W mieście Tarnowskich nad Seretem

Dzisiejszy Tarnopol to ćwierćmilionowe miasto będące stolicą obwodu obejmującego swym zasięgiem zachodnią część Podola. Wjeżdżając do niego samochodem od strony Lwowa aż trudno uwierzyć, że miasto to było niegdyś jedną z twierdz Rzeczypospolitej, broniącej jej wschodnich rubieży.

Dopiero w samym centrum można się zorientować, że przynależy ono także do polskiej kultury. Choć zniszczone w znacznej mierze podczas wyzwalania z rąk hitlerowców w 1944 r. przez Armię Czerwoną, zostało odbudowane. Wypełniające je kamieniczki nie przedstawiają sobą wprawdzie zbyt wielkiej wartości architektonicznej, ale prezentują się okazale. Widać, ze są zadbane i odnawiane. Dzięki nim tarnopolskie ulice w okolicach dworca kolejowego mają w sobie coś z uroku lwowskich zaułków, choć oczywiście całe miasto nie może mierzyć się ze stolicą dawnej Galicji. Tylko bryła kościoła dominikanów będąca najwspanialszym zabytkiem miasta nie ustępuje lwowskim świątyniom. Nadaje ona duchowy i ideowy stygmat miastu.

O przeszłości Tarnopola oprócz kościoła dominikanów świadczy też inny zabytkowy obiekt, czyli zamek nad Seretem. Dla historii miasta jest on nawet ważniejszy. W tym miejscu się ona zaczęła. To tu na surowym korzeniu hetman wielki koronny kasztelan krakowski Jan Tarnopolski założył najpierw fortecę, a potem miasto. Miejsce to położone na wzniesieniu nad rozlewiskiem Seretu, tworzącym duży staw, miało obronny charakter. Zlokalizowana tu twierdza miała wchodzić w system obronny warowni położonych nad Seretem, chroniących Polskę przed najazdami Tatarów. Historia tego miasta związanego integralnie z dziejami Rzeczypospolitej jest bardzo ciekawa i zasługuje na odrębne opracowanie. Jej polski rozdział zakończył się definitywnie w 1946 roku, kiedy to prawie wszyscy Polacy opuścili to miasto, wyjeżdżając do Polski. W mieście pozostało zaledwie kilkadziesiąt rodzin, w sumie kilkaset osób. Ich trwanie nie było oczywiście łatwe. Jedyną instytucją, która służyła pielęgnowaniu ich tożsamości narodowej były funkcjonujące na Tarnopolszczyźnie parafie znajdujące się w Hałuszczyńcach, Krzemieńcu, Borszczowie.

W samym Tarnopolu władze sowieckie starały się zacierać ślady po Polakach i polskiej spuściźnie kulturowej. Wyremontowały wprawdzie kościół dominikański, zamieniając go w galerię sztuki, ale z dwoma innymi świątyniami postąpiły inaczej. Wspaniały kościół parafialny w 1954 r. wysadziły w powietrze, budując w jego miejscu wielki sklep. Kościół jezuitów wraz z klasztorem zamieniono na szwalnię. Przebudowany został tak, że dziś jego bryła jest praktycznie nie do rozpoznania. Wielu Polaków pozbawionych możliwości pielęgnowania swej tożsamości uległo wynarodowieniu. Według spisu ludnościowego z 1989 r. w Tarnopolu mieszkało 1,7 tys. Polaków. Nie odzwierciedlił on jednak faktycznego stanu rzeczy. Naszych rodaków w Tarnopolu mieszkało zapewne więcej. Część z nich uległo wynarodowieniu. Niektórzy zawarli związki małżeńskie z Ukraińcami i bali się przyznać do swojej narodowości.

Odrodzenie narodowe zaczęło się w Tarnopolu w 1990 r. minionego wieku, gdy Ukraina zaczęła się wybijać na niepodległość. Biegło ono niejako dwutorowo, na niwie społecznej i kościelnej. Nie spotkało się z życzliwym przyjęciem po stronie ukraińskiej. Zwłaszcza ze strony odrodzonych struktur Kościoła greckokatolickiego. Te po wyjściu z podziemia uznały braci rzymskiego obrządku za wrogów i postanowiły utrudnić ich ponowne zaistnienie w mieście. Pod wpływem ich nacisku miejscowe władze nie zgodziły się na zwrócenie im kościoła dominikanów, w którym zamknięto galerię sztuki i przekazały go miejscowej Cerkwi greckokatolickiej na katedrę. Dla katolików obrządku rzymskiego będących właścicielami świątyni przekazano walącą się niewielką kaplicę na cmentarzu przy ul. Mikulinieckiej, którą trzeba było poddać kapitalnemu remontowi. Nawet jednak wtedy mogła ona pomieścić zaledwie kilkudziesięciu wiernych. Wszelkie próby podejmowane m.in. przez samego kardynała Mariana Jaworskiego, dążące by władze Cerkwi greckokatolickiej zgodziły się na współużytkowanie świątyni, zostały przez nią odrzucone. Parafia była skazana na marginalne wegetowanie. Bez wielkich szans na rozwój. Jej przeciwnicy nie zdawali sobie jednak sprawy z determinacji wiernych, a także, że życie polskie w mieście będzie mimo wszystko krzepnąć i współgrać z odrodzeniem religijnym. Jego organizowanie wziął na siebie profesor Henryk Stroński. To z jego inicjatywy w mieście powstało Polskie Towarzystwo Kulturalno- Oświatowe. Pan Henryk nie jest wprawdzie rodowitym tarnopolaninem. Należał do tych Polaków, których losy z pobliskich miejscowości rzuciły do obwodowego miasta, dla których jednak nie oznaczało to zubożenia i utraty tożsamości. Wprost przeciwnie, należał od dziecka do świadomych Polaków, zdających sobie sprawę ze swoich korzeni. Urodził się w 1952 r. w Panasówce k/ Skałatu. Nie przeszkadzało mu to w zrobieniu naukowej kariery, co na sowieckiej Ukrainie nie było zjawiskiem zbyt częstym i łatwym. Studia historyczne i doktorat zrobił na Uniwersytecie Lwowskim. Habilitował się na Uniwersytecie Warszawskim. Pracuje natomiast od dawna na Tarnopolskim Uniwersytecie Technicznym oraz Instytucie Technologii Socjalnych i Informacyjnych w Tarnopolu.

– Mnie i mego brata jako dzieciaków, nieżyjący już niestety dziadek Mikołaj prowadzał w Kołodziejówce do pani Czubatej byłej nauczycielki polskiej na lekcje języka polskiego – wspomina.- Zależało mu, byśmy wyrośli na Polaków. Gdy umierał, twardo zażyczył sobie, by na jego grobie umieszczono napis w języku polskim. W Kołodziejówce nie było czynnego kościoła, życie religijne koncentrowało się wokół św. Jana, gdzie babcia zbierała nas na modlitwy. Ciepłe majowe wieczory, odblask świec oraz modlitwy i śpiewanie pieśni religijnych przez staruszków, a także pokorne oblicze św. Jana do dziś tkwią w mojej pamięci. Wydarzeniami, które głęboko zapadły mi w pamięć było świętowanie Bożego Narodzenia i Wielkanocy mimo, że oficjalnie ich nie tylko nie respektowano, ale zabraniano obchodzić. Chcąc zachować tożsamość , musieliśmy niejako prowadzić podwójne życie”. “Oficjalne ” i “nieoficjalne” – prowadzone w ukryciu.

Przedwojenni mieszkańcy Tarnopola nie mają chyba kłopotów ze znalezieniem siedziby Polskiego Towarzystwa Kulturalno- Oświatowego. Od 1994 r. dzierżawi ono od władz pięciopokojowy lokal w budynku przedwojennej poczty polskiej, mieszczącej się w centrum miasta. Otrzymało go oczywiście po kilku latach starań. Zostało bowiem formalnie zarejestrowane w 1990 r. Dzięki wsparciu z Polski od razu ruszyła przy Towarzystwie Sobotnio- Niedzielna Szkoła Języka Polskiego. Na lekcje języka polskiego prowadzone przez nauczycielkę sprowadzoną z Polski od razu zaczęło uczęszczać prawie sto dzieci. Strona polska wsparła tez funkcjonowanie placówki merytorycznie , przekazując jej podręczniki i wszelkie inne pomoce dydaktyczne.

Chlubą Towarzystwa jest zwłaszcza biblioteka licząca prawie 4 tys. tomów, pochodząca z darów ludzi i instytucji w Polsce. Przy Towarzystwie działa też Koło Młodzieżowe, organizujące konkursy poezji polskiej, wieczory muzyczne, kursy komputerowe, wycieczki i obozy krajoznawcze.

Towarzystwo podejmuje też działania na rzecz utworzenia w Tarnopolu harcerstwa, w czym pomaga mu drużyna z Żar. Już funkcjonuje przy nim Towarzystwo Gimnastyczne “Sokół”, Koło Lekarzy Polskich i Koło Naukowców Polaków.

Członkowie Towarzystwa opiekują się też mogiłami polskimi na Cmentarzu Mikulinieckim. Przez pięć lat pomagali ekipie ówczesnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie, dzisiejszym Uniwersytecie Rzeszowskim.

-W sumie Towarzystwo skupia pięciuset członków – podsumowuje prezes Stroński. – Nie wszyscy są oczywiście aktywni. Wielu młodych wyjeżdża niestety wraz z ukraińskimi kolegami w poszukiwnaiu pracy do Europy Zachodniej. Niektórych odstraszają wciąż rozwiązane nasze trudności . Nie mamy “Domu Polskiego”, nasza pięciopokojowa siedziba to zaledwie 60 m kw. Na jej utrzymanie też zresztą nie otrzymujemy żadnych dotacji. Utrzymujemy swą bieżącą działalność ze składek członków.

Czy działalność polskiego Towarzystwa przyniosła wymierne efekty, trudno orzec. W świetle ostatniego spisu z 2001 r. liczba Polaków w Tarnopolu zmniejszyła się aż o …jedną trzecia. Część naszych ziomków zwłaszcza żyjących w małżeństwach mieszanych podczas ostatniego spisu narodowościowego zadeklarowała się dla świętego spokoju jako Ukraińcy. Mimo bowiem oficjalnych deklaracji atmosfera dla polskości nie była dobra. Eksplozja ukraińskiego nacjonalizmu na Zachodniej Ukrainie połączona z faktyczną rehabilitacją OUN-UPA nie sprzyjały otwartemu przyznawaniu się do polskości. W Tarnopolu gloryfikowano “herosów”, mających ewidentnie polską krew na rękach.

Katolicka parafia trwała w mieście aż do połowy lat dziewięćdziesiątych przy cmentarnej kaplicy bez żadnej nadziei na rozwój i uzyskanie odpowiednich warunków lokalowych , umożliwiających prowadzenie normalnego duszpasterstwa. Ówczesny proboszcz wspólnoty podejmował w tej kwestii oczywiście najróżniejsze działania, ale były one bezskuteczne. Widząc, że szanse na współużytkowanie kościoła dominikanów są żadne, podjął m.in. starania o zwrot budynku dawnego kościoła pojezuickiego, ale niestety nie udało mu się doprowadzić ich do szczęśliwego finału. W 1996 r. został przez arcybiskupa Mariana Jaworskiego przeniesiony do Kołomyi. Zbyt długie trwanie w Tarnopolu mogłoby narazić go na kłopoty. Zbyt energiczni księża byli bowiem wówczas wypraszani z Ukrainy. Zastąpił go ks. Andrzej Malig, kapłan obdarzony zarówno zmysłem dyplomatycznym, niepospolitym talentem organizacyjnym i najzwyczajniejszą zaradnością. Efekty jego pracy są imponujące. Udało mu się zbudować dom parafialny i kościół w stanie surowym. Oba obiekty znajdują się wprawdzie przy głównej ulicy, noszącej miano Stepana Bandery, jak wiele głównych ulic w miastach Zachodniej Ukrainy, ale na samym jej końcu, czyli na obrzeżach miasta. Z centrum najlepiej jechać do siedziby parafii taksówką. Jazda ta jest pouczająca, bo przy okazji można się dowiedzieć, w jakim miejscu dostała ona lokalizację. Działkę budowlaną przydzielono jej obok budującej się cerkwi prawosławnej Moskiewskiego Patriarchatu, znienawidzonego przez Ukraińców i traktujących jego świątynie jako resztówkę po okupantach. Umieszczona w tym zakątku, ma pewnie w opinii społecznej taki sam status. Całe życie tarnopolskiej wspólnoty koncentruje się we wspomnianym domu parafialnym. To okazały, dobrze zaplanowany budynek, stojący z tyłu za wykańczanym kościołem. Pierwsze piętro zajmuje kaplica znacznie większa od tej na Cmentarzu Mikulinieckim. Na drugim piętrze znajduje się zaplecze socjalne i katechetyczne, a na trzecim mieszkania księży.

By porozmawiać z gospodarzem tych włości ks. Andrzejem Maligiem, trzeba się wcześniej umówić telefonicznie. Jest wiecznie zabiegany i żyje według rozkładu dnia, w którym czas ma rozpisany co do minuty. Oprócz zajęć stricte duszpasterskich ma na głowie prowadzenie prac wykończeniowych przy świątyni. Nie ma tygodnia, żeby nie jechał do Polski po niezbędne materiały. Na co dzień musi się też martwić, skąd zdobyć środki na prowadzenie wszystkich prac, a także na bieżące funkcjonowanie parafii.

Do Tarnopola ks. Andrzej przybył w sierpniu 1996r., rzucony na głębsze nieco wody przez kard. Jaworskiego.

– Gdy przyjechałem do miasta, sytuacja w parafii była trudna – wspomina.- Wierni modlili się w ciasnej kaplicy na cmentarzu, położonym na skraju miasta, kapłan miał mieszkanie w bloku w innej dzielnicy. Władze konsekwentnie odmawiały zwrotu kościoła pojezuickiego, a także przydziału działki pod budowę nowego. Trzeba było wiele zachodu, by pokonać wszystkie trudności. Dopiero w 1998 r. przydzielono nam obecną działkę. W następnym roku przystąpiliśmy do budowy. Nie był to jednak koniec naszych kłopotów. Gdy np. zaczęliśmy inwestycje okazało się, że kościelna, że jedna z kościelnych fundacji na Zachodzie nie chce nas wesprzeć. Ktoś życzliwy poinformował władze fundacji, że kolejny kościół rzymsko- katolicki jest w Tarnopolu niepotrzebny. We władzach fundacji musiał interweniować sam kardynał Marian Jaworski, by ta zmieniła stanowisko.

Ksiądz Andrzej nie chce mówić, kim byli owi “życzliwi”, donoszący do fundacji, ale z zachowania jego greckokatolickich sąsiadów łatwo się domyśleć. Ksiądz Andrzej nie przejmuje się bieżącymi trudnościami i stara się prowadzić codzienną, systematyczną, sumienną pracę duszpasterską, w wyniku której wspólnota rośnie. Jej wierni mają do dyspozycji w niedzielę trzy Msze św. w kaplicy domu parafialnego, a także jedną w niedzielę w kaplicy na cmentarzu. Zawsze mogą skorzystać z Sakramentu Pokuty. Ich pobożność ks. Andrzej stara się kształtować poprzez przywiązywanie wagi także do nabożeństw paraliturgicznych, takich jak : Roraty, Droga Krzyżowa i Gorzkie Żale. Katecheza jest prowadzona w kilku grupach w siedzibie parafii. Obejmuje ona także grupę studentów z innych parafii, którzy odnaleźli drogę do Kościoła w tarnopolskim grodzie. Opieką otoczeni są ministranci i lektorzy. Przy parafii działa też zespół wokalno- instrumentalny oraz niewielki na razie Krąg Rodzin. Tworzy się też grupa neokatechumenalna. Rozkręca się również niewielki chór. W każdy pierwszy piątek miesiąca około 40 chorych jest odwiedzanych z posługą sakramentalną, a w pierwszą sobotę miesiąca proboszcz udaje się także do domu opieki społecznej w Petrykowie z posługą do tych pensjonariuszy, którzy sobie jej życzą. Dojeżdża też w niedzielę do trzech punktów dojazdowych z Mszą św.

Większość parafian to osoby przyjezdne, pochodzące z reguły z takich miejscowości jak Złoczów, Hałuszczyńce, Borszczów, w których w czasach sowieckich były czynne kościoły, obsługiwane przez dojeżdżających do nich od czasu do czasu księży. Niektórzy wierni pochodzą też zza Zbrucza, czyli terenów, które po Traktacie Ryskim weszły w skład Związku Radzieckiego. Sporo z nich przyjechało m.in. z podolskiego miasteczka Murafa, będącego zawsze jedną z twierdz polskości.

Wśród wiernych parafii jest w zasadzie przekrój całego społeczeństwa. Należą do niej zarówno ludzie prości, jak i inteligencja. Jest sporo lekarzy i pielęgniarek, nauczycieli, inżynierów, ekonomistów, prawników, a nawet biznesmenów.

Główna troską ks. Andrzeja jest oczywiście kontynuowanie, czy tez raczej dokończenie budowy świątyni p.w. Miłosierdzia Bożego i MB Nieustającej Pomocy. Materiały i robocizna na Ukrainie są coraz droższe, osiągając poziom wyższy niż w Polsce. Prac do wykonania zostało zaś jeszcze bardzo wiele. Trzeba dokończyć sklepienia, położyć tynki, wstawić okna, zainstalować ogrzewanie i posadzkę. Potem należy jeszcze wyposażyć go w niezbędne sprzęty.

– Kościół powstaje przede wszystkim dzięki pomocy z Niemiec, USA, Polski oraz napływającej od pojedynczych osób z całego świata – mówi ks. Andrzej.- Sporo pomagają nam też parafianie, zwłaszcza ci, którzy prowadzą jakieś niewielkie firmy handlowe czy produkcyjne. Mamy nadzieję w Bogu, że nas nie opuści i za pośrednictwem różnorakich sponsorów umożliwi nam dokończenie budowy świątyni, którą wznosimy dla jego chwały. Wystarczy ona, jak sądzę, dla następnych pokoleń. Wystarczy zwiększyć w niej częstotliwość Mszy św , by mogła ona obsłużyć nawet pięciotysięczną parafie. Dom parafialny jest tak zaprojektowany i urządzony, że może w nim zamieszkać pięciu księży.

Wielotysięczna wspólnota w Tarnopolu to oczywiście muzyka przyszłości. Wydaje się jednak, że jest to wizja wielce prawdopodobna. Ksiądz Andrzej Malig udowodnił, że wytrwałą systematyczną posługą można nawet w trudnych warunkach, jakie niewątpliwie są w Tarnopolu, osiągnąć wiele.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply