Dmitrij Babicz, komentator RIA Novosti o wizycie Dmitrija Miedwiediewa w Polsce.Wizyta kontra fobia

Wizyta prezydenta Miedwiediewa stała się wydarzeniem miesiąca w Polsce. Wszystkie polskie media w materiałach dotyczących wizyty podkreślają wyjątkowy skład rosyjskiej delegacji. Wraz z prezydentem do stolicy Polski przyjechał prokurator generalny Jurij Czajka i minister sprawiedliwości Aleksander Konowałow, od których Polacy mają nadzieję otrzymać informacje „z pierwszej ręki” o przebiegu śledztwa w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem w kwietniu tego roku. Pojawiły się również ważne osoby ze świata gospodarki – oprócz minister gospodarki Elwiry Nabiulliny do Polski przybył szef Gazpromu Aleksiej Miller oraz prezes Łukoilu Wagit Alekpierow.

Osiem trudnych lat

Już sam skład rosyjskiej delegacji świadczy o tym, że nie jest to wizyta tylko pro forma, że nie ma ona czysto symbolicznego charakteru. Chociaż jest w tej pierwszej od 2002 roku oficjalnej wizycie prezydenta Rosji w Polsce pewien symboliczny element. Przez te 8 lat polsko-rosyjskie stosunki przeżywały niebywałe wzloty i upadki. Polska zdążyła przez te kilka lat wejść do Unii Europejskiej, a za rządów braci Kaczyńskich i ich partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS) dwukrotnie blokowała rozmowy Rosji z UE w sprawie podpisania nowego porozumienia o partnerstwie i współpracy. W tej „ośmiolatce” miały miejsce „pomarańczowe” rządy na Ukrainie, na początku wspierane przez Polaków silniej niż przez którykolwiek inny naród UE, które potem rozczarowały Polaków najbardziej ze wszystkich. (Ogłoszony przez Juszczenkę bohaterem narodowym Stefan Bandera mordował nie tylko radzieckich obywateli, ale także Polaków – we wszystkich kościołach w polskim Wrocławiu, gdzie po wojnie przesiedlono Polaków z Wołynia, pełno jest tablic upamiętniających „ofiary ukraińskich nacjonalistów”).

Na końcówkę ośmioletniej przerwy w wizytach przypadły wspólne uroczystości upamiętniające ofiary zbrodni katyńskiej i katastrofa samolotu prezydenta Kaczyńskiego, który za życia zarzekał się, że nie przyjedzie do Moskwy zanim prezydent Rosji nie przybędzie z oficjalną wizytą do Warszawy. I teraz właśnie Miedwiediew przyjechał do Warszawy – przy czym podróż ta nie jest związana z jakimś kryzysem, a ma normalny, przyjęty u sąsiadujących ze sobą państw charakter.

Chętnych aby wywołać kryzys jak zawsze nie brakuje. Przez ostatnie miesiące polscy politycy związani z partią Prawo i Sprawiedliwość rozdmuchiwali temat śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, które ich zdaniem strona rosyjska przeciągała. Okazało się, że były premier i brat zmarłego prezydenta Jarosław Kaczyński, prezes PiS-u, patrzy na Polskę jako ofiarę „rosyjsko-niemieckiego kondominium” i nie wierzy w możliwość współpracy gospodarczej pomiędzy Polską i Rosją. W Rosji też nie wszystko przedstawia się tak różowo: niektórzy deputowani Dumy Państwowej usilnie próbujący udowodnić, że trzy i pół tysiąca dokumentów dotyczących sprawy katyńskiej zostało sfałszowane przez „demokratów lat 90.”, tworzą podatny grunt dla antyrosyjskich spekulacji w polskich mediach.

Przeszkody tkwią w głowach

Przy wnikliwej analizie staje się zrozumiałe, że wszystkie te tak zwane przeszkody stojące na drodze rozwoju polsko-rosyjskich stosunków mają psychologiczny (a czasami nawet psychiatryczny) charakter. Polska i Rosja skupiają się na różnych gałęziach gospodarki, dlatego nie są dla siebie konkurentami.

Polska miała szansę zostać członkiem „rosyjsko-niemieckiego kondominium”, stając się stabilnym partnerem uczestniczącym w tranzycie surowców energetycznych do Niemiec. Zdaniem warszawskiego eksperta paliw i gazu Andrzeja Szczęśniaka szansa ta została zaprzepaszczona jeszcze w końcu lat 90., kiedy Polska nie zezwoliła Gazpromowi na budowę odnogi od gazociągu Jamał-Europa do systemu gazociągowego Słowacji. I jeżeliby Rosja z zasady, a nie z powodu wrogiego zachowania polskich władz wobec Gazpromu, nie chciałaby współpracować z Polską, to z całą pewnością Miller i Alekpierow mieliby się czym zająć zamiast przyjeżdżać do Polski. I na koniec – jeśli strona rosyjska byłaby winna tragedii smoleńskiej, jak twierdzą niektórzy polscy politycy, to z całą pewnością prokurator generalny Czajka nie przyjechałby do Warszawy, by rozmawiać o tej sprawie ze swoim polskim kolegą Andrzejem Szeremetem. Negocjacje, nawiasem mówiąc, dotyczyć miały nie rozpoczęcia procesu przekazywania Polakom nagrań dźwiękowych i innych dowodów rzeczowych (bo są one przekazywane już od dawna), ale zakończenia tej procedury.

Istnieje także nadzieja na postępy w sprawie katyńskiej. Przyjęte niedawno postanowienie rosyjskiej Dumy Państwowej pomogło rozwiązać problem rozdrażniających stronę polską oświadczeń rosyjskiej prokuratury i ministerstwa sprawiedliwości, rozpatrujących zbrodnię katyńską jako „nadużycie władzy” i „przekroczenie uprawnień”. Bezsprzecznie, tajne rozstrzelanie w Związku Radzieckim ponad 20 tys. obywateli polskich było między innymi i nadużyciem władzy, ale w pierwszej kolejności było mimo wszystko zabójstwem. Zresztą także strona polska w sprawie katyńskiej zajmuje coraz bardziej wyważone stanowisko. Były prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski zaapelował, aby „nie szukać winnych z takim zapałem, jakby chodziło nie o martwych, ale żywych ludzi”. Takie podejście w pełni odpowiada stronie rosyjskiej, a niedawna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego – że krewni ofiar mogą zażądać odszkodowań – to mimo wszystko zdanie nacjonalistycznej opozycji, a nie całej Polski.

Lekcja dla Europy

Postępujące, mimo wszystkich trudnych momentów, polsko-rosyjskie pojednanie skłania, aby na nowo spojrzeć także i na inne analogiczne do polskich przeszkody „nie do pokonania” na drodze zbliżenia Rosji i Unii Europejskiej. Być może różnica między naszymi wartościami moralnymi nie jest aż taka duża? A może wydaje się ona taka „ogromna” jedynie stronnikom pana Kaczyńskiego, jakich niemało jest i w Radzie Europejskiej, i w Parlamencie Europejskim?

Być może Rosja nie dąży do „energetycznej dyktatury”, a jedynie troszczy się o bezproblemową dostawę swoich towarów do Unii Europejskiej i tym samym o stabilne dochody państwa? Być może nie w Rosji, czy też nie tylko w Rosji należy szukać korzeni autorytarnych tendencji, które w rzeczywistości pojawiają się w wielu byłych republikach radzieckich? I najważniejsze – być może wszystkie te przeszkody można pokonać?

Sytuacja, kiedy pośród setek inwestujących w Polsce niemieckich firm, dziesiątków holenderskich, kilku południowokoreańskich nie ma ani jednej rosyjskiej, jest absurdalna i niekorzystna dla obu państw. Należy jednak zaznaczyć, że tej sytuacji winna jest także strona polska. Polska nie bez przyczyny słynie ze swoich korzystnych dla zagranicznych inwestorów uregulowań prawnych. Zagraniczni przedsiębiorcy mogą liczyć na spore ulgi podatkowe – na przykład jeśli inwestują środki z dochodów przedsiębiorstw w odpowiednich polskich regionach mogą nawet przez kilka lat nie płacić podatków. To właśnie ten system pomógł Polsce podnieść się z kryzysu lat 80. dzięki uruchomieniu na terenie Polski zakładów Fiata i Michelin.

Rosyjscy przedsiębiorcy pozbawieni są jednak tych udogodnień z powodu uprzedzenia polskich urzędników w stosunku do nich, a także częstych kampanii polskich mediów, które widzą w biznesmenach rosyjskich agentów. Miejmy nadzieje, że po wizycie Miedwiediewa sytuacja ta ulegnie polepszeniu.

Dmitrij Babicz

Źródło: Rian.ru

Tłum. Agata Ratajczak

Komentarz autora nie wyraża zdania redakcji. Został zamieszczony w celach poglądowych, aby zapoznać polskich czytelników ze sposobem myślenia dużej części rosyjskich komentatorów.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply