Zaglądał śmierci w twarz

Zamknąłem oczy i myślałem tylko, czy Ukrainiec celnie strzeli, czy nie będę się męczył. Słyszałem, jak Ukrainiec ładował pistolet. Nagle zaległa cisza. Strzał nie padł.

W 1939r. Mirosław Łoziński miał 13 lat . Urodził się w 1926r. w kolonii Chołopiny należącej do gromady Przebraże i gminy Trościaniec powiatu Łuck województwa wołyńskiego. Rodzina Łozińskich mieszkała tam jak większość ludności z dziada pradziada. Podkreślić trzeba, że cała miejscowość miała charakter polski. Żyło się w niej biednie. Ludzie utrzymywali się z pracy na roli. Rodzice pana Mirosława mieli zaledwie trzy hektary pola. Jego ojciec, by utrzymać rodzinę, musiał dorabiać w lesie przy wyrębie drzewa i wyrobie gontów. Do szkoły początkowej pan Mirosław uczęszczał do Przebraża, a później do Rafałówki. Sam wybuch wojny nie utkwił w pamięci pana Mirosława tak mocno jak przeżycia z następnych lat okupacji, a zwłaszcza z ukraińskich rzezi. Chołopiny leżały na uboczu i wojna nie dotarła do nich. Rządy sowieckie do 1941 r. też nie dały się miejscowości zbytnio we znaki. Sowieci mieli za mało sił, by jednocześnie zająć się „obrabotką” wszystkich skupisk polskich. Koncentrowali się na centrach, w których umacniali swoją władzę. Z tamtego okresu pan Mirosław zapamiętał tylko aresztowanie siostry ojca, która była żona gajowego Piotra Sawickiego.

Z gajowym na Sybir

-Był to dla niej drugi mąż – mówi Mirosław Łoziński. – Pierwszy jej towarzysz życia został zmobilizowany do legionów i zginął w czasie obrony Warszawy przed bolszewikami w 1920 r. W lutym 1940 r. została wraz z mężem, dorosłym synem z pierwszego małżeństwa i synową i synem z drugiego małżeństwa wywiezieni do obwodu archangielskiego. Tam w pasiołku Słobudczykowo w Leninskim rejonie pracowali przy wyrębie lasów. Po Układzie Sikorski-Majski i amnestii dla Polaków udało im się wyjechać do Kazachstanu. Siostra ojca tam niestety zmarła i została pochowana. Jej syn wstąpił do armii generała Andersa i wraz z nią wydostał się ze Związku radzieckiego. Przeszedł przez Iran, Irak i Palestynę. Walczył pod Monte Casino i brał udział w kampanii włoskiej. Po wojnie wrócił do Polski i zamieszkał w Żarach. Ściągnął żonę z Kazachstanu. Obecnie obydwoje już nie żyją.

To, czego nie zrobiło NKWD w Chołopinach, chcieli nadrobić ukraińscy nacjonaliści po zajęciu Wołynia przez Niemców. Pozostająca na ich usługach policja ukraińska zaczęła typować Polaków, którzy w jej mniemaniu mogli zasilić polskie podziemie.

Kazali mu kopać grób

– Aresztowało mnie pięciu Ukraińców w cywilnych ubraniach, różnie uzbrojonych i podających się za funkcjonariuszy policji ukraińskiej – wspomina Mirosław Łoziński. – Zabrali mnie i Gabriela Rosińskiego i wywieźli nas furmanką do lasu jakieś trzy kilometry od domu. Tam nas strasznie bili. Następnie kazali nam kopać grób. Znaleźli przewrócona przez burzę sosnę i pod jej korzeniami kazali rękami kopać sobie grób. Wygrzebaliśmy jamę, w której polecili się nam położyć. Zamknąłem oczy i myślałem tylko, czy Ukrainiec celnie strzeli, czy nie będę się męczył. Słyszałem, jak Ukrainiec ładował pistolet. Nagle zaległa cisza. Strzał nie padł. Gdy podniosłem głowę zobaczyłem, ze Ukraińcy odeszli kierując się w stronę odległej o jakieś pięćset metrów gajówki. Ukraińcy bali się do nas strzelać, bo jak się okazało, mieszkańcy Chołopin zaczęli nas szukać i wołać za nami po lesie. W rejonie pobliskiego Przebraża już stał oddział partyzantki polskiej i Ukraińcy obawiali się, że jak ktoś z Chołopin zaalarmuje, to ten pójdzie za nimi w pościg. Na Chyninie niedaleko kwaterował też oddział partyzantki radzieckiej Prokopiuka, który także bronił Polaków przed zbrodniami Ukraińców. Jak złapali któregoś na mordowaniu Polaków, to się z nim nie patyczkowali… Oczywiście nie wszyscy Ukraińcy byli zbrodniarzami. Zdarzali się też wśród nich porządni ludzie, którzy pomagali Polakom często z narażeniem życia. W Przebrażu znany był przypadek rodziny ukraińskiej, która uratowała życie ciężko rannego Polaka, któremu udało się uciec z rąk oprawców z UPA. Napadli oni na grupę 21 osób z Przebraża, która pojechała do Czetwertni kupić dla wioski ziemniaki. W drodze powrotnej grupa ta k. kolonii Ostrów została zatrzymana przez oddział UPA. Wszystkich zamknęli w domu, pod którym ustawili wartowników. Reszta oprawców zaś miała udać się na jakąś stację. Po zachodzie słońca grupa ta miała wrócić i zaczęła mordować zatrzymanych. Wyciągali z chałupy po dwóch do stodoły i mordowali. Pierwszego zabili kołkiem, a drugiego dwa razy rąbnęli przez głowę szablą. Ta jednak była tempa i złamała tylko kości czaszki, jej uderzenia nie były śmiertelne. Oprawcy myśleli jednak , że uderzona nią ofiara nie żyje. Rzucili ją na trupa zabitego kołkiem i poszli po następne ofiary. Ranny Polak otworzył drzwi stodoły z drugiej strony i zaczął biec przez zboże. Dotarł do jakiejś stodoły, gdzie schronił się w sąsieku z sianem i stracił przytomność. Rano znalazła go Ukrainka, która przyszła po siano dla krów. Zawołała męża i przyniosła kawałek prześcieradła, którym opatrzyła mu głowę. Jej mąż usiłował dowiedzieć się, skąd jest ranny, ale ten nie potrafił już mówić. W wyniku uszkodzenia czaszki odjęło mu mowę. Pokazał tylko ręką na kieszeń, gdzie miał dokumenty. Ukrainiec przeczytał i zorientował się , że poszkodowany Polak jest z Przebraża. Wieczorem wymościł wóz sianem i razem z żona odwiózł do Przebraża. Gdyby upowcy ich złapali, zamordowaliby ich bezlitośnie. Całą sprawę znam doskonale, bo tym rannym był Dominik Kowalski. Mieszkał później niedaleko mnie w Przydrożu, zmarł w 1985 r. i znałem go doskonale. Pozostali mieszkańcy Przebraża, których w Ostrowiu zatrzymali upowcy zostali bestialsko zamordowani…

Dostali pozwolenie na broń

Pan Mirosław pamięta też doskonale obronę Przebraża przekształconego w twierdzę polskiej samoobrony.

– Ośrodek w rejonie Przebraża zaczął się tworzyć w marcu 1943r. jak tylko tutejsza ludność uświadomiła sobie, że grozi jej unicestwienie, bo tu i ówdzie zaczęły się mordy – mówi Mirosław Łoziński. – Został stworzony cały system obronny, w skład którego wchodziły okoliczne miejscowości, należące do gminy Trościaniec: Chołopiny, Jaźwiny, Mosty, Wydranka, Zagajnik. Leżały one na rozległym terenie i były trudne do obrony. Początkowo komendantem samoobrony był Ludwik Malinowski, ale wkrótce jego obowiązki przejął podoficer WP Henryk Cybulski. Malinowski objął obowiązki cywilnego komendanta placówki. Bardzo dobrze znał on język niemiecki i potrafił znaleźć wspólny język z Niemcami . Było to bardzo ważne, bo bez ich aprobaty samoobrona w Przeobrażu nie mogłyby istnieć. Główny nasz problem stanowił brak broni. Początkowo na nocne warty chodziliśmy w dużych grupach uzbrojeni w widły, piki, kosy i siekiery. Ludwik Malinowski widząc, że w ten sposób nie zapewni obrony z dnia na dzień powiększającej się liczby uciekinierów postanowił zwrócić się do Niemców, a konkretnie kreislandwirta w Kiwercach. Pojechał do niego z delegacją. Początkowo prosił go, by ten przysłał do Kiwerc oddział żołnierzy, który broniłby Polaków przed napadami Ukraińców. Ten wyśmiał go twierdząc, że to niemożliwe, bo wszyscy żołnierze są na froncie, a on niepewnie czuje się nawet w Kiwercach. Skromny garnizon jest bowiem niewystarczający do obrony miasteczka. Malinowski poprosił go wtedy o pozwolenia na broń dla mieszkańców Przebraża i o wydanie jej z magazynów. Ten zgodził się. Został do tego odpowiednio zachęcony prezentami w postaci indyków i złotych monet. Wartownicy strzegący magazynu też otrzymali łapówki, w rezultacie, choć pozwolenie opiewało na 15 karabinów, wydali jej więcej. Praktycznie do Przebraża przyjechała ich cała fura. Nie była to oczywiście nowa broń, a nawet przestarzała, ale jej legalne posiadanie stwarzało możliwość zdobywania następnej. Wydobywano broń ukrytą w lasach i na strychach w 1939 i 1940 r. Rozpoczęto za dostarczone przez władze podziemne złoto kupować broń od Węgrów i Niemców. Uruchomiony został zakład rusznikarski reperujący uszkodzoną broń. Do boju zostały przygotowane nawet dwa działka przeciwpancerne, wymontowane z porzuconych sowieckich czołgów. Cała samoobrona została zorganizowana na wzór wojskowy. Składała się z czterech kompanii. Dysponowała też własnym zwiadem konnym i pieszym, a także wywiadem opartym na konspiracyjnych strukturach AK. W sumie placówka w Przebrażu miała około 20 km obwodu, dla wzmocnienia obronności którego wykopano rowy strzeleckie, wykonano różne bunkry, umocnienia i zasieki „.

Boje w czwartej kompanii

„Wzdłuż tej linii stale krążyły patrole i dyżurowały czujki, w rezultacie czego ośrodek w Przebrażu nigdy nie został zaskoczony napadem. W sumie pod bronią w Przebrażu stało około pięciuset ludzi, podzielonych jak już wcześniej powiedziałem na cztery kompanie. Pierwszą kompanią dowodził syn Malinowskiego Franciszek, drugą Marceli Żytkiewicz , trzecią Tadeusz Mielnik, a czwartą Tadeusz Wojnicki. Ja od początku należałem do czwartej kompanii i z nią brałem udział w wielu bojach. Zarówno w bezpośredniej obronie Przebraża, jak i w akcjach wokół niego polegających na dokonywaniu uderzeń wyprzedzających na szykujących do uderzenia ukraińskich bandytów. Zapamiętałem m.in. akcję w Sławucie, w której kwaterowała silna grupa UPA, do której przyłączył się oddział własowców w niemieckich mundurach. Porzucili służbę dla Niemców i postanowili przyłączyć się do nacjonalistów. Naszą akcję uzgodniliśmy z radzieckim oddziałem Prokopiuka i uderzyliśmy na nich wspólnie. Odnieśliśmy błyskawiczne zwycięstwo. Ci własowcy, którzy ocaleli przyłączyli się do oddziału Prokopiuka. Banderowcy nie mogli tego przeboleć. Usiłowali zlikwidować ośrodek samoobrony w Przebrażu. Po raz pierwszy uderzyli w lipcu. Odparliśmy ten atak bez trudu. Wtedy w sierpniu zebrali wszystkie okoliczne oddziały i przypuścili kolejny skoncentrowany atak na Przebraże. Przy pomocy oddziału radzieckiego Prokopiuka i oddziału AK „Łuna”, natarcie ukraińskie zostało skutecznie odparte. Banderowcy dostali takie baty, ze już nigdy nie odważyli się zaatakować Przebraża. 20 tys. ludzi zgromadzonych w Przebrażu ocalało. Nie padło ofiarą rzezi. Nasz wywiad zdobył później ukraińską gazetkę, z lektury której wynikało, ze Ukraińcy panicznie wręcz bali się Przebraża. Tytuł zamieszczonej w niej publikacji brzmiał „Smert nazywajetsa Przebraże”. Żołnierze samoobrony walczyli z ogromną determinacją . Wiedzieli, że jeżeli przegrają, to Ukraińcy wszystkich wymordują. W chacie naszych rodziców mieszkały np., cztery rodziny. Dwie braci Bernackich. Jedna miała dziewięcioro, a druga siedmioro dzieci. W sumie pierwsza liczyła jedenaście, a druga dziewięć osób. Trzecia rodzina Wolaków była trochę mniejsza, bo miała tylko pięcioro dzieci. Ona, jak i czwarta tez o podobnej wielkości mieszkała już w stodole, bo w chacie nie było już miejsca. Z zaopatrzeniem w żywność masy ludzi szukających schronienia w Przebrażu mieliśmy oczywiście duże kłopoty. Wszyscy żyli bardzo skromnie. Niemalże głodowali. Często musieliśmy robić wyprawy po żywność. Jechaliśmy z gospodarzami pochodzącymi z okolicznych wsi, którzy pod naszą eskortą wykopywali ziemniaki, czy kosili zboże itp. W tak dużym skupisku ludzi występowały oczywiście nie tylko problemy aprowizacyjne, ale także zdrowotne. Ludzie chorowali, byli ranni.

Miał połamane żebra

„Dla szpitala polowego zorganizowanego w Przebrażu trzeba było organizować lekarstwa i medykamenty. To „organizowanie” polegało przede wszystkim na kupowaniu lekarstw i opatrunków od Niemców. Malinowski był jednak świetnym organizatorem i ze wszystkimi problemami radził sobie doskonale. Ukraińcy stale na niego polowali i jak tylko wyjechał z Przebraża do Kiwerc lub Łucka, aby coś załatwić chcieli dopaść. Raz omal im się nie udało. Gdy po załatwieniu sprawy w Łucku wstąpił do jakiejś knajpy, by zjeść obiad, podszedł do niego jakiś człowiek i poprosił, żeby wyszedł na zewnątrz, bo ktoś ma do niego ważna sprawę. Tam zaś czekał na niego patrol policji ukraińskiej, który go aresztował i zaprowadził na posterunek. Ukraińscy policjanci współpracowali z UPA i wykonywali zlecone im przez nią zadania, zwłaszcza w zakresie zwalczania polskiego ruchu oporu. Polskie struktury AK w Łucku natychmiast zostały uruchomione. Chłopcy wdarli się na posterunek, bez wystrzału rozbroili policjantów i z piwnicy wyciągnęli Malinowskiego. Był skatowany i miał połamane żebra. Musieli go odwieźć do szpitala. Tam mieliśmy swojego lekarza i Malinowski został pod jego opieką. To były dziwne czasy. Z jednej strony bardzo tragiczne, a z drugiej stosunkowo łatwe do życia, wszystko za pieniądze można było załatwić. Wszyscy dziwowali się, że w tak trudnych czasach Polacy z Przebraża tak skutecznie potrafią działać.

Ośrodek samoobrony w Przebrażu trwał do wkroczenia Armii Czerwonej w lutym 1944 r. Oddziały samoobrony na koncentracje 27 Dywizji AK nie poszły. Ktoś musiał bronić aż do ostatniego momentu ludności zgromadzonej w Przebrażu. Bandy UPA wykorzystywały bowiem okres między wycofaniem się Niemców a wkroczeniem Sowietów do mordowania resztek Polaków. Gdyby zwiedzieli się, że w Przebrażu nie ma naszych oddziałów, natychmiast uderzyliby na nie i Sowieci zastaliby w nim tylko zgliszcza i tysiące trupów…

W lutym 1944 r. obrońcy Przebraża złożyli broń. Większość z nich został zmobilizowana do Wojska Polskiego. Pana Mirosława Łozińskiego skierowano do Sum ośrodka szkoleniowego, z którego przydzielono go do I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki.

– Miałem wtedy tylko 17 lat i przyjęto go jako syna pułku – wspomina Mirosław Łoziński. – Mam po dziś dzień zachowaną odznakę to potwierdzającą. Przeszedłem z nią cały szlak dywizji.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply