W trzeciej części kultowego Ojca Chrzestnego Don Corleone zwraca się do swojego bratanka z tymi słowami: „Nigdy nie miej w nienawiści swoich wrogów. To źle wpływa na osąd.”

Wydaje się, że ta reguła, która trafnie ujmuje roztropną postawę w dziedzinie stosunków międzynarodowych, została przeoczona przez dr Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego w jego tekście opublikowanym na portalu niezależna.pl (28/08/2014), w którym Autor postuluje polskie dozbrajanie ponoszącej coraz to bardziej spektakularne porażki armii ukraińskiej w jej walce z separatystami z Donbasu.

Żurawski argumentuje, że brak polskich dostaw broni dla Ukraińców przyczyni się nie tylko do ostatecznej klęski militarnej Kijowa, lecz również ułatwi dalszą ekspansję Rosji na Zachód. Pisze Żurawski: „Dozbrojenie Ukrainy jest politycznym nakazem chwili i Polska powinna przeznaczyć na ten cel wszystkie dostępne środki, nie pytając nikogo o zdanie. Ukraina jest naszym sąsiadem. Została napadnięta i się broni. Prosi nas o oręż, który będzie użyty przeciw wojskom państwa stanowiącego zagrożenie także dla naszej niepodległości (…) Zatrzymanie rosyjskiej ekspansji leży w najżywotniejszym polskim interesie. Jeśli nie zatrzymają jej dziś Ukraińcy, jutro być może będziemy musieli sami stawić jej czoła. Dając broń Ukrainie, nie tylko utrudniamy grożącą nam ekspansję rosyjską”. Jak wynika z cytowanego ustępu, Żurawski jest przekonany, że w interesie Polski leży wojskowe wsparcie dla Kijowa i że esencją obecnego kryzysu jest dążenie Moskwy do „ekspansji”.

Żurawskiego rekomendacje są, rzecz jasna, chybione, przede wszystkim z tego powodu, że opierają się na błędnych założeniach, które prowadzą wprost do błędnych wniosków.

Zacznijmy więc od początku.

Niezależnie od licznych głosów w Polsce i na Zachodzie, które zarzucają Władimirowi Putinowi dążenie do restauracji imperium (niektórzy nawet mówią o odbudowie samego ZSRR), bardziej prawdopodobnym jest, iż od początku kryzysu na Ukrainie Putin kierował się logiką przywódcy urażonego postimperialnego mocarstwa, dążąc do zabezpieczenia swoich żywotnych i strategicznych interesów w wymiarze geopolitycznym i gotowego w imię tychże interesów zapłacić wysoką cenę. Od samego początku kryzysu, dziennikarstwo i publicystyka głównego nurtu nie zechciały odnieść się do najbardziej elementarnych pytań:

1) Jakimi pobudkami kierowała się Rosja?

2) Czy istnieje możliwość powstania z jej strony uzasadnionej obawy co do dalszego zbliżania się do jej granic Unii Europejskiej i być może NATO (w umowie stowarzyszeniowej znajdowały się zapisy przewidujące ściślejszą koordynację i konwergencję polityki obronnej)?

3) Czy Rosjanie mieli rację, widząc konflikt ukraiński w kontekście dalszego rozgrywania Rosji przez Zachód, przy czym Ukraina odgrywała rolę geopolitycznego pionka?
4) Czy nowe kijowskie władze, ustanowione w wyniku przewrotu, z pogwałceniem samej konstytucji ukraińskiej i o wyraźnie antyrosyjskim nastawieniu, mogły zyskać przychylność Rosji?

Mało kto zadawał sobie trud, aby dać odpowiedzi na te pytania, co konsekwentnie wpłynęło na politykę zagraniczną Warszawy vis a vis Ukrainy i Rosji oraz na narrację w mediach głównego nurtu i emanującego z ust głównych sił politycznych w Sejmie. Jak pisze profesor Stanisław Bieleń: „Doszło do absurdalnej sytuacji już nie tylko w sensie psychologicznym, ale i praktycznym. Nic bowiem, co zrobi Rosja, nie zasługuje na zrozumienie i niczego, co zrobi Ukraina, nie wolno krytykować.

Czym więc kierował się Putin? Co chciał osiągnąć? Jeśli Putina głównym celem było powstrzymanie Ukrainy od przystąpienia do europejskiej strefy wpływów pod przywództwem Waszyngtonu ze znaczącymi kosztami gospodarczo-wojskowymi dla Rosji, wówczas jego postępowanie wydaje się być jak najbardziej uzasadnione i racjonalne- przynajmniej z rosyjskiego punktu widzenia. Było to czyste zastosowanie rosyjskiej odmiany doktryny Monroe’a. Twierdzenie, że Putin chce rozciągnąć granice Rosji bardziej na Zachód jest czystym absurdem. Moskwa nie ma żadnego interesu w przejęciu i okupacji Ukrainy. Pamięć o Czeczenii i Afganistanie wciąż jest świeża, nie mówiąc już o katastrofalnych skutkach dla rosyjskiej gospodarki, które powstałyby w wyniku otwartej agresji. Putin nie jest samobójcą. Tak więc podstawowe założenie, jakim operuje Żurawski, nie odzwierciedla rzeczywistości.

Żurawski pisze, że dostarczając Ukrainie broń w tym krytycznym momencie: „Stawiamy także Polskę w centrum gry”. Pytanie tylko jakiej gry? Czy polska pomoc militarna będzie zaczynem dalszej eskalacji czy deeskalacji konfliktu, co rzeczywiście leży w naszym najżywotniejszym interesie? Jaką mamy pewność, do czego owa broń będzie wykorzystywana? Zamiar „czyszczenia karaluchów”, tj. zwyczajnego mordowania cywilów sprzeciwiających się obecnej polityce Kijowa (zob spalenie żywcem 40 antykijowskich aktywistów w Domie Związków Zawodowych w Odessie) w Donbasie, przez co bardziej radykalne elementy w ukraińskiej armii jest głośno artykułowany. Historia wyraźnie uczy, że wojny zastępcze mają tendencje do odbijania się czkawką państwom zaangażowanym (talibowie w Afganistanie, ISIS w Syrii i Iraku). A co jeśli nasze wsparcie okaże się niewystarczające i Ukraińcy będą żądali już nie broni, ale udziału polskich żołnierzy? Nasza potencjalna pomoc oczywiście nie będzie w stanie odstraszyć Rosjan. Przeciwnie, może doprowadzić do faktycznej, pełnowymiarowej interwencji na Ukrainie, jeśli liczba zabitych rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy będzie wzrastała dzięki operacjom zaopatrzonej w świeże dostawy broni armii ukraińskiej. Etyka przekonań naszych „niepokornych” publicystów wówczas brutalnie zderzy się z etyką odpowiedzialności, o której swego czasu pisał Max Weber.

W jaki sposób na tym zyskamy?

Błędne jest również domyślne utożsamianie polskich interesów z realizowaną obecnie polityką Kijowa do jakiego posuwa się Żurawski w swoim tekście. Rozumowanie Żurawskiego jest oparte, jak wskazałem powyżej, na negacji możliwości posiadania przez Rosję interesów strategicznych, które nie są pochodną jakiejś wrodzonej do Zachodu i Ukrainy animozji, lecz wynikają z prostej analizy historycznego i geopolitycznego położenia Rosji. Inni publicyści z kolei twierdzą, że gdyby nie Putin, wówczas inny rosyjski przywódca, nieobciążony czekistowską przeszłością, w sposób dobrowolny i bez walki oddałby Ukrainę i całą rosyjską bliską zagranicę Zachodowi. Nic bardziej mylnego. To tak jakby powiedzieć, że gdyby w 1962 r. w Białym Domu zasiadał kto inny a nie Kennedy, Sowieci mogliby bez większych problemów instalować do woli rakiety nuklearne i swoją infrastrukturę wojskową na Kubie. Henry Kissinger napisał niedawno, że „Ukraina nigdy nie będzie obcym państwem dla Rosji”, bowiem stanowi kolebkę rosyjskiej cywilizacji, miejsce, gdzie „historia Rosji się rozpoczęła”. Jej poliglotyczna kompozycja oznacza, że „każda próba dominacji jednej części Ukrainy nad drugą” skończyłaby się „wojną domową bądź rozpadem”. Polska ze względu na swoją odrębność historyczną, cywilizacyjną i religijną w żaden sposób nie może być mierzona z Ukrainą pod tym względem, dlatego też nasza polityka wobec Rosji nie zawsze musi być zgodna z interesem Ukrainy. Dzisiejszy kryzys ukazuje to dobitnie.

Dla każdego obserwującego obecny kryzys i mającego elementarne pojęcie o historii Ukrainy i Rosji powinno być oczywiste, że w interesie wszystkich stron, w tym i Polski, jest rozwiązanie dyplomatyczne. Należy zgodzić się z konstatacją Żurawskiego, że Polska nie powinna być zakładnikiem unijnego „twardego jądra”, ani nawet Amerykanów (co szczególnie cieszy, mając na uwadze często skrajną proamerykańskość medium, na łamach którego pisze te słowa Autor), lecz należy wyciągnąć z owej konstatacji odmienne wnioski niż te, które proponuje Żurawski.

Otóż, jeśli polska polityka zagraniczna na obecnym odcinku ma być skuteczna w zakresie zabezpieczania naszych interesów na Wschodzie- w tym przede wszystkim interesów gospodarczych, mocno nadszarpniętych przez ostatnią rundę sankcji- i suwerenna w swojej realizacji, pierwszym krokiem powinno być rozpoczęcie zdecydowanej i kuluarowej akcji dyplomatycznej, niemilitarnej, której celem będzie finalne zażegnanie konfliktu i trwałe polityczne porozumienie stron. Polska winna tutaj przodować, a nie oddawać całość inicjatywy Berlinowi.

Jeśli polityka zagraniczna jest sztuką roztropnego ustalania priorytetów, formuła rozejmu między Kijowem i separatystami przy udziale Polski i wyraźnie dążących do zakończenia wojny Niemiec oraz Rosji jest na dzień dzisiejszy jedynym sensownym wyjściem z impasu. W tym więc wymiarze interesy nasze i najmocniejszych graczy w UE się akurat zlewają. Należy z góry spodziewać się, że nie każda ze stron będzie w pełni zadowolona z ostatecznych wyników rokowań, gdyż emocjonalna i psychologiczna wojna rosyjskich separatystów i władzy w Kijowie jest oczywiście tak samo zażarta jak sam konflikt zbrojny. Ale taka jest natura dyplomacji i negocjacji- stawką nie jest całkowita satysfakcja stron, lecz zrównoważona niesatysfakcja. Stanowisko, wg którego ciągle „robimy kuku” Rosji, jak to swego czasu z aprobatą i pewnością siebie określił poseł Ryszard Czarnecki, musi koniecznie ustąpić stanowisku twardego realizmu i interesowności. Demonizowanie Rosji i jej prezydenta nie jest żadną polityką, co najwyżej alibi tłumaczącym jej brak.

Naszym celem powinna być stabilna, przewidywalna, konstruktywnie współpracująca z Rosją i Unią Europejską Ukraina, odzwierciedlająca kulturową i etniczną mozaikę jej mieszkańców. Skomplikowanej i wspólnej historii rosyjsko-ukraińskiej z dnia nie dzień nie da się ot tak wyrzucić do śmietnika. Co nie oznacza, że przy potencjalnie zrównoważonym wyborze geopolitycznym (UE bez NATO) Ukraina nie może równocześnie posiadać silnej tożsamości narodowej.

Warto też zwrócić uwagę na następujące słowa Żurawskiego: „Możemy tylko się cieszyć, że nie będą musieli jej [polskiej broni] sprawdzać ginący na tej wojnie polscy żołnierze, ale uczynią to ich ukraińscy koledzy”. Znamiennym jest, że tak bardzo proukraińskie środowisko, jakim jest „Gazeta Polska”, równocześnie pozwala traktować Ukraińców jako potencjalne mięso armatnie.

Jeśli faktycznie chcemy pomóc Ukrainie, dalsze wysyłanie młodych Ukraińców na front do walki m.in z własnymi obywatelami jest dla niej pocałunkiem śmierci.

Pamiętajmy, że pozornie dobre intencje są niemalże zawsze zaczynem tragedii w polityce międzynarodowej.

Czy tego właśnie chcemy?

Michał Krupa

narodowcy.net

3 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. kp
    kp :

    Pana Żurawskiego … i Pana Krupę łączy niewątpliwie jedno – obaj próbują być bardzo rozważni i obaj stracili całkowity kontakt z rzeczywistością. W przypadku pierwszego wynika to z jego antyrosyjskości, a w przypadku drugiego z jego prorosyjskości maskowanej elementami zrozumienia dla rosyjskich interesów i rzekomo partnerskiego stosunku Rosji do Polski.

  2. tagore
    tagore :

    Obaj autorzy traktują Ukrainę jak dekorację ,a nie podmiot wydarzeń. Wypadało by ocenić Ukraińską wizję stosunków polsko ukraińskich i dopiero w oparciu o taką analizę pisać co powinniśmy
    ,a czego nie powinniśmy robić jako Państwo.

    tagore