W batalionach pracy

Jak Nikita Chruszczow miał przyjechać do Polski i odwiedzić Śląsk, to milicja znalazła gdzieś na drutach materiały wybuchowe na trasie jego przejazdu. Władze wpadły w panikę i ruszyły bezpiekę, która zaczęła szukać, “czy gdzieś nie ukrył się jakiś sukinsyn, który mógł chcieć dokonać zamachu na generalnego sekretarza KPZR”.

– Więzienie w Sosnowcu, do którego mnie przerzucono z Rawicza mieściło się w dzielnicy, nomen omen, Radocha – wspomina Mieczysław Tuźniak – Z niego z kolei skierowano mnie do tzw. Ośrodka Pracy Więźniów w Bytomiu, którego pensjonariuszy wysłano do wydobywania węgla w kopalni „Dymitrow”. Tam przepracowałem pod ziemią osiemnaście miesięcy. Osiem miesięcy policzono mi dubeltowo i 5 maja 1954 r. wyszedłem na wolność. Wróciłem do domu. Matka zlikwidowała gospodarkę, dziadek zmarł. Skierowałem się do Starachowic, żeby zatrudnić się w zakładzie, w którym miałem kolegę. Wcześniej jednak wezwano mnie na Komisję Wojskową. Tam otrzymałem zwolnienie ze służby wojskowej i mogłem zostać oficjalnie zatrudniony. Szybko okazało się, że cieszyłem się za wcześnie, bo Rokossowski wymyślił dla takich jak ja zastępczą służbę wojskową. Powołano mnie do armii, w której przez 26 miesięcy ponownie pracowałem przy wydobyciu węgla w batalionach górniczych.

Z więzienia na Śląsk

– W zaświadczeniu, które otrzymałem po zakończeniu w nich rąbania węgla napisano, że odbyłem służbę wojskową w batalionach pracy. Dopiero po wielu latach dobiłem się do tego, że stwierdzono w nim, iż działo się to przymusowo w batalionach pracy. Po powrocie do cywila wyjechałem do brata, który w 1945 r. dał nogę za Wrocław i pracował w kamieniołomach. Ja też dostałem tam zatrudnienie w charakterze ślusarza w warsztacie remontowym. Pojechałem za ten Wrocław z żoną z Piotrkowa, z którą po wojsku wziąłem ślub. Ona na wyjazd chętnie się zgodziła, bo miała tam ciotkę i jeszcze kogoś. Po jakimś czasie postanowiliśmy wrócić do Piotrkowa, gdzie dostałem pracę i czuliśmy się bardzo dobrze. Miałem też tu dwóch znajomych, a którymi siedziałem w więzieniu – Hieronima Wolskiego i Stanisława Stankiewicza. Byli oni nawet na moim ślubie. Jak się przyjmowałem do pracy, oczywiście przyznałem się, że siedziałem w więzieniu. Ze względu na to, że potem odbyłem służbę wojskową, nie robiono mi trudności. Po kilku latach nowy szef, bo poprzedni to był stary zbuk, wychylił się z jakimś odznaczeniem dla mnie. Kadry zaczęły zaś coś grymasić.

Wezwanie na milicję

– Dyrektor mnie nagle wezwał i zapytał – panie Mieczysławie, co tak się zastanawiają w kadrach nad pana rodziną? Czy pan czegoś nie przeskrobał albo nie wdał się w jakąś awanturę. Kategorycznie zaprzeczyłem mówiąc, że zachowuję się absolutnie w porządku. Po jakimś czasie dostałem wezwanie na milicję. Myślałem, że chodzi o sprawę kradzieży drewna, którą milicja w zakładzie się zajmowała. Jakoś zahaczyła ona również o mnie, bo kupiłem kwit na drewno, które zostało ukradzione. Jak zgłosiłem się na milicję, to szybko okazało się, że nie chodzi o żadne patyki. Milicjant zaczął się pytać, od kiedy mieszkam w Piotrkowie, kiedy brałem ślub itp. Od razu było widać, że moją osobą władze bezpieczeństwa ponownie zaczynają się interesować. Początkowo myślałem, że jest to wina dyrektora, który niepotrzebnie wystąpił z wnioskiem o odznaczenie dla mnie.

Z czerwonymi się nie zadaje

– Ja zaś, zdarzało się, że jak w zakładzie kręcił się jakiś ORMO-wiec i chciał się ze mną zaprzyjaźnić, to mu mówiłem – idź do swoich, bo ja z czerwonymi się nie zadaję! – Myślałem, że któryś z tych ORMO-wców złożył donos i bezpieka postanowiła nie dopuścić do tego, żebym dostał odznaczenie. Okazało się jednak, że powód moich kłopotów był inny. Nie zostałem przez niedopatrzenie urzędnika wymeldowany z poprzedniego miejsca zamieszkania i Służba Bezpieczeństwa w Piotrkowie nie wiedziała o moim pobycie na jej terenie i sądziła, że się ukrywam. Dopiero później dowiedziałem się, na jakim tle wynikła cała afera. Jak Nikita Chruszczow miał przyjechać do Polski i odwiedzić Śląsk, to milicja znalazła gdzieś na drutach materiały wybuchowe na trasie jego przejazdu. Władze wpadły w panikę i ruszyły bezpiekę, która zaczęła szukać, „czy gdzieś nie ukrył się jakiś sukinsyn, który mógł chcieć dokonać zamachu na generalnego sekretarza KPZR”. Zaczęła sprawdzać przede wszystkim ludzi związanych w jakiś sposób ze Śląskiem.

Wiedział o mnie wszystko

– Od tej pory w zakładzie miałem już przydzielonego anioła stróża, nie zdając sobie z tego sprawy. W zakładzie przybywało urządzeń dźwigowych, suwnic, na których i ja pracowałem. Ze względu na to, że każde takie urządzenie musiało mieć swoją książkę i podlegało co pewien czas kontrolom i rewizjom, w firmie zatrudniono osobnika, który sprawował nadzór nad książkami każdego dźwigu i wydawał je kontrolerom. Okazał się mendą – sukinsynem. Kiedyś pracowałem w niedzielę i wdałem się z nim w rozmowę. Okazało się, że wie o mnie więcej niż ja sam. Był podcięty, bo czuł się bezkarny i chwalił się, co to on może. Jakoś udało mi się jednak dotrwać w zakładzie do emerytury. Uzyskałem też unieważnienie wyroku. Zacząłem działać w Związku Więźniów Politycznych i wstąpiłem do piotrkowskiego oddziału Ogólnokrajowego Związku Byłych Żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego. W Piotrkowie nie ma bowiem oddziału byłych członków WiN-u. Najbliższy jest w Końskich. WiN i KWP walczyły zaś przecież o to samo. To pokrewne organizacje.

Musiałem mu spojrzeć w twarz

– Stawałem też w sądzie w charakterze świadka na rozprawie przeciwko ubowcowi, który całą naszą grupę przesłuchiwał po aresztowaniu w UB w Starachowicach. Było to dla mnie ciężkie przeżycie. Znów bowiem przypomniałem sobie tortury w siedzibie UB w Starachowicach, mieszczącej się w dawnym „Hotelu Francuskim” i cele znajdujące się w niej na poddaszu i w piwnicy. Ponownie musiałem też spojrzeć w twarz ubowca – sadysty Mariana Nowaka, który katował mnie i moich kolegów. Kilku moich kolegów żyjących jeszcze wówczas, nie było już w stanie przyjść do sądu. Jego przedstawiciele przyjeżdżali do nich, by spisać ich zeznania. Siedmiu kolegów z naszej aresztowanej grupy, liczącej dwadzieścia dwie osoby. Sędzia przewodniczący rozprawie spytał mnie, na jaki wyrok powinien skazać Nowaka i czy moim zdaniem zasługuje on na taka karę, jaką mnie wlepiono. Odpowiedziałem, że nie i dodałem, że dla Nowaka wystarczającą karą będzie pozbawienie na pięć lat praw obywatelskich i publicznych. Nadmieniłem również, ze niezależnie, na ile sąd go skaże, to i tak będzie on żył za pieniądze z mojego podatku. Sąd dał mu pięć lat do odsiadki. Drugi raz zresztą. Już kiedyś dostał wyrok 5 lat więzienia bez zawieszenia, ale jakoś się wykaraskał.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply