Wystraszyłem się czarnobylskiego zioła gdy w Dzimitrach częstował mnie tym samym napitkiem Wojtek Sakowicz “gierbowy szlachcic”, jak sam się przedstawił. Młody jeszcze przed pięćdziesiątką, właściciel kilku hektarów ugoru i dwóch drewnianych rozlatujących się dworków, które odzyskał po kołchozie.
Gdy odeszli Żydzi nastał czas Polaków, beznadziejnej, straceńczej walki z powojennym sowieckim porządkiem. Po nich też zostały tylko roby rozrzucone obficie na wileńskiej ziemi choć nie wszyscy mogli dostąpić takiego szczęścia. Niepomni wrześniowego „noża w plecy” i wywózek za „pierwszego sowieta”, uwikłani w alianckie układy i dyplomatyczne nadzieje, znaleźli się w matni. Nie przekonały ich nawet podstępne mordy ich oddziałów przez sowiecką partyzantkę, w 1943 roku. Wykrwawiali się zdobywając Wilno wspólnie z Armią Czerwoną a już wkrótce okazali się wrogami władzy radzieckiej, internowani na zamku w Miednikach, wywożeni do Riazania i Diagilewa. Już na emigracji Józef Mackiewicz, który w rubryce „obywatelstwo” wpisywał – antykomunista, zarzucał im (nienawidzono go za to w środowiskach kombatanckich ), szczególnie przywódcom AK, polityczną naiwność i „ulgowe”, w porównaniu z Niemcami, traktowanie sowietów jako wrogów Polski. Miał wiele racji ale i on nie znał dobrej odpowiedzi na pytanie jakie mogło być wówczas dobre wyjście z tej politycznej pułapki. Otwarta walka z obydwoma wrogami (plus polityczne aspiracje Litwinów)? To było nierealne. Stanie z bronią u nogi, zaniechanie tak długo przygotowywanych akcji Wachlarz i Ostra Brama? To bezwzględnie wykorzystywała sowiecka propaganda głosząca sojusz AK i hitlerowcami.
Nie było dobrego wyjścia z matni a największą cenę ponieśli Niezłomni co nie złożyli broni, nie wycofywali się na zachód ale trwali na swej ziemi broniąc jej mieszkańców przed coraz okrutniejszym naporem okupanta, tępili urzędników i konfidentów, rozbijali więzienia. Trwali choć od początku skazani byli na śmierć wobec militarnej potęgi wroga. NKWD uporała się do końca 1944 roku, w lasach i na bagnach zostały tylko niedobitki, kilkunastu, kilkudziesięciu ludzi żyjących, śpiących na saniach, w kożuchach, żywiących się strużynami zmarzniętego na kość mięsa. We wsiach oczekiwali nie tylko życzliwi rodacy ale też konfidenci. Wsie były więc niebezpieczne ale kusiły ciepłym łóżkiem i strawą. Tak zginął wraz ze swoim oddziałem w nierównej walce z 600-osobowym batalionem NKWD pod zaściankiem Surkonty, major Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”, cichociemny. Po bitwie Sowieci sprawdzają pobojowisko i skrupulatnie przebijają bagnetem martwego czy rannego Polaka. Tak zginął w 21 stycznia 1945 roku w zasadzce grupy operacyjnej 105 Pułku Pogranicznego NKWD pod wsią Kowalki, w tym samym miejscu – o ironio historii! – gdzie 82 lata wcześniej zwycięsko stawiał się moskalom Ludwik Narbutt, jeden z najwaleczniejszych antysowieckich partyzantów Wileńszczyzny, por. Jan Borysewicz (ur.1913), pseud.”Krysia” i „Mściciel” nazywany na Wileńszczyźnie po prostu komendantem bo dopóki żył, tam gdzie działał istniało państwo polskie. Pośród Polaków na Wileńszczyźnie pamięć „Krysi” żyje nadal usuwając w cień innych bohaterów tamtych czasów. Także i dlatego, że znienawidzony przez sowietów również po śmierci nie zaznał spokoju. Jego ciało na odkrytych saniach enkawudziści wozili kilka dni i wystawiali na rynku w Raduniu, Naczy, Ejszyszkach. Wołali” patrzcie jak skończył wasz wybawca” chcieli odebrać nadzieję, przestraszyć. W końcu wrzucili trupa do pięciometrowej studni na dziedzińcu sąsiadującego z Ejszyszkami zamczyska i przysypali pociskami moździerzowymi aby nikt nie ważył się ciała wydobyć i pogrzebać w poświęconej ziemi. Krysia przeleżał tam aż do lata 2009 roku gdy polscy archeolodzy przy współpracy z litewskimi specjalistami wydobyli jego szczątki. W czasie moich peregrynacji po tych terenach było o tym głośno choć dopiero trwały prace identyfikacyjne. Jesienią tegoż analizy DNA potwierdziły, że wydobyte ze studni kości należą do Krysi a w listopadzie odbył się na cmentarzu w Ejszyszkach uroczysty pogrzeb niezłomnego komendanta.
Wspominanie ostatnich losów polskiej szlachty na Wileńszczyźnie nie jest więc zajęciem radosnym, przypomina mickiewiczowski ostatni zajazd na Litwie jest więc pożegnaniem i jak każde pożegnanie tchnie smutkiem. Ale mamy jeszcze samogon, nieodłączny rekwizyt kresowej i sowieckiej rzeczywistości, pocieszyciel pozwalający jako tako żyć w kraju nędzy i zbrodni, znaleźć chwilę wytchnienia w otchłani upodlenia. Już w czasie wojny był towarem pierwszej potrzeby a gdy przyszli sowieci stał się realną i obowiązującą walutą. Helena Rouba (lat 86) z zaścianka Poczobuty nad Wersoką, matka czwórki dzieci, jak wielu innych pędziła w najcięższych latach samogonkę, inaczej by nie przeżyła. Ktoś doniósł i z Ejszyszek przyjechali enkawudziści.
– Powiedziałam im, – wspomina – że bez handlu samogonem, nie będę miała w czym wysłać dzieci do szkoły bo nie mają butów, a obowiązek szkolny w krainie światowego postępu to przecież rzecz święta. A jak mnie zabiorą to dzieci stracą matkę a kołchoz dojarkę. Wstawił się za mną predsiedatielbo dojarek brakowało i udało się. Zabrali tylko ostatni wyrób. Później też po to przyjeżdżali – uśmiecha się – bo dobry był i nie oszukiwałam na gradusach,na wesela i prazdnikibrali.
Spostrzega moje zainteresowanie i znika w mroku chaty. Wraca z plastikową butelką i szklanką. Nalewa i z oddali już czuję jego ekscytujący opar. Ma metaliczny zielonkawy odcień jest mocny i słodki Szybko idzie do głowy i domyślam się dlaczego. Ma zapewne z 70 gradusów i doprawiony jest ziołami, wśród których wyczuwam gorycz piołunu Szklanka wystarczy aby zmącić umysł i orbitować już daleko od ziemskich zmartwień. Wystraszyłem się czarnobylskiego zioła gdy w Dzimitrach częstował mnie tym samym napitkiem Wojtek Sakowicz „gierbowyszlachcic” , jak sam się przedstawił. Młody jeszcze przed pięćdziesiątką, właściciel kilku hektarów ugoru i dwóch drewnianych rozlatujących się dworków, które odzyskał po kołchozie. Pełen szlacheckiej fantazji, choć już trochę człowiek radziecki mówiący jak tu się powiada „po prostu” mieszając słowa polskie, białoruskie i rosyjskie. No i gorzałkę mający za kochankę. Zapraszał w gościnę, obiecywał złote góry ale na pożegnanie trochę żartem a trochę z wyrzutem powiedział do mnie „koroniarza” zza kordonu: a wy nas ostawili...
I na nic były żarliwe usprawiedliwienia, że i u nas nie było wtedy lepiej. Że cóż pod sowieckim butem mogliśmy zdziałać. Nie przebaczył dumny Sakowicz
Takie było słowo pożegnalne i epitafium ginącej ostatecznie w otchłani okrutnego czasu liczącej pół tysiąclecia cywilizacji polskiej szlachty na Wileńszczyźnie. Można oczywiście powiedzieć – tyle cywilizacji zginęło, zapadło się w niebyt, taki jest naturalny mechanizm kołowrotu dziejów. Nie powinniśmy się jednak na to zgadzać zbyt łatwo a przynajmniej winniśmy pamiętać, że taka cywilizacja w ogóle istniała i że dla nas Polaków była szczególnie ważna bo bez niej nie byłoby nas samych, polskiej kultury i państwa. Również na ziemiach obecnej Litwy a niegdyś Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Poeta Litwin choć Polak (albo na odwrót), który z niej wyrósł i której postawił wiekopomny pomnik, zobaczył to przenikliwie wspominając litewsko-polskie (albo odwrotnie) okolice i zaścianki:
“W całej przeszłości i całej przyszłości
Jedna już tylko jest kraina taka,
W której jest trochę szczęścia dla Polaka”.
Zdzisław Skrok
Przeczytałem wszystkie cztery części i nie wiem co napisać.Mam jedno przemyślenie, ale zapewne nikt się nie zgodzi ze mną.Ja mam wewnętrzne przekonanie, że Polska tam trwa nadal, w tych zwykłych i prostych ludziach.Dziękuję za artykuły.
…”a wy nas ostawili…”
Polsko, jak to z nami jest?
łatwo być polakiem jak z każdej strony w telewizji radiu gazetach widzi się i czyta polska mowę trudniej jak kontakt z rodzimą kulturą wymaga wysiłku wydaje mi się że bardziej zasługują żeby powiedzieć o sobie Polak Polka niż my tutaj
Dokładnie takie same mam przemyślenia, tylko wstyd mi to pisać.Jest mi wstyd za Polskę 2011r.
Tak, Kresowiacy to Polska właśnie.
“a wy nas ostawili” Tylko jak tu iść do nich skoro jak tylko pomysł zawita to odśrodkowo jest gaszony? 🙂
Jak iść do nich?
To zależy, co się oczekuje.Najprościej było by z sercem na dłoni.Ale każdy z osobna i wszyscy razem to woleli by czegoś konkretniejszego,czego po czym zostaną konkret ślady.I zostaną, groby.
Jeśli iść z zachłannością by mury stawiać, by dzieciom ojców, a żonom mężów odbierać, to lepiej pozostawmy ten świat przyrodzie w panowaniu.
Tu trzeba nowego myślenia w temacie, myślenia, gdzie nie szukamy prywaty i zysku, myślenia, gdzie człowiek i jego człowieczeństwo jest celem.Tak to widzę w ogromnym skrócie.
Mnie nic, lub prawie nic nie łączy z kresami, ale chciałbym dobrej przyszłości dla ludzi tam żyjących.Dawno temu mój przodek w zawierusze w tamtą stronę zmuszony wyjechał, nigdy więcej rodzina jego nie zobaczyła, dziś mam po nim fotografię jego jedyną.Tego nie chcę więcej, reszta z pracy się rodzi.