O sytuacji na Białorusi z Kamilem Kłysińskim, ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) rozmawia Paweł Czekierda (Kresy.pl).

Paweł Czekierda: Na Białorusi od dwóch miesięcy w każdą środę odbywały się milczące protesty „Rewolucja przez sieci społecznościowe”. Ich uczestnicy bez zabronionych w tym kraju symboli narodowych oraz haseł demonstrowali swoje niezadowolenie z władzy. Jednak w sierpniu odstąpiono od protestów w takiej formie. Jak Pan sądzi czy te akcję mają jeszcze szansę powodzenia w przyszłości, czy ich potencjał już wygasł?

Kamil Kłysiński: To jest wydarzenie bardzo ciekawe, ale w tym wymiarze w jakim miało miejsce jest już faktem historycznym w najnowszych dziejach Białorusi. Po raz pierwszy w tym kraju na tak dużą skalę – czasową, terytorialną i liczebną – udało się zorganizować akcję typu ”flash mob” o zabarwieniu politycznym. To był pierwszy przypadek, że wyraz niezadowolenia trwał tak długo. Zawsze manifestowano je symbolicznie, poprzez dźwięki telefonów czy klaskanie co jest typowe dla „flash mob”. Władze Białorusi były trochę zaskoczone tym wszystkim. Początkowo nie podejmowano żadnych interwencji, a jeśli były to chaotyczne i nieporadne. Władze przez wszystkie lata autorytaryzmu świetnie opracowały metody walki i pacyfikacji klasycznych demonstracji z hasłami i flagami organizacji opozycyjnych. Tutaj był element zaskoczenia, ale dość szybko opracowano efektywną metodę tłumienia protestów. W chaotyczny i brutalny sposób wyłapywano ludzi z tłumu po czym pakowano jak przedmioty do samochodów ciężarowych. Dochodziło do kuriozalnych sytuacji, gdy jednoręki inwalida został oskarżony o to, że klaskał, a emeryta chorego na serce szarpano i zrzucono z ławki. Zatrzymano przejeżdżającego rowerzystę i razem z rowerem zapakowano do ciężarówki. Ludzie, którzy to wykonywali nie przemyśleli swojego postępowania lub uznali, że każdy sposób jest dobry byle zasiać strach wśród rzeczywistych i potencjalnych uczestników. Jest to według mnie jeden z dwóch czynników, który wpłynął na spadek dynamiki protestów. Skłoniło to organizatorów do ich całkowitego zawieszenia. W sierpniu te akcje już się nie odbywają. Drugim powodem poza lękiem jest oczywiście sezon wakacyjny. W związku z tym, że poziom życia na Białorusi spadł, ludzie zajęli się uprawą swoich działek i wyjechali z miast. Na Białorusi bardzo popularne są podmiejskie działki – dacze, szczególnie w momencie, gdy wiele produktów drożeje nawet o kilkanaście procent miesięcznie. To są niebywałe statystyki nawet w kontekście kryzysu gospodarczego na świecie. Białorusinowi w okresie wakacyjnym dacza jest bardzo potrzebna. Jesień będzie porą kluczową, ponieważ ludzie z powodu pogody i cyklu sezonowego wrócą ze swych działek i zacznie się inne życie w miastach, w których warunki bytu będą coraz trudniejsze. Z jednej strony będzie wzrost cen w granicach czterdziestu procent, a ludzie odczują to w konkretnych grupach produktów. Poza tym w sierpniu widać pierwsze podwyżki opłat stałych, np. za gaz. Już teraz planuje się szereg opłat dodatkowych, np. na wydatki związane z wysyłaniem dzieci do szkół. To wszystko będzie powodowało wzrost niezadowolenia społecznego. Jest szansa, że przy odpowiedniej i sprawnej organizacji oraz ciekawej ofercie ze strony inicjatorów protestów może być znacznie więcej uczestników niż w czerwcu i lipcu.

Czy według Pana akcje typu „flash mob” na Białorusi mogły powstać z inicjatywy środowisk opozycji politycznej, która jeszcze się do nich nie przyznaje i czeka na rozwój wydarzeń oraz odpowiednio duże poparcie społeczne, żeby w konkretnym momencie przejąć kontrolę i stanąć na czele protestów?

Nie jestem pewien czy jest to świadome działanie opozycji. Białoruskie społeczeństwo upodmiotawia się i zaczyna wychodzić na ulice jako świadomy podmiot mający coś do powiedzenia. Sądzę, że jej liderzy wstrzymali się po pierwsze dlatego, bo chcieli zobaczyć co z tego wyniknie i po drugie, ponieważ czuli, że swoją wczesną interwencją mogą zepsuć te akcje. Wydaje mi się, że nie jest to plan sterowany zakulisowo. To nie oni je tworzyli. Opozycja przyglądała się z boku i wyciągała wnioski. Co ciekawe podobną teorię przedstawił Aleksander Łukaszenka komentując te wystąpienia. Obawiał się, że opozycja będzie chciała w pewnym momencie przejąć nad nimi kontrole i wykorzystać do własnych interesów.

Czyli jesienią – na początku września – możemy spodziewać się kolejnej fali tych akcji…

A im bliżej zimy ten wzrost może być coraz większy tym bardziej, że waloryzacja płac rent i emerytur nie nadąża za inflacją. Mimo tego władze wykonują ją w miarę możliwości i zapowiadają, że będą to robić nadal. Inflacja ma wysoką dynamikę w związku z tym ludzie nie odczuwają tego w sposób istotny.

Czyli można się domyślać, że tego typu specyficzne protesty organizowane w Internecie będą kontynuowane i mogą się znowu powtórzyć.

Ja mówię o pewnej sytuacji społecznej jak o obiektywnym procesie, który jest dla mnie jasny. Natomiast w jakiej formie będą się odbywały demonstracje jest to inna kwestia. Widać, że formuła flash mob albo się wyczerpała albo chodzi o czynnik sezonowy. To jest zadanie dla organizatorów. Być może ludziom nie wystarcza już samo klaskanie. Być może oczekują sformułowania jakiś żądań socjalnych. Nie oszukujmy się, jeżeli większe masy wyjdą na ulice jesienią to nie po to żeby demokratyzować Białoruś, bo o tym myślą nieliczni, ale głównie po to by przywrócić bezpieczeństwo socjalne.

Dzięki temu funkcjonuje reżim Łukaszenki. W tej sytuacji widzimy, że w coraz mniejszym stopniu zapewnia bezpieczeństwo socjalne swoim obywatelom. W związku z tym będzie się zwiększać społeczne niezadowolenie. Kto mógłby stanąć w niedalekiej przyszłości na czele protestów przeciwko reżimowi Łukaszenki?

Stawiam tezę, że jeśli protesty na Białorusi mają się odbyć na większą skalę i o czymś na Białorusi zdecydować to odbędą się poza strukturami opozycji. Również spontaniczni liderzy nie dadzą rady efektywnie zapanować nad tłumem i nim kierować, by coś z tego wynikło, np. w skrajnym wypadku doprowadziło do przejęcia władzy na Białorusi. Nie widzę możliwości, aby potencjalne protesty mogły doprowadzić do objęcia władzy przez zupełnie nowych ludzi, którzy od lat są poza strukturami władzy. Czyli głównie z kręgu opozycji lub ewentualnie działaczy społecznych. Ważnym czynnikiem są środowiska robotnicze. Jeśli pracownicy dużych zakładów, np. w Mińsku nie przyłączą się do protestów i nie uznają tego za potrzebne, to te demonstracje oczywiście będą się odbywać, ale mogą liczyć kilka tysięcy uczestników i zaczną wygasać. Tylko robotnicy są w stanie przechylić szalę na korzyść demonstrantów i wywrzeć odpowiednią presję na władzy. Oczywiście jesienne protesty wykreują jakiś liderów, ale będą oni tymczasowi. Nie widzę potencjału w stylu białoruskiego Wałęsy.

Czyli jak Pan ocenia siłę politycznej opozycji na Białorusi?

Jest ona słaba, podzielona i skłócona. To jest taka mantra. Niezależnie czy zastanawiałbym się nad tym teraz czy kilka lat temu dostrzegam podobną sytuację. Problem polega na tym, że to się pogłębia. I to jest chyba jedyna zmiana, Przeszkadzają ambicje poszczególnych liderów, skupienie się na ich wewnętrznych sporach, brak konkretnych instrukcji i myślenia strategicznego. Utrudnieniem jest różna hierarchia wartości i celów. Również istotnym czynnikiem jest wnikliwa praca służ białoruskich. Do tego opozycjoniści sami nawzajem oskarżają się o szpiegostwo. Środowiska te narzekają wciąż na brak finansów, a na źródła wewnętrzne liczyć nie mogą. Władze białoruskie wysyłają mocne sygnały, że sobie nie życzą aby biznes wspierał opozycję.

A czy można przypuszczać, że Aleksander Łukaszenka zostanie odsunięty od władzy?

Myślę, że takie prawdopodobieństwo istnieje o ile nie dojdzie do pewnych wydarzeń. Łukaszenkę może uratować duża prywatyzacja, kiedy uzyska sporą sumę obcej waluty. Jej deficyt jest poważny i stanowi jeden z głównych problemów białoruskiej gospodarki i władz. Bez tego państwo może się znaleźć w jeszcze gorszej sytuacji. Jeśli uzyska zastrzyk finansowy z zewnątrz to może to być poważne wsparcie dla Łukaszenki i pomoże mu przetrwać. Z jednej strony uchroni go przed koniecznością sprzedawania aktywów gospodarczych Rosji, której kapitału się boi. W ostatnich dniach pojawiły się informacje, że Indie interesują się nabyciem dwudziestu pięciu procent kompanii potasowej, będącą jednym z filarów białoruskiego przemysłu. Według informacji Hindusi są w stanie zapłacić około 7 miliardów. Ekonomiści oceniają potrzeby Białorusi w najbliższych miesiącach w okolicach 10 miliardów dolarów. Czyli jest to poważne wsparcie. Do tego dochodzi zagwarantowany kredyt bankowy z Rosji w wysokości 2 miliardów dolarów. Ta suma pozwala uzupełnić rezerwy walutowe, co w rezultacie pozwoli rozliczać się z kredytów zagranicznych. Umożliwia to uniknięcie sprzedaży kluczowych aktywów Rosji i daje możliwość wprowadzenia podwyżek wynagrodzeń w kraju. Oczywiście jest to odsyłanie w czasie katastrofy, bo białoruska gospodarka bez reformy jest w stanie agonalnym.

Czyli w perspektywie tego roku transakcja z Indiami rozwiąże problemy Łukaszenki i ustabilizuje sytuacje. A co by musiało się zdarzyć lub nie wydarzyć by autorytarny prezydent Białorusi ustąpił?

Musiałby kontynuować politykę, którą prowadzi obecnie, czyli blokować prywatyzację na korzyść Rosji. Ważny jest brak reform gospodarczych i kredytów z zewnątrz, np. z Funduszu Walutowego, co w aktualnej sytuacji politycznej i gospodarczej jest obecne oraz brak takich transakcji jak np. z Indiami. W tych okolicznościach Łukaszenka jest słaby i nie ma atutów. Jednocześnie jest zablokowany każdą swoją decyzją, bo boi się swojego następnego ruchu i czuje zagrożenie własnej pozycji w państwie. Wtedy władze mają wąskie pole manewru i nie mogą zbytnio ingerować na rynku. W takiej sytuacji do gry może wejść białoruska nomenklatura, która może wykorzystać chaos na ulicach do wynegocjowania innych zasad funkcjonowania w państwie i większej samodzielności. Będą domagać się prywatyzacji na własną korzyść lub w skrajnym wypadku mogą zmusić Łukaszenkę do odejścia.

A gdyby przestał być prezydentem kogo widzi Pan w roli jego następcy? Kogoś z kręgów białoruskiej nomenklatury, ludzi związanych z Rosją czy może zupełnie inną opcję polityczną?

Rosja na pewno nie będzie biernie patrzyła na rozwój wydarzeń i ktoś na pewno będzie się tą sytuacją interesował. To państwo nie traci Białorusi ze swojego punktu widzenia. Gdyby nomenklatura przejęła władzę w państwie, Białoruś zmierzałaby w stronę oligarchizacji. Taka władza mogłaby być zainteresowana zreformowaniem państwa gospodarczo. Będzie chciała zapewnić ludziom to czego oczekują, by nie chcieli obalić kolejnej władzy. Pojawi się konieczność współpracy z Zachodem, co będzie wymagało pewnych ustępstw politycznych i wprowadzenia wolności obywatelskich. Takie zmiany nie są możliwe przy Łukaszence. Od czasu ostatnich wyborów prezydenckich jest politykiem zablokowanym, dążącym do totalnej konserwacji reżimu.

A co musi się wydarzyć na Białorusi by mogły się tam odbyć wolne i demokratyczne wybory?

Musiałby odejść Aleksander Łukaszenka, który mentalnie nie dopuszcza takiej możliwości. Kłóci się to z jego filozofią władzy, z jego interesami i postrzeganiem świata oraz z tym co przez lata budował. Wtedy reżim stałby się miększy, a na fotelu prezydenta na pewno nie zasiadłby kontynuator polityki obecnego prezydenta Białorusi.

Dziękuję za rozmowę.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply