Z posłem Krzysztofem Szczerskim (PiS), ekspertem ds. polityki europejskiej, członkiem sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, rozmawia Maciej Walaszczyk z “Naszego Dziennika”.

Po spotkaniu z prezydentem Bronisławem Komorowskim poseł Adam Lipiński mówi o „wielkim planie dla Ukrainy”, o planie weryfikacji polityki wschodniej, który obecna ekipa wywróciła do góry nogami, a Pan o specjalnym memorandum. Taka zmiana jest możliwa przy obecnym układzie rządowym?

– Prezydent Komorowski widzi potrzebę przemodelowania polityki wschodniej, my mówimy o jej weryfikacji, bo nie chodzi tylko o korektę, ale o zmianę jej podstawowych założeń, gdyż te, które obrał obecny obóz władzy, są błędne i nieskuteczne. Po fiasku szczytu w Wilnie, po braku efektów polityki wobec Białorusi, po niekorzystnych zmianach politycznych na Kaukazie jest to już chyba dla wszystkich jasne. W przyszłym tygodniu przedstawimy w tej sprawie nasze memorandum, którego podstawą są założenia, że po pierwsze – potrzebna jest dużo bardziej aktywna i samodzielna polityka Polski w Europie Wschodniej, a po drugie – że dla Polski pierwszymi partnerami w polityce wschodniej są wolne, suwerenne i demokratyczne kraje regionu. Dzisiejszy obóz władzy ma inne priorytety: Polska kryje się za polityką unijną i hołduje zasadzie „po pierwsze Rosja”. Dlatego weryfikacja oznaczać musi także wzięcie odpowiedzialności za błędy obecnej polityki.

Jeden wyjazd Jarosława Kaczyńskiego do Kijowa obnażył bezsilność i brak kompetencji tych polityków oraz wyczuwania strategicznego interesu Polski. Dlaczego sytuacja przybrała taki obrót?

– Prezes Kaczyński pokazał w Kijowie, czym różni się przywództwo polityczne od zgnuśnienia, czym różni się odwaga od bezradności, czym różni się bezkompromisowość od małostkowości. I dlatego ten obraz, kiedy to na widok Jarosława Kaczyńskiego tłum krzyczy: „Polska, Polska!” – tak bardzo zabolał rządzących dziś w naszym kraju i obudził ich z letargu. Obserwatorów zewnętrznych najbardziej może zaskakiwać całkowita pasywność i błędy polskich władz w pierwszych chwilach po fiasku szczytu w Wilnie i niepodpisaniu umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą. Prezydent wrócił do Polski i najwyraźniej uznał, że trzeba odpocząć, premier układał klocki, bo to mu miało dać punkty PR-owskie, a minister spraw zagranicznych wylał wiadro pomyj na Ukrainę, mówiąc, że ma skorumpowaną gospodarkę i przekupnego prezydenta. Szok. Ale tylko dla tych, którzy nie wiedzą, jak działa w polityce międzynarodowej obecna władza. Polska jako państwo jest silna, ale władza jest bezradna.

Z relacji prezesa PiS wynika, że na wtorkowym posiedzeniu zespołu polsko-ukraińskiego minister Radosław Sikorski mówił „o straconej Ukrainie” i że „nic nie można zrobić”. Z drugiej strony – wyjazd do Kijowa.

– Minister jedzie do Kijowa nie w trybie pilnym, tylko na z góry zapowiedziane posiedzenie Rady OBWE. Nie jest to żadna nadzwyczajna akcja. Byłem na wspomnianym posiedzeniu zespołu i choć nie chcę zdradzać szczegółów rozmowy, to mogę potwierdzić bardzo złe wrażenie, jakie odnieśliśmy po słowach ministra Sikorskiego. Jego tłumaczenie spraw ukraińskich ma dwa zasadnicze punkty. Po pierwsze, lansuje tezę na wzór powiedzenia: „operacja się udała, pacjent nie żyje”. To znaczy: nie mamy sobie nic do zarzucenia, wszystko było zrobione, nie ponosimy odpowiedzialności za to, że się nie udało, tak wyszło. Problem polega jednak na tym, że w polityce zagranicznej nie można tak mówić, szczególnie jeśli chodzi o nasze strategiczne interesy. A z tym się wszyscy zgadzają: wolna i suwerenna Ukraina w sojuszu z Polską we wspólnym kręgu europejskim to strategiczny interes obu naszych krajów. I druga teza ministra: nie mogę nic zrobić, bo Unia Europejska nie jest w tej sprawie zdeterminowana, a Rosja tak. No to ja się pytam: a czy Polska nie jest w tej Unii? Jest. To dlaczego nie udało się nam osiągnąć wyższego poziomu zaangażowania państw europejskich w kwestię ukraińską? Racja stanu Polski nakazuje nam działać wspólnie na rzecz Ukrainy i to czynimy, jako opozycja, ale jednocześnie mamy prawo formułować wobec rządu i prezydenta oczekiwania większej aktywności.

Co więc można zrobić w sprawie Ukrainy? Mobilizować europejską koalicję?

– Możliwości jest bardzo wiele, to zależy tylko od woli działania. Pamiętamy wszak działania odważne politycznie i symboliczne, jak słynna wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi podczas wojny gruzińskiej. Wtedy, w dalece bardziej niebezpiecznej sytuacji, nasz prezydent nie tylko miał odwagę i wyobraźnię, by tam polecieć, ale jeszcze w ciągu kilku godzin zbudował koalicję Europy Środkowo-Wschodniej wokół tej wizyty. Przywołuję to nie dlatego, że liczę na coś podobnego teraz, bo jest to niemożliwe przy obecnej władzy, ale dlatego, by pokazać, co oznacza przywództwo i jak się je mierzy. To, co powinny czynić polskie władze dziś, to organizować wielką mobilizację w Europie i w USA na rzecz wygrania drugiej partii w grze o Ukrainę. Pierwsza została przegrana, ale głęboko wierzę, że to jeszcze nie koniec. Polscy dyplomaci powinni już od weekendu bywać nieustannie w stolicach Europy i poza nią i przedstawiać kolejne polskie inicjatywy w tej sprawie. Już powinien leżeć na stole polski wniosek o nadzwyczajne posiedzenia gremiów Unii Europejskiej. To samo dotyczy innych instytucji, takich jak choćby Rada Europy. Powinna nastąpić wielka ofensywa dyplomatyczna, której efektem będzie strategiczny plan dla Ukrainy, łącznie ze zniesieniem wiz. Nie możemy pozwolić, by cała Europa uznała, że stało się, co się stało, i odłożyła sprawę na lata do zamrażarki.

Czy Unia Europejska chce w ogóle angażować się w tę sprawę? Rosja w tej chwili nie ukrywa pod jej adresem lekceważenia.

– Niezdolność do stowarzyszenia Ukrainy z Unią to czytelny sygnał słabości Europy. To, że Unia prawie po 70 latach od konferencji w Jałcie wciąż nie jest w stanie zintegrować z sobą żadnego terenu (poza państwami bałtyckimi), który wtedy Stalin określił jako swoją wyłączną domenę, rysując kreskę od Białowieży po linię Bugu, pokazuje, że w kwestiach geopolitycznych w ofensywie jest Rosja Putina.

To brzmi bardzo mocno.

– Problem Europy i problem obecnych władz w Polsce polega na tym, że nie są one zdolne do konfrontacji geopolitycznej z Rosją. Ta niezdolność wynika z wielu czynników: od chęci robienia interesów z Kremlem, po brak odwagi i inne czynniki nacisku. W efekcie Rosja Putina realizuje swój plan imperialny tuż u granic Polski i Unii, a nikt nie próbuje skutecznie jej powstrzymać. Wybór, że to Rosja, a nie kraje Europy Wschodniej, jest pierwszym partnerem Europy na Wschodzie, to ogromny błąd. Takie podejście nie przynosi Unii zysków prestiżowych, bo Rosja traktuje słabość jako powód do pogardy, a nie szacunku, ani też realnych zysków, poza kilkoma państwami, które drogo płacą politycznie za kapryśne uznanie ich przez Moskwę za uprzywilejowanych partnerów. Polska, w cieniu tragedii smoleńskiej i sposobu postępowania władz po niej, ma szczególnie niesymetryczne relacje z Rosją.

Dlaczego Ukraina jest tak istotna dla Rosji i Polski?

– Ukraina jest potrzebna Europie do przejścia z kategorii aktorów wagi średniej do kategorii aktorów wagi ciężkiej. Myślę, że politycy europejscy, przynajmniej niektórzy, zdają sobie z tego sprawę, tylko chcą to uzyskać tanio i bezkonfliktowo, co jest niemożliwe. Ukraina to też ogromny rynek i potencjał gospodarczy, więc nie sądzę, by Unia z niej zrezygnowała na zawsze. Ale musi zdać sobie sprawę, że nie da się przyciągnąć tego kraju bez determinacji. Bo z drugiej strony jest gracz, dla którego Ukraina to przede wszystkim zasób geopolityczny sięgający aż Krymu i Morza Czarnego. Stara prawda geopolityczna mówi: Rosja bez Ukrainy to ważne państwo, Rosja panująca nad Ukrainą to imperium. Wiemy to także z naszej historii. Dla Polski zaś sprawa jest oczywista: Ukraina to klucz do naszego bezpieczeństwa, to także potencjalnie nasz bliski partner, prawie jak brat czy siostra, i sojusznik. Wiąże nas historia, przecież nie taka łatwa, ale jeszcze bardziej wiąże nas przyszłość, wspólne interesy.

Sądzi Pan, że w Kijowie odbywają się tylko spontaniczne protesty? Po kilku dniach widać, że różne siły rozgrywają tam kilka partii szachów jednocześnie.

– Nie jest moją rolą oceniać politykę wewnętrzną Ukrainy. Powiem tylko jedno: chciałbym, by obywatele Ukrainy znaleźli swoją własną, demokratyczną i pokojową drogę do rozwiązania wewnętrznego napięcia w swoim kraju. Wierzę w dojrzałość polityków ukraińskich i podziwiam determinację narodu ukraińskiego, bo daje dziś Europie lekcję przywiązania do wartości politycznych, które na Zachodzie wielu ma na ustach, ale nie w czynach.

Co dla Polski może oznaczać realnie obecność Ukrainy w Unii Europejskiej lub choćby wejście w układ stowarzyszeniowy?

– Stowarzyszenie Ukrainy z Unią powinno przynieść efekty w postaci współpracy politycznej, ale przede wszystkim wzajemnej strefy wolnego handlu i swobody przemieszczania się bez wiz. Tego oczekujemy i tego powinniśmy się domagać jako Polska. To spowoduje realne zbliżenie się naszych państw, współpracę przedsiębiorców, inwestycje, rozwój turystyki, a co za tym idzie – także mentalne wprowadzenie Ukrainy do wyobraźni Europejczyków jako części „naszego świata”. Na samej Ukrainie powinno zaś przynieść efekt w postaci reformy państwa i walki z patologiami, bardziej przejrzystych reguł gry na rynku czy wreszcie podniesienia standardu życia. Pamiętajmy jednak, że mówimy o procesach wieloletnich. Polska stowarzyszała się efektywnie z Unią między 1992 a 1994 rokiem, pierwsze pozytywne tego efekty zaczęliśmy odczuwać po kilku latach, a standard członkostwa osiągnęliśmy po 10 latach. Ukraina też potrzebuje czasu, i to nawet więcej. Ale kluczowe jest otwarcie tego procesu i uczynienie go nieodwracalnym.

A jakie będą konsekwencje dla regionu środkowoeuropejskiego?

– Gdyby udało się rozszerzyć krąg europejski o wszystkie kraje na Wschodzie: Białoruś, Ukrainę, Mołdawię i kraje kaukaskie, to całkowicie zmienia to geografię polityczną Europy. Polska i nasz region staje się centrum nowej Unii i ośrodkiem grawitacji polityki europejskiej. To wielka szansa dla regionu. Jednocześnie oznaczałoby to poszerzenie strefy bezpieczeństwa i stabilizacji. Dziś jesteśmy regionem granicznym, co oznacza konieczność ponoszenia określonych kosztów i liczenia się z zagrożeniami zewnętrznymi. To zniknie wraz z poszerzeniem się kręgu europejskiego na Wschód.

Dziękuję za rozmowę.

“Nasz Dziennik”
[link=http://www.naszdziennik.pl/wp/61780,geopolityczna-batalia-o-kijow.html]
0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply