Juliusza Słowackiego “sen srebrny” o Ukrainie

Wielowiekowe relacje polsko-ukraińskie przypominają tragifarsę; dramatyczną dziejową mieszankę tragedii, szyderstwa i groteski. Doskonale rozumiał to urodzony na Wołyniu Juliusz Słowacki – twórca oryginalnego wariantu polskiego romantyzmu, wyrastającego z tradycji pogranicza polsko-ukraińskiego.


“A potem niechaj wam płyną

Słodko miodowe miesiące

(…)

Pierwsze zdrowie: Salomea niech żyje!

A polećmy kraj i siebie

Tej Salomei na niebie,

Której święto nam przypada

W przedostatnim listopada”.

Tak oto kończy się jeden z najokrutniejszych dramatów Juliusza Słowackiego, oscylujący między realizmem a mistyką Sen srebrny Salomei (wyd. 1844). Utwór, którego akcja toczy się na Ukrainie, oparty został na wydarzeniach koliszczyzny (1768) – krwawego powstania chłopów ukraińskich w czasach konfederacji barskiej (1768-1772).

Na dobrą sprawę, Sen srebrny Salomei nie powinien był się tak zakończyć. Ten okrutny barokowo-frenetyczny teatr śmierci ma sielankowy finał; życzenia weselne, radosne toasty.
A gdzieś w tle kona wbity na pal Semenko, przywódca chłopskiej rebelii…. Takie zakończenie potęgowało zażenowanie współczesnych poecie czytelników. Co gorsza, Słowacki nie tylko zadedykował ten historyczny horror ukochanej matce – Salomei Becu, ale jej imieniem obdarzył bohaterkę dramatu – pannę stającą w ciąży na ślubnym kobiercu.

Sen srebrny Salomeistanowczo nie powinien był się tak zakończyć, i to nie tylko ze względu na dbałość o uczucia moralne i estetyczne ówczesnego czytelnika, czy też sentymentalną (nad)wrażliwość pani Salomei. Nie powinien był się tak zakończyć także ze względu na późniejszych historyków literatury i reżyserów teatralnych, którzy począwszy od krakowskiej prapremiery w 1900 r. podejmowali się wystawienia na scenie dzieła Słowackiego. Jako, że Sen srebrny Salomei nie powinien się był tak zakończyć, toteż niebawem zaczęło się jego “poprawianie”. Takim zakusom nie oparł się nawet znakomity Leon Schiller, który przy okazji ukręcił sobie bicz na własną skórę. Kiedy bowiem w 1932 r. we Lwowie wystawił Sen srebrny Salomei bez kontrowersyjnego końcowego fragmentu, zakończony słowami Wernyhory: “Pany! Wasz dom purpurowy niech śpi”, od razu zagrzmiało. Na reżysera posypały się gromy i oskarżenia; a to o komunizm, a to o zdradę, a to o sympatie proukraińskie…

A przecież można byłoby tego wszystkiego uniknąć gdyby tylko Sen srebrny Salomei zakończył się tak jak należało, czyli po arystotelesowsku – katharsis. Jednak do tego przede wszystkim potrzebne były… dodatkowe trupy, których autor pożałował w finale utworu. Niezbędny był zwłaszcza trup nieszczęsnej Salusi i zuchwałego syna Regimentarza, który przecież powinien ponieść zasłużoną karę i popełnić samobójstwo. Potem koniecznie należało uśmiercić Sawę – powinna go zamordować czerń ukraińska, a może nawet i pozbawić życia Księżniczkę, chociaż ostatecznie może lepiej byłoby oddać pannę do klasztoru. Na koniec jeszcze morał i wszystko byłoby jak należy. A tu taki dysonans!

Rzeczywiście Sen srebrny Salomei powinien był by się tak zakończyć gdyby był tragedią lub ewentualnie melodramatem. Cóż z tego, utwór Słowackiego nie jest jednak ani jednym ani drugim. Jest natomiast doskonałą tragifarsą. I bynajmniej nie chodzi w tym miejscu
o spory genologiczne i historycznoliterackie przekomarzania dotyczące ciężaru gatunkowego utworu. Idzie tutaj o coś istotniejszego; mianowicie o wyłaniającą się z dramatu Słowackiego wizję świata i wizję dziejów – zwłaszcza tych wspólnych polsko-ukraińskich. Tragizm, szyderstwo i groteska w dramacie Słowackiego mieszają się bowiem ze sobą, zupełnie tak samo jak i w polsko-ukraińskiej historii…

Nic dziwnego, że kiedy w 1959 r. Krystyna Skuszanka wystawiła w nowohuckim teatrze dramat Słowackiego, położyła akcent właśnie na tę zjadliwą ironię…

***

Sen Srebrny Salomei(a takżeKsiądz Marek czy Beniowski) pokazuje powikłania procesu dziejowego; jego nieprzezwyciężalne tragiczne i groteskowe napięcia wewnętrzne. Ich wykładnią uczynił Słowacki “przeklęty” splot konfederacji barskiej i koliszczyzny – “świętej walki” o wolność oraz buntu społecznego, obnażającego antagonizmy chłopsko-szlacheckie i ukraińsko-polskie.Cała ta tragiczna sfera, zawiera także element szyderstwa – tzw. “ironię dziejów”. Ukraina wraz z całym systemem wartości zginie, ale jej zniszczenie staje się zapowiedzią schyłku Polski. Upada koliszczyzna – okrutnie stłumiona, a jej przywódcy straceni. Niebawem upadnie i konfederacja barska – zdławiona przez wojska królewsko-rosyjskie. Wkrótce pogrąży się także cała Rzeczpospolita…

Kilka lat temu Daniel Beauvois dokonał próby naukowego opisu wielowiekowej dziejowej tragifarsy rozgrywającej się w “trójkącie” polsko-ukraińsko-rosyjskim.2 Przy okazji padają ostre słowa o polskim imperializmie oraz o jego starciu z imperializmem carskim
w okrutnej walce o rząd ukraińskich ciał. i dusz…

Wracając do Słowackiego, Sen srebrny Salomei to drwina z sielanki dziejowej na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. Słowacki wiedział, że tam gdzie rozgrywa się akcja jego dramatu nie było miejsca na prawdziwą idyllę. Zakłóciła ją historia, przynosząc krwawą rewolucję niszczącą dotychczasowy porządek, ale przy tym niezbędną. Wszak w świetle jego palingenetycznej filozofii (inspirowanej naukami Towiańskiego), postęp dokonuje się przez śmierć starych form… Dlatego na Ukrainie mogła zaistnieć jedynie szyderczo wykrzywiona “sielanka” – taka jak w zakończeniu Snu srebrnego Salomei; z pożarami, zgliszczami i jękiem rannych w tle. W istocie więc Sen srebrny Salomei skończył się tak jak powinien – ironicznie i groteskowo.

Ewentualnie dramat Słowackiego mógłby jeszcze zakończyć się jakimś iście diabelskim tańcem, w którym pospołu z półpijanymi weselnikami zatańczyłby Wernyhora – pojawiający się w ostatnim akcie ukraiński widun – ten sam, którego potem Wyspiański zaprosi na bronowickie Wesele.3 A może jednak znający przyszłość obu narodów Wernyhora, wolałby po prostu w milczeniu odejść w step….

Monika Stankiewicz-Kopeć

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply