Opisać gospodarkę po republikańsku

Każde z kilkuset przedsiębiorstw uczestniczących w tym ruchu dzieli zysk na trzy równe części. Jedna przeznaczana jest na inwestycję w dalszy rozwój, druga na pomoc lokalnej wspólnocie, zaś trzecia na promowanie na świecie kultury dawania.

Pomimo, że akcentujący rolę wspólnoty republikanizm różni się w kwestiach zasadniczych od indywidualistycznego liberalizmu, to w dalszym ciągu ten drugi stanowi główny punkt odniesienia w formułowaniu postulatów w zakresie ekonomii i polityki gospodarczej. Przed polskimi republikanami stoi więc bardzo poważne zadanie: stworzenie własnego opisu gospodarki.

Jakiś czas temu, w dyskusjach i polemikach toczonych w gronie polskich republikanów, profesor Agnieszka Nogal podniosła niezwykle istotną kwestię – jak w ramach nowego polskiego republikanizmu, po krytyce głównych założeń tak socjalizmu jak i liberalizmu, opisać gospodarkę językiem republikańskim. Niedawno do tego wątku powrócił również dr Rafał Matyja, według którego w przyszłości będzie to jedno z zasadniczych wyzwań dla całego środowiska, jeśli będzie ono chciało przejść do szerokiego, aktywnego uczestnictwa w życiu politycznym. Profesor Nogal nie przedstawiła konkretnych postulatów, ale zwróciła uwagę na szereg ważnych kwestii, m.in. własności, która w myśl autorów klasycznych rozumiana była bardzo dosłownie: jako posiadanie ziemi, względnie takżekapitału. Jednak odkąd akcent został położony na kapitał (pieniężna własność kapitalistyczna) w miejsce ziemi, sytuacja stała się dużo bardziej złożona. Nowożytni republikanie mieli stanąć przed wyborem: powiązać polityczne ideały i cnoty ze wspólnotą terytorialną, lub otworzyć się na abstrakcyjnie uporządkowane cnoty kupieckie. W Polsce w ciągu ostatnich lat znaczna część środowisk przyznających się do inspiracji tradycją republikańską bardziej skłaniała się ku drugiej możliwości, niejako próbując stworzyć etos „obywatelskiego przedsiębiorcy”. W praktyce bliższe było to raczej przyswajaniu liberalizmu/libertarianizmu (i oswajaniu się z tymi ideami), niż tworzeniu „republiki przedsiębiorców”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że pojęcie republikanizmu zaczęło niejako zrastać się nie tyle z ideą wolnego rynku, co raczej z dogmatycznym podejściem do wolnego rynku (w końcu w ujęciu L. von Misesa jednostka funkcjonuje wśród innych jednostek, bez których wymiana rynkowa jest niemożliwa). W tym sensie, absolutyzowanie leseferyzmu i ekonomizm, stawianie na pierwszym miejscu wolności gospodarczej, należy widzieć raczej jako wykorzystywanie republikanizmu w formie dobrego szyldu albo ciekawej etykiety. Prowadzi to w prosty sposób do stworzenia schematu myślowego, w którym idea ta staje się tożsama z liberalizmem, czy wręcz libertarianizmem, przetwarzając republikanizm w jeszcze jedno słowo-wytrych, zawłaszczone w celu uzyskania korzyści politycznych. Dość jaskrawym przykładem nieporozumienia i mieszania pojęć jest niedawna wypowiedź jednego z polskich polityków (określającego się mianem republikanina i odcinającego się od liberalizmu), który publicznie stwierdził, że libertarianizm jest „sercem i duszą republikanizmu”.

Brak pogłębionej refleksji na ten temat jest stosunkowo łatwo dostrzegalny. Zwykle osoby deklarujące się jako republikanie, pytane o poglądy w kwestiach gospodarczych bez zająknięcia wymieniają Regana, Thatcher, Misesa, Hayeka, Friedmana oraz Rothbarda jako absolutne autorytety w tej kwestii. Pewną konsternację wzbudzało jednak pytanie, jak w takim razie odnieść to do idei dobra wspólnego. Nierzadko odpowiadano, że to „jakieś hasło socjalistyczne”, a w najlepszym razie: pochodna dogmatu o prymacie wolności ekonomicznej oraz austriackiej szkoły ekonomii (w końcu jako „najdoskonalsze” muszą być „najlepsze dla wszystkich”). Owo „rozdwojenie jaźni” trafnie ujął ostatnio Rafał Matyja, zwracając uwagę, że „część środowisk mówiących dialektem republikańskim nie ukrywa swoich fascynacji dla Tea Party”, inni z kolei, widzący realia młodego pokolenia w kontekście startu zawodowego i kryzysu w UE, mogą zwracać się „ku postulatom aktywnej roli państwa w gospodarce”.

Dotychczasowa praktyka „republikanizowania leseferyzmu” zaczyna spotykać się z coraz częstszą krytyką. Bardzo wyraziście wypowiedział się na ten temat Bartłomiej Radziejewski na łamach „Nowej Konfederacji”, który określił ją mianem „konserwatywno-liberalnej mitologii ‘niewidzialnej ręki rynku’, która […] jest obecnie wrogiem republikanizmu w najbardziej elementarnym sensie, [maskując] uprzedmiotowienie państw i jednostek przez nadmierny wpływ kapitału, w tym zwłaszcza rynków finansowych […].” W tym duchu, za największe zagrożenia uznaje on neokolonializm oraz kleptokrację.

Pewną „klatką pojęciową” jest potoczne przedstawianie klasyfikacji idei w ekonomii jako „suwaka” między etatyzmem oraz leseferyzmem. Efektem ubocznym jest niestety brak innej osi odniesienia, która wprowadziłaby trzeci wymiar. Jego brak nie pozwala na pogłębione rozważania dotyczące współpracy gospodarczej realizowanej przez wspólnoty polityczne. W takim schemacie, form takich jak np. spółdzielczość nie można rozumieć inaczej jak kolektywizację, zorganizowane grupy nacisku czy przedsiębiorstwo państwowe, z których każda stanowi zagrożenie dla idealnego porządku wolnorynkowego. Stąd nie dziwią słowa krytyki, które rzęsiście spadają na każde niebezpieczne odstępstwo od „perfekcyjnej doskonałości wolnego rynku”. Paradoksalnie, pokazuje to skalę tytułowego problemu, przed którym stają dzisiejsi, w tym polscy republikanie: problemem własnego opisu gospodarki.

Trzeba wyraźnie podkreślić: wbrew pierwszemu wrażeniu, republikanizm nie funkcjonuje w próżni i nie jest pozbawiony możliwości opisu gospodarki. Sam posiada w tym względzie pewien dorobek, a ponadto, elementy myśli republikańskiej można odnaleźć w szeregu koncepcji, formułowanych w ciągu bez mała ostatnich stu lat. Co więcej, poza ich rozwijaniem w ostatnim czasie zaczęły pojawiać się kolejne, bezpośrednio lub pośrednio odwołujące się do idei wspólnoty i dobra wspólnego. Ogólnie, można przyznać rację B. Radziejewskiemu, który dostrzega szansę w sięgnięciu do katolickiej nauki społecznejoraz do niemieckiego ordoliberalizmu(realizującego ideę społecznej gospodarki rynkowej), którego twórcy w istotnym stopniu uwzględniali w swych pracach papieskie encykliki społeczne, na czele z „Rerum Novarum” Leona XIII oraz „Quadragesimo Anno” Piusa XI, w tym rozwijaną w nich zasadę pomocniczości. Twórcy tej szkoły ekonomicznej uznali, że procesy rynkowe nie pozostają bez wpływu na społeczeństwo i kształtowanie człowieka. Zwracali uwagę, że liberalizm ekonomiczny ściśle wiąże się również z liberalizmem społeczno-obyczajowym, co w konsekwencji prowadzi do destrukcji wspólnoty i atomizacji społeczeństwa. Taki punkt widzenia zdaje się coraz silniej przebijać w „dyskursie republikańskim”, który zaczyna dostrzegać szereg zagrożeń wynikających z bezrefleksyjnego przyswajania liberalizmu, także jako idei ekonomicznej. Z tego względu konieczny jest zwrot ku ideom akcentującym wagę i znaczenie wspólnoty w życiu człowieka.

Między innymi dlatego zaczyna wzrastać popularność komunitaryzmu, który w takim sposobie postrzegania człowieka, członka konkretnej wspólnoty, widzi podstawę jego egzystencji. Wcześniej postawa taka, rozważana przede wszystkim na gruncie ekonomicznym, obecna była w dystrybucjonizmie, wiązanym z takimi postaciami jak G.K. Chesterton czy H. Belloc. Podkreślali oni znaczenie własności prywatnej, a ściślej upowszechnienia jej drobnej formy jako podstawy dla zapewnienia bytu względnie najmniejszej, a zarazem fundamentalnej wspólnocie – rodzinie (stąd hasło: „mniej kapitału, więcej kapitalistów”). W Polsce przykładem zbliżonego podejścia może być przedwojenny korporacjonizm w ujęciu Wojciecha Korfantego, odbiegający od „wzorcowego”, faszystowskiego korporacjonizmu włoskiego, a także koncepcje autorstwa przedstawiciela endecji Adama Doboszyńskiego. Obie posiadały mocną podbudowę m.in. w postaci katolickiej nauki społecznej oraz polskiego ruchu spółdzielczego w okresie zaborów, rozwijając zarazem, szczególnie w przypadku Korfantego, zasadę pomocniczości jako zasadniczego elementu porządku społeczno-gospodarczego.

Należy zwrócić uwagę, że idee w większym bądź mniejszym stopniu nawiązujące do republikanizmu obecne są także w ramach koncepcji i ruchów powstałych niedawno. Jako najbardziej pogłębioną można uznać wzbudzającą żywą dyskusję koncepcję ekonomii trynitarnej, sformułowaną w środowisku Klubu Jagiellońskiego, głęboko zakorzenioną w teologii katolickiej. Czerpiąc inspiracje z Boskiego obrazu Trójcy Świętej, twórcy tej koncepcji (głównie o. Mateusz Przanowski i Marcin Kędzierski) proponują przełożyć go na obraz człowieka (tzw. antropologia trynitarna) i jego działanie w ramach wzajemnych relacji między rynkiem, państwem oraz społeczeństwem. Kluczowe znaczenie nadaje się tzw. dobrom relacyjnym oraz społecznemu aspektowi życia gospodarczego człowieka. W koncepcji ekonomii trynitarnej, co przyznają sami autorzy, widoczne są wpływy katolickiej nauki społecznej i ordoliberalizmu, a także nowej ekonomii keynesowskiej. Póki co, jest to jednak koncepcja czysto teoretyczna. W przeciwieństwie do niej, dwa kolejne ruchy, zyskujące coraz większą popularność, zdołały sprawdzić swoje założenia teoretyczne w praktyce. Pierwszym z nich jest ruchFoccolare, zorganizowany na bazie niewielkich wspólnot lokalnych, obecnie funkcjonujący na kilku kontynentach. Każde z kilkuset przedsiębiorstw uczestniczących w tym ruchu dzieli zysk na trzy równe części. Jedna przeznaczana jest na inwestycję w dalszy rozwój, druga na pomoc lokalnej wspólnocie, zaś trzecia na promowanie na świecie kultury dawania. Drugi to „Gospodarka Dobra Wspólnego”, opracowana przez młodego profesora ekonomii (nota beneaustriackiego), Chrystiana Felbera, a realizowana już przez ponad 700 przedsiębiorstw na całym świecie. W tym przypadku, podstawą jest radykalne przestawienie priorytetów działalności gospodarczej danego przedsiębiorstwa: miejsce konkurencji zajmuje współpraca, zaś osobistego zysku – dobrobyt wspólnoty, określany na podstawie przyjętych przez nią kryteriów. Oba ruchy opierają się na zorganizowanym, oddolnym działaniu konkretnych wspólnot o charakterze lokalnym i związanych z nimi przedsiębiorstw.

Cechą wspólną owych nowszych koncepcji jest wyraźne dystansowanie się od bezwzględnej absolutyzacji wolnego rynku oraz sięganie po język i pojęcia charakterystyczne raczej dla lewicujących ekonomistów. Jednocześnie, opierając się na aktywnym działaniu wspólnot, biorących odpowiedzialność za siebie i innych, przekształcających lokalną rzeczywistość, stają one w opozycji do socjalnego państwa dobrobytu i odgórnej, centralistycznej redystrybucji dóbr, także w wymiarze lokalnym (przy czym np. GDW częściowo zakłada cele, których osiągnięcie wymaga interwencji na poziomie centralnym). Jednak w pewnym sensie dotyczyło to również ordoliberałów – przekształcenie ich zasadniczych koncepcji gospodarczych i ustrojowych w latach 60. XX wieku doprowadziło do wyrodzenia się systemu społecznej gospodarki rynkowej w system opiekuńczego państwa dobrobytu.

Republikanizm nie jest skazany na konieczność akceptacji liberalizmu ekonomicznego, a tym bardziej socjalistycznego centralizmu i etatyzmu. Ma solidne podstawy do sformułowania własnego języka opisu gospodarki, a także przykłady własnych doświadczeń i inspiracje, do których można sięgnąć. Przed republikańskimi ekonomistami trudne, ale konieczne zadanie, które ponadto wydaje się być absolutnie możliwe do wykonania. Nie trzeba zaczynać od zera – jest się czym inspirować.

Marek Trojan

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply