Na skraju czarnobylskiej zony

Dzisiejsze Sarny to trzydziestotysięczne miasteczko leżące na pograniczu Wołynia i Polesia Wołyńskiego, do którego bliżej od granicy z Białorusią niż ze stolicy obwodu Równego. Jest ono ważnym węzłem komunikacyjnym między Ukrainą i Białorusią.

Mieszkają w nim Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie i Polacy. W czasach radzieckiej Ukrainy miasteczko, wykorzystując swoje atuty, rozwijało się przyciągając najróżniejszych specjalistów, obecnie jednak stagnację widać w nim gołym okiem. Stojące dłuższy czas na ulicy auto z polskimi numerami rejestracyjnymi szybko otacza wianuszek ciekawskich. Goście z Polski są pytani czy przypadkiem nie potrzebują ludzi do pracy – bezrobocie już dawno przekroczyło w Sarnach 30%. Zdesperowani mieszkańcy miasteczka są gotowi pracować na czarno za Bugiem nawet za 3 zł na godzinę! W najgorszym położeniu znajdują się osoby w wieku przedemerytalnym, których zakłady zbankrutowały. Młodzi bardziej dynamiczni, nie obciążeni rodzinami już dawno bowiem wyjechali szukać zatrudnienia w południowej Europie.

Polskie tradycje

Tradycje osadnictwa polskiego w tych stronach sięgają jeszcze czasów, gdy Wołyń wchodził w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego. Później, kiedy w czasach Zygmunta Augusta został włączony do Królestwa Polskiego, tak jak inne ziemie ukraińskie, stał się kolebką wielkich rodów, które na trwałe wpisały się w historię Rzeczypospolitej. Jednym z nich byli gospodarzący w okolicach Sarn Pruszyńscy. Ich protoplascie Mikołajowi, król Władysław IV w roku 1643 nadał ziemie w północnej, graniczącej z Polesiem, części Wołynia. Z rodziny przez niego stworzonej wywodził się m.in. Ksawery Pruszyński, dziennikarz, dyplomata, literat, autor powieści “Droga wiodła przez Narwik”, niezapomnianych opowiadań zebranych w tomach “Trzynaście opowieści” i “Karabela z Meschedu”.

Pruszyński nie urodził się jednak w rodowej siedzibie. Nie wszyscy bowiem jego przodkowie sprawdzili się w roli gospodarzy. Jak podaje Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego w roku 1899 dobra Pruszyńskich: ,,za długi ostatniego ich posiadacza zlicytowane zostały w ostatnich czasach w Kijowie za 6000 rubli”. Gdy autor pisał te słowa dobra Pruszyńskich były już przecięte linia kolejową, która w 1902 r. stała się ważnym punktem transpotowym – przeprowadzono przez nie linię Kijów – Kowel.

Ów punkt szybko dał początek osadzie zamieszkałej głównie przez Żydów i kolejarzy. Przed I wojną światową liczyła 2 tys. mieszkańców. W 1921r. stała się siedzibą powiatu, co dało jej dodatkowy impuls rozwoju, potem zaczęto lokować w niej niewielkie zakłady przemysłowe. Ważnym wydarzeniem w życiu tworzącego się miasta było umieszczenie w nim garnizonu Korpusu Obrony Pogranicza. Na początku lat dwudziestych minionego wieku sytuacja w tych okolicach była nadal niestabilna – ludność ukraińska odnosiła się z niechęcią do nowej władzy i nie tylko nie pomagała w jej tworzeniu, ale wspierała antypolski ruch partyzancki, kierowany przez “Zakordat” czyli Zakordonnyj Otdieł KPb(U), a nawet samorzutnie chwytała za broń. Jeszcze w początkach 1925 r., jak donosił “Przegląd Lubelsko- Kresowy” zagrożenie urzędów państwowych, osad żołnierskich czy dworów było najzupełniej realne. W korespondencji dla tego pisma tak opisywano wieczerzę wigilijną we dworze: “Zasiadano w pełnym pogotowiu wojennym. Prócz widelców, noży i łyżek każdy z obecnych panów posiadał przy sobie pistolet gotowy do strzału. Prócz tego w każdym niemal pokoju zostawiano nabitą broń”. Działaniu band bolszewickich sprzyjał fakt, że powiat sarneński mający powierzchnię 5478 km kw. był największy w województwie wołyńskim, miał najmniejsze zaludnienie i największą lesistość.

Do wojny nie skończono

Parafię rzymskokatolicką w Sarnach erygowano w 1921 r. Początkowo służyła wiernym drewniana kaplica p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa, powstała po przebudowie kolejowego obiektu. Z inicjatywy ks. Jana Świderskiego, popartej przez miejscowych urzędników, kolejarzy i żołnierzy KOP-u, w 1935 r. rozpoczęto budowę nowoczesnego kościoła murowanego p.w. Przemienienia Pańskiego. Do wybuchu wojny kościół był już przykryty dachem, ale prace wykończeniowe musiano przerwać.

W parafii szczególnym kultem cieszyła się kopia cudownego obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej autorstwa profesora miejscowego gimnazjum Antoniego Czerniewskiego. Wspólnota w samym mieście nie była jednak duża, w liczącym 11 tys. mieszkańców mieście Polacy stanowili mniejszość – 45% jego obywateli była pochodzenia żydowskiego, na drugim miejscu plasowali się Ukraińcy, Polacy zajmowali miejsce trzecie. Byli kolejarzami, urzędnikami, bądź żołnierzami KOP-u.

Krwawe wydarzenia, jakie miały miejsce na Wołyniu w czasie II wojny światowej w okolicach Sarn znalazły swe wyjątkowo bestialskie oblicze. Ich świadkiem była też plebania parafii, jak piszą w swej monumentalnej pracy Władysław i Ewa Siemaszkowie: ,,Wiosną 1943 r. do Sarn ściągała ludność z napadanych przez bulbowców miejscowości powiatu sarneńskiego i kostopolskiego. W mieście działał społeczny komitet pomagający ofiarom napadów ukraińskich. Przebywająca na plebani 11-letnia dziewczynka z okolic Sarn, mająca kilkanaście ran kłutych, dostała ataku histerii na widok mięsa, ponieważ jej rodziców upowcy najpierw zamordowali, a potem pokrajali na kawałki, wbili na widelce i ułożyli na półmisku”. Ksiądz Jan Lewiński, który był świadkiem takich scen, wytrwał na posterunku do pierwszych dni maja 1945 r., kiedy to został przymusowo ekspatriowany wraz z resztka parafian do Polski. Udało mu się wywieźć naczynia i szaty liturgiczne oraz kopię obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej.

Zostało sporo Polaków

Wspólnota parafialna przetrwała jednak w Sarnach do 1958 r., pozostało w nich bowiem sporo Polaków, którzy mimo tragicznych zajść na Wołyniu zdecydowali się nie wyjeżdżać. Do 1958 r. dojeżdżał do nich ojciec Serafin Kaszuba, który wiele trudu włożył w podtrzymanie wiary i polskiego ducha. Po pozbawieniu go za to prawa wykonywania obowiązków kapłańskich, władze zamknęły też w 1959 r. kościół, zamieniając go w magazyn artykułów spożywczych. Wcześniej, tuż po wyjeździe księdza, zajęły również plebanię urządzając w niej “wojenkomat”. Wierni zeszli do podziemia, jeździli do Żytomierza i Pińska zawierać śluby i chrzcić dzieci.

Parafia zaczęła odradzać się na początku lat dziewięćdziesiątych. Jedną z inicjatorek jej wskrzeszenia była Helena Żygałowa – Polka o nietypowym, jak na sarneńskie warunki, życiorysie.

,,Pochodzę z rodziny katolickiej. Mama była z domu Żywica, a mój dziadek był znanym na Białorusi polskim gospodarzem. Moją rodzinę zesłano przed wojną na Sybir, bo ojca uznano za kułaka, który będzie przeszkadzał kołchozom. Ja przyjechałam do Sarn w 1946 r. i tu wyszłam za mąż za wojskowego. Mój mąż jest prawosławny, ale braliśmy ślub w kościele. On bardzo lubi Kościół katolicki i od razu, jak go nam zwrócono, zaangażował się w jego remont. Kościół został oddany wiernym trochę dzięki mnie. Władze same chciały się go pozbyć, ponieważ za czasów ojca Kaszuby byłam członkiem tzw. “dwadcatki” czyli komitetu parafialnego, przedstawiciel władz przyszedł do mnie z sugestią, bym zebrała grupę katolików, której będą mogli przekazać świątynię. Zebrałam w sumie 76 podpisów i zaniosłam merowi. Grekokatolicy też chcieli go dla siebie, ale zebrali tylko 36 podpisów. Prawosławni z Cerkwi Autokefalicznej, którzy chcieli kościół zaadaptować dla swych potrzeb przedstawili podpisów 47. Władze przyjęły więc decyzję o zwrocie świątyni jego prawowitym właścicielom.

“Płaczący kościół”

Pierwszą Mszę św. w kościele sarneńskim po latach przerwy odprawili w dniu 6 sierpnia 1991 r. ks. Antoni Andruszczyszyn, będący wówczas proboszczem w Sławucie i ks. Władysław Czajka, obecny dziekan rówieński. Pierwszym stale dojeżdżającym do Sarn duszpasterzem był ks. Krzysztof Krawczak. Pod koniec 1992 r. parafię objęli księża palotyni, pierwszym jej stałym proboszczem został ks. Jarosław Olszewski SAC. Po kilku miesiącach wsparł go ks. Franciszek Gomułka SAC. Ich praca była bardzo trudna – wspólnota w Sarnach była nieliczna, a jej członkowie mieli bardzo mgliste pojęcie o wierze katolickiej. Niektórzy nie potrafili nawet uczynić znaku krzyża. Nie wszyscy wierzyli, że wolność religijna będzie zjawiskiem trwałym, że na tych którzy przyznają się do katolicyzmu i polskości nie spadną po raz kolejny represje. Odbudowując Kościół duchowy Palotyni musieli również podjąć odbudowę kościoła materialnego. Zwrócona świątynia nie była wprawdzie w stanie ruiny, ale trzeba było podłączyć do niej elektryczność, wymienić tynki, stolarkę, a przede wszystkim przeciekający dach. Po wizycie w świątyni, jeden z księży kapucynów określił ją mianem “płaczącego kościoła”. Remontu wymagała również zwrócona parafii plebania.

Posługujący w Sarnach palotyni szybko też przekonali się, że tu oprócz duszpasterskich i materialnych problemów trzeba borykać się także z kłopotami zdrowotnymi. Miasto to bowiem, podobnie jak całe Polesie Wołyńskie leży w tzw. “czarnobylskiej zonie” czwartego stopnia, czyli terenie napromieniowanym w efekcie katastrofy w Czarnobylu, na którym potęgują się wszystkie dolegliwości.

Na szybkie efekty nie można liczyć

Mimo wszystkich przeciwności palotyni rozszerzyli swoją działalność, obejmując jeszcze opieką katolików w Dąbrowicy, Rokitnie, Tomaszogrodzie, Kuzniecowsku, Klesowie i Kupieli. W 1995 r. udało im się zakończyć remont sarneńskiej świątyni.

Od 1995 roku proboszczem w Sarnach jest ks. Andrzej Walczuk. W okresie jego posługi parafia oczywiście rozwinęła się i okrzepła, choć nie w takim zakresie, w jakim można by się spodziewać. Potwierdziły się niestety słowa ks. Franciszka Gomułczaka, który na łamach palotyńskiego pisma “Posyłam was” przewidywało na początku swojej posługi, że na szybkie efekty duszpasterskie nie można w Sarnach liczyć i dopiero za 40 lat należy oczekiwać w nich rozwoju życia religijnego. Parafia liczy tylko 75 wiernych, choć teoretycznie mogłaby mieć kilkakrotnie więcej członków.

,,Osób mających polskie bądź katolickie korzenie mieszka w Sarnach wiele” – mówi ks. Andrzej. ,,Większość z nich ukrywa jednak swe pochodzenie i tylko po czysto polskim nazwisku można poznać, że są Polakami. Sporo ma też bliższą lub dalszą rodzinę w Polsce. Ludzie starsi żyją tu wciąż wspomnieniami z lat wojny. Młodsi na wszelki wypadek deklarują, ze są Ukraińcami i prawosławnymi, choć praktycznie nie wierzą w nic. Wierni należący do wspólnoty, to w większości osoby starsze dożywające swych dni. Aż jedenaście z nich odwiedzam w domach w pierwszy piątek miesiąca z Komunią św. Społeczność parafialna w Sarnach jest niestety bardzo hermetyczna, należy do niej tylko kilku Ukraińców i Rosjan. Gdy parafia się odradzała, zainteresowanie wśród nich wiarą katolicką było nawet spore, ale gdy przychodzili do świątyni, to starsze kobiety wypraszały ich mówiąc, że Ukraińcy w czasie wojny rżnęli Polaków i oni ich tu nie potrzebują. Obecnie to się zaczyna zmieniać, ale bardzo powoli, mimo że w swoim posługiwaniu dużo czasu poświęcam nauczaniu zasad powszechności Kościoła katolickiego.

Tłok na religijnym rynku

Czynnikiem utrudniającym rozwój sarneńskiej wspólnoty jest też fakt, że poza nielicznymi przypadkami wszystkie osoby do niej należące żyją w związkach mieszanych. Najczęściej ich współmałżonkiem jest osoba, deklarująca przynależność do prawosławia, będąca narodowości ukraińskiej.

,,W praktyce oznacza to, że druga strona jest niepraktykująca czy nawet niewierząca, bo do cerkwi zagląda raz na rok” – ubolewa ks. Andrzej. ,,Żony nie ciągną jednak swych mężów do kościoła, bo i po co, skoro on Ukrainiec…”

Możliwości ewangelizacyjne sarneńskiej parafii ogranicza też tłok na “religijnym rynku”. W mieście działają praktycznie wszystkie Kościoły, wyznania i sekty. Wśród tych ostatnich reprezentowane są także wszystkie odłamy.

Szczególną popularnością cieszą się wśród mieszkańców Sarn protestanci, a zwłaszcza baptyści. Rozdzielana przez nich stale pomoc humanitarna przyciąga do nich ogromne rzesze wiernych.

,,Bardzo dużo ludzi wstępuje do baptystów, bo widzi, że są oni najlepszą odskocznią do wyjazdu na Zachód” – mówi ks. Andrzej. ,,Ci, którzy zasilają ich szeregi, mogą liczyć na zaproszenie i pomoc wspólnot tego Kościoła na całym świecie. Baptystom tym łatwiej zdobyć zaufanie Ukraińców, ponieważ działają na tym terenie jeszcze od czasów II Rzeczypospolitej i zawsze mieli sporo wyznawców.”

Pomoc charytatywna dla mieszkańców Sarn jest ważna nie tylko ze względu na powszechną na Ukrainie biedę, ale również na skażenie promieniotwórcze, które choć się o tym oficjalnie nie mówi, daje się tutejszym mieszkańcom we znaki. Osób chorych na dolegliwości wynikające bezpośrednio z “efektów Czarnobyla” jest ogromna ilość. Oficjalnie zarejestrowane są jednak jako zwyczajne przypadłości, a problem ten z roku na rok narasta, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Z okresowych badań wynika, że tylko jedna trzecia uczniów tutejszych szkół jest “w miarę (ale nie całkiem) zdrowa”. W dużej mierze jest to efekt odżywiania się plonami tutejszej ziemi, z której według obiegowych i pewnie prawdziwych opinii nieskażone są tylko “sało” i “wódka”. W sklepach są oczywiście produkty importowane spoza “czarnobylskiej zony”, ale są one drogie i nie stanowią podstawy wyżywienia przeciętnych sarnian. Państwo ukraińskie nie robi niestety nic, aby przyjść z pomocą swoim obywatelom, żyjącym w skażonych zonach.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply