Wyjście na wolność

“Żelazny” chodził ze swoim oddziałem do października 1951 r. Do końca walczył w komunistami i dawał się im we znaki.

-Na „wypiskę” we Wronkach też oczywiście nie kupowało się żadnych rarytasów – wspomina Stanisław Pakuła. – Mogliśmy nabyć głównie smalec, cukier i papierosy. Nic więcej w kantynie nie było. Palacze przeżywali prawdziwą gehennę, bo zapałek nie mogli posiadać. Ogień do cel podawali tylko kalifaktorzy, roznoszący posiłki. Cele były strasznie przepełnione. Nasza była jeszcze stosunkowo luźna. Przewidziana na trzy osoby, a nas siedziało ośmiu. W pojedynkach siedziało dziewięciu, a czasem i dziesięciu więźniów! Jak do celi dali ołówek i igłę, to na klapie przy drzwiach wisiała kartka o tym informująca. Codziennie w celach była rewizja. Wszyscy musieli wtedy wyjść z celi, stanąć twarzą do ściany i z rękami do tyłu.”

Z trepami w rękach

„Szczególnie pastwili się nad naszymi materacami, które starannie przetrząsali. W nich zaś był po pewnym czasie zamiast słomy, już tylko kurz. We Wronkach, jak pamiętam , we znaki szczególnie dawał się też rygor obowiązujący przy tzw. spacerze. Schodząc z trzeciego albo czwartego piętra, trzeba było zdjąć z nóg buty drewniaki i na bosaka zejść na dół na spacerniak z trepami w rękach. W Jaworznie, do którego przywieźli nas w niedzielę 21 maja 1951 r., było znacznie lepiej. Tu skończyłem szkołę zawodową, po ukończeniu której dwa i pół roku pracowałem w kopalni. Dzięki temu szybciej wyszedłem z więzienia, bo dzień pracy w kopalni zaliczali jako dwa. Oczywiście pod warunkiem, że dozór wydał o delikwencie pozytywną ocenę. Każdy z członków nadzoru miał obowiązek obserwowania więźniów i wydawania o nim opinii. Otrzymanie pozytywnej nie było specjalnie trudne, bo warunki życia w Jaworznie wszyscy uważali za znośne. Cele były otwarte. Oddziałowy nawet na noc ich nie zamykał.”

Nie tylko polityczni

„Po całym terenie można się było swobodnie poruszać. Pewnie, że jak ktoś podskakiwał, to szybko przywoływali go do porządku. Każdy myślał, jak stąd najszybciej wyjść. W Jaworznie nie siedzieli też tylko polityczni. Towarzystwo było strasznie przemieszane i stanowiło prawdziwy groch z kapustą. Według mojej oceny, polityczni stanowili najwyżej 15 proc. więźniów. Jeden drugiemu też się specjalnie nie zwierzał. Każdy myślał, jak najszybciej się stąd wydostać. Strażnicy też nie dawali się więźniom specjalnie we znaki. Z wieloma z nich spotykałem się później w Jaworznie na ulicy. Mieszkali z rodzinami w barakach w administracyjnej części więzienia, a jak je rozwiązali, to poszli do pracy w milicji w więziennictwie w Mysłowicach lub Katowicach, a niektórzy na kopalnię. Tacy też byli. Oczywiście za długo na dole nie pracowali. Starali się przejść do Rady Zakładowej itp. Pamiętam moment mojego zwolnienia.”

„Wy wojskowy człowiek”

„Pracowałem wtedy w kopalni na trzeciej zmianie. Po powrocie z pracy położyłem się na pryczy, żeby się przespać, a przez radiowęzeł słyszę swoje nazwisko. Po chwili przybiega do mnie grupowy i mówi – chyba wychodzisz na wolność. – Powiedział mi, że mam się zameldować w administracji. Zanim tam dotarłem, spotkał mnie podekscytowany wychowawca, którego też nagle wywołali. Przyszedł także oddziałowy i mówi do mnie – no Pakuła, wy wojskowy człowiek, to wiecie, jak się zameldować. Wszedłem do pokoju i przepisowo się zameldowałem. Za biurkiem siedziała baba w wojskowym mundurze w stopniu majora, a przed nią leżały moje akta. Pytała mnie, co chcę robić po wyjściu z więzienia, jakie mam plany itp. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że chce pozostać w górnictwie, bo praca na kopalni mi bardzo odpowiadała. Po trzech miesiącach przez radiowęzeł po raz kolejny zostałem wezwany do administracji, gdzie poinformowano mnie, że wychodzę na wolność.”

Poszedłem na kopalnię

„Poszedłem oczywiście do pracy na kopalnię. Dwa i pół roku już na niej pracowałem i gdy zostałem zwolniony z więzienia, miałem już stopień młodszego górnika. W kopalni przyjęto mnie bardzo dobrze. Po jakimś czasie skierowano mnie na kurs górników strzałowych. Nie chciałem na niego iść, ale cóż było robić. Na kopalni poznałem też moją świętej pamięci żonę Honoratę Dubiel, z którą przeżyłem 37 lat, dochowując się trójki dzieci. Żona początkowo pracowała na kopalni w markowni, z później w dziale kontroli jakości węgla. W sumie w górnictwie przepracowałem 27 lat kalendarzowych. Służba Bezpieczeństwa jakoś się mnie specjalnie nie czepiała. Owszem, przez rok mnie ciągali funkcjonariusze z komendy powiatowej w Chrzanowie, ale później przestali. Musiałem oczywiście się pilnować.”

Wściekłość bezpieki

„Z pracy dostawałem jednak dobre opinie, bumelek nie robiłem, na czyny społeczne przychodziłem, więc dali mi spokój. Mieli tylko do mnie pretensje, że słucham Wolnej Europy i rozpowiadam zasłyszane informacje. O swojej walce w partyzantce i towarzyszach broni, którzy walczyli do końca. „Żelazny” chodził ze swoim oddziałem do października 1951 r. Do końca walczył w komunistami i dawał się im we znaki. Na kilka miesięcy przed śmiercią wraz z oddziałem, który skurczył się do czterech ludzi przeprowadził akcję, która spowodowała, że UB za wszelką cenę postanowiło go dopaść. Zarekwirowanym samochodem dokonał rajdu po powiecie włodawskim i zlikwidował czterech konfidentów UB i przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie Ludwika Czugałę. UB przez swoich informatorów ustaliło, gdzie ukrywa się „Żelazny”. Swoją kryjówkę miał w zabudowaniach Stanisława Kaszczuka w Zbereżu. „Żelazny” wraz z dwoma kolegami przedarł się przez dwa pierścienie obławy.”

Zginął kawałek dalej

„Sterroryzował kierowcę wojskowego samochodu, stojącego na tyłach operacji i kazał się wywieźć jak najdalej od obławy. Kierowca gazika, być może podstawiony, zawiózł ich pod siedzibę sztabu całej operacji. „Żelazny” zorientował się, że wpadł w zasadzkę i usiłował wyskoczyć z towarzyszami z auta, ale od razu dostał kulę prosto w serce. Drugi z partyzantów Stanisław Torbicz „Kazik” zginął kawałek dalej. Kula trafiła go w czoło. Dlatego też niektórzy podejrzewali, że popełnił samobójstwo albo, że został dobity. Trzeci ciężko ranny 22-letni Stanisław Domański „Łukasz” został aresztowany i skazany na karę śmierci. Trupy zabitych zawieziono do UB we Włodawie. Tu zwłoki „Żelaznego” kazano jeszcze rozpoznać, przetrzymywanej w piwnicach włodawskiego UB jego siostrze Rozalii. Było to dla niej straszne przeżycie.”

Nagrobki dla kolegów

„Ja, jak już w wolnej Polsce zostałem we Włodawie prezesem koła WiN, to postawiłem moim poległym kolegom osiem nagrobków. Przy większości pomogły mi Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. Postawiłem jednak kapliczkę w Zbereżu nad Bugiem, gdzie zginął „Żelazny”. Została ona poświęcona w 1991 r. w jego urodziny. Tacy ludzie jak on, jego brat „Jastrząb”, „Zapora”, czy „Uskok” z pewnością zasługują na dobrą pamięć. To byli bohaterowie w każdym calu.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply