Polacy w Lidzie – trwanie na posterunku

Rejon lidzki jest drugim największym skupiskiem Polaków na Białorusi, po znajdującym się tuż przy granicy z Polską rejonie grodzieńskim. Nawet według oficjalnych danych Polacy stanowią 40,2 proc. spośród 150-tysięcznej rzeszy jego mieszkańców.

W samej 100-tysięcznej Lidzie ich odsetek jest jeszcze większy. Wynosi 56,6 proc. ogółu ludności. Wbrew ogólnym tendencjom w ostatniej sowieckiej dziesięciolatce, czyli w latach 1979-1989, odsetek ten nie tylko nie zmalał, ale wzrósł o 2,5 proc. Jest to więc z pewnością ogromny fenomen.

Choć w porównaniu z okresem międzywojennym żywioł polski stracił przewagę w rejonie i nie stanowi już 70 proc. jego mieszkańców, to w liczbach bezwzględnych zachował swoją siłę. W samej Lidzie aż czterokrotnie ją zwiększył. Przed wojną w 20-tysięcznej Lidzie Polaków było około 12 tysięcy. Niemal całą resztę stanowili Żydzi. Białorusinów mieszkało tu zaledwie kilkuset. Rosjan nie było wcale. Przed wojną był to najbardziej polski rejon w województwie nowogródzkim. Polacy stanowili w nim 79,3 proc. mieszkańców, Białorusini 10, Rosjanie 0,7, Żydzi około 9.

Nie chcieli wyjeżdżać

Po wojnie raczej niechętnie korzystali oni z tzw. repatriacji do Polski. Przesunięcie granicy za Grodno traktowali jako chwilowy wybryk historii. Liczyli, że Polska jak nie za rok, to za dwa wróci z powrotem. Postanowili więc na nią czekać i nie opuszczać ziemi przodków, za prawo do której wielokrotnie płacili konkretną daninę krwi. To na Ziemi Lidzkiej rozpoczęło się na Białorusi Powstanie Styczniowe, inicjowane przez oddział dowodzony przez Ludwika Narbutta, który poległ w walce z carskim oddziałem pod Dubiczami. Na tych tradycjach wyrosła w 1918 r. „Samoobrona Ziemi Lidzkiej”, z której uformował się później 76 pułk piechoty im. Ludwika Narbutta.

W okresie międzywojennym w Lidzie, jako mieście garnizonowym, żywe były echa bitwy nad Niemnem, w której Śmigły-Rydz rozgromił cofające się siły bolszewickie, usiłując w pobliżu Lidy uporządkować swoje szeregi. Podczas II wojny światowej lidzianie zbudowali własne państwo podziemne. Ich obwód był największym w Okręgu Nowogródzkim Armii Krajowej. Składał się z trzech kompanii miejskich i siedmiu wiejskich. Piękną kartę bojową zapisały w nim dwa słynne oddziały, „Krysi” i „Ragnara”, które wiosną 1944 r. rozbudowały się do stanu batalionów. W czasie akcji „Burza” Lida wystawiła trzy bataliony, dwie kompanie saperów, jedną kompanię lotniczą i jeden szwadron ułanów. Z lidzkim powiatem związały się w czasie II wojny światowej nazwiska dwóch legendarnych dowódców AK, którzy stali się symbolami tej organizacji na Kresach Rzeczypospolitej. Na cmentarzu w Wawiórce został pochowany Jan Piwnik „Ponury”, który zginął w walce z Niemcami, a pod Surkontami spoczął legendarny Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”, który poległ w starciu z NKWD.

Zażarcie bronili kościołów

Po zakończeniu II wojny światowej, jak to zostało zaznaczone, tylko część lidzian zdecydowała się na dobrowolne opuszczenie stron ojczystych. Wyjeżdżali do Polski głównie ci, którzy byli związani z podziemiem i obawiali się sowieckich represji. Pozostali zdecydowali się trwać, tym bardziej, że władze radzieckie, niszcząc struktury AK, nie namawiały ludności polskiej do wyjazdu z okolic Lidy. Sądziły, że polscy chłopi odizolowani od Macierzy szybko dadzą się przerobić na Białorusinów. Okazało się jednak, że się pomylili. Polacy, którzy pozostali na ojcowiźnie mocno trwali na narodowych posterunkach. Nie mając dostępu do żadnych instytucji kultywujących polskość, bronili zażarcie kościołów, nie pozwalając ich zamknąć.

Do 1958 r. w samej Lidzie były czynne aż trzy świątynie, co w ówczesnym Związku Radzieckim było ewenementem. Dopiero po spisie narodowościowym w 1959 r., gdy ilość Polaków w Lidzie i rejonie nie zmniejszyła się, władze sowieckiej Białorusi rozpoczęły ofensywę dążącą do ograniczenia zasięgu żywiołu polskiego. Była ona prowadzona w wieloraki sposób. Pierwsze uderzenie poszło rzecz jasna w Kościół. Znajdującą się przy głównej ulicy Lidy świątynię pijarów zamknięto i zamieniono w planetarium. Dwie pozostałe świątynie, czyli kościół farny i kościół na Słobódce zostały jednak obronione przez wiernych, co jak na ówczesne stosunki było zupełnym wyjątkiem. Obsługiwane przez księdza Stanisława Rojka stały się bastionami polskości nie tylko dla Lidy, ale i sąsiednich powiatów.

Niszczenie śladów polskości

W Lidzie niszczono jednak inne ślady polskości. Na pierwszy ogień poszedł stary cmentarz katolicki, który zamknięto i zakazano na nim wszelkich pochowków. Następnie przeznaczono go do likwidacji. Miejscowa ludność została zmuszona do ekshumacji zwłok swych najbliższych. Groby tych, których rodziny wyjechały do Polski, zostały zrównane z ziemią. Żeliwne krzyże zebrane z nagrobków trafiły na złom. Władze niszczyły także sąsiadujący z cywilnym cmentarz wojskowy. Nie zdołały jednak do końca rozbić pomnika polskich lotników. Z orła stojącego na obelisku strącono głowę i skrzydła, ale szponów trzymających się cokołu nie zdołano usunąć, co lidzianie od razu uznali za symbol polskiego trwania na tych ziemiach.

Pomimo zabiegów depolonizacyjnych, ilość Polaków w Lidzie nie malała. Kolejne spisy narodowościowe musiały do wściekłości doprowadzać ówczesnych sekretarzy. Z raportów, które wysyłali do Mińska i Moskwy jednoznacznie musiało przecież wynikać, że są całkowicie nieskuteczni. Większość z nich za trwanie polskości obwiniała rzecz jasna Kościół i osobiście księdza Rojka. Jeszcze w 1980 r. sekretarz rajkomu Popowa odgrażała się, że karze zamknąć, a następnie wysadzić w powietrze kościół, a księdza Rojka uwięzić. Planów tych jednak nie zrealizowała, obawiając się buntu Polaków, ale sędziwy ksiądz Rojek, mający wtedy 73 lata, dostał za swoje. Wielokrotnie był napadany i bity przez nieznanych sprawców. W ostatnich latach swej kapłańskiej służby był strzeżony na okrągło przez wiernych. Pełnił ją z ogromnym heroizmem. Bywało, że ciężko chory stawał przy ołtarzu, by sprawować Najświętszą Ofiarę, na którą przyjeżdżali wierni nie tylko z Lidy, ale z całej wschodniej Białorusi.

Pierwsi na Białorusi

Odrodzenie polskie w Lidzie zaczęło się stosunkowo wcześnie, bo w lutym 1986 r., za czasów gorbaczowskiej pierestrojki. Rozpoczął je radny miejski Aleksander Siemionow zapraszając do Lidy z Wilna amatorski Polski Teatr Ludowy ze spektaklem “Zagłoba swatem”. Miejscowe władze partyjne były temu co prawda przeciwne, ale ostatecznie zgodziły się, dbając tylko by nie miał on dużej reklamy. Dzięki poczcie pantoflowej na przedstawienie przyszły tłumy. Zdopingowało to Siemionowa do założenia w Lidzie polskiej organizacji. Początkowo funkcjonowała jako nieformalna, kilkuosobowa grupa zbierająca się w mieszkaniu Siemionowa. Władze zalegalizowały ją ostatecznie 13 grudnia 1987 r., jako Klub Kultury Polskiej im. Adama Mickiewicza. Była to pierwsza legalna polska organizacja na terenie ZSRR.

Klub początkowo skupiał tylko 50 osób, ale szybko zaczął pozyskiwać nowych członków, zdobywając w mieście duży rozgłos. Organizował m.in. koncerty i projekcje filmów, ściągane z polskiego konsulatu w Mińsku. Największą akcją było uporządkowanie grobu “Ponurego” i jego żołnierzy w Wawiórce, po ekshumacji jego prochów i przetransportowaniu ich w Góry Świętokrzyskie. W 1988 r. z darów napływających z Polski Klub zaczął również tworzyć bibliotekę polską, która szybko stała się jedną z największych na Białorusi. Przy Klubie powstał też zespół muzyczny, kierowany przez Kazimierza Chodera.

Gdy w Grodnie powstało Polskie Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe im. Adama Mickiewicza, Klub Polski w Lidzie wszedł w jego skład, dając podwaliny pod utworzony w 1990 r. Związek Polaków na Białorusi. Wcześniej udało mu się doprowadzić do powstania w Lidzie, przy ulicy Mickiewicza, pomnika poety, pierwszego rzecz jasna na Białorusi. Wywalczył też rozpoczęcie nauczania w lidzkich szkołach języka polskiego, co było sukcesem jeszcze większym niż wzniesienie postumentu ku czci wieszcza. Miejscowe władze bowiem nie chciały słyszeć o wprowadzeniu do szkół języka polskiego i prowadziły w tym względzie pokrętną politykę. Oficjalnie twierdziły, że są za, a nieoficjalnie wywierały presję na rodziców, aby ci nie występowali do dyrekcji szkół z wnioskami, by ich dzieci uczyły się języka przodków. Groziły również zwolnieniami z pracy nauczycielom, którzy chcieli organizować nauczanie języka polskiego. Na szczęście w tamtych czasach lidzkim Polakom zaczęła pomagać Polska , która czyniła to w różny sposób.

Grób dla “Kotwicza”

Bardzo dużą rzecz dla psychologicznego odblokowania Polaków zrobiła powołana przez Stowarzyszenie “Pax” i kierowana przez Stanisława Karolkiewicza Fundacja Ochrony Zabytków. Dzięki jej staraniom powstały na Ziemi Lidzkiej polskie wojenne cmentarzyki w Surkontach i Nieciczy. W pierwszych z nich spoczął ze swymi podwładnymi legendarny major Kalenkiewicz “Kotwicz” , a w drugim broniący przed grabieżami mieszkańców okolicznych wsi żołnierze “Ragnara”. Dotychczas byli oni określani jako “wrogowie ludu”. Już samo wspomnienie ich było niebezpieczne. Gospodarujący w Surkontach kołchoz starannie zatarł miejsce, w którym w 1944 r. po bitwie z oddziałem NKWD ukradkiem pochowano “Kotwicza”. Nie pozwolono ustawić na grobie krzyża, a potem wkomponowano go w pastwisko, na którym pasły się setki krów.

Duże znaczenie dla odrodzenia lidzkich Polaków miało również wskrzeszenie na Białorusi struktur Kościoła katolickiego. W Lidzie szybko przystąpiono do budowy trzeciej, a wkrótce czwartej świątyni. Podjęto też działania na rzecz odzyskania przejętego na planetarium kościoła pijarów.

W 1991 r. w polskim środowisku w Lidzie nastąpił jednak kryzys. Na tle personalnym i ambicjonalnym doszło wśród nich do organizacyjnego rozłamu. Część z nich pod wodzą Aleksandra Kołyszki utworzyła Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej, część pozostała w strukturach ZPB. Źle to przysłużyło się sprawie lidzkich Polaków. TKPZL i ZPB miało inne poglądy na rozwiązanie wielu spraw, co było rzecz jasna na rękę miejscowym władzom, które umiejętnie zaczęły rozgrywać występujące wśród nich różnice.

Również pozytywy

Podział wśród lidzian przyniósł na szczęście też i pozytywy. Zaczął się ukazywać periodyk „Ziemia Lidzka” będący organem TKPZL. Z inicjatywy Towarzystwa zaczęły też odbywać się Ogólnoświatowe Zjazdy Lidzian. Jego konkurencja sprawiła też, że ZPB okrzepł, stając się jednym z największych oddziałów tej organizacji na Białorusi. Miał sześć oddziałów terenowych w Wawiórce, Kulbakach, Gudach, Dworzyszczach Bielicy i Jotkach. Dzięki jego zabiegom, a także poparciu Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi, w 1997 roku, po czteroletniej budowie, został oddany do użytku “Dom Polski”. Znajduje się w nim kilkanaście różnych pomieszczeń i sala widowiskowa. Drogę do niego w Lidzie wskaże każdy. Znajduje się w samym centrum miasta, obok upamiętniającego jeszcze czasy polskie stadionu. Przyciąga oczy swoją niekonwencjonalną , odcinającą się zdecydowanie od szarego betonowego otoczenia architekturą. Obok zamku Gedmina jest on jedną z wizytówek miasta. “Dom Polski” powstał dzięki finansowemu wsparciu Wspólnoty Polskiej, a wyposażony własnym sumptem przez członków ZPB.

W konflikcie wokół Związku Polaków na Białorusi w 2005 r., prezes ZPB w Lidzie Izabela Tyrkin opowiedziała się po stronie uznawanej przez Mińsk organizacji pod kierownictwem Józefa Łucznika, podporządkowując jej także „Dom Polski”. Znalazła się w związku z tym na liście osób, które otrzymały zakaz wjazdu na teren Rzeczypospolitej Polskiej. W mieście działa także oddział uznawanego przez Polskę ZPB pod kierownictwem Anżeliki Orechwo.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply