Dzieci jest coraz mniej


Kościół w Styrczy to najbardziej na południe wysunięty budynek wioski. Jego biała bryłka jest z daleka widoczna i wyróżnia się w panoramie miejscowości.

Dojeżdżając do niej możemy podziwiać dolinę przeciętą rzeczką, w której znajdują się sztuczne stawy. Na rozległych łąkach widać pasące się konie i bydło. Sama świątynia jest bardzo skromna, ale otacza ją zadbany ogród świadczący, że jest on obiektem troski wszystkich mieszkańców wioski. Obok znajduje się plebania, a kawałek dalej dom zakonny sióstr i prowadzone przez nie przedszkole.

Zbyt późna inwestycja

Choć Styrcza była zawsze dużym skupiskiem Polaków, swoistym paradoksem jest, że w okresie międzywojennym dopiero w 1936 r. przystąpiono w niej do budowy kościoła. Nie udało się go dokończyć do 1940 r., kiedy to dzisiejsza Mołdawia wchodząca w skład Besarabii została włączona w skład ZSRR. Wybuch II wojny światowej uniemożliwił kontynuowanie inwestycji, gdy zaś po II wojnie światowej Mołdawię ostatecznie inkorporowano do Związku Radzieckiego, sprawa stała się bezprzedmiotowa. Styrczańscy Polacy modlili się sami w zaadaptowanym budynku. By uczestniczyć we Mszy św. z kapłanem musieli jeździć do Kiszyniowa lub do Czerniowiec. Gdy ksiądz z Kiszyniowa przyjeżdżał do Bielc, wszyscy wierni udawali się do tego miasta. Szli do niego piechotą lub jechali bryczkami. Czasami udało im się zaprosić księdza do siebie. Wtedy tylko nieliczni spotykali się w domu Jana Jabłońskiego, lidera styrczańskiej wspólnoty, w którym odprawiana była Msza św. Ze wspomnień mieszkającej dzisiaj w Kiszyniowie Katarzyny Jażgunowicz wynika, że ów Jan Jabłoński, będący jej dziadkiem, był postacią nietuzinkową. Jako żołnierz armii austriackiej dostał się do niewoli rosyjskiej w czasie I wojny światowej i wraz z innymi jeńcami był przetrzymywany w obozie w Ryszkanach, w którym panował głód, a epidemie chorób dziesiątkowały jeńców. Pradziadek pani Katarzyny Leon Suprowicz, chcąc by jego córka Petronela wyszła za Polaka pojechał do obozu, aby wykupić odpowiedniego kandydata. Jan Jabłoński nie zastanawiał się zbyt długo, a konwojenci byli zadowoleni z wykupu. Wzięli pieniądze i dopisali pana Jana do listy zmarłych. Wrósł on godnie w styrczański grunt, dodając skupisku Polaków ożywczego powiewu polskości.

Wskazania dziadka

,,Po dziś dzień pamiętam wskazania dziadka – wspomina ze wzruszeniem pani Katarzyna. – Zawsze powtarzał: ”Ważna jest tylko wiara w Boga i jasna nadzieja w duszy, jak ta mała jaskółeczka powinna być najdroższym skarbem w życiu.”

Dzięki Janowi Jabłońskiemu mieszkańcy Styrczy starali się żyć po katolicku i przestrzegać wszystkich związanych z tym wymogów. Błogosławili w kościele związki małżeńskie, chrzcili dzieci, dbali o ich katechizację, starając się, by przystępowały one do I Komunii św. Katechezę dzieci prowadził m.in. Jan Jabłoński. W 1948 r. sześcioro jego wychowanków z rodzin Gordyńskich i Monastyrskich przystąpiło do I Komunii w Czerniowcach, w których proboszczem był ks. Franciszek Krajewski. Ks. Mikołaj Szczurek w Kiszyniowie był wtedy już bardzo chory i nie był w stanie wykonywać funkcji kapłańskich. Przez kilka dni styrczańskie dzieci mieszkały u ks. Krajewskiego, który “porządkował” ich wiedzę religijną, przygotowując do przyjęcia sakramentu. W następnym roku do Czerniowiec udała się następna grupa dzieci. Wśród nich była Paulina Lipska. Zapamiętała ona ks. Franciszka jako kapłana dobrego i srogiego zarazem.

,,Jak spojrzał na nas spod okularów to wydawało się nam, że wie o nas wszystko bez spowiedzi – wspomina.- Dom księdza był skromny, ale niezwykle czysty. Panował w nim polski duch i gościnność. Po raz pierwszy w życiu piliśmy w nim dobrą herbatę, o której smaku nie mieliśmy dotąd pojęcia.”

Do 1949 r. parafia w Styrczy działała bez oficjalnej rejestracji, de facto nielegalnie. W 1950 r. władze oficjalnie zakazały działalności styrczańskiej parafii. Tymczasowy budynek kaplicy został zarekwirowany i oddany kołchozowi. Ta jednak kontynuowała ją jeszcze przez wiele lat. Zeszła po prostu do podziemia. Swoje trwanie zawdzięcza księżom dojeżdżającym z Kiszyniowa, głównie zaś ks. Bronisławowi Chodanionkowi, a także świeckim liderom takim jak właśnie Jan Jabłoński."Mo_dowa_Styrcza_056_1"

Wycinki z polskiej gazety

Władze wiedziały oczywiście o działalności Jana Jabłońskiego, ale nie zdecydowały się na jego aresztowanie. Umilały mu natomiast życie częstymi rewizjami. Pamięta je doskonale pani Katarzyna, zwłaszcza że jej dziadek był człowiekiem sprytnym i potrafił oszukać funkcjonariuszy.

,,W ogromnej skrzyni, gdzie znajdowała się pościel i bielizna , zawsze leżała książka – modlitewnik, w którym pomiędzy stronicami były włożone wycinki z polskiej gazety “Dziennik Ludowy” z reklamą bielizny kobiecej – wspomina. ,,Milicjanci, którzy przeprowadzali rewizję, kończyli przegląd skrzyni na obejrzeniu tych reklam , naśmiewając się z dziadka, ze modli się do ładnych kobiet, a nie do Boga. Tymczasem na dnie skrzyni dziadek przechowywał obrazy i świeczniki, które obecnie znajdują się w nowym kościele w Styrczy.”

Każdemu gościowi z Polski pokazuje je obecny proboszcz parafii ks. Ioan Blaj, na którego wszyscy mówią jednak ks. Niku. Imię Niku nieformalnie nadała mu mama i pod nim w dalszym ciągu funkcjonuje, choć wszystkie dokumenty musi podpisywać imieniem faktycznie otrzymanym na chrzcie. To młody rumuński kapłan z diecezji Jassy, który na prośbę ordynariusza Mołdawii bp Antoniego Koszy, przejechał wesprzeć Kościół w Mołdawii. Musiał na ta okoliczność nauczyć się języka rosyjskiego, który w mołdawskich parafiach pełni rolę łaciny zrozumiałej dla wszystkich wiernych niezależnie od narodowości. Pochodzi on z miasteczka Roman leżącego 19 km od Jass. W Jassach ukończył małe i duże seminarium i po nauce trwającej w sumie 10 lat w 2000 r. został wyświęcony na kapłana. Od razu zaczął posługę w Mołdawii. Najpierw przez dwa lata był wikarym w Kiszyniowie, a od 2002 r. pracuje w Styrczy jako proboszcz.

Okres słabej władzy

Parafia była już w miarę okrzepnięta. W momencie pierestrojki wspólnota wyszła de facto z podziemia i zbierała się otwarcie na modlitwę. Od 1997 r. regularnie dojeżdżał do wspólnoty ks. Jan Rudnicki.

Oficjalnie została ponownie zarejestrowana już w 1989 r. w końcówce ZSRR. Władza była wówczas już tak słaba, ze zgodziła się nawet zwrócić wiernym budynek tymczasowej kaplicy. Styrczańska wspólnota natychmiast przystąpiła do remontu odzyskanego budynku. Rozbudowała go i zaadaptowała do sakralnych wymogów. Szczególnie zaangażowali się w to przedsięwzięcie: Piotr Górowski, Piotr Monastyrski, Eugenia Bogucka, Feliks Bogucki, Antoni Komarnicki i Piotr Jabłoński. W grudniu 1990 r. odrestaurowana świątynia została poświęcona. Obowiązki jej proboszcza zaczął pełnić dojeżdżający z Bielc ks. Jacek Puć. Później pałeczkę przejęli od niego kolejni kapłani m.in. ks. Josif Rakitianu. Pierwszym stałym proboszczem, który zamieszkał w Styrczy był rumuński ksiądz Stefan Sokacz. Pracował tu trzy lata. Po jego odejściu parafią w Styrczy przez dwa lata opiekował się ksiądz Stanisław Kucharek, Polak pochodzący z rumuńskiej Bukowiny, a po nim do wsi przyjechał ks. Niku, który jak dotąd najdłużej tu posługuje. "Mo_dowa_Styrcza_104_1"

Niepewna demografia

Choć kościół w Styrczy nie jest duży, to na potrzeby parafii całkowicie wystarczający. Nie jest ona niestety zbyt liczna, a jej sytuacja demograficzna jest cokolwiek niepewna. Czasy, w których tutejsze rodziny miały po kilkanaścioro dzieci, należą już do przeszłości.

,,Obecnie tutejsze rodziny mają co najwyżej jedno, dwoje dzieci – ubolewa ks. Niku. ,,Wieś powoli, ale systematycznie niestety odchodzi do przeszłości. Młodzież wyjeżdża na studia do miast i do Styrczy już nie wraca. W rezultacie wieś doznaje znacznego upływu krwi i najzwyczajniej się starzeje. Obecnie w Styrczy mieszka 50 katolickich rodzin, liczących w sumie obecnie około dwieście osób. Tylu wiernych mam zapisanych w kartotekach. Praktycznie jednak obecnie we wsi nie ma ich więcej jak osiemdziesięciu. Mężczyźni wyjechali do pracy w Rosji głównie do Moskwy czy Sankt Petersburga, młodzież kształci się w szkołach i na uczelniach, nie tylko Mołdawii, ale i za granicą i na miejscu są tylko emeryci i nieliczni przedstawiciele młodego pokolenia, zajmujący się wychowaniem małych dzieci. Do kościoła na niedzielną Mszę św. przychodzi około pięćdziesięciu wiernych. W Styrczy osiedla się też coraz więcej rodzin prawosławnych. Podkreślić trzeba, że bardzo mało żyje w niej czysto polskich rodzin. Większość jest mieszanych polsko – mołdawskich, czy polsko – ukraińskich. Dlatego też pomimo, iż nauczyłem się odprawiać Mszę św. po polsku, to Ewangelię czytam po rosyjsku, w tym też języku wygłaszam kazanie, żeby wszyscy mogli je zrozumieć. Część współmałżonków nie zna bowiem języka polskiego lub zna go bardzo słabo. Do kościoła przychodzą tez rdzenni Mołdawianie ochrzczeni w cerkwi prawosławnej, którzy wolą w nim chwalić Boga, ponieważ mają do niego znacznie bliżej niż do cerkwi w Głodzianach. Ludzie żyją tu jak wielka rodzina i o żadnych konfliktach między nimi nie ma mowy. Udzielając pomocy charytatywnej nikogo nie pytamy, czy jest katolikiem, czy prawosławnym.

Czy trend osłabnie?

Parafia w Styrczy, tak jak i inne katolickie wspólnoty w Mołdawii prowadzi rozbudowaną działalność socjalną. Zajmują się nią dwie Siostry Służebniczki Starowiejskie. Prowadzą one m.in. punkt medyczny, odwiedzają chorych i samotnych w domach, a przede wszystkim przedszkole dla dzieci. W tym ostatnim można od razu zaobserwować wszystkie negatywne tendencje w demografii – kiedy siostry uruchomiły swoją działalność, do przedszkola uczęszczało siedemnaścioro maluchów, dziś jest ich tylko ośmioro. Wszystkie pochodzą z rodzin prawosławnych.

Polskość w Styrczy niestety się cofa, choć wizyta w “Domu Polskim”, prowadzącym aktywną działalność pozwala mieć nadzieję, że trend ten przynajmniej nieco osłabnie.

Z rozmów z mieszkańcami Styrczy można też łatwo wywnioskować, że samo przetrwanie Polaków w tej miejscowości jest dużym sukcesem ich społeczności. Czasy sowieckie nie były łatwe…

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply