Rodzinne Polesie Zofii Chomętowskiej

Dzięki kaprysowi i pasji panienki z książęcego rodu, na cudem ocalałych z wojennych przypadków filmowych rolkach, naświetlanych niezawodną leiką, my również posmakować możemy krajobrazu i ludzi Polesia, którego już nie ma ale bez wątpienia kiedyś było.

W czasach oszałamiających możliwości jakie nawet największym ignorantom daje fotografia cyfrowa zapominamy o tym że jeszcze przed stu laty wykonanie dobrego zdjęcia szczególnie w plenerze wymagało od fotografa wielkiego wysiłku fizycznego i wyposażenia, które często na miejsce ekspozycji trzeba było transportować bryczką. Wielkie pudło kamery, masywny statyw, magnezowe lampy i szklane klisze pokryte światłoczułą emulsją. Już rozstawienie tych akcesoriów mogło zmęczyć nie jednego a jeszcze przecież czekać trzeba było na odpowiednią ekspozycję, pilnować naświetlania, uważać aby nie doszło do zniszczeń w drodze powrotnej. A w pracowni długie godziny pośród często zawodnych odczynników, pracochłonne kadrowania i udoskonalania fotografii. Powstawały zdjęcia dopracowane, wyraziste ale też przerysowane, statyczne i upozowane, przypominające obrazy malarskie. Żadnych automatów i foto shopów. Tak pracował jeszcze jeden z najwybitniejszych fotografów kresów Jan Bułhak (1876 – 1950). Tak prezentował swoje prace Henryk Poddębski (1890 – 1945) wybitny fotograf Kresów w szczególności Polesia uchodzącego za jego życia za polską „Atlantydę”, krainę pod względem egzotyki i mitologii stawianą wówczas na równi z Tatrami i Huculszczyzną. Ci z nas, którzy żyją wystarczająco długo pamiętają jeszcze czarno-białe oprawione w ramki fotografie zabytkowych budowli i krajobrazów ojczystych ozdabiające jałowe wnętrza peerelowskich urzędów, szkół i kolejowych dworców i przedziałów. Statyczne, wyretuszowane, hieratyczne, mające przypominać piękno ziemi ojczystej. Najdoskonalsze przykłady fotografii w stylu piktograficznym, stylu rozkwitającym w okresie międzywojennym.

Zmyleni możliwościami jakie oferują nam nowoczesne aparaty zapominamy też o fotograficznej rewolucji przewyższającej swą doniosłością pojawienie się fotografii cyfrowej. A było nią upowszechnienie w okresie międzywojennym aparatów małoobrazkowych wyposażone w zwojową błonę fotograficzną, umożliwiające fotografowanie w ruchu, „z ręki”, nie wymagające też osobistego angażowania się fotografującego w żmudny proces wywoływania filmu i wykonywania odbitek. Tym zajęli się już wyspecjalizowania laboranci. To dzięki aparatom małoobrazkowym fotografia stała się prawdziwie demokratyczna, wszędobylska i tania. Najpierw były proste aparaty amerykańskiego Kodaka reklamowane hasłem You press the button, we do the rest (ty naciskasz migawkę a my robimy resztę), prawdziwym sprawcą rewolucji był jednak niemiecka Leika wprowadzona do sprzedaży w 1925 roku. W okresie międzywojennym, stała się ulubionym aparatem amatorów, podróżników i adeptów rodzącego się wówczas fotograficznego reportażu. Robert Capa (1913 – 53) jeden z twórców reportażu wojennego używał w pracy wyłącznie leiki z obiektywem o standardowej ogniskowej 50 mm. Nie używał teleobiektywów i obiektywów szerokokątnych. Pytany o receptę na dobre wojenne zdjęcie odpowiadał, że fotograf musi podejść wystarczająco blisko do fotografowanego tematu. Jego przedwczesna i tragiczna śmierć stała się wymowną realizacją tej zasady w praktyce.

Upowszechnienie stosunkowo tanich, prostych w obsłudze, łatwych w powielaniu aparatów doprowadziło nie tylko do demokratyzacji fotografii ale też wprowadziło w jej szeregi adeptów dotychczas nie znanych. Dzięki aparatom małoobrazkowym fotografować zaczęły kobiety, szczególnie te ze sfer zamożniejszych, bardziej wykształconych. W Polsce już w latach dwudziestych minionego wieku weszło w modę, że stosownym prezentem świątecznym dla nastolatki z dobrego domu może być aparat fotograficzny, najlepiej prosty w obsłudze i niedrogi, marki Leika. Większość obdarowanych w ten sposób dziewcząt jeśli nawet przebrnęła przez nieskomplikowaną instrukcję obsługi kończyła karierę na tym polu „pstrykając” rodzinę, najbliższą okolicę domostwa, ewentualnie dokumentując wakacyjne wyjazdy. Do rzadkości należały te, które na dobre złapały fotograficznego bakcyla ale jeśli to się już stało pasja ta przynosiła znakomite rezultaty.

Tak jak w przypadku Zofii Chomętowskiej (1902 – 1991) zamożnej hrabianki z Druckich-Lubeckich mających rozległe majątki na Polesiu, rezydujących w Parochońsku w pobliżu Pińska. Jako dwunastolatka otrzymała w prezencie od ojca pierwszy aparat fotograficzny. Rozpoczęła od fotografowania ludzi znajdujących się w najbliższym towarzystwie, rodziny i służby, skończyła jako doceniana kolejnymi zleceniami i nagrodami fotografka Polesia i Warszawy, zarówno tej przedwojennej pełnej arystokratycznych splendorów (wystawa „Warszawa wczoraj, dziś i jutro”) jak i tej powojennej będącej już tylko pustynnym gruzowiskiem (wystawa „Warszawa oskarża”).

Karierę tę zakończyła z chwilą emigracji z Polski w 1947 roku. W Argentynie już nie fotografowała a rolki z filmami przedwojennymi powróciły dopiero niedawno do kraju dzięki życzliwości jej synów i zabiegom warszawskiej Fundacji Archiwum Fotografii. Z tych zbiorów powstała wystawa „Poleskie mitologie” prezentowana w lubelskim Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych na początku 2011 roku oraz wystawa pt. „Zofia Chomętowska. Między kadrami. Fotografie z lat 1925 – 39 prezentowana w tym samym roku Narodowym Muzeum Historycznym Republiki Białorusi w Mińsku. Polski miłośnik fotograficznej twórczości Zofii Chomętowskiej otrzymał album prezentujący te same fotogramy i zatytułowany”Polesie”. Wydawcą jest Fundacja Archeologii Fotografii a redaktorem Karolina Puchała-Rojek, która położyła również zasługi w sprowadzeniu prac Chomętowskiej z Argentyny.

Od 1927 roku Chomętowska jak sama przyznaje jest już „lajkarzem”, które to słowo było wówczas w ustach prawdziwie profesjonalnego artysty fotografika, synonimem amatora i ignoranta. Bo w fotografii tamtych czasów nadal wyrazem dobrego smaku był nurt piktoralny w którym fotografia, szczególnie ta o ambicjach artystycznych, naśladować miała obraz malarski. Obowiązywała staranna kompozycja, wybór tematów pod kątem estetycznej atrakcyjności i ideowej poprawności, w fotografiach ludzi zaś wystudiowane pozy i odświętne stroje. Takie fotografie były premiowane na wystawach i konkursach, również przez zamawiających pośród których ważną grupę stanowiły urzędy państwowe. Chomętowska dobrze to rozumiała i trafnie odpowiadała na zapotrzebowanie skoro w latach trzydziestych stała się niemal nadwornym fotografem propagującym na zlecenie i za pieniądze władz państwowych piękno Polski. Równocześnie jednak nie rezygnując z wymogów piktoralizmu nie chciała rezygnować z możliwości jakie dawał prosty w użyciu aparat małoobrazkowy. Jej fotografie z tamtych czasów dowodzą wymownie, że było to możliwe, że fotografia małoobrazkowa nie obniżając poziomu artystycznego, dodaje do niej walor ruchu, zaskoczenia, reportażowego skrótu, nieupozowanego gestu. O tym pisała też Chomętowska w artykule „Z Leiką na wodach Polesia” („Foto” 1933).

Ujawniają to też jej poleskie fotografie. Są piękne gdy ukazują krajobrazy i pełne ekspresji życia gdy pokazują ludzi. I zarówno tych najbliższych, ludzi z jej rodziny i towarzystwa ukazanych podczas polowania, ucztowania, konwersacji, odpoczynku jak i ludzi „tutejszych” Poleszuków, chłopów zamieszkujących pińskie błota uchwyconych przy koszeniu błotnistych łąk, zajęciach rybackich ale też podczas zajęć wyjątkowych takich jak najsłynniejszy na Polesiu targ na łodziach w Pińsku u stóp dawnego jezuickiego konwiktu. Ważne jest przy tym, że Chomętowska to rodowita Polesianka, a kraj narodzin nie może być krainą egzotyczną ubi leones. To kraj rodzinny bez tajemnic nawet jeśli zamieszkują go tak niezwykli i tak zmitologizowani przez etnologów i ideologów ludzie jak moczarni, archaiczni, odziani w lipowe łapcie i baranie kożuchy Poleszucy. I oni są tu zwyczajni, naturalni, nasi, sąsiedzcy. W swej masie nieciekawi ale i pośród nich zdarzają się typy interesujące, fotogeniczne, niezwykłe i te warte są uwagi i skierowania obiektywu leiki.

Takie podejście Chomętowskiej do Polesia i jego mieszkańców lepiej można uchwycić konfrontując je z podejściem innej fotografki, która w tamtym czasie również choć tylko przez chwilę dała się urzec fascynacji Polesiem. Louise Arner Boyd (1887 – 1972) córka bogatego posiadacza kopalń w Kalifornii, zapalona podróżniczka, eksploratorka terytoriów arktycznych odwiedziła polskie kresy wschodnie, w szczególności Polesie w 1934 roku przy okazji międzynarodowego kongresu geograficznego w Warszawie. W 1936 roku opublikowała album fotograficzny z tej podróży „Polish Countrysides” gdzie 1/4 zdjęć ilustruje Polesie. W 1991 roku przekład tej pracy pod tytułem „Kresy. Fotografie z 1934 roku” wydał krakowski Znak. Boyd nie znała Polski a w szczególności jej wschodnich prowincji w ogóle. Wszystko było tu dla niej egzotyczne, tak samo jak w Afryce czy na Grenlandii. Poleszucy w swej masie byli jak murzyni pozbawieni cech indywidualnych, wszyscy archaiczni i pierwotni. Targ w Pińsku w jej obiektywie jest tak samo egzotyczny jak targ na łodziach w dawnym Bangkoku, fizjonomie ludzi nie mają znaczenia bo wszyscy są dla niej tak samo obcy, jedynie ich ich kultura materialna, stroje, sprzęty rybackie, naczynia są warte fotografowania bo są ciekawostką etnograficzną jak stroje Zulusów czy ościenie Eskimosów. Nie jest to dyskwalifikujące bo i dziś z zainteresowaniem oglądamy etnograficzny zapis archaicznego Polesia u progu unicestwienia. Chomętowska oferuje nam inny obraz. Jest w środku tego ginącego świata, jest jego częścią, zna go od dzieciństwa i dlatego tak interesują ją ludzie bo każdy z nich jest niepowtarzalny, odrębny, człowieczy na swój sposób. Takie zaś indywidualne odmienności dostrzec może jednak ten tylko kto kto na co dzień obcuje z bliskimi ludźmi. Dzięki zaś kaprysowi i pasji panienki z książęcego rodu, na cudem ocalałych z wojennych przypadków filmowych rolkach, naświetlanych niezawodną leiką, my również posmakować możemy krajobrazu i ludzi Polesia, którego już nie ma ale bez wątpienia kiedyś było.

Zdzisław Skrok


Zofia Chomętowska „Polesie” Warszawa 2011

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply