W czasie kiedy na południu Europy w dalszym ciągu wrze, a sama Unia Europejska coraz bardziej pogrąża się w kryzysie, rzadko który z europejskich liderów ma jeszcze czas, aby pomyśleć o obszarach granicznych na Wschodzie. A zastanowić się nad nimi powinni. Są to akurat takie regiony, gdzie UE może w pozytywny sposób wpłynąć na sytuację. Co więcej, powrót Władimira Putina na fotel prezydenta Rosji, o którym huczą wszystkie światowe media, winien skłonić do skoncentrowania się na tym, jak stworzyć alternatywę dla przybierającego na sile autorytarnego modelu rządów w Rosji.

Niepokojące sygnały docierają do nas z sześciu postsowieckich, a zarazem europejskich krajów graniczących z Rosją – z Białorusi, Mołdawii, Ukrainy, Armenii, Gruzji i Azerbejdżanu. Po upływie 20 lat od uzyskania niepodległości, związanej z rozpadem ZSRR, wymienione wyżej republiki przekształciły się w oś rozczarowania.

Możliwe, że to właśnie niewielka Mołdawia jest najjaśniejszym punktem na tej części mapy, jako że posiada najbardziej postępowy rząd, ale jednocześnie jest najbiedniejszym spośród pięciu pozostałych krajów. Ponadto jej reformy w większej części ostatecznie nie są wprowadzane, pozostają jedynie słowami na papierze. Białoruś cierpi z powodu swojego lidera Aleksandra Łukaszenki, znanego z najbardziej represyjnych rządów w Europie i jest bliska bankructwu. Ukraina straciła swoją szansę na lepszą przyszłość, jaką obiecywała Pomarańczowa rewolucja 2004 roku, a co więcej wciąż owładnięta jest nieustannymi wewnętrznymi walkami politycznymi.

W innym regionie, obecnej gruzińskiej elicie udało się wprowadzić kilka odważnych reform, lecz osiągnięcia tej ekipy w sferze demokratyzacji państwa nie są zbyt bogate. Dziś Gruzja to państwo jednopartyjne, nieznacznie przejawiające skłonności ku opozycyjności. Armenia i Azerbejdżan wciąż są sparaliżowane swoim odwiecznym i nierozwiązywalnym konfliktem wokół spornego terytorium Górskiego Karabachu.

W Warszawie Unia Europejska ponownie wprowadza w życie swój dostojny, lecz wciąż zawieszany, niepewny i kulejący program „Partnerstwa Wschodniego”, w którym biorą udział wymienione wcześniej kraje wschodnie. Jeśli w ogóle jest możliwy projekt współpracy UE ze Wschodem, aktywizujący ten proces, to właśnie powinien to być ten program. W Europie Wschodniej w o wiele większym stopniu, niż w świecie arabskim, Unia Europejska jawi się gwiazdą przewodnią dla milionów ludzi, którzy uważają się za Europejczyków i jednocześnie są rozczarowani niekompetencją rządów własnych krajów i życiem w ciągłym ubóstwie.

I problem wcale nie tkwi w imperialistycznym zagrożeniu ze strony Rosji. Z wyjątkiem kilku sytuacji, kiedy Rosja ponownie zwróciła się z roszczeniami do byłych republik sowieckich, na przykład wokół Abchazji czy Krymu, Moskwa dawno już zrezygnowała z kolonialnych zapędów i dziś zajęta jest przede wszystkim swoimi wewnętrznymi problemami, takimi jak na przykład ciągłe napięcia na Północnym Kaukazie. Rosja zaabsorbowana jest możliwym rozszerzeniem NATO o Gruzję i Ukrainę, jednak możliwość realizacji tego nieprzemyślanego projektu wygasa. Z drugiej zaś strony Unia Europejska jest dla tych krajów już codzienną rzeczywistością na zachód od ich granic. Wyzwanie rzucane przez Rosję leży bardziej w sferze ekonomicznej – ponownie wybrany na prezydenta Władimir Putin, najprawdopodobniej będzie agresywnie oponować przeciw istniejącemu systemowi zagranicznego kumoterskiego kapitalizmu, na przykład poprzez Unię celną z Ukrainą.

Unia Europejska jest w stanie zaproponować bardziej korzystną propozycję krajom wschodnim, jeśli tylko się postara. Dziś jej polityka polega na ukazywaniu perspektywy członkowstwa w UE krajom objętym programem „Partnerstwa wschodniego” z jednoczesnym złagodzeniem wymagań wobec nowych członków, takich jak wprowadzenie reform i przeprowadzenie wyborów. Wszystko to w celu podtrzymania dialogu z elitą rządzącą.

A w gruncie rzeczy powinno być na odwrót. Liderzy UE powinni zobowiązać się, że w przyszłości te sześć krajów będzie mogło wstąpić do UE pod warunkiem (a wiarygodność jego spełnienia stoi pod wielkim znakiem zapytania), że dorównają one standardom Unii Europejskiej. A nadzieja dana w związku z włączeniem tych państw do UE nie powinna być tematem tabu. Turcja czeka na członkowstwo w Unii od 1960 roku, jednak bardziej przez łut szczęścia, niż konkretne plany, długi okres oczekiwania pomógł zreformować kraj i na chwilę obecną nawet przerosnąć ówczesne tureckie ambicje.

Tak więc Unia Europejska popełni wielki błąd, jeśli odetnie od siebie te regiony i nie wywiąże się ze swoich obietnic z powodu wyborów lub umów handlowych. Jeśli nazwać złe wybory złymi wyborami, to wysyłany jest zarazem wyraźny sygnał o tym, że niektóre rządy są bardziej skłonne ku legitymizmowi, niż drugie. Negocjacje dotyczące wolnej strefy handlowej obejmującej Gruzję, Mołdawię i Ukrainę, nadają przywilej dostępu do rynków UE i dlatego Bruksela powinna pociągnąć za wszystkie sznurki jakie tylko może w tej kwestii. Wszystkie te kraje mają niejasne i monopolistyczne „obszary” swoich gospodarek, które muszą stać się bardziej otwarte, a w przyszłości także bardziej nowoczesne. Tak więc, jeśli chcą one otrzymać szerszy dostęp do UE to nie powinny stawiać warunków i nie żądać traktowania w sposób wyjątkowy.

Jedna zasada powinna dominować w kwestii nowej polityki wschodniej – przecież najczęściej to zwykli obywatele są nastawieni bardziej proeuropejsko, niż ich przedstawiciele
w organach państwa. To znaczy, że wszystko co można zrobić, to znieść wizowe ograniczenia
i zwiększyć komfort podróżowania studentów i naukowców z i do krajów wschodnich, a to z kolei zaowocuje w przyszłości. Zostawmy na chwilę z boku kryzys ekonomiczny. Perspektywa silniej i wolnej Europy to projekt, który nawet Niemcy i Grecja powinny zachcieć poprzeć.

Thomas de Waal

“Financial Times”

tłumaczenie: Justyna Matyjek, redakcja: twg

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jumanyga
    jumanyga :

    Sięganie po te republiki to prowokowanie Rosji. Już wielokrotnie Putin odgrażał się Ukrainie że albo dobre stosunki z nimi albo pogadają inaczej. Rosja na pewno będzie chciała mieć swoją stolicę i zarazem główny obszar zaludnienia 200 km od imperium do jakiego aspiruje UE.

    “Moskwa dawno już zrezygnowała z kolonialnych zapędów”. Żeby panować i wygrywać nie trzeba rozszerzać de facto granic. Rosja nie chce NATO przy swoich granicach, Gruzja byłaby przyczółkiem NATO przy Kaukazie. Wydaje się że nic nie osiągnęła w wojnie z Gruzją, ale tu jest błąd. Aby wejść do NATO jednymi z warunków jest brak sporów terytorialnych i odpowiedni poziom uzbrojenia. Gruzja już nie panuje nad 2 “swoimi” autonomiami, a jej sprzęt militarny w głównej mierze poszedł na żyletki.

    USA jako imperium też nie dąży do opanowania świata, można się zadowolić “menadżerstwem” i pilnowaniem aby nikt na świecie za dobrze się nie rozwijał. Można to robić przez sponsoring pewnych krajów które stanowią przeciwwagę dla sąsiadów, lub w kluczowych momentach rozbić kraj cofając go w rozwoju. USA wcale nie musi i nie chce wygrać na Bliskim Wschodzie ich zwycięstwem jest już ekonomiczny podbój Iraku i Afganistanu jak i skłócenie samych Arabów. Zagrożeniem dla USA tu były dążenia Talibów do utworzenia Kalifatu, zjednoczonego państwa wszystkich muzułmanów. Ślepota dzisiejszej administracji USA na europę wschodnią może być taka, że i Rosja idzie w górę ale UE może jej stawić opór. A w razie konfliktu USA dołączy się w odpowiednim momencie i znów zbierze laury.

    Światowe imperium USA polega na kontroli oceanów całego globu i mobilność armii, mogą prowadzić parę wojen jednocześnie w każdym zakątku świata. Chiny będą dążyć do zwiększenia swoich możliwości marynarki wojennej (miesiąc temu wypłynął pierwszy chiński lotniskowiec, wyremontowany poradziecki “Wariag” kupiony od … Ukrainy, podobno w ich stoczniach są budowane 2 inne). Indyjskie wojsko przewiduje wojnę z Chinami do 2017 roku. Przewidują szybki konwencjonalny atak uprzedzony terroryzmem informatycznym. Takie gdybanie…

    Ale jak dla mnie, to wciąganie posowieckich republik do “Europy” jest Casus Belli dla Rosji. Prawdopodobnie nie wojna z UE ale szybka impreza w tych republikach po której odechce się im aspiracji europejskich na długie lata…

    Już RP była kiedyś tak wielka że było bliżej od naszej wschodniej granicy do Moskwy niż z Poznania do Warszawy. Zdziwiłbym się jakby Rosja liczyła na szczerą przyjaźń UE przez następne 1000 lat i olewała wręcz imperialne zapędy Europy. Przy wielu wadach tego kraju raczej głupoty im wypomnieć nie można.