Spod Kowla na Lubelszczyznę

Następnego dnia rano Niemcy ruszyli z potężnym natarciem, wprowadzając do akcji czołgi. Przeszły one mostek i niemiecka piechota kryjąc się za nimi, konsekwentnie posuwała się do przodu, zmuszając do porzucenia pozycji. Jedno z działek, które do dywizji przyprowadzili “bombiści” dało ognia i jeden z czołgów stanął uszkodzony – wspomina Tadeusz Wolak.

Z bojów toczonych przez 27 Wołyńska Dywizję Piechoty Tadeusz Wolak szczególnie zapamiętał wielotygodniowe walki o Kowel, w których dywizja współpracowała z Armią Czerwoną i dostała się w okrążenie.

-Na temat tych walk panują różne opinie, które często nie mają nic wspólnego z prawdą i zakłamują prawdziwy przebieg wydarzeń – ubolewa. – Niedawno w dodatku do jednego z dzienników przeczytałem tekst dotyczący tej części epopei dywizji, po lekturze którego ze zdumienia przecierałem oczy. Jego autor pisze, że Sowieci nie pomagali dywizji w walkach z Niemcami, że to przez nich wpadła ona w okrążenie itp. Tego typu stwierdzenia są zupełnie nieprawdziwe. Byłem naocznym świadkiem tych zmagań i doskonale wiem, jak było. Oddziały Armii Czerwonej walczyły razem z nami. Wspierały nas m.in. dwa pułki kawalerii gwardii, piechota, a także artyleria. To, że dostaliśmy się w okrążenie nie jest wynikiem działań Sowietów, którzy chcieli nas zniszczyć niemieckimi rękami, po prostu nie wytrzymaliśmy siły niemieckiego uderzenia. Hitlerowcy rzucili przeciwko nam ogromne siły: artylerię, lotnictwo i czołgi. My zaś, jak wcześniej mówiłem, nie mieliśmy broni, by odeprzeć ich ataki. Pamiętam m.in. ciężkie walki o Pustynkę, którą ja broniłem. Chyba trzy razy przechodziła ona z rąk do rąk. Współdziałaliśmy tam z oddziałem sowieckim, który też poniósł ciężkie straty. Jako dowódca plutonu cekaemów, broniłem tam mostku, który przechodził nad kanałem melioracyjnym. Bitwa zaczęła się rano w pierwszy dzień Świąt Wielkiej Nocy”.

Bój o Pustynkę

„Niemcy ostrzelali nas z artylerii i następnie rozpoczęli natarcie. Do wieczora udało się nam odeprzeć ich ataki. Znaczna część Pustynki na skutek ostrzału artyleryjskiego została spalona. Pustynki jednak nie oddaliśmy. Niemcy atakowali nas przez ten mostek, który kompania warszawska, złożona głównie z saperów zaminowała. Miny jednak nie wybuchły i Niemcy przeszli. Nasze kontruderzenie ich odrzuciło. Przed wieczorem ponowili atak, który znów odparliśmy. Ja z cekaemu prowadziłem stały ostrzał mostku, by nie dopuścić, by Niemcy założyli pod nim swoje miny. Następnego dnia rano Niemcy ruszyli z potężnym natarciem, wprowadzając do akcji czołgi. Przeszły one mostek i niemiecka piechota kryjąc się za nimi, konsekwentnie posuwała się do przodu, zmuszając do porzucenia pozycji. Jedno z działek, które do dywizji przyprowadzili „bombiści” dało ognia i jeden z czołgów stanął uszkodzony. Działko wymontowane z czołgu na zaimprowizowanym podwoziu, bez przyrządów celowniczych miało, jak się okazało dobrą obsługę. Strzelała po lufie, ale z powodzeniem. Czołgi się zatrzymały, ale tylko na chwilę i zaraz ruszyły do przodu. Pod wieczór musieliśmy się z Pustynki wycofać, oddając ją Niemcom i Węgrom. Zajęliśmy pozycje jakieś dwa kilometry od Pustynki na skrzyżowaniu dróg. Trzeciego dnia wsparła nas sowiecka artyleria i oddział piechoty. Po przygotowaniu artyleryjskim podjęliśmy próbę odbicia wioski. Mimo, że przygotowanie to było słabe, udało nam się zdobyć tą duża zniszczoną w toku walk miejscowość. Wyparliśmy nawet Niemców za mostek. Nasi dowódcy w pościgu za przeciwnikiem kazali nam iść tyralierą i pokonać kanał melioracyjny, brnąc przez wodę. Nie było to rozwiązanie komfortowe, bo trzeba było się zmoczyć, co w kwietniu nie należało do przyjemności . Sowieci ruszyli przez mostek, w który Niemcy byli doskonale ustrzelani i natłukli ich bardzo dużo. Sowieci walczyli bardzo brawurowo. Jak słyszeli, że dowódcy plutonów w kompanii warszawskiej zagrzewali swych żołnierzy do boju okrzykiem – Warszawa naprzód!, to ich dowódcy kontrowali – niet Warszawa, Moskwa wpieriod! Nasze natarcie przeszło kanał, ale po pewnym czasie stanęło. Niemcy rozpoczęli potężny ostrzał artyleryjski i musieliśmy się wycofać. Ostatecznie Pustynkę też opuściliśmy. Kocioł wokół dywizji zaczął się zaciskać.”

Śmierć „Oliwy”

„Toczyła ona wraz z oddziałami sowieckimi ciężkie boje z Niemcami, szukając jednocześnie dróg możliwości wydostania się z kotła. Początkowo dowództwo dywizji w porozumieniu z sowieckimi chciało przebijać się za front sowiecki, w kierunku południowo – wschodnim za rzekę Turię. Wraz z dywizją miały się przebijać wspomniane dwa sowieckie pułki kawalerii i pododdziały piechoty. Z realizację tego zadania były jednak kłopoty. Tuż po podjęciu tej decyzji zginął dowódca dywizji ppłk „Oliwa”. Sztab dywizji zmieniał miejsce postoju, kierując się bliżej miejsca, w którym nasze zgrupowanie miało przekroczyć Turię. Cały czas teren, na którym dywizja dokonywała zwrotu, znajdował się pod ostrzałem artyleryjskim. Krążyły też nad nim samoloty, zrzucając bomby, gdy tylko zauważyły jakieś nasze oddziały. Jednocześnie zaczął on przypominać swoistą kaszę. Mieszały się tu oddziały dywizji z sowieckim wojskiem, partyzantką sowiecką, sotnią UPA z Niemcami i Węgrami. Kule gwizdały ze wszystkich stron i nie bardzo było wiadomo, kto nimi strzela. Od jednej z takich przypadkowych kul według wszelkich przesłanek zginął „Oliwa”. Twierdzenie, że został on zabity w zasadzce przygotowanej przez Sowietów nie ma podstaw. Z ramienia zarządu naszego środowiska prowadziłem w tej sprawie badania mające je wyjaśnić jednoznacznie doszedłem do takiego wniosku.”

Kto strzelał?

„Po mnie takie postępowanie wyjaśniające prowadził też kolega prof. Władysław Filar, bazujący na jeszcze większym materiale dowodowym, który udało mu się zgromadzić i doszedł do podobnych konkluzji. Z moich ustaleń wynika jednoznacznie, że wersji o zasadzce przeczy fakt, iż to „Oliwa” sam wybrał miejscowość, w której cofając się zatrzymał się na krótki odpoczynek, by dać odpocząć koniom. On też zupełnie przypadkowo wybrał obejście, w którym się zatrzymał z towarzyszącymi mu żołnierzami. Wszedł do chaty z adiutantem , żeby nie być widocznym dla przelatujących niemieckich samolotów i nie stać się celem dla niemieckiej artylerii. Żołnierze luzacy wprowadzili konie do stodółki, by tez nie były one widoczne z powietrza. Otworzyli oni jej wrota, ale nie zdążyli zamknąć , bo zostali ostrzelani z karabinów maszynowych. Dwóch z nich zostało zabitych. Stodółka też się zapaliła. Jak rozległy się strzały, „Oliwa” usiłował wyskoczyć z chatki i dosłownie na jej progu dostał śmiertelny strzał. Kto otworzył ogień do obejścia, w którym zatrzymał się „Oliwa”, nie wiadomo. Mogli to uczynić Niemcy, Sowieci czerwonoarmiści, partyzanci sowieccy, Węgrzy i upowcy. Wszyscy byli w pobliżu miejsca tego tragicznego zdarzenia i mogli to uczynić. Kocioł, w którym znajdowała się dywizja, zaciskał się coraz bardziej i mało kto orientował się, gdzie kto jest. Węgrzy, którzy też tam byli, nosili analogiczne jak Polacy zielone mundury. Jest bardzo możliwe, że oddział UPA wziął grupę ppłk „Oliwy” za węgierski patrol i otworzył do niej ogień. To samo mogli uczynić partyzanci sowieccy. Według mnie jednak ogień otworzyli Niemcy, dysponujący dużą siłą ognia, z broni maszynowej. Strzelali do grupy żołnierzy, która znalazła się pod ich lufami, a „Oliwa” zginął od przypadkowego strzału. Do takiego wniosku doszedł też Filar. Oczywiście to tylko hipoteza. Pewne jest tylko, że „Oliwa” zginął jak żołnierz. Można oczywiście domniemywać, czy dowódcy dywizji nie powinien towarzyszyć większy oddział obstawy. Z drugiej jednak strony oddziały dywizji posuwały się w kierunku Turii w niewielkiej odległości i przed „Oliwą” posuwał się batalion „Jastrzębia”. Do niego dobiegł jeden z rannych żołnierzy towarzyszących „Oliwie”. Część batalionu zawróciła, żeby zabrać ciało poległego dowódcy dywizji, a okazało się, że muszą je odbijać walcząc z Niemcami, którzy otworzyli do niego ogień. Jastrzębiacy musieli stoczyć z nimi walkę. Relacje na temat jej przebiegu też są sprzeczne. Niektórzy z jej uczestników twierdzą, że Niemcy tworzyli jakąś dziwną zbieraninę, ubraną w mundury różnych formacji. To jest jednak wersja trochę pod publiczkę. Uczestnicy akcji, z którymi ja rozmawiałem stwierdzili, że walczyli z autentycznymi Niemcami, a nie np. z przebranymi Sowietami. Jeden z nich opowiadał mi, ze zabił jednego i zdjął mu z ręki zegarek, ale po chwili rzucił mówiąc – a po cholerę mi ten zegarek, może ja też zaraz zginę. Mało tego, „Jastrząb” zabił również autentycznego oficera niemieckiego, prawdopodobnie Słowaka w służbie niemieckiej. Rozmawiał z nim Filar i on to potwierdził…”

Wychodzenie z okrążenia

„Po śmierci „Oliwy” dywizja ostatecznie nie przeszła Turii, ale skierowała się do Lasów Szackich, do których musiała się przebijać, tocząc uporczywe walki.

– Towarzyszyłem w ich trakcie grupie sztabowej – wspomina Tadeusz Wolak. – Po wydostaniu się z okrążenia dywizja została podzielona na trzy kolumny, które miały się przebijać na drugą stronę frontu niemiecko- radzieckiego na Prypeci. W trakcie marszu dowództwo dywizji otrzymało z Komendy Głównej rozkaz przebijania się na Lubelszczyznę. Dwie kolumny idące z tyłu zdołano zawrócić, ale pierwszej rozkazu nie przekazano. Poszła w wyznaczonym pierwotnie kierunku, ponosząc ciężkie straty. Ja forsowałem Bug z trzecią kolumną. Wówczas nie dowodziłem już plutonem cekaemów. Cały ciężki sprzęt przy wydostawaniu się z Lasów Szackich musieliśmy zatopić w bagnach, by nie stanowiła dla nas obciążenia. Ja ze swoim plutonem zostałem dołączony do kompanii warszawskiej, która też została przeorganizowana. W niej jako plutonowy byłem dowódcą drużyny w plutonie por. Białego. Z uwagi na swoje doświadczenie zajmowałem się w oddziale rozpoznaniem. Pierwszym zadaniem , które otrzymałem było rozpoznanie brodu przez Bug. Wyruszyłem tam z patrolem i niestety mieliśmy problemy z jego znalezieniem. W końcu jednak udało się nam go zlokalizować w rejonie wsi Pawluki i mogliśmy przystąpić do wykonania zadania. Polegało ono na przekroczeniu Bugu, dotarciu do zabudować w Pawlukach, wzięciu stamtąd przewodnika, powrocie z nim nad Bug i po przeprawieniu się całego oddziału wyruszeniu w kierunku Dołgobrodów na Lubelszczyznę jako forpoczta zgrupowania. Po sforsowaniu Bugu w odległości jakieś 300 m od wioski coś mnie tknęło. Wieś wyglądała na wymarłą i droga do niej prowadząca, leżąca w wąwozie wydawała się bezpieczna.”

Forsowanie Bugu

„Uznałem jednak , że powinniśmy zejść z głównej drogi i nie wchodzić do wioski, tylko dotrzeć przez pole do najbliższego światełka na skraju wsi, gdzie moim zdaniem powinna znajdować się chałupa. Okazało się, ze mój nos mnie nie zawiódł. Zdążyliśmy przejść jakieś 100 metrów po wyjściu z tego wąwoziku, gdy w niebo wystrzeliły rakiety i rozległy się strzały. We wsi byli Niemcy. Początkowo chcieliśmy się cofnąć w to miejsce, do którego mieliśmy wrócić z przewodnikiem. Nie mogliśmy jednak tego uczynić, bo ogień niemiecki był za silny. Postanowiliśmy dobiec do Pawluk, a raczej tej ich części, która nadal była pogrążona w mroku, przeciąć ją i dobiec do Bugu, wzdłuż którego wieś była rozciągnięta. Udało się nam plan ten wykonać. Przebiegając przez wieś niemal potykaliśmy się o Niemców w bieliźnie, którzy wyskakiwali z chałup i byliśmy równie przestraszeni jak my. Udało nam się jakoś dobiec do Bugu i przepłynąć go wpław. Ja mało się nie utopiłem. Woda była zimna i strasznie zdrętwiały mi nogi. Ledwie wydostałem się na drugi brzeg, porośnięty łozami. Jeden z kolegów wyciągnął mnie z wody. Kilka minut leżałem na ziemi, zanim doszedłem do siebie. Przeszliśmy na miejsce, w którym nasza grupa zatrzymała się nad Bugiem, ale jej nie zastaliśmy. Nie wiedzieliśmy, czy przeszła Bug, czy też wróciła na dawne miejsce postoju. Musieliśmy to sprawdzić, więc udaliśmy się do tej wsi, gdzie wcześniej kwaterowaliśmy. Tam, czyli w polskiej kolonii Dąbki, naszego oddziału też już nie było. Okazało się, że przeszedł Bug. Zawróciliśmy więc, ruszając jego tropem. Po sforsowaniu Bugu w tym samym miejscu, skierowaliśmy się w kierunku Lasów Parczewskich. W Dołgobrodach nas ostrzelano. Była to duża ukraińska wieś. Obeszliśmy wieś naokoło i dalej poszliśmy na azymut. Idziemy i po drodze widzimy jakiś światełko. Podeszliśmy do niego bardzo ostrożnie bojąc się, że znów natkniemy się na Niemców.”

Śmierć porucznika „Białego”

„Okazało się, że to trzech chłopów opalało słomą zaszlachtowanego wieprzaka. Zapytaliśmy się ich, czy nie widzieli wcześniej jakiegoś przechodzącego oddziału. Odpowiedzieli, że i owszem, przechodził tędy oddział partyzantów, który stoczył walkę w Pawlukach i Dołgobrodach z Niemcami. W Pawlukach według ich relacji zginął oficer z oddziału, ubrany w skórzany płaszcz. Od razu się domyśliliśmy, że był to porucznik „Biały”. Chłopi widząc, że jesteśmy głodni i zmęczeni, zaprosili nas do siebie w gościnę. Najedliśmy się do woli świeżego mięsa, popijając go bimberkiem i po wypoczynku ruszyliśmy do kolejnej wsi, która nazywała się zdaje się Kapłonowska. Tam istniała już komórka AK, na czele której stał młynarz. On potwierdził, że nasz oddział istotnie tędy przechodził i idziemy jego śladem. W następnej wsi, której nazwy już nie pamiętam, weszliśmy do sklepu należącego do niemieckiej spółdzielni. Szybko okazało się, ze prowadzący go sklepikarz też należał do AK. Zaprosił on nas do siebie na poczęstunek. Nie mieszkał przy sklepie, ale kawałek dalej, w domostwie odległym o trzysta metrów od drogi. Nasmażyli tam nam jajecznicy. Kiedy do syta najedliśmy się, wyszliśmy przed dom. Jego gospodarz poruszał się rowerem, który zostawił przy ganku. Zapytałem go, czy mogę się na nim przejechać. Zgodził się bez wahania. Gdy podjechałem do drogi, zobaczyłem jadącą furmankę, a na niej nasz patrol.”

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply