Dokąd podąża Białoruś?

Trwające już wiele lat ochłodzenie na linii Unia Europejska – Białoruś przybrało rzadko obserwowany na świecie w tej skali kształt kryzysu dyplomatycznego. Można go nazwać prawdziwą wojną dyplomatyczną. Wydalenie polskiego ambasadora oraz ambasadora UE samo w sobie jest nowym objawem choroby trawiącej już ponad 10 lat relacje Unii z reżimem białoruskim.

UE próbowała już wielu metod i sposobów ułożenia sobie stosunków z Białorusią. Nie udało się po dobroci, nie udaje się po złości – przypomina to nieco dialog dwóch mówiących zupełnie różnymi językami ludzi. Brakuje tłumacza, pośrednika, mediatora, który pomógłby nawiązać rzeczowy dialog pomiędzy dwoma podmiotami, które utraciły zdolność komunikacyjną. Brakuje wspólnego języka, wspólnych interesów.

Wojna trwa
Łukaszenka nie może sobie pozwolić na dalsze poniżanie swoich aparatczyków, biznesmenów, sędziów objętych zakazem wjazdu na teren Unii Europejskiej. Natomiast Unia nie może dłużej sobie pozwolić na polityczny uwiąd i zwykłe ogrywanie UE przez dyktatora, który już wielokrotnie dokonywał wolt wykazujących słabość dyplomacji wspólnoty liczącej 500 milionów ludzi. W tej trwającej już wiele lat frustracji dyplomatycznej zaczęto przerzucać odpowiedzialność na siebie nawzajem. Łukaszenka zerwał niepisane porozumienie o wzajemnym otwieraniu systemu politycznego i ekonomicznego, kompromitując zarazem ministrów spraw zagranicznych Polski i Niemiec, którzy zaangażowali się osobiście w otwarcie Białorusi na UE. Aresztowano wielu opozycjonistów, w tym licznych Polaków. Unia w odpowiedzi podniosła poziom sankcji dyplomatycznych, poszerzając liczbę osób objętych zakazem wjazdu na teren UE. Łukaszenka zastosował retorsje, wydalając dwóch ambasadorów. Z kolei Unia wycofuje czasowo wszystkich swoich ambasadorów krajów członkowskich. Białoruski dyktator w reakcji wydaje zakaz wyjazdu z Białorusi dla niektórych dysydentów.
Obecnie nie widać końca tego impasu politycznego, swoistej politycznej wojny pozycyjnej, gdzie każda ze stron co chwila wystrzeliwuje w kierunku przeciwnym nowe sankcje ze swoich okopów. Nie wiadomo, kto wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku. Na chwilę obecną Unia płaci wyższą cenę za ten konflikt niż białoruski dyktator. Dyplomacja UE ryzykuje kolejną kompromitację i ujawniła brak swojej skuteczności. Łukaszenka natomiast wykazał się wobec swoich aparatczyków lojalnością i determinacją. Wobec nowego (starego) władcy na Kremlu władca Białorusi po raz kolejny pochwalił się swoją potencjalną użytecznością. Nieprzypadkowo z Moskwy płyną w świat sygnały wyrażające “szczery” żal i nawoływanie do stosowania cywilizowanych metod rozwiązywania konfliktu. Nowy car ma prawo czuć nieukrywaną satysfakcję, czego nie można powiedzieć o luminarzach europejskiej dyplomacji. Słabość dyplomatyczna UE na chwilę obecną jest ewidentna. O kondycji polskiej dyplomacji w tej sytuacji litościwie nie wypada się wypowiadać. Oczywiście w dłuższej perspektywie ta wojna dyplomatyczna może przynieść bardziej dotkliwe konsekwencje dla Łukaszenki. Społeczna dezaprobata na Białorusi może obrócić się przeciwko reżimowi. Skutki gospodarcze izolacji dotkną kraj, uzależnienie od Rosji będzie całkowite. Na krótką metę Łukaszenka może jednak odczuwać satysfakcję. Przypomina to niestety coraz bardziej satysfakcję północnokoreańskich przywódców z odpalenia kolejnej rakiety w kierunku Japonii, która po kilku minutach, zgodnie z planem, wpadła do morza. Świat jednak o tym usłyszał, telewizja północnokoreańska odtrąbiła kolejny sukces rządu. Szkoda jedynie, że w tym przypadku za rakiety dyplomatyczne w tej wojence posłużyli unijni ambasadorzy, w tym jeden z Polski.

W poszukiwaniu mediatora
W sytuacji faktycznego klinczu politycznego zazwyczaj nieoceniona jest rola mediatora, który pomógłby zwaśnionym stronom wyjść z sytuacji patowej. Naturalnym mediatorem, dla niektórych wręcz idealnym, wydawałaby się Rosja. Dla samego Władimira Putina to sytuacja wymarzona. Rosja mediuje pomiędzy Białorusią i Unią Europejską celem ustanowienia pokoju! Lepszego scenariusza Rosja nie mogłaby sobie wymarzyć. Z tego chociażby powodu, a zarazem okoliczności wysoce upokarzającej dla UE, ten mediator nie może wchodzić w grę. Jest jednak faktem, że byłby to mediator być może najskuteczniejszy z możliwych. Nie ma nikogo innego na Białorusi, z czyim zdaniem liczono by się bardziej niż z Putinem. Wobec tego jasne staje się, jak pożądany byłby na przykład w tej sytuacji inny, być może nawet do zaakceptowania przez Moskwę, przedstawiciel Ukrainy. Obecny kontekst polityczny wyklucza taki scenariusz (aresztowana Julia Tymoszenko, zależność Ukrainy od Moskwy). Obecna wojna dyplomatyczna z Białorusią wskazuje jednak na uśpiony potencjał Ukrainy. Pamiętajmy, że w podobnej sytuacji wewnętrznego klinczu politycznego na Ukrainie w 2005 r. bardzo pozytywną rolę mediacyjną odegrali polscy politycy, zarówno rządowi, jak i opozycyjni. Przypomnijmy też, że najsilniejsze ugrupowanie opozycyjne w Polsce od lat prowadzi tę samą, konsekwentną politykę wobec Białorusi, do której dopiero teraz dojrzeli dyplomaci polscy i unijni.

Sprawa dla nas najważniejsza – Polacy
Wśród medialnego szumu związanego z wydalaniem dyplomatów nie zapomnijmy o sprawie, która dla nas powinna być najważniejsza, tzn. sytuacji Polaków mieszkających na Białorusi. Obywatel mieszkający na Białorusi, w tym pochodzenia polskiego, pragnie przede wszystkim normalności, spokoju. Podkręcanie atmosfery politycznej, wykorzystywanie każdego sporu do nakładania coraz większych sankcji na mniejszości narodowe w odwecie za niepowodzenia międzynarodowe jest najbardziej przykrym dla Polaków za wschodnią granicą echem gier dyplomatycznych. Nasi rodacy mieszkający na Białorusi płacą dużą cenę za porażki dyplomatyczne biurokratów brukselskich i warszawskich. Wspomnijmy tylko sprawę, która w jaskrawy sposób symbolizuje niekompetencję polskiej biurokracji – chodzi o przekazanie reżimowi w Mińsku danych osobowych i zastrzeżonych informacji bankowych polskiego opozycjonisty z Białorusi, który założył w Polsce konto bankowe. W wyniku tego ten człowiek poszedł na wiele lat do więzienia.
Mówiąc o wojnie dyplomatycznej, nie zapominajmy, że za błędy dyplomatyczne dużą cenę płacą obywatele danego kraju. Niekompetencja, brak aktywności, samozadowolenie dyplomatów polskich i unijnych jest jak najbardziej nie na miejscu w tym momencie. Czas najwyższy, aby z takim wielkim zadęciem powoływana dwa lata temu dyplomacja Unii Europejskiej wykazała swoją użyteczność i skuteczność. W przeciwnym wypadku należy zadać pytanie: po co nam dyplomacja europejska, jeśli nie potrafi sobie poradzić z jednym, średniej wielkości dyktatorem? Ta wojna dyplomatyczna to przede wszystkim okazja do wykazania się cechami przywódczymi dyplomatów unijnych i polskich.

Dariusz Sobków
“Nasz Dziennik”, 10-11 marca 2012 r.
0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply