Sarmackie epitafia poetów

czyli znów staropolska klasykaPodłość artystycznej profesji

“Niezwykłym i nie lada piórem opatrzony

Polecę precz, poeta ze dwojej złożony

Natury…”

Tak pisał Wielki Kochanowski za Wielkim Horacym. Ta “dwoja natura” poety i, szerzej, artysty – to znaczy: jedna natura ludzko-śmiertelna, druga natura literacko-nieśmiertelna – ma w moich osobistych myślach nieco inny wymiar, niż w tej pieśni. Mianowicie, czytając nieśmiertelne dzieło Kochanowskiego, myślę o powadze sztuki z jednej strony, z drugiej zaś o niepowadze uprawiających sztukę artystów. Tak, o niepowadze – bo mit artysty-demiurga, odnoszony do każdego byle-autora klecącego byle-wiersze, jest stosunkowo świeżej daty, i jest zresztą fałszywy. W czasach dawnych artysta z samej racji uprawiania zawodu nie był poważany, a jego zawód należał do raczej podłych, wyrobniczych, plebejskich, klienckich. Dlatego też w Europie możliwe było zapytanie skierowane przez syna-szlachcica do ojca-szlachcica (to w “Wicehrabim de Bragelonne” Dumasa, gdzie Raul zagaduje Atosa, a ja cytuję z pamięci): “Ojcze, czy szlachcicowi godzi się pisać wiersze?” – a ojciec po chwili zastanowienia odpowiada: “tak, synu, ale tylko dobre wiersze”. Ale tak czy siak w Europie ceniono w i e l k i c h poetów (podkreślmy: w i e l k i c h) dla samej ich poezji, nie dla pochodzenia. Inaczej w Polsce. Polski szlachcic pisać wiersze wprawdzie musiał, bo ojcowie jezuici rózgą mu za młodu rymowanie wpajali – była to jedyna artystyczna czynność, jaką godziło się polskiemu szlachcicowi wykonywać, bo poza tym ani pędzla, ani dłuta, ani smyczka imać się nie śmiał. Jeśli jednak stawał się prawdziwym artystą pióra, to zawsze (jeśli mógł) podkreślał, że pisze od niechcenia. Wszak Wespazjan Kochowski, uznany za wieszcza, tomiszcze swych płodów zatytułował, jako napisane w “niepróżnującym próżnowaniu”. Bo nie zarabiał piórem – to się szlachcicowi nie godziło; oddawał się płochej rozrywce, której owoce okazywały się zaskakująco niepłoche. Zajęcie niezobowiązujące – tylko takie godne było szlachcica.

Przykład z siebie

W tle tego stwierdzenia przypominam sobie, jak wiele lat temu odegrałem rolę wędrownego poety-grajka na pewnym wojewódzkim zjeździe kultury w pewnym dworze. Miało odbyć się spotkanie “ważnych profesorów”, a gospodarz dworu (zarazem muzeum i domu kultury) postanowił zapewnić obradującym godziwą i kulturalną, no i “dworską” rozrywkę. Wybrał nas – mojego przyjaciela-muzyka i mnie – jako twórców-odtwórców i zaprosił. Przyjechaliśmy. A on nas ustawił, z dawnymi instrumentami w łapach – w sieni, pomiędzy wejściem do dworu a wejściem do salonu i powiedział, żebyśmy już teraz szybko grali, bo panowie profesorowie właśnie zajechali autokarem i zaraz będą przechodzić. Bo to, jak się okazało, owo procesjonalne przejście miało być uświetnione naszym muzykowaniem. Zaczęliśmy więc grać, ja śpiewać na dodatek, a profesorowie przechodzić. Zrobiło się trochę dziwnie, jako że idący gęsiego profesorowie, w liczbie kilkudziesięciu, nie mogli się zatrzymać, żeby nas posłuchać – każdy miał z nami kontakt kilkusekundowy zaledwie, pchany przez pozostałych, wchodzących za nim do sieni. Niektórzy mimo to jednak przystawali, żeby złowić parę dźwięków lub słów, albo żeby powiedzieć “dzień dobry”, jako że z kilkoma znałem się w miarę serdecznie. To powodowało pewne zamieszanie, zwłaszcza że my nie mogliśmy odpowiedzieć “dzień dobry”, tylko musieliśmy grać i śpiewać nie przerywając. Zignorowani przez nas profesorowie po chwili wahania przechodzili dalej. Jak tylko wszyscy przeszli, pojawił się gospodarz dworu, machnął w naszą stronę ręką, syknął: “dosyć!” – i zamknął drzwi salonu od środka, zostawiając nas samych w sieni. Przyznaję, że byłem dosyć wkuty taką sytuacją, ale zaraz powiedziałem sobie: “masz, zając, czegoś chciał; snobujesz się na średniowiecznego grajka vel staropolskiego poetę, no to doświadczyłeś tego, czego doświadczał literat na dworze magnata lub grajek na zamku mecenasa; znaj proporcyją, mocium panie; ze służby jesteś, nie z panów”.

Nadgrobki staropolskich poetów

Jak to – powiedziałby ktoś – czyż tak było w staropolszczyźnie? A czyż wielki Kochanowski nie był poważany z racji swej poezji? A i owszem. Ale był genialny, a przede wszystkim był jednak posesjonatem. Dla ludzi co innego znaczył człek możny i godny, a przy okazji piszący wiersze, co innego zaś literacina pierwszy z brzegu, hołodupiec, choć twórca niezły. Zresztą na sławnym nagrobku-epitafium w Zwoleniu nie zobaczysz niczego, co świadczyłoby o literackiej profesji Mistrza Jana. Rodzina kazała wyrzezać marmurowy pomnik dla szlachcica, pełniącego ważne urzędy, nie zaś dla poety. Mistrz ukazany jest więc w cudzoziemskim stroju, w kryzie, trzymając w ręku eleganckie rękawiczki; jest Dworzaninem, Człowiekiem Wielkiego Świata, nie poetą – i tyle. Jakże inaczej było we Włoszech, gdzie nad grobem Tassa stanęła piękna kaplica, poświecona jego pamięci jako poety właśnie. W Polsce nikt takich kaplic poetom (jako poetom) nie stawiał, a epitafia pomijały zasługi literackie zmarłych. Za wyjątkiem kilku wyjątków.

Wyjątki pierwsze

Wyjątek pierwszy – to sytuacja, w której poeta czy pisarz nie był szlachcicem, albo gdy obrał stan duchowny, albo gdy był cudzoziemcem. Wtedy pojawiały się na epitafiach czy portretach: księgi, pióro, pulpit, stół, na którym leżą przybory i materiały pisarskie, zaś w napisie nagrobnym przywoływało się talenty i dzieła zmarłego. Tak zatem wygląda plebejusz Sebastian Petrycy z Pilzna, uczony lekarz i poeta, na epitafium w kruchcie krakowskiego kościoła franciszkanów. Tak wygląda szlachetny opat klasztoru cystersów w Paradyżu na swoim trumiennym portrecie. Tak wygląda (choć lekko parszywy za żywota) Włoch pseudo Kallimach, na cudnym epitafium z kościoła dominikanów w Krakowie, rzeźbionym przez samego Wita Stosza. Tak jednak n i e w y g l ą d a Stanisław Herakliusz Lubomirski, który swój nagrobek sam sobie obmyślił. Nagrobkiem tym jest kościół bernardynów przez niego fundowany: Lubomirski kazał sobie bezpośrednio nad grobem napisać, że był grzesznikiem, i tyle; na freskach w kościele widnieje za to jako supermożny pan-fundator; dookoła na ścianach pełno jest napisów przezeń ułożonych, ale o jego zajęciach literackich jako autora – ni słowa.

Wyjątki drugie

Są też wyjątki szlacheckie. Występujące wówczas, kiedy szlachcic żadnymi urzędami pochwalić się nie mógł, za to wiersze pisał wyjątkowo dobre i sławne. Dwa takie bardzo piękne i bodaj jedyne znajdziemy w Wielkopolsce. Na epitafium szlachcica polskiego i zarazem jednego z wieszczów sarmackich, Kaspra Miaskowskiego, w kościele w Strzelcach Wielkich koło Gostynia, wyrzezano napis, jaki poeta ów sam sobie ułożył jako własny “nadgrobek”. Pisze w nim o swej poezji jako głównej przepustce do ludzkiej pamięci; bo “co dowcip dał mu był niepodły | Słowieńskim bluszczem Muzy to obwiodły”. Drugi wyjątek, to epitafium wieszcza sarmackiego Samuela ze Skrzypnej Twardowskiego w kościele bernardynów w Kobylinie koło Krotoszyna. Ten pomnik nadgrobny powstał co prawda dopiero kilka lat temu i to – nie chwaląc się – za pomysłem i z pewnym udziałem niżej podpisanego, jednak umieszczone na nim rymowane epitafium ułożył ongi sam Poeta; kazaliśmy je wykuć na marmurze i wyzłocić. Nie pisze w nim Samuel o urzędach, bo ich niestety nie piastował – tylko o pracach literackich i koligacjach, i o tułaczce dumnego ze swoich dzieł artysty-szlachcica, którego współcześni i potomni uhonorowali tytułem “sarmackiego Marona”, czyli Wergiliusza. Ten nadgrobek jest dla mnie klasycznym tekstem naszej sarmackiej literatury, jednym z bardziej wzruszających. I otóż on, czytajmy.

NAGROBEK PANA SAMUELA TWARDOWSKIEGO, POETY POLSKIEGO

SAM GO SOBIE PISAŁ 1661 ROKU

Ojciec z Skrzypny Mikołaj, matka z Ponętowa,

W Lutyni mnie powiła zacna białagłowa;

Młodość pierwszą kaliska wyprawiéła szkoła,

Tożem w polu marsowym zagrzał sobie czoła,

Pod Chocimiem i indziéj. Wędrowałem potym

Ze Zbaraskim do Turek, jakom wydał o tym

Pierwszy płód swéj Minerwy. Co czasu zbywało

Nadto tak kosztownego – widziałem niemało

Zjazdów, sejmów, legacjej, dworskie depcąc progi.

Wszakże nigdy statecznéj nie uniosłem nogi,

Biedząc się z swą Fortuną, która mię bogatym

Koniecznie mieć nie chciała. Wziąłem żonę zatym

Gajewską, starożytmą, z którą syny rodząc,

A po wonnym Parnasie czasem się przechodząc

Wielem wydał poemat, które w przyszłym lecie

Świadczyć będą, żem nie żył próżno tu na świecie.

Ażem umarł na koniec i w tym leżą grobie,

Lepszą w niebie porcyją upatrzywszy sobie.

———————————–

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply