Polacy nad Wołkowyją cz. 3

O dwóch grodzieńskich śledczych ks. Bańskowski pisał, że stanowią: “szajkę sadystów, którym męka i krew badanych sprawiała przyjemność i którzy powtarzali: jeśli ciebie już wzięli, to ty musisz być winien i będziesz winien”.

Władze Polski w postaci Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej liczyły, że na wschodzie uda im się uzyskać granicę korzystniejszą od tej, jaką zaakceptował pod dyktat Stalina PKWN. Projekt granicy polsko-sowieckiej sporządzony przez polskich ekspertów w lipcu 1945 r. zakładał m.in. przyłączenie do Polski całego przedwojennego powiatu wołkowyskiego. Nie stał się on jednak podstawą do dyskusji pomiędzy obydwoma stronami. Stalin porozumienie z PKWN traktował jako ostateczne. Polacy, którzy nie chcieli żyć w ZSRR mogli go opuścić w ramach tzw. repatriacji. Jak wynika z ustaleń polskich historyków, z dawnego powiatu wołkowyskiego wyjechało około 25 procent żyjących w nim Polaków. Uczynili to głównie mieszkańcy samego Wołkowyska, a także ci przedstawiciele inteligencji, którym udało się wyjść cało z wszystkich sowieckich wywózek i pogromów. Wiejska ludność polska żyjąca w zwartych skupiskach od wieków w tym samym miejscu nie zdecydowała się na opuszczenie stron rodzinnych, licząc że „jakoś to będzie”. Życie w zwartym skupisku takim jak osada czy wieś nie stwarzało dla jego mieszkańców poczucia osamotnienia rodzinnego, kulturowego, towarzyskiego i religijnego. Wciąż działały szkoły polskie i były otwarte kościoły, a w lesie oddziały AK. Na zachowania mieszkańców wsi rzutowała również postawa księży, którzy trwali na posterunku, podtrzymując na duchu rodaków. Niektórzy zgodnie z powstańczą tradycją tej ziemi angażowali się w ruch partyzancki płacąc za to określoną cenę. Jednym z nich był ks. Antoni Bańkowski, będący w czasie wojny proboszczem parafii Krzemienica k. Zelwy. W czasie okupacji niemieckiej został kapelanem AK o pseudonimie „Eliasz”w stopniu majora.

Wspierał AK

Po wojnie nadal wspierał AK i w 1947 r. wobec braku dowódcy istniejących nadal oddziałów AK przyjął funkcję ich komendanta na powiat Wołkowysk. Pełnił ją bardzo krótko. Po kilku miesiącach został aresztowany przez sowieckie organy bezpieczeństwa. Oskarżono go, że był kierownikiem AK na obszar wołkowyski, noszący kryptonim „Żądło”. Poddano go bardzo brutalnemu śledztwu, najpierw w Grodnie, a później w Mińsku, gdzie zajmował się nim osobiście szef białoruskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Ławrientij Canawa. Uznano go winnym i skazano na 25 lat łagrów.

Jeszcze szybciej niż ksiądz Antoni Bańkowski do sowieckiego więzienia trafił ks. Albin Horba z Międzyrzecza. Oskarżony został m.in. o to, że był organizatorem i kierownikiem polskiej podziemnej organizacji „Armia Krajowa”. Zarzucono mu również, że w 1941 r. witał i chwalił Niemców, sprzyjał im i rzucał oszczerstwa na władzę sowiecką. Skazany został na 8 lat łagrów i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich.

Aresztowany został również ks. Jan Mianowski , który po aresztowaniu ks. Bańkowskiego zaczął dojeżdżać do parafii w Krzemienicy. Gdy nie uległ naciskom i nie chciał wyjechać do Polski zarzucono mu, że: „będąc nastawiony antysowiecko wobec przewodniej roli partii i ekonomicznych decyzji władzy sowieckiej, systematycznie prowadził wśród mieszkańców antysowiecką agitację nakierowaną na rozbicie kołchozów. Oprócz tego w czasie wojny Związku Radzieckiego z faszystowskimi Niemcami przechowywał w swym domu antysowieckie kontrrewolucyjne gazety, w tym gazetę byłego polskiego rządu reakcyjnego „Mucha”. Skazano go na 10 lat łagrów i 5 lat pozbawienia praw publicznych.

Aktywny polski nacjonalista

Proboszcza parafii Podorosk Michała Szymkowicza NKWD aresztowało w 1947 r. Zarzucono mu, że: „był aktywnym polskim nacjonalistą, antysowiecko nastawionym, który wrogo się odniósł do zjednoczenia zachodnich obwodów Białorusi z ZSRR. W 1940 r. wszedł w skład utworzonej przez emisariuszy emigracyjnego rządu londyńskiego polskiej nacjonalistycznej powstańczej organizacji, której celem było przygotowanie powstania Polaków przeciwko władzy radzieckiej”. Skazano go na 10 lat łagrów, pozbawienie praw obywatelskich na 5 lat i konfiskatę mienia.

Jednym z ostatnich aresztowanych księży był ks. Jan Czarniecki, który po wkroczeniu Niemców wrócił do parafii w Szydłowcach. Do sowieckiego więzienia trafił w 1951 r. Choć ostatni oddział AK stoczył swe boje koło Wołkowyska w 1949 r. jego także oskarżono, że należał do AK. Ponadto postawiono mu zarzut, że: „…w okresie byłej burżuazyjnej władzy polskiej kierował antypolska organizacją tzw. „Akcją katolicką”. Nie zważając na zakaz odprawiania religijnych obrzędów 3 maja w dzień państwowego święta byłej burżuazyjnej Polski, ogłoszenia konstytucji Piłsudskiego, Czarniecki odprawił nabożeństwo w kościele. Będąc nieprzejednanym wrogiem sowieckiej władzy, w aktywny sposób przewodzi obecnie antysowieckiej nacjonalistycznej działalności i swoim wpływem na miejscową ludność hamuje oddziaływanie gospodarczych i politycznych decyzji dotyczących wsi. Na odprawiane przez siebie religijne obrządki w kościele Czarniecki przyciąga do służenia dzieci w wieku szkolnym i na masowych zebraniach uczy dzieci katechizmu”. Oskarżony też został o przechowywanie antysowieckiej literatury, w tym o posiadanie egzemplarzy tygodnika „Przewodnik Katolicki”. Skazano go na 25 lat łagrów, 5 lat pozbawienia praw obywatelskich i konfiskatę mienia.

Wierni pamiętali

Wierni pamiętali o swych pasterzach, a po śmieci Stalina postarali się o ich uwolnienie. Jesienią 1953 r. dwie osoby z Komitetu Kościelnego parafii Krzemienica Bonifacy Jaśkiewicz i Kazimierz Kolenko zwróciły się do Wojennego Prokuratora Wojsk MSW z następującym pismem: „Prosimy wojennego prokuratora MSW w imieniu 4500 obywateli krzemienieckiej parafii o okazanie łaski naszemu księdzu Bańkowskiemu Antoniemu Andrejewiczowi, który obecnie znajduje się w mieście Workuta. Prosimy nie odmawiać naszej prośbie”. Sam ks. Bańkowski też wysyłał różne pisma, ale nie zabiegał w nich o litość, ale zwracał w nich uwagę na łamanie prawa w czasie śledztwa w jego sprawie. O dwóch grodzieńskich śledczych ppłk Politiko i mjr Lewkowie pisał, że stanowią: „szajkę sadystów, którym męka i krew badanych sprawiała przyjemność i którzy powtarzali: jeśli ciebie już wzięli, to ty musisz być winien i będziesz winien”. Ostatecznie ks. Bańkowski został zwolniony z łagru w 1956 r. Władze sowieckie twardo jednak żądały, żeby wyjechał do Polski i nie zgadzały się na jego powtórną rejestrację w Krzemienicy. Po rocznych staraniach udało mu się ostatecznie otrzymać „sprawkę” w Ossowie. Kościół w Krzemienicy pozostał czynny, ale aż do lat dziewięćdziesiątych pozostał świątynią parafii dojazdowej.

Ratował młodzież

Księdza Mianowskiego zwolniono w 1955 r. Pozwolono mu też objąć ponownie funkcję proboszcza w Rohoźnicy. Pracując w łagrach wykonywał bowiem 130 proc. normy i władze uznały, że dostatecznie się już reedukował. Jak tylko został proboszczem, zaczął obsługiwać oprócz Rohoźnicy także inne sąsiedzkie parafie. Podjął też próbę zatrzymania procesu wynaradawiania młodego pokolenia postanowił zorganizować dla dzieci lekcje języka polskiego. Sprowadził do tego nawet sowieckie podręczniki z Wilna. Władzom nie mogło się to spodobać. Księża nie mieli przecież prawa prowadzić żadnej pracy z młodzieżą. Ponadto nie po to zlikwidowały one szkoły polskie w 1949 r., by teraz ktoś niweczył ich wysiłki. Ksiądz Mianowski za bardzo się tym jednak nie przejmował. Rozdał podręczniki rodzicom dzieci, którzy chodzili jeszcze do polskiej szkoły, prosząc by nie zapominali o narodowej powinności. Nie oglądając się na zakazy ks. Mianowski nie zrezygnował z kolędy, co władze uznały za agitacje religijną. Władze ponownie zaczęły wywierać na niego naciski i presję ostrzegając, że jeżeli nie zrezygnuje ze swojej aktywności, to po raz kolejny zostanie aresztowany. Po kilku latach był już tak zaszczuty, że postanowił wyjechać do Polski.

Marek A. Koprowski(cdn.)

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply