Polacy nad Wołkowyją cz. 4

W ich miejscowym organie “Pahonia” radny obwodowy pisał, że “…na Grodzieńszczyźnie rozgrywa się obecnie rosyjską i polską kartę. (…) w miejsce byłych komitetów Komunistycznej Partii Białorusi, w każdym rejonie obwodu utworzono regularne organy ZPB, musimy dać temu odpór.”

Na początku lat sześćdziesiątych w dawnym powiecie wołkowyskim, pokrywającym się z dekanatem wołkowyskim większość kościołów było zamkniętych, a te czynne stanowiły placówki dojazdowe. W rejonie wołkowyskim, wydzielonym z dawnego powiatu, funkcjonowały trzy kościoły. Znajdowały się one w Wołkowysku, Rosi i Mścibowie. Ten ostatni leżał na uboczu i trudno było do niego dotrzeć. Po pewnym czasie stał się on też placówką dojazdową. Praktycznie rzecz biorąc tylko kościoły w Wołkowysku i Rosi miały duszpasterskie znaczenie. Tylko w nich aż do końca lat osiemdziesiątych rozbrzmiewało polskie słowo. W kościele św. Wacława w Wołkowysku od 1945 r. do 1977 r. posługiwał ks. Kazimierz Roślewski, a w Rosi od 1946 do 1989 r. ks. Ryszard Werbel. Po śmierci ks. Roślewskiego w 1977 r., który zmarł w 72 roku życia, do Wołkowyska zaczął dojeżdżać z Rosi ks. Ryszard Werbel. W latach 1984 – 1988 obowiązki proboszcza w Wołkowysku pełnił ks. Stanisław Bojarun, a od 1988 r. ks. Antoni Filipczyk.

Dwa czynne kościoły

Dwa czynne kościoły były oblężone przez wiernych, a posługujący w nich księża przeciążeni i mogli wykonywać tylko podstawowe funkcje pastoralne. Musiało to odbić się na kondycji polskości. Ta najzwyczajniej w rejonie zaczęła się cofać. W 1959 r. Polacy w rejonie wołkowyskim stanowili 35,4 proc. mieszkańców, w 1970r. 33,1 proc., w 1979r. 32,1 proc., w 1989 r. 29,3 proc. Wielu Polaków wyjechało w inne rejony Związku Radzieckiego z Dalekim Wschodem włącznie. Wielu wstąpiło też w związki z Białorusinami lub Rosjanami i zaczęło deklarować narodowość współmałżonka. Niektórzy Polacy przenieśli się do Grodna. Jedynego miasta, które na Białorusi notowało przyrost ludności polskiej. Ci, co pozostali w rejonie, a chcieli awansować w hierarchii społecznej, musieli deklarować narodowość białoruską. Polacy przyznający się do swej narodowości, a nie daj Boże chodzący do kościoła, mogli pracować w kołchozie, a w miastach przy zamiataniu ulic. Nieoficjalnie więc w Wołkowysku połowę mieszkańców stanowili Polacy, a oficjalnie jedną czwartą. Władze sowieckie dbały też, by wszystko co polskie znikło w Wołkowysku i okolicach z powierzchni ziemi. Przy okazji przeciągania linii energetycznej zniszczyły cmentarz żołnierzy polskich z 1920 r. Niby odbyło się to niejako przy okazji jej budowy, ale gdy inwestycję zakończono, z cmentarzyska zostało rumowisko. Dziwnym zbiegiem okoliczności ocalał tylko pomnik z wyrytym na nim napisem. Wszystkie nagrobki były rozjeżdżone i wdeptane w ziemię. W domu tylko po polsku

-W latach siedemdziesiątych Polacy na wsiach trzymali się mocno – wspomina Helena Skaczyńska. – W domu rozmawiali po polsku i manifestacyjnie brali udział we wszystkich świętach religijnych. Na 3 Maja, który w tutejszej tradycji był traktowany jako Święto Polski, na wiejskim klubie w Rodnikach, zawsze pojawiała się biało-czerwona flaga. Przyjeżdżała milicja, ściągała ją i przeprowadzała dochodzenie, kto ją powiesił itp. Nigdy nikogo nie znaleźli. Cała wieś była polska, choć wszyscy wiedzieli, kto wieszał flagę, to oficjalnie nikt nic nie widział. Nasza wieś leżała 15 km od granicy, znajdowała się w uprzywilejowanej pozycji. Dochodziła do niej polska telewizja, którą wszyscy oglądali. Odegrała ona ogromną rolę w podtrzymywaniu tożsamości narodowej mieszkańców Rodnik. Podobnie jak Kościół katolicki. Ja, jak i moi sąsiedzi jeździliśmy do kościoła w Rosie, odległej od naszej wsi o 30 km. Wszystko to sprawiło, że o ludziach pochodzących z Rodnik mówi się, że to „twardzi Polacy”. Nawet jeżeli zawierają oni związki małżeńskie z Białorusinami , czy Białorusinkami, to dzieci wychowują na Polaków. Mój brat np. ożenił się z Białorusinką. Ślub brali jednak w kościele , a dzieci są wychowywane na Polaków. W związkach mieszanych nie tylko więc postawa matki jest decydująca, ale także ojciec może mieć sporo do powiedzenia.

Swój patriotyzm mieszkańcy Rodnik i innych wsi z gminy Szydłowice po raz pierwszy zademonstrowali w całej pełni odbierając w 1989 r. zabrany im w latach czterdziestych kościół w tej miejscowości, zamieniony w kołchozowy magazyn , służący do przechowywania zboża.

Prawdziwy zryw

– Był to prawdziwy zryw – wspomina Helena Skaczyńska. – Wszyscy szli, żeby czyścić i remontować zabytkową świątynię, by jak najszybciej móc modlić się w odzyskanym kościele. Było to bardzo trudne przedsięwzięcie. Ściany świątyni pomalowano jakimś chemicznym preparatem, który miał zapobiegać gniciu zboża. Bardzo mocno wżarł się on w cegły i trudno było go usunąć. Jak udało nam się już jako tako uporządkować kościół, do Szydłowic przyjechał z Polski ksiądz Ludwik Staniszewski. Okazało się, że jest to nasz rodak. Urodził się bowiem w Talkowicach, wiosce należącej do parafii. Jego rodzice wyjechali w ramach repatriacji do Polski i w niej się wychowywał, skończył seminarium i zaczął pracować jako kapłan. Po jakimś czasie przyjechał do Szydłowic drugi kapłan, który z rodzicami jako dziecko wyjechał do Polski i pracuje tam po dziś dzień. Jest to ks. Andrzej Chalmienia, który tak wrósł w ojczysty grunt, że ma już prawo stałego pobytu na Białorusi i pewnie zostanie z nami. Jest michalitą ze Zgromadzenia św. Michała Archanioła. Wspomagają go siostry zakonne ze zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, którego członkinią była bł. S. Faustyna Kowalska. W parafii w związku z tym jest rozwinięty bardzo mocno kult Pana Jezusa Miłosiernego. Ksiądz Andrzej bardzo wiele zrobił dla konsolidacji szydłowieckiej parafii. Choć liczbowo nie jest ona duża, bo liczy 2200 wiernych, to terytorialnie jest bardzo rozległa i ludzie mieli kłopoty z dotarciem do kościoła na Mszę św. Proboszcz, chcąc jakoś temu zaradzić, kupił autobus i zaczął dowozić ludzi na nabożeństwa. Mój tata był nawet jego kierowcą. Po 10 latach niestety samochód się popsuł, paliwo zdrożało i cała rzecz stała się niemożliwa do kontynuowania. Ksiądz sam zaczął dojeżdżać do wiernych. W Kiełkach wykupili oni dom, w którym została urządzona kaplica, a w Sobaczach rozpoczęto budowę kościółka-kaplicy.

Początek odrodzenia

Pani Helena jest dobrze obeznana ze sprawami rodzinnej parafii nie tylko dlatego, ze jest z nią związana praktycznie od dziecka. Po maturze ukończyła trzyletnie studia w Instytucie Kultury Religijnej, działającej przy Wyższym Seminarium Duchownym w Grodnie i wróciła w rodzinne strony, by jako katechetka uczyć religii. Czyniła to przez trzy lata zanim wyszła za mąż i przeprowadziła się już na stałe do Grodna. Były to już inne czasy. Polskie odrodzenie trwało na całego. Ona sama też skorzystała z jego owoców. Od siódmej klasy szkoły średniej uczyła się języka polskiego. Dla niej i jej rówieśników było to o tyle ważne, że mogli poznać na jego lekcjach gramatykę i pisownię mowy ojczystej.

Gdy powstał Związek Polaków na Białorusi w rejonie wołkowyskim jego instancje powstały nie tylko w Wołkowysku, ale także w Gnieźnie, Mścibowie, Repli, Rosi, Rupiejkach, Szydłowicach, Sobaczach, Wierejkach, Wojtkowiczach i Wołpie. Język polski w różnych formach zaczął być nauczany w samym tylko Wołkowysku w sześciu szkołach, a w rejonie w czternastu. Wiązało się to często z pokonaniem wielu trudności. Atmosfera dla polskiego odrodzenia narodowego nie była sprzyjająca. Działacze białoruskiego ruchu narodowego na Grodzieńszczyźnie występowali zdecydowanie przeciwko polskiemu odrodzeniu narodowemu. W ich miejscowym organie „Pohonia” radny obwodowy pisał, że „…na Grodzieńszczyźnie rozgrywa się obecnie rosyjską i polską kartę.(…) w miejsce byłych komitetów Komunistycznej Partii Białorusi, w każdym rejonie obwodu utworzono regularne organy Związku Polaków na Białorusi, musimy dać temu odpór.” „Pahoni” wtórowały też „Literatura i Mastactwa”, a także periodyki zarówno republikańskich jak i obwodowych, w których wpływ mieli nacjonaliści z BNF. Byli oni wspierani przez rosyjskie ośrodki analityczne, dostarczające im „naukowej amunicji”. Jednym z nich było Centrum Badań Stosunków Narodowościowych w Moskwie. W firmowanym przez niego opracowaniu zatytułowanym: ”Grażdanskije dwiżenija Biełorussi”, E.M. Gubło pisał m.in.: „…rozwój procesów aktywności odrodzenia i rozwoju narodowości polskiej wyraził się w powstaniu w 1991 r. Związku Polaków na Białorusi. Znacząca rolę w rozwoju ruchu polskiego odgrywa Kościół . Zdecydowaną większość kapłanów katolickich stanowią etniczni Polacy, uznający wszystkich katolików na Białorusi za Polaków. Popularność katolicyzmu, który w odróżnieniu od prawosławia zawsze był w opozycji wobec reżimu komunistycznego, szczególnie wśród młodzieży jest wyraźnie znacząca. Powodzeniu prowadzonej przez księży polonizacji sprzyja znaczne rozprzestrzenianie się nastrojów polonoflilskich, wzmocnionych oczywistymi w porównaniu z Białorusią sukcesami Polski na drodze odchodzenia od totalitaryzmu i zachodzącymi zmianami ekonomicznymi. W takiej sytuacji oraz w warunkach ogólnej deetnizacji na Białorusi liczba mieszkańców uważających się za Polaków może znacząco wzrosnąć. W pełni realna staje się perspektywa polonizacji, a w przyszłości nawet odcięcia się północno-zachodniej Białorusi od reszty kraju”.

Drugi Karabach

Tego typu publikacje tworzyły wokół ZPB i Polaków określoną atmosferę. Sugerowały, że jeżeli nie da im się odporu, to Białoruś przekształci się w drugi Karabach. Białoruscy nacjonaliści szczególnie byli przerażeni polskim odrodzeniem, zachodzącym zwłaszcza w rejonach sąsiadujących (tak, jak wołkowyski) z Polską. O wiele rzeczy Polacy w wołkowyskim musieli się „dobijać”. Nie tylko wycierać klamki w rozmaitych urzędach, ale i wychodzić w protestach na ulicę. Dzięki energii prezes oddziału rejonowego Anny Szydłowskiej, a także jej kultury osobistej i zdolnościom dyplomatycznym udało się pokonać wszystkie związane z uruchomieniem nauczania języka polskiego trudności. Od początku oddział rejonowy prowadził obok oświatowej aktywną działalność kulturalną. Jako pierwszy równolegle ze związkiem powstał w Wołkowysku męski zespół śpiewaczy „Odrodzenie”. Jego występy na wsiach były dla mieszkających w nich Polaków często pierwszym kontaktem z żywą polską kulturą. Przy oddziale powstał też zespół młodzieżowy „Jutrzenka” i dziecięcy „Skowroneczki”. Zaczęły działać również Klub Młodzieży Polskiej, Klub Seniorów, Klub Inteligencji Polskiej oraz Klub Kombatantów Polskich. Dużym osiągnięciem oddziału stała się również rewaloryzacja zdewastowanego Cmentarza Żołnierzy Polskich, choć znaleźli się tacy, którzy nie chcieli do tego dopuścić. Co Polacy robili w dzień, nieznani sprawcy w ramach „dawania odporu” niszczyli w nocy. W toku prac rewaloryzacyjnych odkopano 187 mogił poległych. Na wszystkich zostały wykonane nowe nagrobki i krzyże. Zachowało się bowiem tylko 12 starych. Pozostałe były porozbijane i nie nadawały się do rewaloryzacji. Stare krzyże zostały zakopane w specjalnej dodatkowej mogile.

Aktywność wołkowyskiego środowiska została doceniona przez władze polskie. Właśnie w nim w porozumieniu z władzami Białorusi postanowiły zlokalizować polską szkolę. Drugą w republice, połączoną z Domem Polskim. Wraz z chwilą otwarcia obu obiektów w 1999 r. dla wołkowyskich Polaków zaczął się nowy etap. Trwał on do 2005 r., gdy w związku doszło niestety do rozłamu.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply