Jestem ukąszona Wschodem

z Olgą Iwaniak, nową prezes Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie rozmawiał Marcin Romer, redaktor naczelny “Kuriera Galicyjskiego”.– Kilka tygodni temu Rada Fundacji “Pomoc Polakom na Wschodzie” powierzyła Pani funkcję Prezesa Zarządu. Jaka jest Pani wizja i koncepcja działania Fundacji pod Pani kierownictwem?

– Najkrócej – moja wizja to: kontynuacja i rozszerzenie. Jestem tu dopiero od niedawna, nie mam jeszcze dokładnego oglądu wszystkich programów, ale mogę zapewnić, że będą one kontynuowane. Natomiast to, na czym mi najbardziej zależy, to rozszerzenie możliwości finansowania Państwa projektów: nowych, ale i dotychczasowych. Chciałabym, skoro mam taką możliwość dzięki uprzejmości “Kuriera Galicyjskiego”, zachęcić Państwa do aktywności, składania wniosków, a my, tu w Fundacji, będziemy się zastanawiać, jak to można najszybciej zrealizować z pożytkiem dla środowisk polskich.

– Na czym miałoby polegać “rozszerzenie”?

– Do tej pory Fundacja była kanałem trochę jednostronnym. Większość dotacji, które środowiska polskie na Wschodzie otrzymywały na swoje projekty – pochodziła z Senatu. Te środki są ograniczone i nie wystarczą na realizację wszystkich projektów. Warto sięgnąć po inne źródła. Polska, jako członek Unii Europejskiej, może korzystać w tej chwili z bardzo różnych programów. Ich wielość jest naprawdę imponująca. Mamy w planach przygotowanie w najbliższym czasie rodzaju atlasu albo podręcznika różnych projektów, terminów i źródeł, z których można zaczerpnąć pieniądze na pożyteczną, społeczną, działalność. Oprócz tego, Fundacja chciałaby wygenerować własne projekty, oczywiście związane ze statutowymi kierunkami działalności Fundacji.

Wydaje mi się, że Polska jest krajem, który w ciągu ostatnich 20 lat transformacji w Europie robi fantastyczną karierę. Polska umiejętność organizacji, kreatywność, przedsiębiorczość może być naprawdę powodem do dumy, naszą nową wizytówką. 1989 rok wyzwolił w nas niebywałą energię, przedsiębiorczość i pomysłowość. Chcielibyśmy, by mieszkający na Wschodzie nasi rodacy w takim samym stopniu byli kreatywni, aby byli odbierani w społeczeństwach w których żyją, tak jak dzisiaj Polska jest odbierana wśród państw Europy Środkowej i Wschodniej, aby czuli się kreatywni i dumni. Fundacja chce i może im w tym pomóc.

– Wiem, że od dawna interesuje się pani Wschodem…

– Tak, jestem “ukąszona” Wschodem, – jak mawia pan Ambasador, Jerzy Bahr…

– Jak to się stało, że została Pani… ukąszona?

– Właściwie nawet nie pamiętam kiedy to się stało, ale na uniwersytecie pierwszy raz się zetknęłam z problemem, albo raczej – dotarł do mnie fakt, że przed wojną Polska była krajem wielonarodowym. Pochodzę z małego miasteczka we wschodniej Polsce, które przed wojną było wielonarodowe, ale gdy kończyłam liceum – po tej różnorodności pozostały już tylko wspomnienia. Dopiero na studiach, na Uniwersytecie Warszawskim otworzyły się przede mną wszystkie dostępne wówczas kanały informacyjne – studiowałam jeszcze w czasach “słusznie minionych”, czyli – w czasach komunizmu, więc nie było ich tak wiele, ale i tak więcej niż w małym miasteczku. Dopiero na studiach zaczęły do mnie docierać różnego rodzaju aspekty polskiej polityki wewnętrznej, no i oczywiście – stosunek do mniejszości narodowych: problemy polsko-żydowskie, polsko-niemieckie, polsko-ukraińskie, polsko-litewskie, polsko-“wszystkie inne”. Zaczęło mnie to wciągać coraz bardziej, ponieważ do tej pory było to dla mnie nieznane.

Ponieważ znałam dosyć dobrze język rosyjski, czytałam swobodnie cyrylicę, więc zaczęłam czytać bibułę ukraińską i białoruską, przywożoną z Niemiec. Takie malutkie książeczki przemycane były wtedy w proszku do prania, – bardzo ładnie pachniały. Pamiętam właśnie egzemplarze “Widnowy”, “Suczasnosti”, kolega zaczął wydawać “Perturbancje”. To przechodziło z rąk do rąk tak, jak dzisiaj według projektu “przekaż książkę dalej” – tak, mniej więcej, funkcjonowała wymiana literatury bezdebitowej w PRL-u. Trafiały do mnie te pozycje, zaczęłam czytać i gdzieś mnie ukąsiło, już się tego nie potrafiłam pozbyć. Później moją pierwszą poważną pracą była praca w podziemiu, w “Tygodniku Mazowsze”. Byłam bardzo dumna z siebie, bo współredagowałam rubrykę “W bloku”. Siedziałam “przykuta” do radia – radzieckiej “Spidoli”, produkowanej chyba na Łotwie. Fantastyczny zakres stacji, po prostu wszystko można było na tej “Spidoli” złowić. Do dziś nie wiem, jak to się stało, że władze Związku Radzieckiego, które tak izolowały społeczeństwo, pozwoliły na wypuszczenie radia z takimi zakresami. To po prostu była “żyła złota” i zdobywałam w ten sposób informacje o tym, co się dzieje w Związku Radzieckim, zbierałam te informacje, podredagowywałam, później przekazywałam swojemu szefowi, Wojtkowi Kamińskiemu, który nadawał im ostateczny kształt i trafiało to ostatecznie do “Mazowszanki”. Potem w “Gazecie Wyborczej” pracowałam w dziale zagranicznym, no a potem wyjechałam na Ukrainę. Już byłam wtedy ukąszona. I tak już będzie zawsze.

– Na Ukrainie spędziła Pani parę lat, będąc m.in. korespondentką Telewizji Polskiej w Kijowie…

– Byłam korespondentem telewizji polskiej, a później pracowałam dla norweskiego koncernu Orkla-Media – kupowałam dla nich gazety, wprowadzałam programy naprawcze etc. Dla amerykańskiego programu Irex Pro Media organizowałam “Szkołę Młodych Dziennikarzy”.

– Jak osoba “ukąszona” Wschodem, odczuwa zetkniecie ze Wschodem realnym, będąc już na miejscu?

– Bardzo się cieszyłam, że dostałam szansę wyjazdu na Ukrainę dlatego, że w moim poczuciu to był kraj, który znajdował się mniej więcej na tym samym etapie, co Polska w 1918 roku. Oczywiście, różnic politycznych i społecznych było bardzo dużo, ale to był ten sam początek tworzenia państwowości, więc oglądanie z bliska takiego tworzenia się struktur państwowych, wykształcania się z prowincjonalnych departamentów zagranicznych wielkiego państwa jakim był ZSRR, własnych państwowych ministerstw, sposób zmiany myślenia urzędników. Cała ta struktura, kościec państwowy, który się budował na moich oczach, to po prostu było nieprawdopodobne doświadczenie poznawcze. Ciekawe było również obserwowanie zmian mentalności: kiedy na początku ludzie w pierwszych wyborach sprzedawali swoje głosy za różne gadżety wyborcze – wódkę, kiełbasę, czy powiedzmy kopiejki. Z czasem Ci ludzie dojrzewali jednak do tego, że głos nie ma wartości materialnej, ma zupełnie inną wartość. W 2004 r., podczas wyborów prezydenckich, ludzie podchodzili do kwestii wyborów zupełnie inaczej. Obserwowanie tego na żywo było jednym z mych najciekawszych, najważniejszych doświadczeń życiowych. Mogłam sobie też wyobrazić jak powstawała II Rzeczpospolita. Przy zachowaniu oczywiście tych wszystkich różnic, to było dla mnie naprawdę niesłychane doświadczenie. Wdzięczna jestem, ze mogłam to obserwować.

– Była Pani też na Ukrainie w 2004 roku…

– No tak, oczywiście.

– Dwie osoby wymienił prezydent Kwaśniewski w swoich wspomnieniach o dniach “pomarańczowej rewolucji” w Kijowie – właśnie Panią i Jacka Kluczkowskiego, dzisiejszego ambasadora RP na Ukrainie.

– Dostałam bardzo ciekawą propozycję w 2004 roku od premiera Marka Belki, za którą też jestem ogromnie wdzięczna, zostania doradcą do spraw wschodnich. No i oczywiście przyjęłam tę propozycję, ponieważ wiedziałam, że będą wybory prezydenckie na Ukrainie. Emocjonalnie z Ukrainą związana jestem chyba po grób, więc jak się okazało, że jest taka możliwość, natychmiast się zgodziłam, pojechałam na wybory i miałam okazję wszystko obserwować. Wstrząsające wrażenia! Obserwowałam Ukrainę od 1991 roku, mieszkałam tam na stałe od 1993, w 2004 roku zobaczyłam koniec tego procesu. Społeczeństwo, które nagle dojrzało, świadomie wybrało pewien rodzaj drogi. Jestem przekonana, że Ukraina się demokratyzuje. Może powoli, ale jestem spokojna. Zmiany w społeczeństwie, które zaszły od 1991 r. do 2004 r. są już nieodwracalne. Jeśli szukać analogii, to najlepsze jest porównanie do przedwojennej Polski. Państwowość polska trwała 20 lat, ale to wystarczyło, żeby poczucie wagi i wartości własnego państwa zostało wyniesione na piedestał. Myślę, że Ukraińcy też już coś takiego mają. Oni oczywiście wychodzą z zupełnie innego punktu, niż my w II Rzeczypospolitej. Mają zdecydowanie trudniej, ale jednocześnie zryw, na który stać ich było w 2004 r. jest naprawdę unikalny na skalę europejską. Nie przypominam sobie drugiego takiego zrywu. Oczywiście nie jest tak, że cały ten protest został przygotowany przez ówczesną opozycję. Tylu ludzi, którzy stali przez trzy tygodnie na Majdanie, żaden polityk nie byłby w stanie wyprowadzić na ulice. W momencie, kiedy okazało się, że jest szansa na kompromis i prezydent Kwaśniewski zaangażował się w mediacje pomiędzy stronami ukraińskiej sceny politycznej, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że tylko umiędzynarodowienie tego protestu uchroni przed interwencją, przed zastosowaniem siły przeciwko protestującym. Sytuacja była naprawdę bardzo poważna. Dzisiaj wspomina się to jak fantastyczny happening, ale wtedy naprawdę było już tak “na poważnie”. Dołożyłam w czasie mediacji swoich wszystkich starań – tyle, co umiałam i co mogłam. Też jestem dumna z tego. Są takie sytuacje w życiu, że jeśli się uczestniczy w jakichś wydarzeniach, to potem można powiedzieć, że się nie zmarnowało tej okazji. To była dla mnie naprawdę wielka okazja.

Nie specjalnie lubiłam się z prezydentem Kuczmą. Było to też przyczyna, dlaczego mnie te wybory tak bardzo interesowały. Prezydent Krawczuk w 1994 r. po przegranych wyborach przekazał władzę Kucznie, spokojnie, bez najmniejszych ekscesów. W sposób fantastyczny, jak w absolutnie demokratycznym kraju, władza przeszła z jednego ośrodka politycznego do drugiego. Prezydenta Kuczmę już na to nie było stać. Chciał wprowadzić swego kandydata w sposób zakulisowy, bez liczenia się z wolą społeczeństwa. Na szczęście, społeczeństwo po prostu temu zapobiegło. Mam nadzieję, że wejdzie to do demokratycznych, parlamentarnych tradycji Ukrainy. Jeszcze chciałam dodać jeden element. Dzięki temu, co się wydarzyło w 2004 r., Ukraina, jako jedyny kraj postradziecki, nie licząc oczywiście krajów, które są już w tej chwili w Unii, czyli krajów nadbałtyckich, ma system parlamentarny. Wszystkie pozostałe mają systemy prezydenckie. Ukraina po prostu ma normalny, demokratyczny system parlamentarny. Być może to jeszcze nie działa tak, jak powinno, ale do głębokiej demokracji dojrzewa się latami.

– To jest podstawowa różnica między Ukrainą a Rosją. Leży to troszeczkę w ukraińskich genach, inna jest pamięć historyczna Ukrainy. W swoim czasie Zachód wraz ze swoimi wartościami przychodził na Ukrainę przez Polskę. Nawet tradycje kozackie, to były przecież tradycje I Rzeczpospolitej.

– Oczywiście. Do dziś jest to doskonale widoczne, choć nie zawsze uświadamiane.

– Co jeszcze chciałaby Pani powiedzieć czytelnikom “Kuriera Galicyjskiego”?

Mam męża i siedmioletnią córeczkę. Mieszkam w Warszawie. Interesuję się historią, polityką. Swoich poglądów politycznych nie upubliczniam, choć mam je bardzo wyraziste. Z wykształcenia jestem dziennikarzem.

Ale przede wszystkim chciałabym zaprosić wszystkich Polaków do Fundacji – zawsze i dla wszystkich znajdziemy tu czas. Pomożemy w znalezieniu partnera, informacji, sposobu realizacji projektu. Chcielibyśmy być taką “mądrą skrzynką”, w której każdy znajdzie dla siebie pożyteczną informację. Fundacja ma fantastyczny zespół, który znacie Państwo od dawna. No i oczywiście zapraszam do składania wniosków na rok przyszły – do 15 października.

– Dziękuję za rozmowę.

Źródło: Kurier Galicyjski, nr 15 (115), 17-30 sierpnia 2010 r.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply