Z płk. rez. prof. Januszem Zuziakiem, historykiem wojskowości z Akademii Obrony Narodowej, rozmawia Piotr Falkowski

Dlaczego takie znaczenie miało dla aliantów zdobycie Monte Cassino?

– Monte Cassino należy do umocnień linii Gustawa, budowanych przez Niemców od 1941 r., a więc od zajęcia Włoch. Kolejny taki kompleks fortyfikacji to linia Gotów na północy oddzielająca Nizinę Padańską. Obie zostały zaplanowane i wpisane do strategii niemiecko-włoskiej jako punkt oporu dużo wcześniej. Linia Gustawa była potężną linią umocnień ciągnącą się na długości 130 kilometrów od Morza Adriatyckiego do Morza Tyrreńskiego. Czasem błędnie myśli się, że Monte Cassino to jakaś pojedyncza góra i powstają pytania, po co właściwie było ją zdobywać. Tymczasem Monte Cassino należy uważać za pewne hasło, oznaczające całe pasmo wzgórz i masywów górskich o wysokości dochodzącej do prawie 1 tys. metrów nad poziomem morza. Monte Cassino razem z kolejną górą Piedimonte leżącą bliżej Rzymu to były strategiczne miejsca, które ryglowały dostęp dla aliantów do doliny rzeki Liri. To nią wiodła droga nr 6, czyli antyczna Via Casilina, prowadząca do Rzymu.

Jak wyglądał plan aliantów przełamania niemieckich linii w tej części Włoch?

– W styczniu 1944 r. planowano przeprowadzenie jednocześnie dwóch operacji. Po pierwsze, miał być atak na całą zachodnią część linii Gustawa. Szły tam 5. armia amerykańska i 8. armia brytyjska. Miały nacierać na kompleks górski Monte Cassino. Walczyć tam miał też francuski Korpus Wyzwolenia. Równolegle miał być wysadzony na tyłach umocnień w rejonie Anzio desant morski 6. korpusu amerykańskiego, którego zadaniem był atak od tyłu na niemieckie linie obrony w rejonie dolin rzek Rapido i Garigliano, które stanowiły bardzo poważną przeszkodę. Alianci nie spodziewali się tak silnego oporu. Nie najlepiej przeprowadzono rozpoznanie sił niemieckich i fortyfikacji. Nie oczekiwano, że Niemcy zdobędą się na tyle wysiłku, iż zablokują w połowie stycznia desant pod Anzio. Niewiele brakowało, a zostałby zepchnięty. W związku z tym opóźniło się rozwinięcie przyczółka w tym rejonie, a równocześnie zatrzymanie wojska w pierwszym natarciu na Monte Cassino. Pierwsza operacja trwała prawie miesiąc, potem druga bitwa kilkudniowa i trzecia zakończyły się porażką. Sukces przyniosła dopiero czwarta bitwa. Były głosy, i są do dzisiaj, że można było wcale Monte Cassino nie zdobywać, tylko wysadzić większy desant i zajść obronę niemiecką od tyłu. Oczywiście były i takie plany. Ale to było praktycznie niemożliwe: włoskie wybrzeże jest tak ukształtowane, że nie ma tam żadnego odpowiedniego do tego odcinka.

Dlaczego do ataku na Monte Cassino wysłano Polaków?

– Siły alianckie się kruszyły, prawie wszystkie inne już brały udział w poprzednich bitwach, 2. Korpus Polski właśnie wszedł, prowadził działania nad rzeką Sangro, ale nie były to jeszcze działania wojenne z prawdziwego zdarzenia. Przygotowania do bitwy majowej trwały prawie półtora miesiąca. Dowódca 8. armii, gen. Oliver Leese zapytał jeszcze w marcu gen. Władysława Andersa, czy 2. korpus zdecyduje się zaatakować Monte Cassino. Anders miał na odpowiedź zaledwie kilka minut. Miał świadomość, że chodzi o najcięższy odcinek. Na rozmowie był ze swoim szefem sztabu, płk. Kazimierzem Wiśniowskim [później gen. bryg.]. Mógł więc odmówić i wówczas jego żołnierze zostaliby skierowani na inny odcinek. Jednak Anders się zgodził. Po pierwsze, nie chciał się wystawiać na ataki wrogiej, paskudnej propagandy sowieckiej oskarżającej 2. korpus o tchórzostwo. Sowieci twierdzili, że Polacy wyszli z Rosji, ponieważ boją się walczyć i unikają starć. Po drugie, generał wiedział, że Monte Cassino było wtedy na ustach niemal całego świata. Wreszcie nawet sam Anders nie znał szczegółów ustaleń konferencji w Teheranie, na której Polska została zdradzona. Do zwykłych żołnierzy dochodziły tylko różne plotki z tym związane. Wiadomo było, że polscy politycy nie mają zbyt wielu argumentów dla Stalina, Roosevelta i Churchilla, żeby walczyć o sprawę polską. Tak naprawdę już w listopadzie 1943 r. o wszystkim zdecydowano, w tym o granicy Polski na linii Curzona i Odrze. Anders jednak liczył, że zwycięstwo będzie argumentem dla rządu polskiego w rozgrywkach dyplomatycznych. Trzeba pamiętać, że bardzo wielu żołnierzy 2. korpusu pochodziło z kresów na wschód od linii Curzona. Ci żołnierze rwali się do walki i to także wpłynęło na decyzję dowódcy. Nawet pierwsze doniesienia, że nas zdradzono, sprzedano, nie zmniejszały ducha bojowego Polaków. Wreszcie zwycięstwo miało wesprzeć moralnie, dodać ducha Polakom w kraju, wzmocnić morale walczącego podziemia. Na początku czerwca gen. Bór-Komorowski wysłał depeszę gratulacyjną do Andersa z podziękowaniem za podjęty wielki wysiłek. Pisze w niej m.in., że 2.korpus dał przykład, jak należy walczyć i zwyciężać i jak podniosło to ducha bojowego w Armii Krajowej. Było to jeszcze przed Powstaniem Warszawskim.

Czemu przede wszystkim zawdzięczamy to zwycięstwo? Ofiarności żołnierzy, talentom dowódców czy może po prostu Niemcy byli już bardzo osłabieni?

– Wszystko razem. Oczywiście nasi żołnierze przelali tam krew, walczyli niezwykle dzielnie. Ich wyczyn był naprawdę heroiczny, niewiele jest takich przykładów w historii. To jeden z największych wyczynów wojennych w dziejach wojskowości. Trzeba pamiętać, że w tym czasie działania wojenne toczyły się na całym froncie od Morza Tyrreńskiego. Obok na swoim odcinku znakomite sukcesy odnosili Francuzi. Niemcy byli wymęczeni wielomiesięczną bitwą. Duże siły musiały pilnować przyczółka pod Anzio, gdzie w końcu udało się Amerykanom rozbić obronę niemiecką i wejść na większe terytorium. Niemcy zatem czuli się zagrożeni od tyłu. Do tego dochodzą liczne bombardowania alianckie. To wszystko złożyło się na to, że Niemcy w pewnym momencie wycofali się z Monte Cassino. Byli jednak już w takim stanie, że nie mogli się bronić. Gdyby walczyli uparcie dalej, wytrzymaliby jeszcze może kilka dni. Zdecydowali o wycofaniu na znajdującą się ok. 20 km dalej tzw. linię Hitlera. To była pierwsza prawdziwa bitwa 2. korpusu. Mało było doświadczonych żołnierzy. Jedynie nieliczne oddziały były przygotowane do prowadzenia działań w warunkach górskich, a przeciwnik miał dywizje górskie, spadochroniarzy, grenadierów znakomicie do tego wyszkolonych. Bazowano na doświadczeniach poprzednich prób zdobycia Monte Cassino. Bitwa toczyła się w bardzo trudnych warunkach. Nie było warunków do dobrego rozpoznania, więc nie wiedziano, gdzie są stanowiska niemieckie. Niesamowite problemy były z łącznością, co sprawiło, że trudno było mówić o jakimś zharmonizowanym dowodzeniu. Wiele działań miało przypadkowy przebieg. Rozkazy wysyłano przez gońców.

To zwycięstwo przyczyniło się do pokonania Niemców, ale Polacy wolnej Polski nie wywalczyli.

– Drugi korpus został najpierw skierowany na wypoczynek, który zresztą skrócono. Wsławili się jeszcze wiele razy w bitwach na froncie włoskim, przede wszystkim wyzwoleniem Ankony i już w 1945 r. Bolonii. Później, po Jałcie, już wszyscy wiedzieli, jak ta wojna dla nas się skończy. Były elementy wielkiego niezadowolenia, nawet wrogości do polityków alianckich. Korpus do 1947 r. stacjonował we Włoszech. Bardzo się powiększył, bo napływało do niego wielu żołnierzy uwalnianych z zachodnich obozów jenieckich. Był już nawet zakaz powiększania szeregów 2. korpusu, ale Anders wbrew brytyjskim rozkazom przyjmował wszystkich. Wiadomo dlaczego. Budował armię, licząc na wybuch kolejnej, trzeciej wojny światowej, globalnego konfliktu Zachodu ze Związkiem Sowieckim. Część żołnierzy wróciła. Ciężki był ich los. Ci, którzy powrócili na Kresy Wschodnie, najczęściej kończyli w ciężkich obozach pracy. W PRL też nie było im łatwo. Często mieli problemy np. z pracą. Większość została na Zachodzie, rozjeżdżając się po wszystkich krańcach świata.

Dziękuję za rozmowę.

źródło: “Nasz Dziennik”

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply