Wydał ich agent

Szpicli trzeba było bezwzględnie tępić, bo zastraszali społeczeństwo. To w większości niby nas popierało, ale ludzie jednak się bali. Obawiali się, że jak będą zbyt jawnie nam pomagać, to zaraz znajdzie się szpicel, który doniesie komu trzeba.

– Gdy „Burtę” zabrano do oddziału „Lasy”, dowódcą oddziału został „Jur” czyli Jan Łaczmański – wspomina Józef Stachura.- Terenem jego działania było kilka gmin: m.in. Sulmierzyce, Ładzice Brzeźnica, Rząśnia i Pajęczno. W Brzeźnicy dowódcą pododdziału był niejaki Szyszka. Szybko jednak nawiał za granicę, bo tu już nie miał nic do szukania. UB deptało tu wszystkim po piętach i wszystko się rozpadało. Ja zajmowałem się przewożeniem meldunków. Krążyłem po okolicy rowerem. Najczęściej najpierw jechałem do Kijowa, gdzie młyn miał człowiek związany z naszą organizacją, Rajcher. Prowadził go razem ze wspólnikiem Stawskim, także związanym z podziemiem. Od nich, a najczęściej od syna Stawskiego odbierałem meldunki i zawoziłem go pod wskazany adres. Nie miałem go oczywiście nigdy przy sobie, tylko wkładałem go do roweru. Odkręcałem siodełko i wkładałem go do środka ramy.”

„Rypnęli i gotowe”

„Jechałem zazwyczaj do leśniczego Olszewskiego, nosiłem meldunki także na plebanię do Dworszowic, gdzie oddawałem go księdzu Heredzie. Jeździłem też do Stalki w Woli Jedlińskiej. Często też współpracowałem z Wackiem sierżantem „Księżycem”, który był szefem łączników i zajmował się ich szkoleniem. Jeżdżąc po terenie i wożąc meldunki, handlowałem też masłem, które robiła moja mama. Był to znakomity kamuflaż, bo wszyscy w okolicy mnie znali, że handluję masłem. Oddział „Jura” w mojej najbliższej okolicy większych akcji nie przeprowadzał. Trwał w terenie, budując struktury. Ja zapamiętałem likwidację dwóch ORMO-wców na Janowie. Wyprowadzili ich, rypnęli i gotowe. Mieli dopaść jeszcze jednego, ale ten łajdak zorientował się i uciekł. Likwidowano najgroźniejszych, którzy szkodzili ludziom i byli głusi na wszystkie ostrzeżenia. Pamiętam, ze nie zawsze od razu konfidentów likwidowano. Jednemu, który przyszedł na zabawę do naszej wsi, postanowiono spuścić lanie. Chłopaki wyciągnęli go z zabawy, zaprowadzili do lasu i spuścili manto. Darł się tak, ze ojciec słyszał jego wrzaski przez otwarte okno. Było to blisko naszego domu po drugiej stronie drogi. Jak go puścili, to zaczął uciekać i krzyczeć, że im jeszcze pokaże. Wtedy jeden z nich wygarnął mu w łeb z „szóstki” tak, że padł przy drodze. Kula utkwiła mu w mózgu i nie wyszła nawet na drugą stronę. Gdyby uciekł, to mógłby narobić chłopakom kłopotów. UB by ich zgarnęło i torturami wymusiło zeznania. Zanim UB przyjechało, przykryłem go gałęziami. Takie były to czasy.”

Likwidacja szpicli

„Szpicli trzeba było bezwzględnie tępić, bo zastraszali społeczeństwo. To w większości niby nas popierało, ale ludzie jednak się bali. Obawiali się, że jak będą zbyt jawnie nam pomagać, to zaraz znajdzie się szpicel, który doniesie komu trzeba. Jak tylko władza się umacniała, to szpicli przybywało. Gdy wprowadzili kontyngenty i chłop musiał oddawać wszystkie wyhodowane świnie państwu, to w niektórych wsiach rolnicy i ich rodziny nie miały co jeść. W takim Zakrzówku np. było tylu donosicieli, że jak który chłop zrobił świniobicie, to co najwyżej zdążył zabić świnię i ją oprawić, a już była u niego milicja. Warto wspomnieć, że na naszym terenie popierali nas zwłaszcza księża. Doskonale rozumiejący, co niesie ten diabelski ustrój. UB szybko ich jednak wyłuskiwało, otaczało szpiclami. Zakładało z góry, że wszyscy księża to niebezpieczny element. W Jedlnie był taki ks. Jan Grabowski. Jak bezpieka po niego przyjechała, był na podwórku w cywilnym ubraniu. Funkcjonariusze UB wysiedli z auta i pytają go, czy tu mieszka Jan Grabowski. On zaś oświadczył, że mieszka na II Jedlnie pod takim a takim numerem. Ubowcy wsiedli do samochodu i pojechali do tego Grabowskiego, który istotnie mieszkał w Jedlnie, ale był to towarzysz należący do PPR-u. Ksiądz zaś wskoczył na motor, który posiadał i przyjechał do Jankowic. W szkole była taka nauczycielka Wanda Sznajder i u niej się zatrzymał i przenocował. Józek Klekot wyprowadził go na Pustkowie i dał drapaka. UB nie zdołało go aresztować i zdołał doczekać lepszych czasów. Działanie oddziału „Jura” nie trwało niestety długo.”

Rozkochał córkę

„Zaczęło się w nim psuć, od kiedy został przyjęty człowiek, który okazał się później po latach agentem Z-24. Podawał się on za przerzuconego do kraju angielskiego agenta, który wcześniej walczył w armii Andersa. Szybko zaskarbił zaufanie wszystkich. Rozkochał w sobie nawet córkę leśniczego Walczaka, której zrobił dziecko. Nikt jakoś nie zwracał uwagi, że od momentu, jak tylko ten agent zjawił się w oddziale, wszystko zaczęło się sypać. Ostrzeżeniem powinno być rozbicie bunkra w lesie w Wólce Prusickiej. W bunkrze tym był „Jur” z kilkoma ludźmi. On wraz z dwoma ludźmi, jednym który pochodził spod Wielunia i Marszałkiem z Kruszyny zdołali uciec i nie wpadli w łapy bezpieki. Schronili się u Władysława Klimczyka w Prusicku. „Jur” nabrał wtedy podejrzeń wobec tego agenta, ale nie miał dowodów. Nie przyszło mu do głowy, by puścić za nim jakiegoś szpiega, który zobaczyłby, z kim ten człowiek się spotyka. Nie wiem, może nie miał kogo posłać. W pewnym momencie ten Z-24 zaczął namawiać członków oddziału, tych najbardziej zagrożonych aresztowaniem i wyrokami, by wyjechali za granicę. Obiecał, że załatwi całą sprawę. Miał on ściągnąć ciężarówkę , która miała ich przewieźć do granicy.”

W pułapce UB

„W sumie razem z „Jurem” miało ich tą ciężarówką pojechać dwunastu ludzi. Mieli być po cywilnemu i bez broni. Wsiedli do ciężarówki w miejscowości Puchy i pojechali. Ciężarówka jechała zakryta plandeką i siedzący w niej nie wiedzieli, gdzie jadą. Pod Garwolinem ciężarówka stanęła. Z-24 wyskoczył, a na jadących żołnierzy „Jura” posypały się kule UB. Agent wprowadził samochód w sam środek zasadzki. Później historycy komunistyczni zaczęli głosić teorie, że UB otworzyło ogień, bo ludzie „Jura” nie chcieli się poddać i pierwsi zaczęli strzelać. Jest to kompletna bzdura. Nikt z chłopaków „Jura” broni nie miał. Wiem to od ojca sierżanta „Księżyca”, który był bardzo zdziwiony, że jadą bez broni. Opowiadał mi, że pytał syna, czy naprawdę wierzy, że wywiozą go za granicę. On odpowiedział stanowczo – Tato wierzę! – „Jur”, który jak mówiłem coś podejrzewał, nie pojechał tą ciężarówką. W sierpniu 1946 r. widziałem go po raz ostatni. Przyjechał do mnie razem z kuzynką z Częstochowy. Przespaliśmy się u nas w stodole, rozmawiając o różnych sprawach i rano pojechaliśmy rowerami do księdza Heredy do Dworszowic, plebania którego stanowiła zaś w rodzaju komendy naszego obszaru i tam widziałem go po raz ostatni. Za jakiś czas rozeszła się po naszej okolicy wieść, ze zginął w Lasach Zapilskich.”

Partyzantka się skończyła

„Partyzantka po jego wyjeździe w naszych stronach się skończyła Także moja w niej działalność. Jak się później dowiedziałem, Z-24 działał jeszcze na terenie Radomska. Udało mu się ponownie przeniknąć do struktur KWP i jeszcze kilku ukrywających się chłopaków m.in. „Klingę” wywieźć w pułapkę UB do Warszawy. Mnie UB zaczęło się przyglądać, ale znacznie później. Najpierw, jak już wcześniej wspomniałem, zostałem wraz z kolegami z Woli Jedlińskiej, Janowa Wolskiego, Adamowa, Jedlna I i Jedlna II, Zakrzówka i Jankowic. Było nas w sumie 64 chłopaków. Warto tu wspomnieć, że Powszechna organizacja „Służba Polsce” miała charakter paramilitarny, a jej zadaniem było wspieranie Sił Zbrojnych poprzez przygotowanie kadr. Miała ona przygotować przedpoborowych do służby wojskowej. Przynależność do Służby Polsce byłą obowiązkowa dla młodzieży w wieku od 16 do 21 lat. Szkolenie w nim trwało trzy lata. Składało się nie tylko z części wojskowej, ale i sportowej. Podstawową jednostką organizacyjną „Służby Polsce” był hufiec, którego siedzibą było miasto powiatowe.”

W służbie Polsce

„W zależności od stopnia szkolenia i zaangażowania uczestnik hufca otrzymywał stopień junaka, podhufcowego i hufcowego , a na trzecim roku starszego hufcowego. Każdy z junaków był zobowiązany do odbycia dwumiesięcznej służby w brygadzie „Służba Polsce”, przynajmniej raz w ciągu trwającego trzy lata szkolenia. Brygady te pracowały przy budowie fabryk, kopalń, linii kolejowych, przy odbudowie Warszawy itp. Junaków wysyłano też na kampanie żniwne, tępienie stonki itp. W toku szkolenia starano się nas też edukować politycznie. Namawiano do miłości do socjalizmu, ale szło to opornie. Młodzi niechętnie dawali się przekabacać na nową wiarę.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply