Jak ksiądz Wanags kościoły budował

Kapłanem, który zbudował na Podolu najwięcej kościołów, stawiając sobie nimi swoisty pomnik był nieżyjący już niestety ksiądz Władysław Wanags.

Przyczynił się swoją działalnością do odrodzenia Kościoła katolickiego w całej zachodniej części diecezji kamieniecko-podolskiej. Swój budowlany zapał mógł oczywiście uzewnętrznić, dopiero gdy Związek Sowiecki zaczął się rozpadać. W niepodległej Ukrainie też jednak nie szło mu łatwo. W 1988 r., gdy powiewy gorbaczowowskiej pierestrojki zaczęły wreszcie docierać do Gródka, ks. Wanags w ciągu 9 miesięcy zbudował na miejscu kaplicy duży kościół, wzorowany na katedrze wojska polskiego w Warszawie. Sam narysował architektowi projekt, który ten od strony dokumentacyjno-technicznej dopracował. W budowę zaangażowała się cała wspólnota. Bywały dni, w których na budowie pracowało po kilkaset ludzi. Większość babć, aby mury świątyni rosły jak najszybciej ofiarowała na ten cel swoje całożyciowe oszczędności, często kilkanaście tysięcy rubli, co na owe czasy było kwotą znaczącą. Dzięki nim tempo na budowie mogło być tak zawrotne.

Na uroczystość poświęcenia świątyni przyjechało 28 księży z Polski i Ukrainy, a z Rygi biskup Julians Vaivods. Kilkanaście tysięcy wiernych, którzy przybyli na ceremonię z całej okolicy, po raz pierwszy w życiu zobaczyło katolickiego hierarchę. Niewielu z nich wiedziało, że aby go sprowadzić, ks. Władysław musiał używać fortelu, którego nie powstydziłby się nawet Onufry Zagłoba. Wiedząc, że władze nie będą chciały dać zgody na jego zaproszenie, przyszedł do ich siedziby i obwieścił, że ludzie żądają od niego, by sprowadził na pogrzeb Prymasa Polski Józefa Glempa, który właśnie odwiedzał skupiska wiernych na Białorusi. Te oczywiście wpadły w popłoch. Orzekły, że jeżeli wierni koniecznie chcą biskupa, to niech ich ksiądz sprowadzi jakiegoś, byle tylko nie Glempa.

W 1989r. , gdy formalnie Związek Sowiecki jeszcze istniał, ks.Wanags postanowił zbudować obok świątyni obszerny dom parafialny. Zamierzał umieścić w nim “Dom miłosierdzia” dla osób starszych i chorych z całej okolicy, a także stolarnię, kuchnię, pralnię i inne pomieszczenia potrzebne dla parafii. Nie pytając władz o zgodę polecił wylać fundament wokół drewnianych szop. Nie posiadał wtedy nawet szczegółowego projektu. Miejscowi urzędnicy nie chcąc robić afery, dali mu zgodę na wzniesienie budynku jednopiętrowego czyli parterowego. Ks. Wanags nie zamierzał się tym przejmować. Gdy miał już plan, kazał wznosić drugie piętro. Miejscowi urzędnicy wpadli w popłoch. Na miejsce przyjechała komisja z obwodu w asyście przedstawiciela z Moskwy. Ksiądz Wanags oświadczył jej jednak, że: “w Polsce pierwsze piętro nazywa się parter”. Komisja przyjęła to wyjaśnienie za dobrą monetę i kazała dokończyć budowę, byle bez hałasu. Pierestrojka zaczynała docierać również na Podole. Budynek w 1991 r. był już gotowy, składał się z dwóch korpusów połączonych od frontu kaplicą. Znalazły się w nim wszystkie pomieszczenia przewidziane dla “Domu Miłosierdzia” i parafii. Gdy obiekt został wyposażony i zaczął zapełniać się lokatorami, ks. Wanags ujawnił, że będzie on służył jeszcze jednemu celowi. Zostanie w nim zlokalizowane Seminarium Duchowne Księży Marianów, w którym chłopcy z klas od 8 do 11 będą przygotowywać się do służby Bogu. To posunięcie ks. Wanagsa było bardzo śmiałe, ale mocno osadzone w tutejszych realiach. Zarówno on jak i jego poprzednik ks. Jan Olszański byli marianami i formowali gródecką parafię w mariańskim duchu. Kilku księży , którzy wyszli z Gródka też wybrało mariańską drogę, w tym także biskup Jan Paweł Lenga.

Pomysł ks. Wanagsa zyskał aplauz gródeckiego środowiska. Do Małego Seminarium wstąpiło kilkunastu chętnych głównie miejscowych ministrantów. Placówka miała swój porządek dnia i program nauczania. Już po kilku miesiącach trzech starszych chłopców wyraziło chęć zostania kapłanami. Ksiądz Wanags odwiózł ich do Nowicjatu Księży Marianów w Polsce. Zdając sobie sprawę, że jego poprzednik ks. Jan Olszański mianowany ordynariuszem odrodzonej diecezji kamieniecko-podolskiej chce założyć seminarium duchowne i nie ma gdzie tego zrobić, zaproponował mu zorganizowanie go w Gródku na bazie mariańskiej placówki. Chcąc maksymalnie pomóc swemu współbratu zadeklarował też, że weźmie na siebie troskę o materialne funkcjonowanie uczelni. Zobowiązał się też do przeniesienia wszystkich pensjonariuszy “Domu Miłosierdzia” w inne miejsce, by klerycy mieli odpowiednie warunki do życia i nauki. Pomimo nawału różnych obowiązków objął też funkcje dyrektora administracyjnego seminarium. Zasługi ks. Wanagsa dla utworzenia pierwszego Wyższego Seminarium Duchownego na Ukrainie są trudne do przecenienia.

Oddając “Dom Miłosierdzia” na diecezjalną uczelnię ks. Wanags nie zamierzał bynajmniej zrezygnować z budowy tego typu placówki. Wiedział, że jest ona koniecznie potrzebna, bo problem ludzi starych na wsi, pozbawionych wszelkiej opieki będzie systematycznie narastał. Swoim zwyczajem nie pytając nikogo o zdanie zaczął budować trzykondygnacyjny, czyli czteropiętrowy obiekt z prawdziwego zdarzenia, przeznaczony dla ludzi biednych i opuszczonych.

– Lokalne władze były przerażone jego kolejnym pomysłem – śmieje się ks. Andruszczyszyn, współpracownik ks. Wanagsa. – Urzędnicy z Kijowa naciskali bowiem na tych w Chmielnickim, by zrobili z Wanagsem porządek. Ci zaś wzywali tych z Gródka i mówili – zatrzymajcie tego Wanagsa, bo on tu drugi Watykan zbuduje! Wanags nie bał się jednak niczego. Gdy “zaproszono” go na dywanik, by wytłumaczył władzy , dlaczego bez pozwolenia zaczął znowu coś budować? – odpowiadał, że on nic nie buduje, tylko Matka Boża. Gdy urzędnik zdenerwowany krzyczał, żeby nie robił z niego durnia, ks. Wanags spokojnie odpowiadał, że miał widzenie. We śnie ukazała mu się Matka Boże i nakazała mu budować to i to, on nic nie robi, tylko wykonuje Jej wolę. Na takie dictum wszystkim, którzy chcieli ks. Wanagsa przywołać do porządku opadały ręce… A w latach dziewięćdziesiątych miał on kłopoty nie tylko z władzami, ale również przełożonymi zakonnymi. Był przecież marianinem i nie mógł już w nowej sytuacji działać na własną rękę. Jego plany musiały być skoordynowane z wizją działania na Ukrainie całego zgromadzenia. Gdy generał marianów przyjechał do Gródka i zobaczył, że ks. Wanags zaczął budować “Dom Miłosierdzia”, mało nie dostał zawału. Kategorycznie zabronił mu kontynuowania tej inwestycji i dał mu zdecydowane braterskie pouczenie, by powstrzymał swoje budowlane zapędy. Po ludzku rzecz biorąc miał rację. “Dom Miłosierdzia” zaplanowany był z rozmachem, a zgromadzenie organizowało cały szereg nowych parafii i wznosiło kościoły, co pochłaniało ogromne środki. Ówczesny generał obawiał się, że ks. Wanags rozgrzebie inwestycję i z braku pieniędzy przyjdzie po wsparcie do niego, a on nie będzie w stanie go udzielić. Ks. Wanags był jednak uparty, prosił generała o zgodę na kontynuowanie budowy, mówił, że nic od niego nie chce poza błogosławieństwem. Generał był jednak nieugięty, nie zgadzał się i koniec. Ks. Wanags jeszcze na odjezdnym prosił go – pozwól mi budować. – Ten machnął ręką chcąc jakby wreszcie od niego się opędzić, ale ks. Wanags uznał ten gest za coś w rodzaju – a buduj sobie. Gdy generał przyjechał na kolejną wizytację, ze zdumieniem skonstatował, że “Dom Miłosierdzia” nie tylko stoi, ale i funkcjonuje. Ks. Wanags nigdy nie przejmował się , co będzie jutro. Bezgranicznie ufał Matce Bożej wierząc, że go nie opuści i jak trzeba dokona nawet cudu, żeby mu pomóc. Wierzył w to całkowicie. Szczególną czcią otaczał św. Antoniego. Bardzo często modlił się przed jego Cudownym Wizerunkiem. Odmawiał Litanię do św. Antoniego potrząsając poczwórnym dzwonkiem, by święty na pewno usłyszał. Gdy po modlitwie jechał załatwić jakąś sprawę i coś mu się nie udało, wpadał po powrocie do kościoła i krzyczał do wizerunku świętego – dlaczego mi nie pomogłeś? Groził mu też – będziesz wisiał twarzą do ściany! – albo – Wyrzucę cię na strych! Szybko mu jednak przechodziło i potem św. Antoniego w dwójnasób przepraszał, leżąc przed nim krzyżem. Okazało się bowiem, że św. Antoni pomógł, tylko musiało trochę potrwać zanim przekonał myślących jeszcze po sowiecku urzędników.

Pomoc Opatrzności była wówczas ks. Wanagsowi szczególnie potrzebna.

Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zaczął patronować odradzaniu się wspólnot katolickich na całym Środkowym Naddniestrzu. Rejestrował parafie i odzyskiwał kościoły zamienione na kołchozowe magazyny lub kluby. Gdy miejscowe władze stawiały opór, urządzał z wiernymi zajazdy na ich siedziby i w nich odprawiał nabożeństwo. Nie zdarzyło się, by po takiej “demonstracji” miejscowi urzędnicy nie zmiękli. Choć niektóre rady były oporne. Sielrada w Smotryczu np. pękła dopiero po pięćsetnej zdrowaśce, choć wcześniej jej przewodniczący mówił coś o chamstwie wpuszczonym do biura i przypominał ukraińskie przysłowie mówiące : “puść świnię pod stół, to ona ci wlezie na stół”.

Na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy upadł Związek Sowiecki, Gródek otaczał wianuszek 18 odrodzonych parafii, których ks. Wanags był formalnym proboszczem. By je obsłużyć, korzystał z pomocy trzech wikarych i zaprzyjaźnionych księży z Polski, wykładających m.in. w seminarium duchownym. Wśród nich był m.in. ksiądz prof. Dzwonkowski, dojeżdżający w latach dziewięćdziesiątych regularnie do Gródka.

Równolegle z pracą duszpasterską ks. Wanags budował od podstaw, bądź odbudowywał i rewaloryzował naraz po kilka kościołów odzyskanych przez wiernych, najczęściej w stanie ruiny. W sumie wzniósł lub przywrócił do dawnej świetności dwadzieścia świątyń. Niektórzy proboszczowie dziś je użytkujący nazywają je “wanagsstrojkami” narzekając, że są za duże, zimą nie do ogrzania i wykonane z kiepskich materiałów, w związku z czym stale je trzeba remontować, ale niewątpliwie są one ozdobą pejzażu tej części podolskiego Naddniestrza. Wyraźnie odcinają się od kołchozowej architektury, betonowych bloków, zrujnowanych ferm i pomników Lenina, wyznaczających po dziś dzień ideową część wielu tutejszych miejscowości. Przypominają o zasięgu przyniesionej na te ziemie przez Polaków łacińskiej kultury. W tej architekturze nie ma żadnego modernizmu. Zawierają elementy gotyckie, romańskie i barokowe. W każdym z nich na wiernych znad głównego wejścia patrzy oko “Opatrzności”.

W swoim budowlanym pędzie ks. Władysław Wanags nie zapominał oczywiście o Gródku. Chcąc ułatwić wiernym drogę do kościoła, a raczej ją skrócić, zbudował jeszcze w Gródku dwa kościoły. Z duszpasterskiego punktu widzenia była to decyzja słuszna. Gródek to miejscowość rozległa, rozciągająca się w jarze nad Smotryczem na przestrzeni kilkunastu kilometrów i składająca się z kilku dzielnic. Najpierw ks. Wanags zbudował w latach 1995-98 świątynię p.w. św. Józefa w dzielnicy Marchlówka, a w 1997r. zarejestrował parafię św. Faustyny na osiedlu Wiktoria, która po paru latach wzniosła własną świątynię. Gródecki proboszcz nie tylko budował nowe kościoły, ale je wyposażał w podstawowe rzeczy, a zwłaszcza obrazy. Ich malowaniem zajmował się mocno zaprzyjaźniony z nim pan Stanisław Gumieniuk, dla którego zorganizował na strychu seminarium specjalną pracownię.

– Tak gnał z tym budowami , że ja nie nadążyłem z malowaniem tych obrazów – mówi. – Kiedyś zażartowałem, wznoś mniej tych kościołów, bo ja się nie wyrabiam i będą stały puste. Machnął tylko ręką i kazał mi się spieszyć…

Ksiądz Władysław postarał się dla Gródka o jeszcze jedną instytucję. Gdy władze rejonowe zaczęły przeprowadzać się do nowego budynku specjalnie wzniesionego przypominał im, że ten dotychczas przez nich zajmowany to dawny klasztor Sióstr Miłosierdzia, zagrabiony przez bolszewików i powinien zostać zwrócony Kościołowi. Nie miał co prawda dokumentów, ale architektura budynku jednoznacznie wskazywała na jego klasztorny charakter. Władze bały się też zapewne kolejnych awantur z ks. Wanagsem. Ten początkowo chciał go wykorzystać na cele parafialne, ale na prośbę bp Jana Olszańskiego przekazał go diecezji na siedzibę Instytutu Nauk Religijnych Diecezji Kamieniecko- Podolskiej, Filii Uniwersytetu Laterańskiego w Rzymie.

– Dzięki decyzji ks. Wanagsa Gródek zyskał kolejną teologiczna uczelnię, której absolwenci uzyskują tytuł magistra – mówi p.o. rektora placówki ks. Władysław Zaryczny. – Instytut mógł tutaj rozwinąć skrzydła, przekształcając się w szkołę wyższą, kształcącą w trybie zaocznym osoby świeckie w czterech specjalnościach: pedagogiczno- katechetycznej, muzyczno- liturgicznej, poradnictwie rodzinnym i chrześcijańskiej komunikacji społecznej. Wcześniej działał najpierw w postaci kursów katechetycznych, a później studium. Mieścił się w budynku seminarium, co nie było dobrym rozwiązaniem. Gdy na zjazdy przyjeżdżali słuchacze studium, klerycy musieli otrzymywać dni wolne od zajęć. Od 1997r. Instytut ma już odpowiednie warunki działania i może właściwie wypełniać swoje statutowe działania.

Budynek dawnego klasztoru został oczywiście przez ks. Władysława wyremontowany i nadbudowany. Znajduje się w samym centrum nakryty dachem z czerwonych dachówek, odróżnia się zdecydowanie od otoczenia. Jest widoczny z daleka.

Ksiądz Wanags umarł 11 listopada 2001 r. w siedemdziesiątym roku życia.

Do 2003r. proboszczował w Gródku ks. Antoni Andruszczyszyn, dopóki miariańscy przełożeni nie przesunęli go na inna placówkę. Przyszło mu jeszcze bronić budowlanej spuścizny swego wielkiego poprzednika. Okazało się , że po jego śmierci wielu z tych, którym nie udało się powstrzymać budowlanej ofensywy ks. Wanagsa, odzyskało odwagę.

– Przyjechali do mnie całą komisją i zażądali przedstawienia dokumentacji wszystkich zbudowanych przez ks. Władysława obiektów – śmieje się ks. Antoni. – Zaprowadziłem ich na jego grób i powiedziałem, że dokumentacja jest w głowie tego, który tu spoczywa. Mnie on bowiem nic nie przekazał. Wygarnąłem im także, że jak żył, to go się bali i pozwalali na wszystko, a teraz nagle przypomnieli sobie o wymogach prawa… Coś tam pod nosem pomruczeli i poszli.

Marek A.Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply