W minionym tygodniu w Grodnie społeczność polskich artystów plastyków działających przy nieuznawanym przez białoruskie władze Związku Polaków na Białorusi (ZPB) zorganizowała wystawę pt. „Pamięci bohaterów Armii Krajowej”. Stosunek Białorusinów do żołnierzy AK jest niejednoznaczny, podczas gdy Polacy uznają ich za bohaterów. O to, czy można nazywać żołnierzy uczestniczących w czystkach etnicznych Ukraińców i Żydów bohaterami, czy Polacy chcą odzyskać dawną Rzeczpospolitą oraz dlaczego Polacy nadal uważają Białoruś za „kresy wschodnie”, portal „Biełorusskij Partizan” zapytał prezesa Związku Polaków na Białorusi Mieczysława Jaśkiewicza.

– Czemu poświęcona została wystawa „Pamięci bohaterów Armii Krajowej”?

– W Polsce rok 2013 to rok pamięci o żołnierzach AK. Na naszej grodzieńskiej ziemi podczas II wojny światowej rozmieszczony był największy oddział AK. Po podpisaniu zdradzieckiego paktu Ribbentrop-Mołotow, kiedy to terytorium Zachodniej Białorusi zostało włączone do Związku Radzieckiego, na Grodzieńszczyźnie pozostały oddziały AK, które nie złożyły broni. Walczyły one najpierw z niemieckimi zaborcami, a potem – z radzieckimi. Oddziały tworzyli młodzi ludzie z Grodna, Lidy, Szczuczyna, Oszmiany i nie byli to tylko Polacy, ale także Białorusini. Łączyła ich wspólna niechęć do radzieckiej władzy.

Celem naszej wystawy jest uczczenie pamięci o żołnierzach AK, którzy oddali życie w walce o swoją ojczyznę, swoją ziemię, a także wspomnienie każdego, kto zginął. W Wasiliszkach, niedaleko Raczkowszczyzny, urodził się Czesław Niemen, który śpiewał: „Dziwny jest ten świat”. Rzeczywiście, „dziwny”, ponieważ ci chłopcy, którzy walczyli za swoje wsie, za swoją ziemię, za swoją ojczyznę zostali bandytami, wyklętymi. A to byli szlachetni ludzie, którzy szli na śmierć, tylko dlatego, żeby nie wydać tych, którzy im pomagali, dawali chleb i dach nad głową. I dopóki chociaż jeden człowiek będzie pamiętać o żołnierzach AK, tak długo będą oni żyć.

– Do Armii Krajowej w większości należeli Polacy. Co tą wystawą chcecie opowiedzieć Białorusinom?

– Większość młodych ludzi w oddziałach AK stanowili Polacy, ale byli tam także Białorusini. W oddziale Ragnera, na przykład, 35% to byli prawosławni Białorusini.

Białorusinom ta wystawa jest potrzebna po to, żeby wiedzieli, że żołnierze AK ginęli na tych ziemiach, ich groby są rozrzucone po całej Białorusi Zachodniej. Można naliczyć setki takich miejsc – pod Lidą, Szczuczynem, w innych miastach. To właśnie na Grodzieńszczyźnie oddziały AK stawiały opór najdłużej. Ludzie powinni to wiedzieć. To historia, pamięć. Naród, który traci pamięć, przestaje być narodem.

– Czy władze przeszkadzają w organizacji podobnych wystaw?

– 12 maja w miejscu śmierci jednego z dowódców Armii Krajowej Anatola Radziwonika ps. „Olech” we wsi Raczkowszczyna postawiliśmy katolicki krzyż. Krzyż poświęcił ksiądz Andrzej Radziewicz z Grodna. Władze wtedy oskarżyły mnie o to, że przeprowadziłem nielegalne zgromadzenie. Nie wykrzykiwaliśmy żadnych haseł, a po prostu modliliśmy się za tych, którzy zginęli na tej ziemi i nie mają swojego nagrobka, swojego krzyża. Każdy ma prawo do własnego miejsca, do pamięci. W Niemczech, założymy, także niejednoznaczne odbiera się Armię Radziecką. A pomniki stoją, nagrobki są – i to święte. Podobnie powinno być też tutaj. Byłem w Polsce i widziałem cmentarz, gdzie pochowani są rosyjscy żołnierze I wojny światowej. Niemieccy, austrowęgierscy, włoscy. Żołnierze II wojny światowej. I nikomu to nie przeszkadza. Chociaż Polacy także niejednoznacznie odnoszą się do Armii Czerwonej, jako do wyzwolicieli albo jak do okupantów. Ale cmentarz to świętość.

– Zgodnie z „teorią dwóch wrogów”, Polska wcześniej miała dwóch wrogów: z zachodu – Niemcy, ze wschodu – Rosję. Jakie miejsce zajmuje w tym wszystkim Białoruś?

– Mogę powiedzieć tak, jak mówili moi rodzice: od Niemców nie ucierpieliśmy tak mocno jak od Sowietów. To właśnie radziecka władza w 1940 roku deportowała i wywoziła ludzi, zabierała prywatną polską ziemię. Po rozbiorze Rzeczypospolitej nasze terytorium trafiło pod panowanie Imperium Rosyjskiego. Na terenie Białorusi i wschodnich ziem Polski stale trwała walka narodowo-wyzwoleńcza o niezależną Polskę i Białoruś. Nikt wtedy nie mówił – Białoruś, Polska, to była jedna Rzeczpospolita. Dopiero później zaczęto dzielić i rządzić. Wtedy to był jeden organizm, jedno państwo, największe, jak na te czasy, w Europie. Stale mieliśmy konflikt z Rosją. Z Niemcami – tylko podczas obu wojen światowych, a konflikty z Rosją liczą setki lat, począwszy od czasów Iwana Groźnego.

– Czy to możliwe, że organizacja tego typu wystawy i inne działania ZPB wskazują na to, że idea odrodzenia Polski w dawnych granicach jest nadal żywa?

– Niektórzy Białorusini cierpią na swoistą fobię – lęk przed Polakami. Lecz nikt żadnych granic zmieniać nie zamierza. Każdy ma prawo do własnego istnienia. Białoruś, Ukraina, Litwa to niezależne państwa. Po prostu my, narody, które od dawna żyły na tych ziemiach, powinniśmy szanować pamięć o sobie nawzajem. Na poziomie państwowym między Polakami i Białorusinami konfliktów nie było, co najwyżej sąsiedzi mogli się posprzeczać. Nie było żadnych powstań. Jedni chodzili do kościoła, drudzy – do cerkwi, inni – do synagogi a w iwiewskim i nowogródzkim okręgu – do meczetu. Razem walczyli, razem żyli po sąsiedzku, szanowali wzajemnie swoje tradycje, kulturę i obyczaje. Dopóki rosyjski car nie rozpoczął polityki „dziel i rządź”.

– Według pewnych historycznych źródeł, żołnierze AK zajmowali się działalnością terrorystyczną i uczestniczyli w czystkach etnicznych. Nazywano ich nawet „żołnierzami wyklętymi”. Czy można nazywać takich żołnierzy bohaterami?

– Nie powiedziałbym, że żołnierze AK uczestniczyli w czystkach etnicznych. Jeśli brać pod uwagę Ukrainę to tak, tam miało to miejsce, kiedy Ukraińcy wybijali, rąbali siekierami pokojowo nastawionych obywateli, którzy przyszli do kościoła. To można nazwać czystkami etnicznymi Ukraińców. Nie ma dowodów tego, że Polacy, żołnierze AK, wyrżnęli białoruskie wsie. Wręcz na odwrót. Stalin wydał rozkaz – niszczyć wszystko, co polskie. Radzieccy dywersanci napadali na Polaków, na przykład we wsi Dokudowo, gwałcili, zabijali, rabowali. Oni byli specjalnie tutaj wysłani, żeby prowadzić akcje podburzające nie tylko przeciwko Niemcom, ale i przeciwko polskim partyzantom, tak jakby uważali, że ta ziemia należy już do nich.

– Podczas wojny istniały także inne organizacje polskiego oporu. Na przykład Armia Ludowa. Dlaczego więc dzisiaj najbardziej poważa się AK?

– Armia Ludowa była już regularnym tworem, powołanym do życia przez Rosję Radziecką w 1943 roku. W skład tej armii wchodzili polscy jeńcy wojenni, którzy dostali się do sowieckiej niewoli w 1939 roku. AK była armią partyzancką. Kiedy radzieckie wojska i Armia Ludowa wkroczyły na terytorium Białorusi, wielu żołnierzy AK przeszło do Armii Ludowej. Im także oddajemy cześć, ponieważ to byli żołnierze, którzy walczyli za Polskę. Ale tu panowała radziecka ideologia.

Dżuma XX wieku to komunizm i faszyzm. Chciałbym, żeby ta epidemia szybciej odeszła w zapomnienie. Faszyzm osądzono w procesie norymberskim, ale nikt nie wytoczył takiego procesu komunizmowi. Dlatego widmo komunizmu nadal krąży nad Europą.

– Dlaczego historycy nie są zgodni w ocenie zdarzeń związanych z AK?

– Historia to nauka dokładna, dopóki nie przenika do niej propaganda. Tak jak kiedyś w szkole uczyliśmy się najnowszej historii Związku Radzieckiego. A teraz, jak spojrzy się na to, to nie była historia, a zapiski wariata. Brednie, w których nie było nic z historii. Prawda czy kłamstwo nie są tak straszne, znacznie gorsza jest półprawda. Jak to, że mówi się prawdę, ale przemilcza ważne momenty. Mówi się o fakcie, ale dookoła niego jest jeszcze wiele innych ważnych faktów, dobrych i złych. Na przykład, o Katyniu dotychczas nikt niczego nie mówi, nie ujawnia sie dokumentów. Fakt był – rozstrzelali. Kto jest winny – system. A kto tworzy system? Ludzie. Rozkaz rozstrzelania wydawał konkretny człowiek, wykonywali go konkretni ludzie. Oto historia. Co? Wszystkiemu winny jest tylko Stalin? Tylko on rozstrzeliwał miliony obywateli ZSSR, przedstawicieli różnych narodowości? Był system, który działał bardzo starannie. „Czerwoną” historię koniecznie trzeba osądzić w takim procesie jak norymberski, żeby otworzyć wszystkie dokumenty, wszystkie archiwa. Już dawno trzeba było wyleczyć ów dżumę XX wieku, zastosować antybiotyki. Nie chcę nikogo wzywać do odpowiedzialności, po prostu chcę, żeby przeważyła prawda historyczna, żeby osądzono ten antyludzki system, tych, którzy stali na jego czele. Teraz niemiecka młodzież wstydzi się faszyzmu i nie chce, żeby coś podobnego znowu się powtórzyło. U nas także powinien być taki stosunek do komunizmu.

– Wiele osób na Białorusi odnosi się do AK niejednoznaczne. Niektórzy Białorusini uważają Polaków za okupantów. Jak skomentuje Pan takie stanowisko?

– Do 1939 roku na radzieckiej Białorusi, w obwodach witebskim i mohylewskim, istniały polskie obwody autonomiczne. Tu działały polskie szkoły, prasa, radio. Polacy żyli spokojnie i pokojowo, w zgodzie z Białorusinami, dopóki nie rozpoczęły się czystki stalinowskie.

Przez wieki żyliśmy tu razem z Białorusinami, to nasza ziemia. Dlatego o żadnej okupacji ze strony Polski nie można mówić. Jeśli już uznać, że ktoś kogoś okupował, to za okupanta należy uznać raczej Imperium Rosyjskie. Po ostatnim rozbiorze Rzeczypospolitej, który zatwierdzono w Grodnie w 1795 roku podczas obrad sejmu, Rzeczpospolita Polska zniknęła na 123 lata. Białorusi jako takiej wtedy w ogóle jeszcze nie było. Dopiero później pojawiły się nowe państwa. I jeżeli mówić o okupantach, to nas okupowali Niemcy i Sowieci.

– Jak Pan uważa, Grodno to miasto białoruskie czy polskie?

– Proszę zadać to pytanie Litwinom –powiedzą, że to Gardinas, miasto litewskie. Białorusini powiedzą, że to Garodnia. Polacy powiedzą, że to Grodno. Także Żydzi mogą się wypowiedzieć. Grodno to miasto wszystkich narodów: i Polaków, i Litwinów, i Żydów. Tu żyli przez wiele pokoleń, pracowali, umierali, wychowywali dzieci. To ich miasto.

– Czy uważa Pan wszystkich katolików na Zachodniej Białorusi za Polaków?

– Uważam tak, jak uważano jeszcze za cara i Sowietów: kto chodzi do kościoła – ten Polak, kto do cerkwi – ten Białorusin. Chociaż wiem, że za cara zmuszano do podpisywania dokumentów, zgodnie z którymi ludzie przechodzili na prawosławie i stawali się Rosjanami. Miejscowa ludność nie chciała tego i sprzeciwiała się jak mogła. Car chciał zrobić tak, żeby w kościele nabożeństwa były odprawiane nie po polsku, a po rosyjsku. Ludzie temu też się sprzeciwiali. W małżeństwach mieszanych Polak powinien był przejść na prawosławie, inaczej nie daliby ślubu.

Dlaczego na naszej ziemi Polacy przetrwali? Dzięki Kościołowi. A Kościół przetrwał dzięki Polakom. Sowieckie czasy były ciężkie dla tych, którzy chodzili do kościoła. Trudno było dostać się na studia. Jeśli w charakterystyce napisaliby, że chodziłeś do kościoła, to drzwi na uczelnie wyższe automatycznie zamykały się. I nie ważne, czy uczyłeś się dobrze, czy źle.

Na mojej ulicy polskie babulinki oddawały ostatnie pieniądze, żeby zapłacić podatek za ziemię i opłaty komunalne kościoła. Jeśli kościół chociaż trochę podniszczał to było ryzyko, że zmienią go w jakiś hangar. Ludzie starali się uchronić kościół, ponieważ wiara to my, nasza istota, bez niej się nie da. Kościół przetrwał. Tylko tu mogliśmy rozmawiać i modlić się po polsku, to nasz związek z przodkami. Czwarte przykazanie głosi „Czcij ojca swego i matkę swoją”, tego się trzymaliśmy. Dlatego przeżyliśmy.

– Dlaczego dotychczas istnieją uprzedzenia do Polaków ze strony białoruskich władz?

– Nie powiedziałbym, że u nas w kraju władza jest białoruska. To władza radziecka. Białorusinów u władzy jeszcze nie było.

– Dlaczego w ZPB miał miejsce rozłam: część Polaków podporządkowała się oficjalnej władzy, a część – nie?

– Aktualnie nie istnieje organizacja społeczna, która nie byłaby kontrolowana przez władzę. Polacy jako pierwsi w Europie a jako drudzy na świecie stworzyli Konstytucję, pragnienie wolności i niezależności mamy w genach. Ale nie u wszystkich tak jest. Podczas zjazdu ZPB w 2005 roku władze organizacji nie wybrały tych, którzy byli pod kontrolą władz. Władza straciła kontrolę nad Związkiem Polaków. Uznano ten zjazd za nieważny. Zaczęły się represje. Władze myślały, że jeżeli nas zamkną, zabiorą nam nasze domy, to my się rozejdziemy i przestaniemy istnieć. Ale ZPB to nie domy, to nie ściany – to ludzie. W 2005 roku panowała duża dezinformacja i ludzie nie znali prawdy. Oficjalne białoruskie media mówiły o tym, że jesteśmy „piąta kolumną”, szpiegami i prawie że terrorystami. Ci, którzy bali się stracić swoje posady, swoją pracę – przede wszystkim urzędnicy – poszli na ustępstwa z władzą. Ale trudno żyć człowiekowi, gdy idzie na ugodę z sumieniem.

A rozłamu wśród Polaków nie było. W 2005 roku władza przeprowadziła lustrację, wydzielając „swoich Polaków”. Mówiłem wtedy, że „who is who” pokaże czas i tak się stało. I niczego nie trzeba było udowadniać. To będzie ciekawe, kiedy Białoruś stanie się niezależna tak jak Polska i zostaną wtedy otwarte wszystkie archiwa. Wtedy to poczytamy „kto jest kto”.

– Wyobrażenie o Białorusi jako „kresach wschodnich” jest popularne w polskim społeczeństwie. Może tu są źródła nieufności do Polaków na Białorusi?

– Białoruś w świadomości Polaków rzeczywiście jest uznawana za kresy wschodnie. Kresy to obrzeża państwa polskiego. W czasach Rzeczypospolitej też były kresy wschodnie, ale obejmowały one terytorium położone bardziej na wschód od obecnej Zachodniej Białorusi. Od 1918 do 1939 roku wschodnimi kresami zaczęto nazywać właśnie Zachodnią Białoruś. Chociaż, jeśli spojrzeć na mapę do roku 1939, Brześć znajdował się praktycznie w centrum Polski. Dzisiaj Polacy nazywają kresami wszystko, co znajduje się za wschodnią granicą Polski.

Kresy to nie obelga, to peryferie. Ukraina też jest „na kraju”, to też obrzeża i nic się nie dzieje, nikt się nie obraża. Białoruś to skrzyżowanie kultur, obyczajów, języków. Zachodni Białorusini mówią z silnym polskim akcentem, wschodni – z rosyjskim. Człowiek, znający kulturę i tradycje swoich sąsiadów, tylko wzbogaca się.

– Czy Polacy dzielą wspólne spojrzenie na Zachodnią Białoruś?

– Powinniśmy doprowadzić do odrodzenia własnej kultury i języka. To największe bogactwo każdego narodu. Na dzień dzisiejszy mamy jedynie dwie polskie szkoły. Nie porównuję sytuacji z Litwą – tam jeszcze za czasów Związku Radzieckiego istniało około stu polskich szkół. U nas nie było ani jednej. Wtedy w ogóle Białoruś była eksperymentalną republiką, wszystkie eksperymenty były przeprowadzane tutaj, na Białorusinach, Polakach, wszystkich, którzy zamieszkiwali te ziemie. Pierwszą polską szkołę zbudowano u nas dopiero w 1996 roku w Grodnie, w 1999 roku – w Wołkowyskie. Na Białorusi miała miejsce totalna rusyfikacja. I to jeszcze od czasów Rosji carskiej. Należy wspomnieć generała Murawjowa „Wieszatiela”, który powiedział: „Czego nie dokonały rosyjskie bagnety, dokonają rosyjskie szkoły i cerkwie”. Rozejrzyjcie się i sami zobaczycie. Nic się nie zmieniło.

Źródło: belaruspartisan.org

Tłumaczenie: Agnieszka Wrona

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply