Śmierć ostatniego molfara

W wiosce Werchnij Jaseniw rejonu werchowyńskiego w woj. iwano-frankowskim (dawne stanisławowskie) pochowano znanego karpackiego uzdrowiciela, znachora i ostatniego molfara Mychajła Neczaja.

81-letniego mężczyznę zamordował czterema uderzeniami noża w szyję 33-letni psychicznie chory mieszkaniec Lwowa. Tragedia wydarzyła się rankiem 15 lipca około 6.00 rano. O 6.50 o śmierci maga zawiadomiono posterunek milicji. Wiadomość, lotem błyskawicy rozeszła się po Ukrainie. Wszyscy byli zbulwersowani: co komu zawinił starszy znachor, który swoimi nietradycyjnymi metodami pomagał tym, których dawno opuścili lekarze.

…Od Werchowyny do Werchniego Jaseniowa droga jeszcze przejezdna, wioska jest niezbyt oddalona. Dojechać tam można bez trudu. W Werchowynie ludzie mówią jeszcze o śmierci molfara. Przypominają wesoły charakter Neczaja, optymizm i filozoficzne podejście do życia. Powiadają, że staruszek lubił pożartować dosadnie z dziewczętami i młódkami, ale zawsze były to tylko żarty. Był typowym mieszkańcem gór. Lubił swoją ziemię, zielone góry, kołomyjki, cenił rodzinę, był prawym, dobrym, sprawiedliwym i tajemniczym, jak cała, owiana mistyką, Huculszczyzna.

Aż ot i Jasieniów, otoczony górami, niby podkową, kilka metrów od szosy toczy swe sino-czarne wody Czeremosz. Do chaty dziadka Neczaja przerzucona kładka. Jeszcze kilka dni wstecz tu pielgrzymowali ludzie. Ze swymi chorobami, bolączkami, biedami, rodzinnymi problemami i kłopotami w karierze. Szli politycy, deputowani, artyści, robotnicy, biedni i bogaci, starzy i młodzi. Wszyscy znaleźli tu poradę, reprymendę, dobre słowo, a kogoś po prostu wysłuchiwał i to już wystarczało. Stał tu przed kładką, wzdłuż drogi, sznur zagranicznych i rodzimych samochodów. Teraz droga i podwórze usłane jest setkami wieńców. Wydaje się, że nawet góry posmutniały. Bliscy uzdrowiciela, o śmierci Neczaja rozmawiać nie chcą, bo ta gwałtowna śmierć – za wielka dla nich tragedia, aby dzielić się nią ze światem.

„Ludzie, dosłownie, dniami czekali na wizytę u niego. Nocowali we wsi, zdarzało, że i u mnie nocowali, – mówi, ocierając łzy, Kateryna Wowkuniec, sąsiadka molfara. – On nikomu nie odmawiał, pieniędzy za swoje usługi nie wymagał. Każdy dawał ile mógł. Przyjeżdżali tu ludzie z całej Ukrainy, a i zza granicy bywali. Ratował skłócone małżeństwa, przywracał żony mężom i odwrotnie. Pomagał tym, co stracili pracę, lub mieli złego szefa. Najważniejsze – przywracał ludziom zdrowie. Leczył tych, których lekarze odesłali do domów. Umierać”.

Dziadek Neczaj często powtarzał, że zna godzinę swojej śmierci. „W ostatnich miesiącach życia staruszek, z zamyśleniem spoglądał w góry i mówił cicho: „Moja świeczka już się dopala”, – opowiadają sąsiedzi. Ale usłyszeć to od 81-letniego mężczyzny nie było niczym dziwnym. „Jakbyśmy wiedzieli, że on tak swoją śmierć prorokował! – biadają Huculi, którzy jednocześnie proszą by nie podawać ich nazwisk. – ale, czy mogliśmy go obronić. O tym, że Mychajło Neczaj znał swoją ostatnią godzinę świadczy fakt, że w dzień śmierci ubrał białą koszulę, ogolił się i zagadkowo uśmiechał. Choć, zazwyczaj, molfar przyjmował ludzi w codziennym ubraniu.

„W dzień tragedii przyszło do niego już o świcie pięć osób, – mówi Hanna Kłapczuk z Werchowyny, która była wtedy w Werchnim Jaseniowie. – Dwa małżeństwa i jeden młody człowiek. Jego molfar przyjął jako pierwszego. Młodzieniec był u znachora z dziesięć minut. Potem wyszedł. Sam. To było dziwne, bo z zasady, uzdrowiciel odprowadzał klienta do drzwi lub do furtki. Gdy wyszedł, powiedział, żeby ludzi sami nie wchodzili, że za dziesięć minut Neczaj ich sam zaprosi. Powiedział i poszedł do swego namiotu. Ale minęło dziesięć minut, pół godziny, a znachor nie wychodził i nikogo nie zapraszał. Wtedy ludzie poszli do jego żony Hanny, aby go pośpieszyła. Gdy weszła do niewielkiego pokoiku, gdzie przyjmował pacjentów, kobieta zamarła… mężczyzna był już martwy”. Zrozpaczona kobieta zadzwoniła do syna, który pracuje w urzędzie rejonowym. A ten zawiadomił milicję.

Po tym telefonie postawiono na nogi cały posterunek z Werchowyny, w województwie wprowadzono środki nadzwyczajne w celu zatrzymania złoczyńcy, – mówi naczelnik wojewódzkiego urzędu MSW, generał-major Wasyl Warcaba. – Na nogi postawiono wszystkie patrole drogowe, przybyli żołnierze wojsk MSW, oddziały specjalne „Berkut”, sześć grup z psami tropiącymi i nawet wojska pograniczne, bo rejon werchowyński graniczy z Rumunią. W poszukiwaniach wspomagali nas leśnicy. Połączyliśmy się i z czerniowiecką milicją”. Znaleźć złoczyńcę pomogło wideo. W przededniu jedna z kijowskich ekip telewizyjnych nagrywała film dokumentalny o molfarze Neczaju. Na zdjęciach był i sam uzdrowiciel i jego klientela. Oba małżeństwa poznały mężczyznę na zdjęciach.

W ciągu kilku godzin stróże prawa w odległości 6 km od Werchniego Jaseniowa, w lesie koło wioski Bukowiec zatrzymali podejrzanego. Widząc milicjantów próbował uciekać i skryć się w lesie. Ale tej szansy mu nie dano. Otoczono go podwójnym kordonem. Zatrzymany okazał się 33-letnim mieszkańcem Lwowa, inwalidą II grupy, schizofrenikiem. W 1999 roku już raz dopuścił się zabójstwa. Z materiałów śledztwa wynika, że wtedy napadł na dwie kobiety, jedną z nich zamordował, drugiej udało się przeżyć. Ale uznano go niepoczytalnym. Pewien czas był leczony przymusowo w zakładzie zamkniętym w Dniepropiertowsku. W 2010 roku został zwolniony.

Przed morderstwem lwowianin przyjechał do molfara, rozbił opodal namiot i rozmawiał ze znachorem. Według słów mieszkańców Jaseniowa zachowywał się spokojnie. Stał koło kładki, częstował się czereśniami, łowił ryby, rozmawiał z miejscowymi. Jednak spojrzenie miał ciężkie. W rozmowach z uzdrowicielem, przekonywał go by porzucił pogaństwo i dotrzymywał się zasad chrześcijańskich. Nie wiadomo co odpowiadał mu molfar, który wprawdzie i oddawał cześć przyrodzie, ale, jak powiadają znajomi, od chrześcijaństwa też nie stronił. Ale dla złoczyńcy, ważnym widocznie była odmowa uzdrowiciela odejścia od swych przekonań. „W przededniu morderstwa całą noc modliłem się i Bóg zezwolił mi ukarać zło,” – zeznaje zatrzymany młodzieniec. Gdy morderca wszedł do chaty nie mówił już nic, odtrącił staruszka, ten upadł, wtedy uderzył go nożem, trzymanym w lewej ręce, w szyję. Potem jeszcze trzy razy. Dziś, jak twierdzą prawnicy, grozi mu od 10 do 15 lat więzienia, lub nawet dożywocie. Ale jak zostanie znów uznany za niepoczytalnego, odeślą go ponownie na przymusowe leczenie.

…Tym czasem góry tęsknią za molfarem. Na progu, nie odchodząc od chaty leży czarny kot Łoncur, zawsze towarzyszący magowi. Jeszcze za życia dziadek Neczaj mówił, że żadne koty, oprócz czarnych, u niego nie chcą mieszkać. Bo zwierzęta w tym kolorze pomagają mu w jego działalności. Tęsknią po dziadku i mieszkańcy wioski. „Straciliśmy wielkiego Hucuła, pełnego radości życia, dobrego człowieka, nie tylko uzdrowiciela, ale i twórcę, z – bólem opowiada wójt Werchniego Jaseniowa, sąsiad zamordowanego, Dmytro Martyszczuk. – Bo Mychajło Neczaj był założycielem i wieloletnim kierownikiem folklorystyczno-etnograficznego zespołu drymbalistów „Struny Czeremosza”. Uczył dzieci, dorosłych i turystów gry na tym ludowym instrumencie. Sam produkował te instrumenty. W marcu 2010 roku za 40-letnią pracę kierownika zespołu otrzymał tytuł Zasłużonego Pracownika Kultury Ukrainy. W miejscowej szkole prowadził dla młodzieży kółko ludowych rzemiosł huculskich.

Właśnie do niego na konsultacje etnograficzne przed zdjęciami do filmu „Cienie zapomnianych przodków” przyjeżdżał reżyser Sergij Paradżanow. Przygotowywał molfar do głównej roli w tym filmie i znanego ukraińskiego aktora Iwana Mykołajczuka. Córka pisarza-fantasty Olesia Berdyka, Gromowica, napisała według opowieści uzdrowiciela wspaniałą etnograficzna opowieść o magii Karpat. Największej popularności Mychało Neczaj zaznał, gdy w 1989 roku otrzymał zaproszenie od władz na festiwal „Czerwona Ruta” z prośbą rozpędzenia chmur w czasie imprezy. Prośba została spełniona(!) Nakręcono o nim niejeden film i napisano niejedną książkę.

Trzy razy głośno i smętnie dźwięczały trombity, gdy trumnę z ciałem molfara wieziono przez wieś, kilka kilometrów od chaty – do cerkwi, a potem na miejsce ostatniego spoczynku. Za trumną szły tysiące ludzi. Już na uklepanej i obłożonej darnią mogile, zgodnie z huculską tradycją, ułożono haftowane chusty, a na nich – kołacze. Wspominki odbyły się bez kropli alkoholu. Ludziom rozdawano maleńkie świeczki, aby każdy, po przyjściu do domu, mógł zapalić maleńki płomyczek i pomodlić się za duszę niewinne zamordowanego uzdrowiciela, obrońcę dobra, starych umiejętności i tradycji.

Sabina Różycka

Molfar– w kulturze Hucułów tak określa się obdarzoną nadprzyrodzonymi zdolnościami osobę, wróżbitę, czarodzieja, ludowego maga. Jak uważają Huculi molfarzy mogą być dobrzy i źli (biali i czarni). W leczeniu ludzi i kierowaniu siłami przyrody molfarzy wykorzystują zaklęcia, specjalne przedmioty i zioła.

Źródło: Kurier Galicyjski nr 14 (138) z 29 lipca-11 sierpnia 2011 r.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply