Z historii jednej rodziny

Kto chce poznać historię Polaków, z okolic Krzywina-Krywina i innych wiosek leżących w dawnych dobrach Jabłonowskich, a biegnących przez trasę Równe – Ostróg – Szepietówka z Nietyszynem, ten musi wybrać się do Sławuty.

Mieszka w niej m.in. Elwina Naumuk, ur. w 1927 r., we wsi Polań k. Krzywina, która ze strony matki pochodzi z rodziny Kamińskich, która osiadła w tych okolicach jeszcze w czasach carskich.

Elwina Naumuk, choć nosi ukraińskie nazwisko i ma ojca Ukraińca, uważa się za Polkę. Na potwierdzenie czego jest gotowa pokazać wszystkim otrzymaną niedawno “Kartę Polaka”. Jest dumna z historii swojej rodziny, która za trwanie przy polskości zapłaciła, jak prawie wszystkie tutejsze rodziny, wielką cenę.

W odróżnieniu od innych rozmówców, nie opiera się wyłącznie na swojej pamięci, choć wciąż ma ją znakomitą, ale na zebranej i spisanej przez brata historii rodziny. Publikacja ta jest przygotowana bardzo profesjonalnie. Pozwala każdemu czytelnikowi uzmysłowić sobie, że Kamińscy “sroce spod ogona nie wypadli”. Książka zawiera ich drzewo genealogiczne, a także informacje jakim pieczętowali się herbem. Studiując historię opracowaną na dokumentach odnalezionych w archiwach, można prześledzić historię rodziny Kamińskich, przyczynę jej degradacji i schłopienia w czasach carskich. Poznaje się również postawę Polaków, starających się obudować swą pozycję społeczną.

Wyjątkowość tego opracowania polega też na tym, że niewiele osób polskiego pochodzenia chce się wciąż przyznawać do szlacheckich korzeni. Inna rzecz, że los ich przodków do tego nie zachęcał.

Przeglądanie “rodzinnego opracowania” u pani Elwiny wciąż budzi emocje, przyspieszony oddech i łzy. Trudno temu się dziwić. Mimo upływu czasu, wspomnienia lat trzydziestych, gdy stalinowskie bestialstwo sięgnęło zenitu, są wciąż bolesne. Nawet dla takich osób, jak pani Elwina, która była w owym czasie 10-letnim dzieckiem.

To byli prawdziwi Polacy

Od słów – Mój dziadek Antoni i babcia Anna to byli prawdziwi Polacy– zaczyna swoją opowieść pani Elwina – Dziadek Antoni Kamiński urodził się w 1880 r., w wiosce Mychnow w Izasławskim rejonie. Później przeprowadził się z nimi do wioski Krupiec w rejonie sławuckim. Widząc, że bardzo interesuje się on techniką, jego ojciec Aleksander, czyli mój pradziadek, oddał go na naukę do mechanika w papierni we wsi Polań, koło Krywina. Był tak uzdolniony, że w wieku 23 lat został głównym mechanikiem w fabryce. Zarabiał tyle, że mógł się ożenić i założyć rodzinę. W 1903 r., zawarł związek małżeński z Anną Chodakowską ze wsi Strychańz rejonu sławuckiego, pochodzącą z zubożałej rodziny szlacheckiej.

Początkowo dziadkowie mieszkali w wynajętym domu. W 1905 r., dziadek Antoni za pożyczkę wziętą z fabryki kupił kawałek ziemi i zbudował własny dom. W tym czasie był to największy i najbardziej przestronny dom w wiosce. Składał się z trzech izb, dużej kuchni, spiżarni, dysponował piwnicą, a wchodziło się do niego przez obszerną sień. Miał drewniane podłogi, co w owym czasie należało do rzadkości. Podobnie jak dach pokryty blachą i elektryczne oświetlenie doprowadzone z papierni. Dziadek miał gramofon i duży stale powiększany księgozbiór. W wolnych chwilach zajmował się pszczelarstwem i myślistwem. Bardzo lubił gościć u siebie swoich przyjaciół, przy herbacie nalewanej do filiżanek z dużego samowaru oraz grać z nimi karty. Jednak w pracy był bardzo zasadniczy. Dobro fabryki stało u niego zawsze na pierwszym miejscu. Spędzał w niej wiele czasu, często kosztem rodziny. U pracowników i mieszkańców wsi, cieszył się bardzo dużym autorytetem.

Babcia Anna zajmowała się prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Dochowali się w sumie czterech córek i trzech synów. Jedna z córek, Janina, wyszła za mąż, za Ukraińca, Piotra Naumuka Grigoriewicza i z tego związku w 1927 r., narodziłam się ja. Rodzice brali ślub w kościele, ojciec zgodził się przejść na katolicyzm. Było to już w czasach bolszewickich, kiedy żyło się zupełnie inaczej. Nie było czasu rozglądać się za etnicznymi Polakami w sąsiednich wsiach. W Polani nasza rodzina była jedną polską. Mieszkali w niej prawie sami Ukraińcy, trochę Rosjan i Żydów.

Bolszewicy potrzebowali papieru

Skład narodowościowy wioski spowodował zapewne, że rodzina Kamińskich przetrwała w miarę spokojnie przez okres wprowadzania na Ukrainie bolszewickich porządków. Nowa władza potrzebowała też fachowców. Na samym rewolucyjnym zapale papiernia w Polani nie dałaby rady funkcjonować. Bolszewicy potrzebowali papieru. Przez pewien czas papiernia stała się wręcz rodzinną firmą Kamińskich.

Oprócz dziadka pani Elwiny, pracowali w niej jego syn Edward oraz jej ojciec. Niektórzy przedstawiciele rodu Kamińskich zaczęli robić karierę w wojsku. Dopiero w 1937 r., władze zaczęły intensywnie przyglądać się rodzinie Kamińskich, a szczególnie jej seniorowi Antoniemu. Dobrzy ludzie ostrzegli go, żeby nie czekał, tylko przeniósł się do Berdyczowa i tam przeczekał antypolską nagonkę. Na niewiele się to zdało, gdyż w 1938 r. został aresztowany.

Jak wspomina Elwina Naumuk: – Zabrali go jesienią, w garniturze, i nie pozwolili nikomu z rodziny spotkać się z nim, aby przekazać mu zimową odzież, czy jakąś paczkę. Babcię chciano zaś zesłać do Kazachstanu. Dobrze to pamiętam, bo mieszkaliśmy w pobliżu i często do babci zachodziłam. Pewnego dnia zastałam u niej dwóch funkcjonariuszy, którzy pieklili się, że babcia nie jest jeszcze spakowana, bo w ciągu 24 godzin miała pojechać do Kazachstanu.Babcia przygarnęła mnie i oświadczyła, że nigdzie się nie wybiera i nie pojedzie.Jak to nie pojedziesz? – zapytał zdumiony jeden z funkcjonariuszy.Babcia zaś stwierdziła, że jej brat jest oficerem w Akademii Wojskowej w Kijowie, a jeden z jej zięciów oficerem Armii Czerwonej w Uzbekistanie i zaraz napisze do nich listy z prośbą, by jej bronili. Ostatecznie babci nie wywieźli, ale spokoju jej nie dawali przez kilka miesięcy. Koniecznie chcieli zmusić ją do podpisania dokumentu stwierdzającego, że odcina się od postępowania męża, który uprawiał propagandę szkalującą Związek Radziecki. Ostrzegali, że jeżeli się nie zgodzi, to nie będą się z nią patyczkować i siłą wywiozą “na białe niedźwiedzie”. Babcia niczego jednak nie podpisała.

“Kamińskiego w spiskach niet”

Babcia starała się odszukać męża, ustalić gdzie przebywa i przesłać paczki. Początkowo otrzymywała informacje, że z Berdyczowa przewieźli go do Sławuty, gdzie przetrzymują w miejscowym więzieniu. Na wszelkie pytania, czy jej mąż jest przetrzymywany w Sławucie, otrzymała odpowiedź, że nie. Później jakiś znajomy poinformował ją, że widziano go w więzieniu w Szepietówce. Wtedy babcia poprosiła swoją córkę Janinę, pracującą jako kucharka w miasteczku wojskowym w Sławucie, żeby pojechała do Szepietówki i spróbowała ojcu coś przekazać. Gdy dotarła do więzienia w Szepietówce, zobaczyła przed sobą ogromną kolejkę do okienka, w którym można było coś podać więzionym. Była wtedy siarczysta zima i ciocia zanim dopchała się do okienka, przypominała sopel lodu. Gdy wreszcie przyszła jej kolej, od siedzącego funkcjonariusza usłyszała, że – “Kamińskiego w spiskach niet”!

Ciocia zaczęła płakać, spazmować. Kobiety stojące przed więzieniem otoczyły ją, wciągając do środka tłumu. Powiedziały jej też, że o pierwszej wszyscy więźniowie wyganiani są na spacer i wtedy będzie mogła sprawdzić, czy jej ojciec jest w więzieniu, czy nie. Bowiem plac jest ogrodzony siatką i wszystko widać. Ciocia posłuchała ich i razem z innymi kobietami podeszła pod siatkę. Więźniowie maszerowali dookoła placu. Spośród nich od razu poznała ojca. Szedł bez żadnego zimowego odzienia, w samym garniturze. Gdy go zobaczyła, od razu zemdlała i padła przed płotem. Natychmiast z wrzaskiem przybiegł strażnik i kazał kobietom ją zabierać. Ostatecznie nic ojcu nie podała.

Zmarł w więzieniu

Dopiero po zakończeniu II wojny światowej rodzina Kamińskich otrzymała zawiadomienie, informację, co stało się z Antonim Kamińskim. Było bardzo lakoniczne. Stwierdzało, że zmarł w więzieniu w 1942 r.. Nie podawano ani w jakim więzieniu, ani na jaką chorobę. Nie wiadomo, czy w ogóle było to prawdą.

Antoni Kamiński nie był jedyną ofiarą antypolskich prześladowań w rodzinie. Aresztowany został również jego syn Julian, będący oficerem w Akademii Wojskowej w Kijowie, o interwencję którego w sprawie ojca chciała prosić matka. Siedział w więzieniu rok i był, jak się później okazało, poddany bardzo brutalnemu śledztwu.

Wypuścili go w 1939 r., tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej na ziemie polskie– mówi pani Elwina. – W wojsku brakowało oficerów, więc go wypuścili. Zrehabilitowali go i dali odszkodowanie. Spotkałam go w Koziatyniu, gdzie przyjechał do siostry mamy, żeby wydobrzeć. Miał żółtą cerę, był strasznie wychudzony. Widać było, że sporo przeszedł. Nie chciał jednak nic mówić. Dopiero po wojnie powiedział mi, że był torturowany. Najgorszą męczarnią dla niego było zamykanie w kamiennym worku. Nie mógł w nim przez całą noc wykonać żadnego ruchu. Dusił się z braku powietrza, a na głowę kapała mu woda. Koniecznie chcieli go zmusić, aby podpisał, że jego ojciec, a mój dziadek zajmował się propagandą antysowiecką. On jednak nie uległ i twierdził, że to bzdura.

Wszystkich Kamińskich pracujących w papierni jako synów “wraga naroda” oczywiście zwolniono z pracy. Musieli szybko poszukać sobie nowego zajęcia, co w ich sytuacji nie było wcale łatwe.

Też musiał odpokutować

Ojciec pani Elwiny Piotr Grigoriewicz też musiał odpokutować za to, że nieopatrznie ożenił się z córką Polaka i długi czas pracował pod jego kierownictwem.

Jak wspomina pani Elwina, – Regularnie był wzywany na przesłuchania do Sławuty, do siedziby ukraińskich władz bezpieczeństwa. Gdy wychodził, żegnał się z nami, jakby miał widzieć nas ostatni raz. Matka przeżywała to bardzo, bo wiedziała, że z każdego takiego wezwania ojciec mógł nie wrócić. Naciskali na niego, by podpisał zeznania, że dziadek zajmował się agitacją antysowiecką. Ostrzegali, że jeżeli nie podpisze, to zostanie oskarżony o współudział w tej zbrodni. Jako zięć musiał przecież wiedzieć o przestępstwach teścia. On jednak stale twierdził, że dziadek przeciwko władzy radzieckiej nie spiskował.

Był z dziadkiem bardzo związany. W wieku 12 lat został sierotą. Gdy skończył 15 lat, zaczął pracować w papierni pod okiem dziadka, który się nim zaopiekował i wyprowadził na ludzi. Gdyby był Polakiem, a nie Ukraińcem, to też pewnie zostałby aresztowany. Przez kilka miesięcy co dwa, trzy dni otrzymywał wezwania do władz bezpieczeństwa.

Aresztowanie Antoniego Kamińskiego, najbardziej odczuła oczywiście jego małżonka czyli Anna Kamińska, babcia pani Elwiny. I to nie tylko ze względu na naciski funkcjonariuszy bezpieczeństwa, czy groźby wywózki. Jako żona “wraga naroda” była de facto pozbawiona wszystkich praw obywatelskich. Gdyby np.: ktoś ją okradł, pobił, czy nawet zabił, milicja by się tym zbytnio nie kłopotała.

Aż do momentu aresztowania męża, pani Anna była na jego utrzymaniu. A gdy został osadzony w więzieniu, pozostała formalnie bez środków do życia. Nie miała szans na znalezienie pracy w najbliższej okolicy. A podatek za posiadanie domu trzeba było płacić. W przeciwnym razie, mógł zostać zarekwirowany. Gdyby nie pomoc najbliższych oraz sąsiadów, byłoby z nią kiepsko. A miała jeszcze obowiązki rodzicielskie wobec najmłodszych dzieci. Wieś jednak stanęła za nią murem, doceniając jej dobroć i wiedzę. Sąsiedzi często przychodzili do niej po radę, a także zwracali się po różnoraką pomoc, zwłaszcza medyczną. Przyjmowała porody i leczyła ludzi przy pomocy ziół i miodu. Była też wzięta kucharką. Obsługiwała wszystkie okoliczne wesela i inne uroczystości.

Dopiero w roku 1957 przestała być żona “wraga naroda”. Jej nieżyjący od 1942 r., mąż został oficjalnie zrehabilitowany. Przyznano jej też po nim rentę. Długo niestety z niej nie korzystała, gdyż zmarła w 1961 roku.

Dosłużył się stopnia pułkownika

Wybuch wojny niemiecko-radzieckiej pozwolił mieszkającym w pobliżu Sławuty Polakom na złapanie oddechu od sowieckich represji. Sama rodzina Kamińskich zaangażowała się w obronę Kraju Rad. Brat pani Elwiny, Julian, walczył w szeregach Armii Czerwonej. Drugi wstąpił do oddziału partyzanckiego, a jej mąż został partyzanckim łącznikiem. Z hitlerowcami nie walczył tylko jeden z synów Antoniego Kamińskiego, który został wywieziony do Niemiec.

W roku 1944 brat pani Elwiny Julian został przeniesiony z Armii Czerwonej do II Armii Wojska Polskiego. Pozostał w jej szeregach aż do przejścia na emeryturę, tj. do roku 1961. Dosłużył się w niej stopnia pułkownika i stanowiska zastępcy dowódcy dywizji d.s. artylerii. Tęskniąc za rodzinnymi stronami, wrócił jednak do Sławuty, gdzie zbudował dom. Przez kilka lat pracował jeszcze jako naczelnik przedsiębiorstwa gospodarki komunalnej i dyspozytor rejonowy energii elektrycznej.

Po II wojnie światowej na Ukrainę nie wróciła tylko wywieziona na roboty do Niemiec Janina Kamińska, czyli ta córka Antoniego, która ostatnia widziała go żywego, w więzieniu w Szepietówce.

Ciocia nie wiedziała, co się z nami dzieje i bała się, że po jej powrocie wszystkich nas wywiozą do Kazachstanu– mówi pani Elwina. – Wyjechała najpierw do Anglii, a później do USA. Przez wiele lat bała się pisać do nas. Sądziła, że nawet list zza “żelaznej kurtyny” będzie wystarczającym powodem, żeby nas zesłać. My nie wiedzieliśmy nawet, czy żyje. Mieliśmy kuzynów w Polsce, ich poprosiliśmy, by poszukali jej przez Czerwony Krzyż. Szybko nawiązali z nią kontakt i poinformowali nas, że żyje.

Zapewne dzięki ukraińskiemu nazwisku, Pani Elwinie udało się po wojnie dostać do Akademii Medycznej we Lwowie i ukończyć medycynę. Do Sławuty nie mogła jednak wrócić. Została skierowana do Donbasu, gdzie przepracowała bite 45 lat. Natomiast jej brat ukończył Uniwersytet Lwowski i zajął się pracą naukową. Przez długie lata pracował w Instytucie Naukowym w Równem, obecnym Uniwersytecie, gdzie został profesorem.

Do Sławuty pani Elwina wróciła po 52 latach, już na emeryturze. Wcześniej przez kilka lat była u cioci w USA, gdzie też pracowała.

Często jeździłam do Polski, do swoich kuzynów– podsumowuje. – Bardzo mi się w niej podoba. Zawsze jednak chętnie wracam do Sławuty. Tu są moje rodzinne strony. Zdrowie mi już szwankuje, ale odzyskuję je chodząc do kościoła. Codziennie, staram się być na Mszy św., a gdy widzę ks. Jana Szańcę przy ołtarzu, od razu lepiej się czuję.

We wsi Polań zachował się jeszcze dom zbudowany w 1905 r. przez Antoniego Kamińskiego. W 2005 roku zjechali się do niego wszyscy żyjący na Ukrainie Kamińscy, by świętować stulecie rodzinnej siedziby. Dom jest nadal w ich rękach. Mieszka tam Eugeniusz Kamiński, wnuk Antoniego.

Kamińscy traktują swoją rodową siedzibę z wielką atencją. Wanda, praprawnuczka, napisała o niej nawet pieśń. Widać, że dla czwartego pokolenia Kamińskich ideały ich pradziadków, Anny i Antoniego, są wciąż żywe i będą się nimi kierować we własnym życiu.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply