać na trzech kierunkach i w trzech kolumnach. Najpierw, aby wyjść poza pierścień okrążenia, musieliśmy pokonać rozległe bagna nie obsadzone przez nieprzyjaciela. Niemcy uznali bowiem, że są nie do przejścia po wiosennych roztopach. Kolumna sztabowa dowodzona przez mjr „Żegotę” skierowała się na zachód. Kolumna dowodzona przez mjr Kowala ruszyła w kierunku północno- wschodnim, a kolumna kpt „Gardy” udała się na wschód. Kolumna „Kowala”, w której szedł mój batalion „Sokoła” była najliczniejsza, składała się z 1700 ludzi. Nasz batalion szedł na przedzie, pełniąc rolę straży przedniej. Przewodnik przy batalionie „Sokoła” dobrze znał teren i wybierał najpłytsze przejścia dostępne tylko latem i wczesną jesienią. Marsz odbywał się w bezwzględnej ciszy w wodzie do kolan, a w niektórych miejscach woda sięgała nawet po pas. Po przejściu około dwóch kilometrów Niemcy nagle wystrzelili rakiety i otworzyli ogień z broni maszynowej i moździerzy. Marsz w wodzie tak dużej grupy ludzi nie mógł ujść uwadze Niemców. Kilka pocisków z moździerzy trafiło w duże stado baranów, ukryte na jednej z wysepek. Te zaczęły beczeć, co zmyliło Niemców. Barany beczały do świtu. Niemcy przestali ostrzeliwać bagna i kolumna spokojnie kontynuowała marsz. O świcie kolumna osiągnęła pokrytą gęstymi zaroślami wyspę w pobliżu wsi Perowy. Tu rozpoznaliśmy teren i po jego zabezpieczeniu żołnierze przez cały dzień mogli wypoczywać. Wszyscy byli potwornie zmęczeni.

Ostatkiem sił

– Zdarzały się przypadki omdleń i utraty sił. Ukryci w lesie i bagiennych zaroślach żołnierze nie bez satysfakcji obserwowali atak niemiecki na opuszczone przez nas wcześniej pozycje w Lasach Szackich. Niemcy przez dwie godziny bombardowali je z samolotów i ostrzeliwali z dział zanim zorientowali się , że atakują pustkę. Siła ich ognia była tak duża, że nikt nie miał wątpliwości, że gdyby dywizja pozostawała w Lasach Szackich, jej los byłby przesądzony. Po odpoczynku ruszyliśmy dalej, przechodząc linię kolejową Kowel-Brześć. Udało się nam dokonać tego bez jednego wystrzału mimo, że linia ta była umocniona i strzeżona przez Niemców. Szalejąca burza zagłuszyła odgłosy przemarszu oddziałów i osłabiła czujność Niemców. Następnego dnia napotkaliśmy kolejne rozległe bagna, po pokonaniu których kolumna weszła do wysokiego lasu na południe od wsi Micherowo. Tu zatrzymaliśmy się na odpoczynek. W rejonie tym stacjonowało duże zgrupowanie partyzantki sowieckiej pod dowództwem płk Kapłuna. Była to specjalna jednostka przeznaczona dla utrzymywaniu łączności lotniczej z terenami za linią frontu. Spotkanie z nią miało życzliwy przebieg. Płk Kapłun przekazał mjr „Kowalowi” niezbędne informacje, mapy i przewodników. Późną nocą znów rozpoczęliśmy marsz. W czasie przekraczania szosy biegnącej z Kowla do Brześcia, napotkaliśmy jadącą od strony Kowla niemiecką kolumnę. Niemcy widząc tak dużą kolumnę, zatrzymali się w odległości 400 metrów i nie podjęli walki. Ubezpieczyliśmy marsz stanowiskami karabinów maszynowych i przez pół godziny kolumna defilowała przed oczami Niemców. Po dwugodzinnym marszu osiągnęliśmy rejon leśniczówki Szczygłówka. Wypoczywając prowadziliśmy też rozpoznanie przyległego terenu. W nocy ruszyliśmy dalej, by spotkać się z kolumną kpt. „Gardy” i wraz z nią przejść front niemiecko-sowiecki.

Do Puszczy Białowieskiej

– Gdy minęliśmy miejscowość Kortelisy, nasz batalion został ostrzelany ogniem od czoła. Ruszyliśmy natychmiast do kontrataku wspierani przez batalion „Hrubego”. Nieprzyjaciel się wycofał, a my dotarliśmy do wsi Jaźwiniec, gdzie się zatrzymaliśmy. W sąsiedniej wsi Horyce już stało zgrupowanie „Gardy”, przygotowujące się do marszu za linię frontu na Prypeci. My mieliśmy iść za nim następnej nocy. Gdy mieliśmy wymaszerować śladem „Gardy”, znad Prypeci wrócił patrol wysłany przez mjr Kowala, który poinformował o tragedii zgrupowania prowadzonego przez „Gardę” i poniesionych dużych stratach . W tych warunkach mjr „Kowal” zrezygnował z marszu nad Prypeć i postanowił przeprowadzić zgrupowanie do Puszczy Białowieskiej, i tam dać odpoczynek żołnierzom oraz nawiązać łączność z dowództwem dywizji. Kolumna ruszyła w kierunku zachodnim. Dojście do Puszczy Białowieskiej okazało się niemożliwe. Rzeka Muchawiec okazała się niemożliwa do sforsowania bez sprzętu przeprawowego. Jego wody były bardzo szeroko rozlane. Bezpieczne przejścia zostały zaś obsadzone przez nieprzyjaciela. Zwróciliśmy się na południe, starając się nawiązać kontakt z kolumną sztabową mjr „Żegoty”. Udało nam się spotkać jej część, w następstwie czego mjr „Kowal” podjął decyzję o przeprawie naszego zgrupowania przez Bug na Lubelszyczyznę. Przeprawa odbywała się na szerokim froncie, rozciągniętym na około 40 km, co wynikało ze względów bezpieczeństwa przerzucanych na drugą stronę Bugu oddziałów. Batalion „Sokoła” wraz z moją kompanią „Motyla” ubezpieczał operację od północy. Wszystkie oddziały przeszły Bug bez większych trudności i osiągnęły wyznaczone im rejony na północno-wschodniej Lubelszczyźnie. W ten sposób dywizja zakończyła działania na Wołyniu i Polesiu, wynikające z planu „Burza”. Nie dała się zniszczyć frontowym jednostkom niemieckim do końca wykonując swoje zadanie, mające oprócz wymiaru militarnego także wymiar polityczny. Działania dywizji były bowiem także demonstracją polityczno-wojskową, dokumentującą polskość Wołynia oraz udział żołnierza polskiego w wyzwoleniu ziemi wołyńskiej. Obecność dywizji na Wołyniu oraz jej walki z okupantem świadczyły o tym, że państwo polskie istnieje, działa i walczy, posiada legalne władze reprezentujące ciągłość niepodległego bytu państwowego RP oraz siłę zbrojną walczącą w Kraju. Była to demonstracja przed światem suwerennych praw RP do Wołynia. Na Lubelszczyźnie dywizja rozlokowała się w Lasach Parczewskich, wykorzystując pobyt w nich na uporządkowanie oddziałów i odpoczynek.

Cdn.

Marek A. Koprowski

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. kazimierz
    kazimierz :

    W latach 80tych wyszła monografia 27 Dywizji Wołyńskiej AK. Od razu ją kupiłem, a niedawno przekazałem Szpitalowi Miejskiem im. Józefa Strusia w Poznaniu przy ul. Szwajcarskiej. Przy wejściu głównym do szpitala znajduje się tablica pamiątkowa poświęcona ofiarnej pracy lekarzy, pielęgniarzy i sanitariuszek dywizji. HWAŁA BOHATEROM!

  2. tutejszym
    tutejszym :

    W bezimiennej mogile, w Lasach Szackich leży kapral ADAMIEC Alfred pseudonim “Natan”. Zginął podczas rajdu 27 WDP na Lubelszczyznę. Zginął na bagnach, ludność miejscowa chowała – tych których znalazła – w zbiorowych mogiłach. Nigdy nie rozstawał się ze swoją “snajperką”, karabinem którym z dużą umiejętnością posługiwał się. Ona została przy nim. Gdyby tak można było stanąć kiedyś przy Jego grobie…