Ze spuszczoną głową powoli…

Był w hełmie, dźwigał długi karabin z bagnetem, sterczącym nad głową i kilka ładownic przy pasie. Szedł powoli, rozglądając się bacznie. Kilkanaście metrów przed nami zatrzymał się niezdecydowany. Widząc przychylne gesty z naszej strony, podszedł bliżej i zaczął zaraz z dużym podnieceniem opowiadać chaotycznie o swojej rozbitej jednostce pod Włodzimierzem. W końcu rozpłakał się i zamilkł, wycierając rękawem łzy i rozmazując po twarzy kurz i brud. Wyglądał żałośnie. Na widok lecących daleko niemieckich bombowców, pobiegł wystraszony pod rozłożysty dąb, krzycząc na nas, byśmy uczynili to samo. Posiliwszy się, ruszył do swojej rodziny, mieszkającej gdzieś pod Dubnem. Staliśmy w milczeniu, odprowadzając go zasępionym wzrokiem. Samotny, bezradny, płaczący żołnierz zrobił na nas przygnębiające wrażenie. Był żywym symbolem totalnej naszej polskiej klęski.

– Wybuch wojny spadł na Polaków, jak grom z jasnego nieba- wspomina Feliks Budzisz. – Bali się, co ona nam przyniesie. Reakcja Ukraińców była inna. Jakub, szesnastoletni Ukrainiec, który pasł nasze krowy, przyszedł tego dnia znacznie później niż zwykle. Ani trochę nie przejął się wojną. Nucąc pod nosem, ochoczo, jak nigdy dotychczas, wypędził krowy na pastwisko. Wróciwszy na obiad, z nieukrywaną satysfakcją powiedział do mamy: – Chłopi mówią, że Niemcy wygrają wojnę. To potężny kraj, gdzie tam Polsce równać się z Niemcami. – Mama z oburzeniem odpaliła: – My wygramy wojnę! Nam pomoże cały świat! – Jakub zwiesił głowę i zamilkł. Tym razem nie uprzedziwszy nas, poszedł na noc do swojej matki. Wkrótce zaczęli do nas napływać uciekinierzy zza Bugu, wędrujący na wschód. Zatrzymywali się na nocleg lub dłuższy pobyt u polskich rodzin, które rzadko brały zapłatę, a wspomagały rodaków w nieszczęściu z ludzkiego, patriotycznego obowiązku. U nas zatrzymał się aptekarz z Warszawy z siostrą żony, która zginęła podczas bombardowania stolicy. Aptekarz, starszy, nobliwy pan ze szpicbródką znał biegle język rosyjski i popisywał się nim przed Ukraińcami, którzy pod byle pretekstem przychodzili do nas w odwiedziny, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o przebiegu wojny.

Rozpłakał się i zamilkł

– Wkrótce zjawiło się jeszcze trzech bankowych urzędników z Warszawy. Toczyli jałowe spory, czy nie powinni byli pójść jako ochotnika na front, zamiast dekować się w zabitej deskami leśniczówce i uwodzić czarującą szwagierkę aptekarza pod jego nieobecność. Któregoś dnia w połowie września wyszedł z lasu i skierował się do naszych zabudowań polski żołnierz. Wyszliśmy mu licznie naprzeciw sądząc, że może to ktoś ze znajomych, rodziny, może ojciec… Był w hełmie, dźwigał długi karabin z bagnetem, sterczącym nad głową i kilka ładownic przy pasie. Szedł powoli, rozglądając się bacznie. Kilkanaście metrów przed nami zatrzymał się niezdecydowany. Widząc przychylne gesty z naszej strony, podszedł bliżej i zaczął zaraz z dużym podnieceniem opowiadać chaotycznie o swojej rozbitej jednostce pod Włodzimierzem. W końcu rozpłakał się i zamilkł, wycierając rękawem łzy i rozmazując po twarzy kurz i brud. Wyglądał żałośnie. Na widok lecących daleko niemieckich bombowców, pobiegł wystraszony pod rozłożysty dąb, krzycząc na nas, byśmy uczynili to samo. Posiliwszy się, ruszył do swojej rodziny, mieszkającej gdzieś pod Dubnem. Staliśmy w milczeniu, odprowadzając go zasępionym wzrokiem. Samotny, bezradny, płaczący żołnierz zrobił na nas przygnębiające wrażenie. Był żywym symbolem totalnej naszej polskiej klęski. Gdy już po wojnie przeczytałem wiersz Władysława Broniewskiego „Żołnierz polski”, zaczynający się od słów: „Ze spuszczoną głową powoli idzie żołnierz z niemieckiej niewoli”, od razu sobie wyobraziłem tego żołnierza, który we wrześniu 1939 r. do nas zawitał. W połowie września zatrzymała się koło nas na odpoczynek grupa policyjnych rodzin. Część jechała furmankami i na rowerach, wielu mężczyzn szło przy wozach, na których z braku benzyny wieziono motocykle.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Przedzierali się polnymi drogami

– Przedzierali się polnymi drogami na południe – do Rumunii. Mówili, że w pobliskich lasach zostali ostrzelani przez cywilów, najprawdopodobniej przez Ukraińców. Uzbrojeni policjanci przepędzili napastników. Obyło się bez strat w ludziach. Ranili tylko konia, którego trzeba było dobić. Napady z bronią na uciekinierów czy nawet żołnierzy nie należały do rzadkości. Dokonywały ich w celach rabunkowych watahy miejscowych nacjonalistów i zwykłych rabusiów. Wielu z nich przez następne lata chodziło w ubraniach przerabianych z polskich mundurów czy uszytych z wojskowych koców. Kilka lat później wielu ubowców nosiło polskie mundury, również oficerskie. Mówiono, że w leśnych ostępach znajdowano ciała pomordowanych mężczyzn i kobiet z oznakami tortur. 17 września na Kresy wkroczyła Armia Czerwona. W naszych stronach jej oddziały dotarły 19 albo 20 września. Przy trakcie wiodącym z Łucka do Turzyska, obok zabudowań Teodora Brzezickiego, zatrzymała się tankietka z czerwoną gwiazdą. Wysiadł z niej lejtnant w czarnym kombinezonie i z pistoletem w ręce, gotowym do strzału, podszedł do Stasi Jeleńskiej, starej kobieciny, cierpiącej na dotkliwą krótkowzroczność. Ta, gdy mu się przyjrzała z bliska, zemdlałą z przerażenia. Ledwo ją domownicy ocucili. Niebawem nadjechały dwa samochody z wojskiem, jakimś obcym, różniącym się od naszych żołnierzy. Rosły politruk podszedł do grupy ciekawskich, składającej się głównie z miejscowej biedoty, zamieszkującej również polską kolonię. Ukraińcy i Polacy otoczyli go szczelnym kołem i zaczęli zasypywać pytaniami: co to za wojsko, skąd przybyło, w jakim celu, jaka będzie teraz władza, czy skończy się już wojna itp. Politruk oznajmił, że Armia Czerwona przybyła wyzwolić ludność Ukrainy i Białorusi spod ucisku panów, dziedziców i kapitalistów, że teraz wszyscy będą równi i nikt nikogo nie będzie wyzyskiwał.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Ochrona sowieckiego państwa

– Bogaci muszą podzielić się swoim majątkiem z biednymi, bo zdobyli go ich kosztem. Ktoś ze starszych mieszkańców tłumaczył na język polski wywody politruka. Najbardziej przypadło niektórym do serca, że biedne rodziny wielodzietne będą pod szczególną ochroną sowieckiego państwa i otrzymają zasiłki według zasady: im więcej dzieci, tym więcej pieniędzy. Na rezultaty tych obiecanek podobno nie trzeba było długo czekać. W następnym roku we wsi przyszło na świat sporo dzieci tylko, że władza radziecka długo tu miejsca nie zagrzała i nie miał kto wypłacać zasiłków. Wejście Sowietów i ustanowienie nowej władzy było szokiem dla ludności polskiej, zwłaszcza zamożniejszej. Uboga ludność polska przeżywała rozterki, bo liczyła na obiecywaną poprawę bytu, ale te nadzieje kłóciły się z poczuciem utraty niepodległości, a jakiekolwiek sprzyjanie nowej władzy – ze świadomością potępienia takiej postawy przez ogół Polaków. Natomiast zdecydowana większość ludności ukraińskiej i żydowskiej przyjęła wkroczenie Armii Czerwonej z zadowoleniem, niejednokrotnie z entuzjazmem. W centrum Radowicz, jak i wielu sąsiednich wsiach, Ukraińcy zbudowali naprędce powitalną bramę triumfalną, udekorowali ją barwami czerwonymi i sino-żółtymi, ukraińskimi oraz tryzubem. Ale narodowa symbolika ukraińska zniknęła z bramy szybciej, niż ją tam zamieszczono, ku zakłopotaniu entuzjastów nowej władzy. Samorzutnie powstawała czerwona milicja, którą we wsiach tworzyli Ukraińcy, a w miastach przeważnie biedni Żydzi. Milicjanci z czerwonymi opaskami na rękawach i kokardami przy czapkach, z polskimi karabinami, zdobytymi dość często w tajemniczych okolicznościach, buńczucznie paradowali po wsiach i miasteczkach. Do milicji wstąpiło wiele osób z marginesu społecznego, karanych przez polskie władze. Liczyli teraz na łupy u bogatych gospodarzy, sklepikarzy, czy we dworach.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Ukraińcy do milicji

– Do milicji wstąpił i nasz Jakub. Przyszedł do nas, by pochwalić się karabinem. Zażądał wydania broni i kożucha jako zapłaty za pasienie krów i pomoc w gospodarstwie. Rozczarował się bardzo, gdy mama pokazał mu poświadczenie o zdaniu broni i kategorycznie oświadczyła, że kożuch jest własnością ojca. Następnego dnia mama oddała wartościowe rzeczy na przechowanie do dziadków. Żądania od Polaków wydania broni, a następnie rewizje w jej poszukiwaniu były na porządku dziennym. Dawały one okazję do rekwirowania, czyli po prostu kradzieży wartościowych przedmiotów – kosztowności, odzieży, narzędzi. Ale już w listopadzie nadmiar samosiewnej i dokuczliwej i dla władz milicji został skutecznie zlikwidowany. Wielu milicjantów, w tym i naszego Jakuba, skierowano w głąb Związku Radzieckiego do innych zajęć. Po jakimś czasie nasz sąsiad, Ukrainiec, otrzymał od Jakuba list z Doniecka. Pisał, że pracuje w kopalni i prosił, by sąsiedzi zaopiekowali się jego chorą matką. Mama zaopatrywała ją w żywność, leki i odzież. Władze sowieckie na siłę starały się przekonać ludzi o „wyższości” swojego ustroju nad kapitalizmem i zapoznać z jego podstawowym aktem prawnym – konstytucją stalinowską. Organizowały w tym celu obowiązkowe szkolenia. W polskiej kolonii prowadził je Michał Budzisz, znany w okolicy humorysta, nasz daleki krewny.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Obywatelskie uświadomienie

– Jego dowcip, miny, gesty wywoływały salwy śmiechu. Wesoło było na szkoleniach i nawet ludzie chętnie na nie przychodzili, Pewnego razu prelegent przyszedł na szkolenie ucharakteryzowany na Stalina, z dużą fają. Odegrał skecz, jak to wielki wódz chce zbawić wszystkich ludzi pracy na świecie. Ludzie boki zrywali i długo wspominali to szkolenie. Lustracja szkoleniowa, przeprowadzona przez miejscowego popowicza i pożal się Boże innych ukraińskich „ekspertów”, wykazała podobno wysoki poziom wiedzy i „obywatelskiego” uświadomienia słuchaczy. Ale nie wszystko było do śmiechu. Zima 1939-1940 była wyjątkowo śnieżna i surowa. Mrozy przekraczały 30 stopni. W lutym spadła na ludność, głównie polską, kolejna straszliwa klęska – wywózki na Sybir. Deportacje ludności przeprowadzano najczęściej w nocy, wg Instrukcji gen. NKWD Sierowa, zastępcy Berii. Do mieszkania wdzierali się enkawudziści z miejscowymi ukraińskimi aktywistami. Dawano 15- 30 minut na spakowanie i wieziono na najbliższą stację kolejową, a następnie bydlęcymi wagonami , w siarczysty mróz, deportowano w głąb Związku Radzieckiego. W drodze zesłańcy zamarzali, umierali od chorób i wyczerpania. Trupy wyrzucano z transportów w śnieg przy torach. Ojciec dowiedział się, ze na liście deportacyjnej umieszczono i nas jako rodzinę leśniczego. Wiadomość była paraliżująca. Szybko jednak wyszliśmy z głębokiego szoku i rozpoczęliśmy gorączkowe przygotowania do wywózki. Rodzice wpadli na pomysł, że jeżeli pojadą to sami, a mnie i siostrę zostawią u krewnych.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Pierwsze wywózki

– Na dwa dni przed przypuszczalnym terminem wywózki, nocą w siarczysty mróz, dotarliśmy przez zaspy do cioci Stefanowiczowej. Przesiedzieliśmy tam kilka dni, nie wychylając nosa. Na szczęście wywózka ominęła rodziców, podobno dzięki sielsowietowi, który miał wytłumaczyć enkawudzistom, że ojciec, będąc na froncie nie mógł ukryć broni w lesie, a oprócz tego będzie potrzebny do pokierowania pracami leśnymi. Z Radowicz – 10 lutego 1940 r. – zostały wywiezione trzy rodziny: dwie Kolasów z Abramowca i Lasaków ze wsi. Jeden z Kolasów był rządcą w majątku Lityń hr. Stefana Sumowskiego; rodzina jego składała się z 5 osób, w tym z trojga dzieci, dwóch synów i córki. Brat Kolasy służył w policji w Rożyszczach, a w 1939 r. przeprowadził się z rodziną do brata w Abramowcu – z żoną, synem i kilkunastoletnią sparaliżowaną córką, która nie mogła chodzić o własnych siłach. Nocą w tęgi mróz, obie rodziny zostały załadowane na podwody, dostarczone przez Ukraińców i wywiezione do Kowla, a stamtąd w bydlęcych wagonach na Syberię. W taki sam sposób wywieziono żonę Ukrainkę i dwie córki policjanta Lasaka. On zaś uciekł w Zamojskie, skąd w 1944 r. wstąpił do 27. WD AK, uczestniczył następnie w jej walkach z Niemcami. Schwytany przez nich cudem uniknął rozstrzelania i resztę wojny spędził w surowym łagrze w zachodnich Niemczech. Następne wywózki w kwietniu i czerwcu 1940 r. oraz w czerwcu 1941 r. ominęły Radowicze. Planowane były następne na lipiec. W Kowlu i innych miastach stały już całe składy pociągów, gotowe do dalekich tras z zesłańcami. Ludność polska z trwogą oczekiwała na nieuchronną deportację, przygotowując na drogę żywność, głównie suchary i wędzoną słoninę.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Masowe aresztowania

– Gdyby nie wojna niemiecko-sowiecka, która wybuchła 22 czerwca 1941 r., pewnie cała ludność polska z Kresów Wschodnich znalazłaby się w głębi sowieckiego imperium. Latem 1940 r. NKWD rozpoczęło masowe aresztowania głównie wśród Polaków. Ofiarami padli przede wszystkim oficerowie, urzędnicy, policjanci, bogaci gospodarze, no i oczywiście ziemianie, którzy do tej pory zdołali się uchować. W Radowiczach zostali aresztowani por. Adolf Bartoszewski, organizator podziemnej grupy Związku Walki Zbrojnej oraz jego dwaj bracia Piotr i Antoni. Sąd w Kowlu skazał Antoniego na karę śmierci, braci na 10 lat łagrów. Żona Adolfa, Helena napisała prośbę do Stalina, który wyrok śmierci zamienił na 15 lat łagru. Rok później wszyscy trzej znaleźli się w armii gen. Wł. Andersa. Przeżyli wojnę i zostali na Zachodzie. W Worczynie koło Włodzimierza zostali aresztowani nasi krewni: wujek Wincenty Gnyś, stryj sławnego lotnika Stanisława Gnysia oraz syn Stanisław i zięć Ziemlicki. Przez kilka tygodni wieziono ich w Łucku. Pod więzieniem na siarczystym mrozie, wystawały w tłumie kobiety i dzieci , również żona i córki Gnysia, czekając po kilka godzin, by przekazać paczuszkę , czy menażkę wystygłej strawy. Godziny, spędzone pod więzienną bramą wryły im się w pamięć jako najkoszmarniejsze pod czerwoną okupacją.

Cdn.

Marek A. Koprowski

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl
0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply