To ci sami śledczy, którzy dostarczyli owe detektory do już opóźnionego użytku przy wraku Tupolewa, uważają je teraz za niezdatne do użytku. Producent tych urządzeń zdecydowanie to jednak kwestionuje. “Błąd jest wykluczony. Jeśli wykrywacze wykazują ślady obecności trotylu, to są to rzeczywiście ślady obecności trotylu”.

Poglądów zawartych w niniejszym tekście nie należy utożsamiać z poglądami redaktorów naszego portalu. Autor wykazuje się rażącą niekompetencją i typowymi dla niemieckich dziennikarzy uprzedzeniami, np. wypowiadając się autorytatywnie w kwestii zapisów czarnych skrzynek. Mimo tych zastrzeżeń zdecydowaliśmy się opublikować ten artykuł, ponieważ autor w miarę obiektywnie opisuje w nim kwestię wykrycia trotylu na wraku Tupolewa oraz związaną z tym kompromitację polskich śledczych.
Kresy.pl

Artykuł ukazał się 13 grudnia w prasie niemieckiej.
—————————

To istna katastrofa po katastrofie. W czasie dochodzenia w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, każde niepowodzenie pociąga za sobą kolejne. A twórcy teorii spiskowych, którzy wierzą w zamach na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, doznają przez to prawdziwego przypływu energii.

Jarosław Kaczyński nosi cały czas żałobę. W dwa lata i osiem miesięcy po katastrofie smoleńskiej szef opozycji, pokazuje się nadal na czarno. Jego brat bliźniak, Lech Kaczyński i prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu Tu – 154 pod Smoleńskiem.

W czasie gęstej mgły prezydencki Tupolew 154 M wpadł w skupisko drzew i roztrzaskał się o nie. To było prawdziwe nieszczęście, narodowa tragedia, wyjaśniają zgodnie polscy i rosyjscy śledczy. Jarosław Kaczyński jest jednakże przekonany, że 96 ludzi na pokładzie Tupolewa padło ofiarą zamachu. Wciąż zaznacza, że tajne służby rosyjskie, za wiedzą polskiego rządu – jego rywala Donalda Tuska – mogły mieć prawdopodobnie w tym swój udział.

Swój punkt widzenia Kaczyński będzie na nowo przedstawiał opinii publicznej. W czwartek w czasie „marszu niepodległości” narodowokonserwatywna partia Kaczyńskiego Prawo i Sprawiedliwość PIS będzie przypominać o wprowadzenie stanu wojennego w Polsce przed 31 laty. Oczekuje się 10.000 demonstrantów.

Test na obecność materiałów wybuchowych

Dla Kaczyńskiego mogłoby to być wymarzoną okazją, do tego, by raz jeszcze ostrzec przed zagrożeniem ze strony Moskwy i aby przypomnieć swoim rodakom ów „Mord Smoleński”. Jego czarne ubranie będzie przy tym sygnalizować: nic nie jest zapomniane i nic nie jest jeszcze zakończone.

Ostrzeżenia Kaczyńskiego trafiają na coraz bardziej podatniejszy grunt. Jedna trzecia ludzi wierzy w zamach. Przeciwnych temu twierdzeniu jest 56% obywateli. Ale w jeszcze w maju było ich 63%.

Odpowiedzialna za to wzrastające powątpiewanie i sceptyzm jest cała seria niepowodzeń śledczych. Prowadząca po polskiej stronie śledztwo prokuratura wojskowa musi po tym paśmie porażek tolerować nawet zarzuty, że zafałszowuje ona prawdę o tym wydarzeniu z braku wiedzy o stanie rzeczy lub z czystej złośliwości. Nawet socjalistyczny poseł Ryszard Kalisz, zadeklarowany przeciwnik Kaczyńskiego, wyjaśnia, że „prokuratorzy muszą się jeszcze nauczyć rozmawiać”. Innymi słowy: zachowują się, jak dzieci.

Kto chciał wyrobić sobie obraz dziwacznego stosunku prokuratury wojskowej do śledztwa, ten potrzebował tylko słuchać słów głównego prokuratora, Ireneusza Szeląga. „Sprawdzaliśmy detektorem materiałów wybuchowych dezodorant, pastę do butów i kiełbasę. Każdorazowo detektor stwierdzał obecność trotylu”, wyjaśnia Szeląg w czasie przesłuchania w Sejmie.

Oświadczenie do kuriozalnego testu na kiełbasie było punktem szczytowym najnowszego skandalu śledczego. Kręciło się ono wokół rzekomo wykrytego śladu materiałów wybuchowych na wraku prezydenckiego samolotu i wokół pytania: czy był może jeszcze jednak jakiś wybuch na pokładzie?

„Detektory wykazały obecność trotylu”

Konserwatywna gazeta „Rzeczpospolita”, z którą Kaczyński sympatyzował, opublikowała relację z wykazania śladów obecności trotylu na wraku Tupolewa. Szeląg zdementował to jeszcze tego samego dnia. „Ani na, ani we wraku nie została stwierdzona obecność trotylu”, powiedział prokurator. Krótko potem naczelny redaktor oraz autor tekstu w „Rzeczypospolitej” musieli złożyć swoją rezygnacje i odejść.

Dopiero w czasie konfrontacji posłów Szeląg i jego koledzy przyznali, że w czasie oględzin wraku detektory były niezdatne do pracy. „Wykazały obecność trotylu. Ale nie znaczy to, że tam też były obecne materiały wybuchowe”, wyjaśniali śledczy w Sejmie. Test na kiełbasie powinien wykazać niezawodność tych urządzeń.

Czy na wraku Tupolewa rzeczywiście były obecne ślady trotylu, powinny to wyjaśnić dalsze badania laboratoryjne. Ale wedle prokuratury będzie to trwało całymi miesiącami. „To jest bardzo dziwne”, dziwi się socjalista Kalisz i pyta: „Dlaczego ma trwać to tak długo i dlaczego testy na obecność trotylu nie zostały przeprowadzone już w roku 2010?”. Teorii o ewentualnym zamachu nie uważa on jednak za dobre. „Nie zaskoczyłoby mnie, jeśli na wraku samolotu można by było znaleźć ślady obecności trotylu”, wyjaśnia Kalisz. Samolot ten „latał niejednokrotnie z żołnierzami na pokładzie do Afganistanu i Iraku”.

Afera trotylowa jest dla śledczych kłopotliwa. To ci sami śledczy, którzy dostarczyli owe detektory do już opóźnionego użytku przy wraku Tupolewa, uważają je teraz za niezdatne do użytku. Producent tych urządzeń zdecydowanie to jednak kwestionuje. „Błąd jest wykluczony. Jeśli wykrywacze wykazują ślady obecności trotylu, to są to rzeczywiście ślady obecności trotylu”, powiedział rzecznik producenta w czasie przesłuchania w Sejmie. A więc jednak bomba?

Jakie pogmatwane skutki ma ten zamęt, pokazuje spojrzenie na fakty. Z niewielkim marginesem błędu można powiedzieć: Nic nie przemawia jednak za zamachem bombowym na samolot prezydencki. Ani miejsca przełamań samolotu, ani obrażenia na zwłokach Kaczyńskiego nie dopuszczają konkluzji o eksplozji na pokładzie samolotu. Przed wszystkim jednak czarna skrzynka nie zarejestrowała na pokładzie samolotu żadnej detonacji.

„Brakowało nawet tłumaczy”

Tak wyjaśniają to specjaliści. Ale siła perswazji prokuratorów i ich ekspertów zmniejsza się dramatycznie. Prawie dwie trzecie Polaków życzy sobie tymczasem niezależnego, międzynarodowego śledztwa w tej sprawie i to nie bez przyczyny, ponieważ tzw. afera trotylowa nie jest bynajmniej pierwszym błędem ich władzy.

Śledczy zezwoli w ostatnich miesiącach na ekshumację około tuzina zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, ponieważ istniały poważne wątpliwości, co do tożsamości zmarłych. Podczas ekshumacji okazało się, że znaczna część ciał ofiar została zamieniona albo błędnie zidentyfikowana w ogólnie panującym chaosie zaraz po tej katastrofie. Wśród nich były także szczątki legendarnej współzałożycielki Solidarności Anny Walentynowicz oraz ostatniego polskiego prezydenta na emigracji, Ryszarda Kaczorowskiego.

Dalsze ekshumacje nie są wykluczone. Winą za te kłopotliwe ekshumacje warszawscy śledczy obarczają stronę rosyjską. Polski lekarz Dymitr Książek, który współprowadził identyfikację zwłok, donosił niedawno: „W Moskwie panował 11.04.2010 po prostu chaos. Rosjanie nie dopuszczali naszych specjalistów od testów DNA do zwłok ofiar. Brakowało nawet tłumaczy. Miałem otoczyć pod opieką medyczną rodziny ofiar. O tym, że powinienem był wówczas pomóc przy identyfikacji ciał ofiar, nie wiedziałem.

W rzeczywistości nie można zaprzeczyć, że rosyjscy śledczy popełnili także liczne błędy w sprawie katastrofy smoleńskiej. W końcowym sprawozdaniu, które rosyjska komisja śledcza przedstawiła jednostronnie w styczniu roku 2011, brakowało wszelkiej samokrytyki. Nie było mowy o tym, że od dawna nieużywane lotnisko wojskowe w Smoleńsku nie nadawało się do lądowania w czasie mgły a według przepisów miało zostać już zamknięte. Piloci trzymali się złych danych i zostali jeszcze na dodatek za późno ostrzeżeni.

Wiele pytań pozostaje dzisiaj nadal bez odpowiedzi

Aż do dzisiaj zapiski na pokładowym rejestratorze głosów pozostają niedostatecznie sprawdzone. Specjalistyczne laboratorium w Krakowie mogło zidentyfikować zaledwie połowę osób, które można było słyszeć na pokładzie. „Poziom hałasu w kokpicie samolotu był za wysoki”, wyjaśniał prokurator Szeląg już cztery miesiące po opublikowaniu ekspertyzy. „Po co jest w ogóle ten rejestrator głosów i specjaliści od tych analiz” – pytają krytycy.

Jedno Jest pewne: W 32 miesiące po śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej nie udało się ani polskim, ani rosyjskim śledczym nakreślić jasnego przebiegu tej katastrofy. Wyniki ich pracy wypełniają setki akt. Wszystko przemawia za nieszczęśliwym wypadkiem. Wiele kwestii pozostaje jednakże do dzisiaj bez odpowiedzi, aż do hipotezy, wedle której prezydent Lech Kaczyński sam miał nakazać lądowanie w Smoleńsku.

Niekompetencja śledczych w sprawie katastrofy smoleńskiej dodaje Jarosławowi Kaczyńskiemu wciąż świeżej energii. Jego partia PIS powołała nawet swoją własną komisję dochodzeniową. Jak można było oczekiwać, materiał tej komisji wspiera hipotezę o domniemanym zamachu i dostarcza materiałów twórcom teorii spiskowych. Czarna skrzynka została sfałszowana po katastrofie, twierdzi Kaczyński i dodaje do tego: „W Smoleńsku zostało zamordowanych 96 ludzi. Była to niebywała zbrodnia”. Od tego zarzutu nie odstąpi nigdy, jednak i sam Kaczyński będzie musiał pewnego dnia zdjąć ubranie żałobne.

Ulrich Krökel

Źródło: Der Spiegel
tłum: Paweł Domagalski/Kresy.pl
0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply