Przez wojenną zawieruchę

Z każdych stu młodych radzieckich żołnierzy, którzy poszli na wojnę, wróciło zaledwie trzech! Większość z nich nie zdążyło zjeść owej świątecznej nagrody, czyli dwóch dzwonków śledzia i wypić kieliszka wódki…

„Przez wojenną zawieruchę” to wspomnienia niezwykłe. I to z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że ich autor Boris Gorbaczewski opisuje w nich walki na froncie wschodnim, które w Polsce zawsze były mało znane, a należały do najcięższych, najdłuższych i… najkrwawszych kampanii II wojny światowej. Dotyczą one kampanii rżewskiej, toczonej w 1942 roku, walk o Smoleńsk i Orszę, a także bitew o Prusy Wschodnie i wybrzeże Bałtyku. Walki te nawet w historii sowieckiej były przemilczane „na rzecz” walk pod Moskwą, Stalingradem czy Leningradem. Dopiero stosunkowo niedawno prezydent Rosji Dymitr Miedwiediew nadał Rżewowi tytuł miasta bohatera. Przyczynił się do tego być może sam Gorbaczewski, którego część wspomnień, opublikowanych w Rosji nosiły tytuł „Rżewska miasorubka”. Autorowi udało się wyjść żywym z tej „maszynki do mięsa” i dlatego też swoją książkę zadedykował m.in. „poległym kolegom, którzy spoczywają w ziemi pod Rżewem”. Wielu z nich nie ma nawet grobu, spoczywając w masowych, zaimprowizowanych mogiłach, które dopiero teraz są odkrywane.

Stalinowscy dowódcy, którzy dopiero uczyli się skutecznej walki z Niemcami, wysyłali żołnierzy do ataków falami, co przypominało wysyłanie bydła na rzeź. Rosyjscy żołnierze nie chcieli walczyć i nie wierząc jeszcze w zwycięstwo Związku Sowieckiego, masowo dezerterowali do Niemców, o czym dotychczas zupełnie nie wspominała sowiecka historiografia, starannie ukrywając te niewygodne fakty, wynikające w znacznej mierze z braku zainteresowania ich losem wśród dowódców. Żołnierze uciekali do Niemców pojedynczo, dwójkami i całymi grupami, ukręciwszy wcześniej łeb komisarzom i dowódcom. Niemcy zachęcali ich do tego przez megafon. Gorbaczewski opisuje to następująco: „Przed zapadnięciem zmroku rozlegały się znajome wszystkim trzaski głośnika i byli czerwonoarmiści, którzy dzień wcześniej przeszli na stronę wroga, przemawiali do swoich byłych kolegów:

– Mówi szeregowiec Sierioża Chmielnoj z 1. kompanii 1. batalionu 673. pułku strzelców. Dzień dobry, Waniek! Słuchaj, przyjacielu, i przekaż wiadomość całej kompanii. Niemcy dali mi wszystko, co obiecali. Jest mi ciepło, mam pełny brzuch. Uwolniłem się od Żydów i komisarzy. Obiecali mi, że za trzy tygodnie pozwolą mi wrócić do wsi, do mojej kochanej Sońki.

Po pierwszym komunikacie szybko następował drugi. Teraz przyzwoitym rosyjskim mówił Niemiec. Z tonu głosu, stanowczego i pewnego siebie, wnioskowaliśmy, że to oficer.

-Żołnierze Armii Czerwonej! Przechodźcie na naszą stronę! Wstrzymujemy ogień do szóstej rano. O 6.30 jemy śniadanie. Nie przyjdziecie – zginiecie!

Niemcy powtarzali tę wiadomość dwa, trzy razy dziennie.

Oto trzecia transmisja przez głośnik. Znów mówi zdrajca:

– Cześć Wasylek, to ja, Denis. Przychodź kumplu, porzuć to parszywe życie i przyjdź do Niemców. To przyzwoici ludzie, nie jak nasi aroganccy oficerowie. Dają nam francuską czekoladę, holenderski ser i duńską szynkę. U nas nigdy nie jedliśmy takich rzeczy! To prawda. Służę w jednostce transportowej. Obiecali mi, że wiosną puszczą mnie do domu. Chodź, zbierz się na odwagę i chodź! Nie pożałujesz!”

Gorbaczewski, który pod Rżewem był najpierw dowódcą plutonu, a potem kompanii starał się swym żołnierzom dać jak najlepszy przykład. Był bowiem Żydem. W jego dywizji natomiast dowódcy i politrucy nie odnosili się tej narodowości po przyjacielsku. Uważali, że „Żydzi to tchórze, chytrusy i źli żołnierze”.

Czytając Gorbaczewskiego łatwo zrozumieć przyczynę frustracji czerwonoarmistów pod Rżewem. Pisze o tym m.in.: ”Na Boże Narodzenie 1943 roku każdy niemiecki żołnierz pod Rżewem dostał świąteczną paczkę: ciastka, czekoladki, 20 gramów kawy, papierosy i alkohol. Ci, którzy wyróżnili się w ostatnich walkach, otrzymali również specjalny prezent od Hitlera. Choinki mieniły się światełkami w każdej ich jednostce, zupełnie jak w czasach pokoju.

My, żołnierze i dowódcy broniący ojczyzny na froncie , dostaliśmy w związku ze świętami i Nowym Rokiem standardową „znieczulającą” porcję 100 gramów wódki i po dwa dzwonka śledzia. Wyszło po dwie kanapki na zakąskę. W tych warunkach powstała piosenka, którą wesoło śpiewaliśmy w okopach:

Za ogon śledzia

Będziemy się bić,

Za setkę wódki

Damy się zabić!

Ze wspomnień Gorbaczewskiego wynika jasno, że żołnierze radzieccy wcale nie spieszyli się, by ginąć z imieniem Stalina na ustach. Odtwarza on rozmowy zwykłych żołnierzy, barwnie przedstawia kolegów i ich trudne wojenne relacje z najbliższymi, plastycznie kreśli sylwetki dowódców i rozmaite epizody frontowego życia. Jego wspomnienia są żywe, emocjonalne i wyraziste. Jedynym ich mankamentem jest fakt, że spisał je wiele lat po wojnie. Jest to jednak zrozumiałe. Gdyby je chciał napisać w czasach istnienia ZSRR, łagier za szkalowanie żołnierzy Armii Czerwonej by go nie minął.

Gorbaczewski przez czterdzieści lat w ZSRR pracował jako dziennikarz, z pewnością spotkał na swojej drodze zawodowej weteranów „rżewskiej miasorubki”. Gdyby napisał swe wspomnienia po wyemigrowaniu do USA, można by uznać, że napisał je z politycznych motywacji. Wydał je jednak wcześniej w Rosji. Można więc stwierdzić, że chodzi mu o prawdę. Jego wspomnienia są głosem pokolenia, które wojna skosiła jak trawę. Z każdych stu młodych radzieckich żołnierzy, którzy poszli na wojnę, wróciło zaledwie trzech! Większość z nich nie zdążyło zjeść owej świątecznej nagrody, czyli dwóch dzwonków śledzia i wypić kieliszka wódki.

Wspomnienia Borisa Gorbaczewskiego są obowiązkową lekturą dla wszystkich rosjoznawców.

Marek A. Koprowski


Boris Gorbaczewski, Przez wojenną zawieruchę. Wojna żołnierzy Armii czerwonej na Froncie Wschodnim: 1942- 1945, przełożyli Katarzyna Bażyńska-Chojnacka i Piotr Chojnacki, Dom Wydawniczy „Rebis”, Poznań 2011, s. 542, c. 49 zł.

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply